Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Równo 50 lat temu na świat przyszedł utalentowany żużlowiec z Zielonej Góry – Andrzej Zarzecki. Młody zawodnik, nazywany Tygrysem, miał przed sobą całe życie i świetnie zapowiadającą się karierę, ale zostały one brutalnie przerwane w marcu 1993 roku. Zarzecki uczestniczył w groźnym wypadku podczas meczu towarzyskiego i odniósł szereg urazów, a trzy dni po tym feralnym zdarzeniu zmarł w szpitalu.

 

O Andrzeju Zarzeckim mówiono, że może być następcą Andrzeja Huszczy. Talentu mu bez wątpienia nie brakowało, ale potrafił do tego dołożyć ciężką i systematyczną pracę. Żużlową „maturę” zdał pod okiem Jana Grabowskiego w 1988 roku, a większe sukcesy osiągął w kolejnych latach (brąz MIMP w 1991 roku, brąz MMPPK w 1991 i 1992 roku). Coraz lepiej radził sobie w lidze i stale robił postępy. Do pierwszego roku w gronie seniorów mógł podchodzić z optymizmem.

– Kolejny sezon miał być eksplozją talentu młodego żużlowca. 21 marca 1993 roku (niedziela – dop. aut.) w pochmurne popołudnie na zielonogórski stadion – podczas towarzyskiej potyczki KS Morawski z Unią Leszno – przybyło sporo spragnionych emocji kibiców – relacjonował redaktor Marek Staniszewski na łamach „Świata Żużla”. – W drugim starcie zielonogórskiej pary wydarzył się karambol. Jadący na pierwszej pozycji Maciej Jaworek po wyjściu z łuku został uderzony w tył motocykla przez jednego z zawodników Unii, a będący przy bandzie Andrzej Zarzecki nie zdołał uciec przed motorem jeźdźca Unii. Na torze pojawiły się karetki, obu zielonogórskich żużlowców przetransportowano do szpitala. Okazało się, że Andrzej Zarzecki ma złamaną łopatkę i prawy obojczyk, krwiak płuca i odmę opłucnową – czytamy dalej.

Obrażenia były poważne, ale w szpitalu ogólny stan zawodnika oceniano jako dobry. Niepokojące mogło być to, że we wtorek – dwa dni po wypadku – u żużlowca występowało krwioplucie, a lekarze po oględzinach stwierdzili, że Zarzecki jest znacznie zasiniony i niespokojny. Po kolejnym drenażu odmy (pierwszy przeprowadzono po przyjęciu do szpitala) i podaniu leków nastąpiła poprawa stanu zdrowia, jednak niedługo potem okazało się, że stłuczenie płuca jest znacznie rozleglejsze, niż zakładano.

– Przypuszczam, że to ognisko stłuczenia było przyczyną śmierci. Sądzę, że do pęcherzyków płucnych ciągle wynaczyniała się krew, która wypełnia oskrzela. Podczas wypadku nastąpiło coś w rodzaju strzelenia z papierowej torebki. Duży uraz na zamkniętej głośni. Drugie płuco było sprawne, ale jeśli doszło do całkowitego wypełnienia krwią dróg oddechowych po jednej stronie, to krew mogła się przelać. Takich objawów na oddziale nie było, ale mogły wystąpić później. W tej sytuacji nie można zareagować – mówił na łamach Świata Żużla doktor Maciej Żurawski, który się opiekował zawodnikiem.

Ordynator szpitala pod koniec dnia profilaktycznie przeniósł zawodnika na oddział intensywnej terapii i miał w tym słuszność, bowiem w nocy z wtorku na środę nastąpiło nagłe pogorszenie stanu zdrowia żużlowca. O godzinie 3:20 zatrzymało się serce, a kilkadziesiąt minut później – po długiej reanimacji – stwierdzono zgon…

Pogrzeb utalentowanego zielonogórzanina odbył się kilka dni później, w dniu ligowego meczu Morawskiego ze Stalą Rzeszów. Sami zawodnicy z Zielonej Góry nie chcieli przekładać tego spotkania. Dlaczego? Raz jeszcze oddajmy „głos” redaktorowi Markowi Staniszewskiemu. – Klubowi partnerzy Andrzeja nie chcieli przekładać spotkania, bo jak powiedzieli i tak nie mogą zapomnieć o tragedii, jaka wydarzyła się kilka dni wcześniej. „Cały czas myślimy o tym, co się stało i w tej chwili nie ma znaczenia, czy mecz ze Salą odbędzie się w najbliższą niedzielę, czy za dwa tygodnia” – powiedział Sławomir Dudek. Jego klubowy kolega, kapitan zespołu, Andrzej Huszcza, na wieść o śmierci Zarzeckiego nie był w stanie nic powiedzieć. Płakał… – kończy redaktor Staniszewski.

Andrzej Zarzecki zmarł niespełna cztery miesiące po 21. urodzinach. Cześć Jego pamięci!