Foto: Łukasz Forysiak, Falubaz Zielona Góra
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Doskonale znany w środowisku żużlowym (i nie tylko) dziennikarz, Bartłomiej Czekański, zwykł mawiać: „nieważne jak o Tobie piszą, ważne, aby pisali”. Idąc tym tokiem rozumowania ostatnio nadzwyczajną reklamę robi sobie zespół z Zielonej Góry.

 

Porażka w katastrofalnych rozmiarach z wrocławskim zespołem odbiła się w mediach szerokim echem. Ponoć tak wysoko jeszcze Myszy nie poległy w ekstralidze na własnym torze. Nie wiem, statystykiem nie jestem. Tradycyjnie szybko zaczęto szukać winnych, a jednym z pierwszych na „odstrzał” zdaniem kibiców oraz dziennikarzy był i jest Piotr Żyto. Ja śmiem twierdzić inaczej. Sporadyczne to przypadki, kiedy to trener ma najwięcej do powiedzenia – to raz. Dwa – trener na motocykl nie wsiądzie i za zawodnika nie pojedzie. Tłumaczenia pewnych żużlowców o tym, tor im nie pasował, można włożyć sobie między bajki. Dla mnie tak utytułowany zawodnik, jak choćby Matej Zagar, takich argumentów używać nie powinien, bo jest to po prostu śmieszne i poniżej pasa, wobec kibiców. Tyle. Mam nadzieję, że zielonogórzanie zdołają się pozbierać i najwyższą klasę rozgrywkową utrzymać. A przynajmniej sportowo. 

Nie tylko mi rzuca się w oczy jedna rzecz, która ma obecnie miejsce w Zielonej Górze. Najwyraźniej coś tam nie „trybi” na poziomach wyższych od tych szkoleniowych. Coraz częściej można spotkać głosy w internecie, że tak jak kiedyś Falubaz marketingowo „kosił” inne kluby, tak teraz stał się pod tym względem tylko ekstraligowym średniakiem. Coś w tym jest.

Wiecie co łączy Gorzów, Wrocław i założymy Leszno oraz Częstochowę? Prezesi Grzyb, Rusko, Rusiecki czy Świącik doskonale sobie radzą na niwie klubowej bez „doradcy-udziałowca” w postaci miasta. Osobiście tu bym widział problem zielonogórski, który polega chyba na braku centralnego ośrodka „władzy”. Chyba brak w klubie biznesmena na wzór wyżej wymienionych panów. Takiego, który będzie w stanie pozyskać paru hojnych sponsorów i wszystko, co jest niezbędne do perfekcyjnego funkcjonowania klubu. Do tego w zarządzie otoczyć się osobami, które kochają ten sport, a dziurawych kieszeni też nie mają.  Zmiana w tej materii jest kluczem do tego, aby ponownie zaczęło dziać się dobrze i wszyscy chodzili po Wrocławskiej uśmiechnięci. Innym zastanawiającym wątkiem jest systematycznie  odchodzeniew ostatnich latach z klubu osób, które sporo dla jego funkcjonowania sporo znaczyły. Nie ma speca marketingu, Marcina Grygiela, zabrakło Tomasza Walczaka, a wielu kibiców zastawiało się po porażce z Wrocławiem, gdzie zapodział się doskonale znany toromistrz Adam Warecki.

Co poza tym? Rozczulił mnie prezes Wolfe Wittstock, Frank Mauer. Pięknie podziękował wszystkim zaangażowanym za pomoc w umożliwieniu powrotu do polskiej ligi, po czym na łamach branżowego pisma motoryzacyjnego w Niemczech (tak, tak, może nie uwierzycie, ale mamy tu takie) stwierdził, że o żadnym awansie nie było, nie ma i nie będzie mowy. Zawodnicy mają się szkolić i koniec. Takiego prezesa ze świecą szukać, który przed startem rozgrywek powie, że o awans on nie jedzie. I wiecie co? Nikt w Wittstock nie powie przynajmniej, że musiał jechać z jakąkolwiek presją. Amen.

ŁUKASZ MALAKA