Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pojedynki toruńsko-wrocławskie zawsze budziły ogromne emocje. Obydwa te kluby posiadają w swojej gablocie dokładnie po cztery puchary za zdobycie Drużynowego Mistrzostwa Polski. W historii bezpośrednich spotkań wielokrotnie mogliśmy obejrzeć fascynujące widowiska, które zapadły w pamięci niejednego kibica. Apator i Sparta to uznane marki polskiego żużla, a w swoich składach niejednokrotnie miały zagraniczne gwiazdy, znanych polskich ligowców i młode talenty na pozycjach juniorskich. Jednak było pewne miejsce, obiekt nadający tym meczom nietypowe znaczenie. Nieistniejący już stadion przy ulicy Broniewskiego 98 w Toruniu był dla wrocławian prawdziwą zmorą. Ziemią przeklętą, na której działy się zjawiska doprowadzające ich do szału. Absurdy sędziowskie, niespodziewana forma niżej notowanego rywala, paraliżująca presja.

Koszmar z pierwszego wirażu

Stare piłkarskie porzekadło mówi, że „rzut karny to jeszcze nie jest gol”. Przekładając to na język żużlowy moglibyśmy rzec „44:40 to jeszcze nie wygrana, ani nawet remis”. Brutalnie o tym przekonała się Sparta Polsat Wrocław, która w 1995 przyjechała do Torunia pod koniec sezonu. Zespół z Dolnego Śląska pewnie zmierzał po trzeci z rzędu złoty krążek DMP w historii. Zwycięstwo w tym dniu pozwoliłoby im otworzyć szampany na stadionie im. Marian Rosego i świętować mistrzostwo na dwie kolejki przed końcem. W składzie gospodarzy toruński monolit, armia zaciężna złożona z wychowanków. Liderzy krajowej formacji seniorskiej – Mirosław Kowalik i Jacek Krzyżaniak, mocny straniero w postaci Marka Lorama i para juniorska, składająca się z utalentowanego Tomasza Bajerskiego i walecznego Wiesława Jagusia. Po stronie gości wielka gwiazda duńskiego żużla – Tommy Knudsen, wspierany przez Dariusza Śledzia i Wojciecha Załuskiego. Pod numerem szóstym i siódmym godni rywale dla toruńskiej młodzieży – Protasiewicz i Baron. Ten drugi znał przecież ten owal znakomicie. 

Początek meczu należał do Torunia, ale losy odmieniły się w połowie. Spartanie nabrali wiatru w żagle wygrywając podwójnie bieg 12. Przed ostatnią odsłoną tego dnia prowadzili wynikiem 40:44 i wydawało się, że nic nie jest w stanie powstrzymać ich przed zdobyciem złotego medalu. Do ostatniego, 15. biegu w tym meczu wyjechali kolejno od krawężnika: Kowalik, Protasiewicz, Loram, Knudsen. Taśma poszła w górę, ciasno na pierwszym łuku, czego wynikiem jest upadek wychowanka Zielonej Góry. Sędzia Stanisław Pieńkowski wyklucza Protasiewicza z powtórki, co powoduje niezadowolenie wrocławskiej części parku maszyn. Po chwili powtórka, tym razem dochodzi do kontaktu pomiędzy Loramem i Knudsenem, jeden i drugi upada na tor. Nie do wiary, Duńczyk uznany winnym przerwania biegu! Toruńska publika wpada w szał radości, zespół z Wrocławia nie jest w stanie pogodzić się z decyzją arbitra. Apator wygrywa to spotkanie wynikiem 45:44, czym przedłuża swoje szanse na zdobycie mistrzostwa. Powiedzieć, że zachowanie sędziego Pieńkowskiego w tym meczu było kontrowersyjne, to jak nic nie powiedzieć. Sprawiedliwości jednak stało się zadość. W następnej kolejce „Anioły” przegrywają ważne derby w Bydgoszczy, a Sparta zdobywa trzecie z rzędu złoto DMP.

