Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie brak zawodników, którzy przez wiele lat należeli do czołówki światowego żużla, jednak dalecy byli od wywalczenia tytułu mistrzowskiego. Urodzony na Fidżi Graham Warren był zawodnikiem z żużlowego „topu” i bardzo niewiele dzieliło go od upragnionego złota Indywidualnych Mistrzostw Świata.

 

Australijczyk nigdy tytułu mistrza świata nie zdobył, ale na początku lat 50. ubiegłego wieku był uznawany za zawodnika należącego do  ścisłej światowej czołówki. To właśnie Warrena w 1950 roku słynny Stenners Speedway Annual uznał najlepszym żużlowcem świata i uplasował w klasyfikacji ponad ówczesnym mistrzem świata, Fredem Williamsem i srebrnym medalistą, Wallym Greenem. Z pewnością wpływ na takie rozstrzygnięcie miało wydarzenie podczas finału światowego w 1950 roku, kiedy Warren w czterech biegach wygrywał, jednak w swoim trzecim starcie upadł na tor i zdaniem wielu właśnie to kosztowało go tytuł mistrzowski.

Graham Warren z Birmingham, przez wielu typowany na faworyta, był trzeci z 12 punktami. Udział Warrena w nagrodzie pieniężnej wyniósł £lOO za trzecie miejsce-pisała po finale w 1950 roku angielska prasa

– Tato chciał wjechać wtedy pod Freddiego Willamsa, wypchnąć go na zewnątrz i następnie wyprzedzić. Niestety, ojciec nie był najlepszym strategiem, ale cechował go szacunek do pozostałych zawodników. W pewnym momencie uznając że może zahaczyć Williamsa zwolnił, motocykl się momentalnie wyprostował, tato stracił równowagę i  upadł – mówi syn byłego żużlowca, Mark, który w latach 80. ubiegłego wieku również próbował swoich sił w sporcie żużlowym. Warto dodać, że dla wielu z 93 tysięcy kibiców, którzy oglądali finał w 1950 roku na Wembley, moralnym zwycięzcą był właśnie Warren. 

Jack Parker oraz Graham Warren

Urodzony na Fidżi Australijczyk po raz pierwszy na żywo zawody na żużlu zobaczył w 1934 roku na torze w Sydney. Niestety wybuch drugiej wojny światowej i służba w roli motocyklowego kuriera w RAAF (Królewskie Australijskie Siły Powietrzne) sprawiły, że swoją żużlową karierę Warren rozpoczął dopiero  w roku 1946.  Po pierwszych – nazwijmy to średnich – występach, późniejszy brązowy medalista mistrzostw świata uznał, iż przyczyna nie leży w nim, a w sprzęcie. Na zakupionym od Vica Duggana motocyklu szybko zaczął odnosić pierwsze sukcesy. Po wywalczeniu trofeum Blue Wilkinsona na torze w Brathurst i całkiem dobrym sezonie w roku 1948, nasz bohater postawił spróbować swoich sił na torach w Anglii.

Pierwszym klubem w Europie była dla Australijczyka drużyna trzecioligowego wówczas Cradley Heath. Co ważne, zespół ten prowadzony był przez Lesa Marshalla, który był jednocześnie opiekunem drugoligowego Birmingham. Zaledwie po trzech spotkaniach dla Cradley oraz pobiciu rekordu toru, pochodzący z Fidżi zawodnik został oddelegowany do startów w drugiej klasie rozgrywkowej. Z nowym zespołem Warren w 1948 wywalczył awans do pierwszej ligi. Mało jeszcze znany na Wyspach przybysz z Antypodów w dwudziestu pięciu z sześćdziesięciu spotkań był niepokonany przez rywali, a jego średnia wynosiła prawie jedenaście punktów na mecz. 

W 1949 roku pomimo występów w trudniejszej dywizji, zdobywał prawie dziesięć punktów w meczu i zakwalifikował się do swojego pierwszego finału światowego, w którym zajął dwunaste miejsce. Kolejny sezon w roku 1950 to wspomniany na początku brązowy medal wywalczony w finale IMŚ na Wembley. W tym samym sezonie Warren  roku wygrał Australian Championship rozegrane na torze w  Harringay, w którym wzięli udział najlepsi zawodnicy z Australii startujący wówczas w Anglii. Ukoronowaniem najlepszego w życiu sezonu była wygrana w Race Championship gdzie Warren dwukrotnie „dołożył” na torze słynnemu Jackowi Parkerowi, co uznał za swój duży sukces. 

