foto. JAREK PABIJAN [email protected] tel. +48 601 83 62 58
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tomasz Gryczka to postać bez której trudno sobie wyobrazić kompletny team królowej Unii. Z pochodzenia poznaniak, z wyboru leszczyński Byk. Od połowy lat 80-tych związany z klubem, na dobre i złe. Przeżył w żużlu wiele. Wiele widział i dzięki temu ma niebagatelny bagaż doświadczeń. Specjalista chirurg z zawodu, zafascynowany teatrem, kryminałami i historią medycyny. Swymi przemyśleniami podzielił się w naszej rozmowie.

Panie doktorze witam i dziękuję, że zgodził się Pan na rozmowę

Dzień dobry. Witam państwa.

Jest Pan kimś w rodzaju Marszałka Seniora pośród klubowych lekarzy w naszym żużlu. Pańska przygoda z Unią to już bagatela, kilka dekad?

Rzeczywiście, to już bardzo długi okres. Moje pierwsze spotkanie z Unią Leszno, to było w latach 1987-1989. Wtedy byłem w klubie takim, powiedzmy drugim, rezerwowym medykiem. Klubowym lekarzem nieprzerwanie jestem zaś od 1995 roku. 

Nie jest Pan rodowitym leszczynianinem?

Nie. Pochodzę z Poznania, ale gros swojego życia związałem z Lesznem. Uczyłem się w Lesznie, potem studia w Poznaniu i znowu Leszno. Do dziś pracuję tu na oddziale chirurgii ogólnej. 

Pasja do speedway`a nie została chyba jednak wyniesiona z domu, bo tam tradycji żużlowych nie było?

No nie. To prawda. Bardziej zadziałał przypadek. Będąc jeszcze uczniem chodziłem na mecze w Lesznie. Początkowo z ojcem, później już sam. Potem nastąpiła przerwa na czas studiów. Kiedy wróciłem, poproszono mnie, czy bym nie zabezpieczał zawodów. Zgodziłem się naturalnie. Potem była krótka przerwa, bo to był taki okres niechlubny dla Unii Leszno, ale wraz z powołaniem nowego zarządu, w roku 1995, poproszono mnie ponownie o współpracę. Wtedy podjąłem się roli lekarza klubowego. Od tego czasu zacząłem też jeździć z drużyną na mecze wyjazdowe. 

foto. JAREK PABIJAN [email protected] tel. +48 601 83 62 58

Ma Pan wieloletnie doświadczenie i mnóstwo obserwacji w związku z tym. Czy możemy mówić o czymś takim jak choroby zawodowe w żużlu?

Z moich obserwacji wynika i kilka razy o tym mówiłem, byłbym za tym żeby uznać za takową chorobę Meniera. To jest choroba polegająca na tym, że po przez drgania motocykli, uprawianie tego sportu przez ileś lat, dochodzi do obkurczania naczyń, szczególnie w obu dłoniach. Dochodzi zatem do tego, że zawodnicy nie czują zimna. Ręce są blade, chłodne. Można powiedzieć, że 99,9% żużlowców ma te objawy. Niestety schorzenie pozostaje do końca życia. Moim zdaniem to powinno być uznane za chorobę zawodową żużlowców. 

A te wszystkie historie ortopedyczne. Ciało na motocyklu jest nienaturalnie ułożone. Przy tym częste złamania, nie tylko kończyn?

Tu już jest trudniej. Te wszystkie choroby zwyrodnieniowe zależą w dużym stopniu od konkretnego człowieka, odporności organizmu. Mimo wielu lat praktyki, rzadko który zawodnik kiedykolwiek skarży się na ten rodzaj dolegliwości. Tutaj trudno byłoby mi rozstrzygnąć, czy i ewentualnie które schorzenie można uznać za chorobę zawodową w żużlu. Trwałe dolegliwości bólowe, czy trwałe ograniczenia. Niemożność chodzenia na przykład – to oczywiście występuje. Podobnie jak choćby oparzenia. Nie podejmuję się jednak wskazać jednego konkretnego schorzenia charakterystycznego dla żużla.

Wiele historii ze speedway`a przechodzi do legendy. Start z niewyleczoną kontuzją. Wylewanie krwi z buta po wyścigu. Obandażowany, kontuzjowany bark, a mimo to zwycięstwo. Z Pańskiej perspektywy to heroizm, czy głupota?

Dla mnie to nie jest żaden heroizm. To tylko jakieś dziwne nastawienie, szczególnie obcokrajowców. Łatwiej wytłumaczyć to polskim zawodnikom. Zagraniczni żużlowcy patrzą przez pryzmat pieniędzy. Ucieka im zarobek. Ucieka kolejny start w Grand Prix. No i podchodząc do swej profesji z ogromnym nastawieniem finansowym, nie pozwalają sobie niczego powiedzieć, wytłumaczyć. Z niedoleczoną kontuzją można wyrządzić krzywdę nie tylko sobie ale też kolegom z toru. Zawsze dziwiło mnie dlaczego mogą startować, ale to też pewnie kwestia regulaminu i nacisków, nie tylko ze strony klubów. Zastanawiam się wciąż, jak dotrzeć skutecznie, by przekonać, że dłuższa pauza jest nieodzowna. 

W pięściarstwie są regulaminy nakazujące określoną przerwę po urazie głowy. Nokaucie, ale nie tylko

Jeśli chodzi o urazy głowy to też jest napisane, że powinna nastąpić dłuższa przerwa, zawodnik powinien przejść dodatkowe badania. Tylko z egzekwowaniem mamy problem. Nie zawsze udaje się to zrobić. 