Szwedzka rakieta pozbawia złudzeń

Sześć lat później ekipy z Wrocławia i Torunia spotkały się w ostatnim meczu rundy finałowej. Jak to często bywało w przypadku takiego formatu rozgrywek, zwycięzca tego pojedynku zgarniał złoto, przegrany jechał do domu ze srebrem. 7 października 2001 roku do Grodu Kopernika przyjechał bardzo mocny skład, bogaty w takie nazwiska jak Indywidualny Mistrz Świata – Greg Hancock, solidny straniero w postaci Scotta Nichollsa oraz krajowa formacja, składająca się m.in. z Krzyżaniaka i Sawiny, wychowanków toru przy ulicy Broniewskiego. Marek Cieślak mocno liczył również na Sebastiana Ułamka, który tego dnia całkowicie przegrał z presją meczu o wysoką stawkę. Gospodarze przed sezonem zostali nazwani głównym faworytem do tytułu mistrzowskiego. Fundamentem zespołu był Tony Rickardsson, najgłośniejsze nazwisko światowego speedwaya. Nie był to jedyny Szwed w zespole, torunianie pozyskali również Andreasa Jonssona, który mógł szczycić się tytułem najlepszego juniora na świecie. Reszta zespołu to oczywiście toruńska krew – Jaguś, Bajerski, Kościecha i zdolny młodzieżowiec – Tomasz Chrzanowski. W obecnej kadrze Apatora Adriany było o jednego krajowego seniora za dużo, zatem Jan Ząbik został postawiony przez bardzo odpowiedzialnym wyborem. Na ławce posadził Mirosława Kowalika, co wychowanek długo przeżywał w noc przed finałowym starciem. 

Prowadzenie w tym meczu zmieniało się kilkukrotnie. Zawodził przede wszystkim Kościecha, który nie przywiózł ani jednego punktu w pierwszych trzech startach. Później jednak został bohaterem, w biegu trzynastym wygrał podwójnie w parze z Chrzanowskim i torunianie prowadzili 40:38. Scott Nicholls wygrał bieg czternasty, zatem wszystko miało rozstrzygnąć się w ostatniej gonitwie. Atlas potrzebował podwójnego zwycięstwa, by w Toruniu stanąć na najwyższym stopniu podium. Szanse niewielkie, ale przecież w tym spotkaniu potrafili już znaleźć sposób na Rickardssona, trzymali wynik przez cały mecz. Nie tym razem, panie Cieślak. Szwed wystrzelił jak z armaty, a jak cień podążał za nim Mały Rycerz – Wiesław Jaguś. Hancock z Ułamkiem ponieśli sromotną klęskę. Wielka feta na stadionie im. Mariana Rosego, toruńscy kibice w geście triumfu wbiegli na tor. Apator został Drużynowym Mistrzem Polski po raz trzeci w historii. W tym mieście czekano na ten tytuł od jedenastu lat.

„Napiszę protest do pana Karwana”

Chyba najbardziej kuriozalna decyzja sędziego, jaką widziałem na własne oczy w polskim żużlu. W sporcie, w którym przecież absurd goni absurd. Każda decyzja arbitra wywołuje długie dyskusje w przestrzeni publicznej. Jednak to była sytuacja, która nie budziła żadnych wątpliwości kibiców na trybunach. A miało to miejsce w sezonie 2005 i jak możecie się spodziewać, znowu cuda działy się na toruńskim stadionie żużlowym. Apator powoli zaczynał borykać się z problemami finansowymi, więc oczywiście postawiono na skład złożony prawie z samych wychowanków (kiedyś w Toruniu była to rutyna, teraz rzecz niemożliwa). Gwiazdą ekipy był Jason Crump, mocnym ogniwem Wiesław Jaguś, a formacja młodzieżowa należała do krajowej czołówki. Miedziński i Ząbik, bo o nich mowa, niejednokrotnie przechylali szalę zwycięstwa na korzyść toruńskiego klubu. Skład uzupełniali Andy Smith i Mariusz Puszakowski. Jeśli czyta ten tekst młody kibic żużla to wytłumaczę – wyobraź sobie, że jakiś klub ekstraligowy zatrudnia teraz Kacpra Gomólskiego i Grzegorza Walaska, z całym szacunkiem dla nich. Podobny postrach u rywali wzbudzała właśnie ta dwójka z Apatora. Mimo tego, torunianie okazali się sensacją rozgrywek, czarnym koniem w pełnym znaczeniu tego określenia. 