– Tato tamtą wygraną bardzo sobie cenił. Puchar z tych zawodów do końca jego dni stał na honorowym miejscu – mówi syn brązowego medalisty z Wembley.

Kiedy w 1950 roku zakończył się sezon w Europie, Warren postanowił powrócić do Australii. Niestety, jeden z pierwszych jego startów na Antypodach w 1951 roku zakończył się dla niego niemal tragicznie. Podczas wyścigów handicapowych w Nowej Zelandii zawodnik uczestniczył w wypadku, wskutek którego doznał poważnych obrażeń głowy. Potrójne złamanie czaszki i dwutygodniowe balansowanie pomiędzy życiem, a śmiercią zakończone ostatecznym zwycięstwem wcale nie sprawiło, że Warren na żużel się obraził. Powrócił na żużlowy tor i powrócił do swojego Birmingham. Nie bez wpływu na decyzję o powrocie do sportu miały „motyle w brzuchu”. Warren bowiem jeszcze przed wypadkiem planował ślub z wybranką serca w Anglii.

– Powinienem był całkowicie zrezygnować z żużla po wypadku, w którym mocno ucierpiała moja czaszka i całkowicie zostać w Australii. Nie powinienem był nawet jeszcze wychodzić ze szpitala, ale musiałem wrócić na swój ślub. W tej chwili nie obchodzi mnie, czy już nigdy nie będę jeździł. Ale skoro wróciłem, to prawdopodobnie będę jeździł dla Birmingham, choć dopiero od nowego sezonu – mówił ówczesny idol dla prasy w Birmingham. Dziennikarze artykuł o swoim żużlowym bohaterze, zamieszczony na pierwszej stronie, zatytułowali ” Wracam do Merry – Warren”.

Pomimo, że już nigdy jego forma nie była taka, jak przed kontuzją, to w sezonie 1951 wywalczył 182 punkty dla swojego zespołu. W kolejnym dołożył 218 i ponownie zakwalifikował się do finału światowego. Po raz ostatni w finale IMŚ Warren wystąpił w 1953 roku, kiedy zajął podobnie jak w swoim debiucie dwunaste miejsce.

W 1954 roku do Anglii zawodnik nie powrócił. Zaangażował się w nowatorski event Franka Arthura. Wraz z grupą karłów oraz innymi australijskimi zawodnikami występował w show, podczas których raczył publiczność jazdą na motocyklu. Miłość do Anglii zwyciężyła w roku kolejnym, w którym ponownie pojawił się w barwach Birmingham. Niestety kontuzje sprawiły, iż przedwcześnie pojawił się w swoim australijskim domu. 

Wyjazdów z Anglii i powrotów było w kolejnych latach naprawdę sporo. Po raz ostatni w meczu ligowym pojawił się na początku lat 60. ubiegłego stulecia w barwach zespołu z Wolverhampton. 

Po powrocie na stałe do Australii Warren zajął się kolarstwem, był uczestnikiem wielu wyścigów amatorskich. Na rowerze przemierzył również wszerz i wzdłuż obie Ameryki. 

Do dziś Warren Graham jest w żużlowym Birmingham doskonale pamiętany. Przed wieloma laty był idolem tamtejszej publiczności. Najlepszym tego dowodem jest fakt, iż podczas jego ślubu centrum miasta zostało zablokowane, ponieważ pojawiło się ponad… cztery tysiące fanów chcących złożyć mu życzenia! Ponadto w jednym z kościołów biły dzwony, co tradycji weselnej wcale nie stanowiło. Wraz z żoną – Pamelą Hoare – Warren doczekał się trójki dzieci. Cytowany syn Mark próbował swoich sił na żużlu, startując w latach 80. w barwach między innymi Glasgow. Z kolei Leigh został uznanym na świecie choreografem tańca oraz solistą baletu. 

Brązowy (i pechowy) medalista z Wembley zmarł w 2005 roku w wieku 79 lat. 

– Graham był dla mnie najbardziej ekscytującym żużlowcem, jakiego widziałem przez ponad pół wieku oglądania wyścigów żużlowych. Był jednym z tych najlepszych zawodników, kiedy po wojnie żużel się odradzał – pisał o Australijczyku historyk żużla, John Chaplin.

Arthur Payne, Dan Forsberg oraz Graham Warren podczas finału na Wembley w 1952 roku