Czyli rację mieli ci, twierdzący, że lekarz w klubie nie jest potrzebny, potrzebna jest tylko jego pieczątka pod zaświadczeniem o zdolności do startów?

Uważam, że ten rodzaj nacisków był zawsze w klubach. Kwestia tylko czy i jak bardzo im ulegano. A działacze nalegają by nie pisać zawodnikowi niezdolności, by za wszelką cenę dopuszczać do startu. Niezdolny do startów zawodnik musi odbyć przerwę, przejść dodatkowe badania, a tu kolejny mecz, następne punkty. Wszystko „ważniejsze” od zdrowia. To było zawsze. Może nie tak uwypuklone jak to się stało w ubiegłym roku. Ale było. Takie odnoszę wrażenie, że najważniejsza jest ta zdolność i często nie zwraca się uwagi na to co lekarz ma do powiedzenia. Jego zdanie musi być ostateczne. Myślę, że po latach w Unii Leszno jest pod tym względem w porządku.

A pomysły żeby wyodrębnić grono neutralnych specjalistów?

Najpierw trzeba by znaleźć zainteresowanych. Myślę, że aż tylu specjalistów chętnych do pracy nie ma. Widzę na przykładzie swojego klubu, po regulaminowym zwiększeniu ilości lekarzy podczas meczu, jaki mam problem z zabezpieczeniem zawodów. Kiedy zaczynałem pracę wystarczało dwóch medyków. Teraz, łącznie z zabezpieczeniem publiczności potrzeba pięciu nawet sześciu lekarzy. Z tym jest kłopot, by zorganizować tak liczną grupę. Gdyby jeszcze dodatkowo obsadzać mecze neutralnym lekarzem? Jakoś tego nie widzę.

Środowisko klubowych lekarzy jest jakoś zintegrowane?

Był taki okres, że były spotkania w ramach PZM. Pamiętam chyba dwa razy w Warszawie, także w Poznaniu. Obecnie niczego takiego nie ma. Zapanowała cisza. 

Na stadionie w trakcie zawodów dochodzi do poważnej kolizji. Lekarz mając do dyspozycji stetoskop i własne wprawne oko musi ocenić stan pacjenta?

Myślę, że doświadczenie robi swoje. Należy dokładnie obserwować jak wyglądał sam wypadek, jak zachowuje się zawodnik po nim. Mówimy naturalnie o przytomnym żużlowcu. Potem w zaciszu gabinetu, bądź ustronnym miejscu trzeba dokładnie mu się przyjrzeć, przeprowadzić wywiad, porozmawiać, zapytać czy wie gdzie się znajduje, który dzień tygodnia mamy, ocenić uraz neurologicznie w badaniu podstawowym i dopiero na tej podstawie wystawić wstępną opinię. Jeżeli mamy podejrzenie złamania, należy także sprawdzić uraz , reakcje poszkodowanego i wtedy możliwe jest podjęcie decyzji, czy zostaje na miejscu, czy należy odwieźć go do szpitala na szczegółowe badania jeszcze w czasie zawodów. 

Co oprócz żużla i medycyny pochłania Tomasz Gryczkę?

Moim hobby jest żywy teatr. Jestem nim zafascynowany od dawna. W Lesznie mamy stałą scenę od dwóch lat, ale wcześniej, kiedy tylko czas mi pozwalał jeździłem do Wrocławia, czy Poznania by obejrzeć premierę, bądź przedstawienie które przyjeżdżało z teatrów warszawskich. Ostatnimi laty te renomowane sceny przyjeżdżają z gościnnymi występami także do Leszna. Jest łatwiej i wygodniej. Niestety obecnie mam dwa bilety wykupione i już osiem miesięcy czekam. To dwie komedie, których nie mogę wciąż zobaczyć z powodu ograniczeń covidowych. Uwielbiam też czytać. Najbardziej beletrystykę, ale też… kryminały. Lubię także historię medycyny. Zebrałem już sporą biblioteczkę. Szczególnie wspomnienia chirurgów, tak bardziej branżowo. 

A wnuki?

Mam jednego. Trzylatka. Naturalnie rozpieszczam ile mogę. Syn od pewnego czasu jest kierownikiem drużyny w Unii Leszno, więc tradycje nie zanikną. 

foto. JAREK PABIJAN [email protected] tel. +48 601 83 62 58

Ostatnie pytanie. Kto będzie w tym sezonie Drużynowym Mistrzem Polski?

Chciałbym, liczyłbym, ponieważ dobrze życzę mojemu klubowi, by była to ponownie Unia Leszno. Uważam, że praca pana Piotra Barona jest super. Potrafi to wszystko skonsolidować. Umie drużynę zmotywować, potrafi należycie poukładać. Życzyłbym więc sobie żeby znowu nam się poszczęściło, choć zdaję sobie sprawę, że pewnie wielu już ta seria nudzi. Drużyna ponownie jest mocna, więc dlaczego nie? Różnica jest taka, że teraz mamy młodzieżowców, którzy będą dopiero zdobywać doświadczenie, ale myślę, że punkty też dowiozą. Może nie od razu, ale jednak. Nie są wjechani w meczach ekstraligowych, ale mają na pewno potencjał. 

Życzę zatem, by te czekające od ośmiu miesięcy bilety mogły wreszcie zostać wykorzystane i dziękuję za rozmowę

A ja życzyłbym sobie przede wszystkim jak najmniej pracy, żeby nie było kontuzji. A wszystkim kibicom i ludziom żużla, byśmy szczęśliwie odjechali sezon.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI