Żużel. Widziane zza Odry. Profesjonaliści ze wschodu, zachodu oraz… warsztatu 

fot. Thomas Klemm
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

O spotkanie prawdziwych  profesjonalistów w działaniu coraz trudniej. Zarówno  w życiu codziennym, jak i w żużlu. Powiem Wam jednak, że ostatnio na jednych natrafiłem. 

 

Nie piszę tego w celu stawiania  komuś „pomnika”, ale by zwrócić uwagę na to, że jak niektórzy podejmują się zadań, to i potrafią pracować nad tym, aby jak najlepiej je wykonać. Kogo mam na myśli? Klub żużlowy z małego bawarskiego miasteczka – Landshut. Niemcy postanowili spróbować swoich sił w polskiej  lidze. I wiecie co? Sportowo oczywiście d… póki co nie urywają, ale organizacyjnie wygląda to bardzo w porządku. Miałem okazję gościć tam dwa razy w tym sezonie i uwierzcie, Landshut przygotowywanie zawodów ma opanowane niemal do perfekcji, choć delikatne wpadki na inaugurację się zdarzyły.

Co ważne, Bawarczycy wiedzą, że „ukłon” i zgoda na start od PZM to dla nich nic innego, jak wielka szansa. Starają się jej nie marnować. Na trybunie głównej pojawiło się wielu lokalnych VIP-ów. Od sponsorów, przez lokalnych polityków, na legendzie żużla, Karlu Maierze kończąc. VIP-ów za darmo nie karmią, dziennikarzy również. Każdy grzecznie stoi w kolejce i  płaci trzy euro za kiełbaskę i dwa za coś do popicia, niekoniecznie z procentem. Co ważne, tamtejszy prezes Gerald Simbeck, któremu nie ukrywam oddałem „pokłony” widząc starania, stwierdził skromnie, że póki co, to niewiele i oni wciąż myślą, jak się jeszcze mocniej rozwijać. Sportowo i organizacyjnie. Za to chwała. Profesjonaliści z Bawarii. 

Jest i w polskiej lidze Brandenburgia. Reprezentuje ją zespół z Wittstock. Ileż to jeszcze niedawno było płaczu i lamentu. Ratujcie, bo nie pojedziemy i żużel u nas zginie. Wzmocnimy zespół, postaramy się, aby było lepiej i nie było na wyjazdach spotkań do jednej bramki. Tego najbardziej bali się ze strony Wittstock ligowi rywale. Mówiono wiele, zrobiono po swojemu. Zespół wzmocniono na mecz w Opolu, niczego nikomu nie ujmując, Mirko Wolterem. Ja bym u bukmachera nie obstawił, z całą swoją sympatią dla Mirko, nawet po kursie 100 do 1, że przekroczy na Wschodniej granicę trzech punktów. Jak tak dalej pójdzie, to włodarzom polskiego żużla nie pozostanie nic innego jak Wittstock podziękować. Spadek poziomu ostry. Czekam jeszcze tylko na kolejne wzmocnienie składu i  powołanie Celiny Liebmann, którą osobiście cenię za wytrwałość w swoim żużlowym hobby. Ten się nie myli, kto nic nie robi. Przyznam ja też się nabrałem na obiecaną chęć poprawy ze strony klubu z Brandenburgii.

Poprawy nie będzie. Jestem przekonany, że dopóki nie zmieni się sposób myślenia na profesjonalny, to poprawy nie będzie. Liga polska to nie trening i nie zabawa. Mimo, że jest parę osób z właściwym spojrzeniem, to decyzje podejmuje samoczynnie jednak prezes klubu. Ja ich sensu, starając się patrzeć nawet dalekowzrocznie, zrozumieć nie potrafię. Nie rozumiem jeszcze jednego – w niemieckiej prasie przeczytałem, że klub z Brandenburgii będzie stawiał na niemiecką młodzież. Rozumiem, że Wolter oraz Dilger się do niej zaliczają? Na trybunach w Wittstock próżno również – wzorem Landshut – szukać lokalnych VIP-ów, choć podejrzewam, a raczej jestem przekonany, że  oni świadomości nie mają, iż obok nich ktoś jeździ na motorkach i to jeszcze w obcej lidze. Organizacyjnie więc Niemcy nadal murem podzielone, na te wschodnie i zachodnie. Albo raczej północne i południowe. Podobnie jak przed laty, widać gołym okiem, po której stronie żużlowej Rzeszy się przebywa. 

W tytule tekstu mamy jeszcze warsztat. O nim krótko na koniec. Nasz kochany sport to jednak jedno wielkie „żużlowisko”. Ostatnio jeden z mechaników narzekał, jacy to ci panowie żużlowcy źli bywają. Ten sam zarabia, a koledze płaci po czasie, tamten z kolei w kółko „pokazuje” mechanikom swoje humory. A oczywiście w opinii ich samych, strażnicy warsztatów zawodników są kryształowi. Ja jednak mam trochę inne zdanie. Wszystkich chwalił nie będę. Zawodnicy doskonale wiedzą, który z mechaników co i – podkreślam – jakie wartości moralne sobą reprezentuje. Mają też czarną listę. Paru na niej już wylądowało. Przykładowo ten, co zajrzał do plecaka zawodnika i parę euro wyciągnięte z portfela pracodawcy budżet na dyskotekę mu podreperowało.

Ten przypadek to jednak naprawdę mały „pikuś”. Wręcz niewiarygodną historię opowiedział mi jeden z zawodników – jego torowy rywal, bardzo klasowy zawodnik, niedawno po przyjeździe do warsztatu nie mógł doliczyć się swoich silników. Brakowało. Kartony się wprawdzie zgadzały, ale nie jednostki napędowe. Po czasie okazało się, że te znalazły się we władaniu jego… klubowego kolegi. Jak to się stało, domyślcie się sami. W każdym razie w warsztatach zawodników oczywiście przeważają Profesjonaliści przez wielkie „P”, ale nie brak i tych, którzy nawet na małe „p” swoim zachowaniem nie zasługują. W razie jak „zapuka” bieda, można przecież silnik pracodawcy „opędzlować”. Chętnych nie zabraknie. Niewiarygodne, prawda? A jednak prawdziwe…

Do następnego.

ŁUKASZ MALAKA