5 czerwca 2005 do miasta słynącego z pierników zawitał wrocławski Atlas. Marek Cieślak dysponował bardzo zgraną i równą ekipą – Andersen, Świderski, Gapiński, Słaboń i Hampel. Zespół z Dolnego Śląska zawodził i nie zwojował ligi tymi nazwiskami, ale wygrana w Toruniu była w ich zasięgu. Pojedynek był niezwykle wyrównany, ale to goście prowadzili przez całe spotkanie. Nadszedł bieg ostateczny, wynik na tablicy 42:41 dla gości, więc wrocławianom pozostało modlić się, by jakakolwiek siła wyższa nie odebrała im wygranej, jak to kilkukrotnie bywało z tym rywalem. No cóż, sędzia tego meczu Aleksander Janas stwierdził, że i tym razem Spartanie wrócą do domu na tarczy. Spokojne prowadzenie w tym biegu objął Jason Crump, za nim dwa punkty dowiózł Hans Andersen. Losy meczu rozstrzygnęły się w pojedynku Słaboń vs Puszakowski. Wychowanek Apatora pojechał w tym dniu swój mecz życia, więc został nominowany do biegu piętnastego. Słaboń jedzie trzeci, kierownik startu pokazuje żółtą flagę z czarnym krzyżem. Zaczynamy ostatnie okrążenie. Pierwszy łuk, „Puzon” wchodzi pod Słabonia i… z impetem wysyła go w siatkę okalającą tor. „Po meczu” – westchnęła publika zgromadzona tego dnia na trybunach. Sędzia Janas nie przerywa biegu. Puszakowski dowozi jeden punkt, Apator wygrywa 45:44! Szok, kuriozum, niedowierzanie. Dlaczego Aleksander Janas podjął taką decyzję wie chyba tylko on sam. Faul na Słaboniu widziała nawet pani smażąca kiełbaski na stadionie, odwrócona tyłem do toru. Wrocławianie wpadli w szał, Marek Cieślak i Andrzej Rusko nie szczędzili gorzkich słów po meczu. „Co ja mam komentować, przecież to rzygać normalnie się chce” krzyczał trener do dziennikarzy, według relacji serwisu sport.pl. Mecz był ewidentnie „wydrukowany” – dodał. Pikanterii dodał fakt, że Marek Karwan był jednocześnie prezesem klubu Apator i szefem GKSŻ. Na pytanie, czy WTS złoży protest w sprawie decyzji sędziego, Andrzej Rusko odpowiedział ironicznie: „Tak, napiszę protest do pana Karwana”.

Umarł król, niech żyje król

Przed sezonem 2006 doszło do rewolucji w regulaminie sportu żużlowego. Przez prawo unijne zniesiono limit obcokrajowców w składzie, co całkowicie zmieniło oblicze dyscypliny. Po trzech latach z Toruniem pożegnał się Jason Crump, który trafił do Wrocławia. Ten transfer miał przywrócić chwałę klubowi z Dolnego Śląska i po dwuletniej dominacji tarnowskiej Unii, to drużyna prowadzona przez Marka Cieślaka stała się jednym z kandydatów do złotego medalu. W Toruniu znowu pojawiły się problemy w budżecie klubowym, więc ratowano się nowymi przepisami i ściągnięciem obcokrajowców, którzy do tej pory raczej nie byli ekstraligowymi gwiazdami. Pojawił się Niels Kristian Iversen, Ales Dryml, Simon Stead oraz dobrze znany z epizodu w Apatorze wiele lat temu – Bjarne Pedersen. Ikoną zespołu był oczywiście Wiesław Jaguś, wspomagany przez Ząbika i Miedzińskiego, a skład uzupełniał Krzysztof Słaboń. 

Pomiędzy tymi ekipami doszło więc do ciekawej wymiany zawodników, a kluby spotkały się już w drugiej kolejce. Było to pierwsze spotkanie w tym sezonie na stadionie przy ulicy Broniewskiego. Faworytem mimo wszystko byli goście, Crump znakomicie znał tor, a Hampel stawał się już gwiazdą światowego formatu. Mimo, że Pedersen i Iversen również byli stałymi uczestnikami cyklu Grand Prix, nie byli tak objeżdżeni w ekstraligowych rozgrywkach na najwyższym poziomie. Piękna, słoneczna pogoda w Toruniu, znakomite warunki do ścigania. Goście kontrolują wynik przez większość pojedynku, zwrot nadchodzi w biegu dwunastym. Bjarne i „PUK” wygrywają podwójnie z Hampelem, przez co toruńska publika zaostrza sobie apetyt na zwycięstwo. Przed ostatnim wyścigiem torunianie prowadzą 43:41, zatem sprawa pozostaje otwarta. Z parku maszyn wyjeżdża świetnie dysponowany tego dnia Pedersen, do pary z Duńczykiem zostaje wysłany Karol Ząbik. Po przeciwnej stronie barykady dwie wrocławskie rakiety – duet Jason Crump i Jarosław Hampel. Niestety, na wyjściu z drugiego łuku bardzo groźny upadek zalicza Karol Ząbik, który jest niezdolny do jazdy i zostaje wykluczony z powtórki. To właśnie przed tym sezonem na stałe zawitały na polskich torach dmuchane bandy, co pozwoliło młodemu zawodnikowi uniknąć poważnych obrażeń. Powtórka biegu, świetny start Pedersena z pierwszego pola, ani Crump, ani Hampel nie są w stanie założyć się na rywala w pierwszym łuku. Duńczyk z każdym okrążeniem powiększa swoją przewagę. Na trybunach ogromny szał radości, Król Bjarne bohaterem Torunia. Radość jednak nie mogła trwać długo, bo na koniec tego sezonu to wrocławianie cieszyli się ze złotych medali DMP po jedenastu latach, a torunianie jechali w barażach. 

Przeklętego dla wrocławian stadionu już nie ma, obiekt dwa lata później został wyburzony i przeszedł do historii w złotej koronie, bo mistrzowskim tytułem pożegnali go torunianie. Miejmy nadzieję, że toruńsko-wrocławskie pojedynki w sportowej walce niejednokrotnie dostarczą nam jeszcze sporo emocji. W końcu Motoarena i Stadion Olimpijski to wspaniałe obiekty, stworzone, by wzbudzać zachwyt u kibiców żużlowych w całym kraju.

KAROL BIERZYŃSKI

One Thought on Żużel. Toruń – dla Spartan ziemia przeklęta
    R2R
    12 Dec 2020
     3:56am

    Była jeszcze sporna sytuacja z roku 2004 w meczu tych drużyn, gdzie bodajże Protasiewicz na jednym z łuków przejechał oboma kołami po kredzie i kierownictwo Wrocławia protestowało u sędziego, który nie uznał przekroczenia wewnętrznej linii toru oboma kołami, a wynik też był na żyletki – ostatecznie 46-44 Dla Torunia.
    …albo nowsza historia i rok 2015 gdzie Wrocław już na motoarenie przed ostatnim wyścigiem prowadził 43-41 i miał w nim Woffindena (3,3,2,3) I Jepsena Jensena (3,3,3,3) na przeciw przeciętnych Holdera i Doyle’a. Prowadzącemu Woffindenowi motocykl na jednym z łuków pęknął na pół, wysyłając swoją przednią część w trybuny a w powtórce bez Taia, bezbłędny do tego momentu Jepsen Jensen dał się przywieźć na 4-2 i Toruń uratował remis w przegranym meczu.

Skomentuj

One Thought on Żużel. Toruń – dla Spartan ziemia przeklęta
    R2R
    12 Dec 2020
     3:56am

    Była jeszcze sporna sytuacja z roku 2004 w meczu tych drużyn, gdzie bodajże Protasiewicz na jednym z łuków przejechał oboma kołami po kredzie i kierownictwo Wrocławia protestowało u sędziego, który nie uznał przekroczenia wewnętrznej linii toru oboma kołami, a wynik też był na żyletki – ostatecznie 46-44 Dla Torunia.
    …albo nowsza historia i rok 2015 gdzie Wrocław już na motoarenie przed ostatnim wyścigiem prowadził 43-41 i miał w nim Woffindena (3,3,2,3) I Jepsena Jensena (3,3,3,3) na przeciw przeciętnych Holdera i Doyle’a. Prowadzącemu Woffindenowi motocykl na jednym z łuków pęknął na pół, wysyłając swoją przednią część w trybuny a w powtórce bez Taia, bezbłędny do tego momentu Jepsen Jensen dał się przywieźć na 4-2 i Toruń uratował remis w przegranym meczu.

Skomentuj