fot. Facebook Ipswich Witches
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

– Przykro się robi, jak na to wszystko się patrzy. W wielu krajach żużel przeżywa ogromny kryzys. Jest to szczególnie widoczne w Wielkiej Brytanii. To była wspaniała liga. Kiedy do niej trafiłem występowały w niej 22 zespoły i jeździli tutaj najlepsi zawodnicy. Dzisiaj wygląda to źle. Obiekty są zaniedbane, a kluby upadają – powiedział niedawno Ole Olsen dla BBC.

Źle w lidze angielskiej zaczęło się dziać już wiele lat temu. Liga, o której kiedyś marzył każdy polski żużlowiec teraz przypomina niszowe rozgrywki, w których startują zawodnicy z drugiego, a nawet trzeciego szeregu. Miało się poprawić w tym roku, bo wszedł Eurosport i wróciło kilka leciwych gwiazd z dobrymi nazwiskami, ale przyszedł wirus i nie pomaga w odbudowaniu znaczenia rozgrywek na Wyspach.

Polska Speedway Ekstraliga w ostatnich miesiącach wbiła kolejny gwóźdź do trumny Elite League, przemianowanej ostatnio na Premiership. Nasze władze postanowiły bowiem wprowadzić limit trzech lig dla każdego żużlowca, co wielu zamknęło drogę do podpisania kontraktu w Anglii. W takiej sytuacji znaleźli się choćby przed poprzednim sezonem Niels Kristian Iversen czy Peter Kildemand. 

– Uważam, że to nie fair – stwierdził ten drugi. Jeszcze bardziej dosadny był Iversen. – Ta sytuacja mocno mnie zdenerwowała. Każdy powinien robić i jeździć tam, gdzie chce – dodawał. Obecnie poniekąd problem „sam się” rozwiązał, bo Iversen na Wyspy wrócił. Tyle, że pomógł upadek innych, konkurencyjnych dotąd lig.

– Kiedyś byli Ivan Mauger czy Tony Rickardsson. Dzisiaj z wielkich został już chyba tylko Chris Holder. Teraz w tej lidze nie ma zawodnika, na którego by chodzili kibice. Wszyscy najlepsi dawno uciekli – żalił się w rozmowie z Daily Echo, Neil Middleditch, promotor Poole Pirates, zaledwie dwa lata temu.

Po trosze problem uległ samorozwiązaniu. Największe gwiazdy, nawet przy wielkich zapędach, nie byłyby w stanie znaleźć dziś więcej niż trzech lig na świecie, gotowych spełnić ich oczekiwania finansowe. Przykre ale prawdziwe. To poniekąd taki śmiech przez łzy.

Z Anglii nie tylko odchodziły ostatnie gwiazdy, ale też upadały kluby. W ostatnim czasie taki los spotkał The Lakeside Hammers i Coventry Bees. Podobnie problemy zaczynają się w Szwecji. Tam ostatnio w ogromne tarapaty finansowe wpadła Indianerna Kumla. Doszło nawet do sytuacji, że kibice musieli zapłacić klubowy rachunek za prąd. Elitserien czasami jest porównywana do naszej ekstraligi, bo startują w niej niemal ci sami zawodnicy. Robią to zresztą za dużo niższe stawki. Na tym podobieństwa się jednak kończą. Zainteresowanie rozgrywkami ze strony mediów, ich prestiż i przede wszystkim frekwencja na trybunach jest nieporównywalna z tym, z czym mamy do czynienia w naszym kraju. To jakby dwa inne światy.

Liga jest jeszcze w Rosji, ale tam nawet jakby się pojawiły wielkie pieniądze, to odległości między ośrodkami żużlowymi są tak duże, że trudno byłoby stworzyć atrakcyjne rozgrywki. A brak regularnych rozgrywek ligowych przekłada się na coraz słabszą kondycję czarnego sportu w poszczególnych krajach. 

Już teraz na palcach jednej ręki można policzyć żużlowców ze Słowenii, Norwegii, Finlandii, Chorwacji, Węgier, Ukrainy, Słowacji, Francji, Holandii czy Włoch.

Nawet w Stanach Zjednoczonych, które kiedyś były żużlową potęgą, nie ma kto jeździć i aż strach pomyśleć, kto będzie bronił honoru tego kraju, po zakończeniu kariery przez Grega Hancocka. Jest dwóch, może trzech przyzwoitej klasy, relatywnie młodych średniaków, z „widokami na więcej”, ale co maja począć teraz, gdy speedway stoi w boksach. Zawsze mogą wrócić do domu i sprawdzić się jako farmerzy, bo do żużlowej pasji dopłacać z pewnością nie będą.

O Nowej Zelandii nawet nie ma co wspominać. Światowy żużel znalazł się więc na zakręcie. I to poważnym. 

O polskiej Ekstralidze z dumą mówi się, że to „najlepsza żużlowa liga świata”. To atrakcyjne i nośne hasło, ale tak naprawdę mocno oderwane od rzeczywistości, bo co to za sztuka być najlepszym, skoro de facto nie ma z kim rywalizować?

W innych krajach jest pod tym względem jeszcze gorzej. W Danii już od dawna liga jest kadłubowa. W Niemczech startują praktycznie tylko Niemcy, a jaki jest poziom tamtejszego żużla nie trzeba chyba kibicom tłumaczyć. Czasem pokaże się jakiś zawodnik drugiego, czy trzeciego sortu, bądź wracający po kontuzji i szukający startów. To jednak najwyżej okazjonalnie. Czechy, niedawna wschodnia potęga, z fabryką Jawy? 

– U nas nikt się żużlem nie interesuje. Jesteśmy na szarym końcu jeśli chodzi o sporty motorowe. Na mecze przychodzi garstka kibiców. To głównie rodzina i znajomi. Każdy z nas marzy o tym, aby trafić do Polski – mówił nie tak dawno na łamach “Głosu Wielkopolskiego” Vaclav Milik. Jeden doroczny żużlowy piknik w Pardubicach wiosny w tej materii nie czyni.

Różowo więc nie było i nie jest, a koronawirus może być najwyżej katalizatorem. Nie biorąc bezpośredniego udziału w upadku, znacznie go przyspiesza.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

2 komentarze on Żużel w kryzysie znajdował się już wcześniej, bez udziału koronawirusa
    Janusz Tłok
    25 Mar 2020
     12:55pm

    Panie autorze, Panie Sierakowski,
    napisał Pan cytuję ,,Czechy, niedawna wschodnia potęga, z fabryką Javy?”
    Java to np. język tworzenia programów źródłowych kompilowanych do kodu bajtowego. Zaś czeska firma produkująca motocykle i np. silniki do motocykli żużlowych to zdecydowanie Jawa (pisownia z ,,w”).
    Przedsiębiorstwo założył w latach 20 ubiegłego wieku František Janeček. Kupił on od niemieckiej firmy produkującej samochody i motocykle licencję i oprzyrządowanie do produkcji motocykla Wanderer 500 OHV pod własną nazwą JAWA, która powstała od pierwszych liter Janeček i Wanderer.
    Nazwa JAWA została zarejestrowana w sierpniu 1929 r.
    Poza tym litera ,,w” występuje w alfabecie języka czeskiego. Co prawda pochodzi z wyrazów obcego pochodzenia.
    Dlatego Wacław (obecna forma imienia w języku polskim jest czechizmem, po staropolsku brzmiałoby ono Więcesław) to tamtejszy Václav, ale Jawa to nie jak Pan napisał Java.
    Dziękuję.
    Janusz Tłok

      Przemysław Sierakowski
      25 Mar 2020
       3:42pm

      Bardzo dziękuję za wskazanie błędu i obszerne wyjaśnienie, pomyłkę już poprawiłem – pozdrawiam

Skomentuj

2 komentarze on Żużel w kryzysie znajdował się już wcześniej, bez udziału koronawirusa
    Janusz Tłok
    25 Mar 2020
     12:55pm

    Panie autorze, Panie Sierakowski,
    napisał Pan cytuję ,,Czechy, niedawna wschodnia potęga, z fabryką Javy?”
    Java to np. język tworzenia programów źródłowych kompilowanych do kodu bajtowego. Zaś czeska firma produkująca motocykle i np. silniki do motocykli żużlowych to zdecydowanie Jawa (pisownia z ,,w”).
    Przedsiębiorstwo założył w latach 20 ubiegłego wieku František Janeček. Kupił on od niemieckiej firmy produkującej samochody i motocykle licencję i oprzyrządowanie do produkcji motocykla Wanderer 500 OHV pod własną nazwą JAWA, która powstała od pierwszych liter Janeček i Wanderer.
    Nazwa JAWA została zarejestrowana w sierpniu 1929 r.
    Poza tym litera ,,w” występuje w alfabecie języka czeskiego. Co prawda pochodzi z wyrazów obcego pochodzenia.
    Dlatego Wacław (obecna forma imienia w języku polskim jest czechizmem, po staropolsku brzmiałoby ono Więcesław) to tamtejszy Václav, ale Jawa to nie jak Pan napisał Java.
    Dziękuję.
    Janusz Tłok

      Przemysław Sierakowski
      25 Mar 2020
       3:42pm

      Bardzo dziękuję za wskazanie błędu i obszerne wyjaśnienie, pomyłkę już poprawiłem – pozdrawiam

Skomentuj