Szymon Woźniak Foto: Tomasz Przybylski // GESS.PL
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

– Jestem zawodnikiem, który z roku na rok stara się eliminować błędy i poprawiać wszystko, co uważam, że kwalifikuje się do poprawy. Mimo dużo lepszych wyników, które notuję w tym sezonie, czuję, że wciąż jest jeszcze przestrzeń do podnoszenia swojego poziomu. Nie powiedziałbym, że w tym roku robię już taką robotę, jaką mógłbym i chciałbym robić. Wychodzę z założenia, że może być dużo lepiej, dlatego zamierzam do tego dążyć – mówi zawodnik Moje Bermudy Stali Gorzów, Szymon Woźniak, z którym porozmawialiśmy o tegorocznej postawie jego zespołu, prognozach na dalszą część rozgrywek i klimacie panującym w drużynie. Żużlowiec wywodzący się z Bydgoszczy opowiedział także o swojej zwyżkującej formie, podejściu do żużla, rywalizacji z toruńskim klubem, kwestiach transferowych oraz spojrzeniu na najbliższą przyszłość.

 

Jako Stal Gorzów początek sezonu mieliście trochę niemrawy, ale potem nabraliście rozpędu i od jakiegoś czasu jesteście wiceliderem tabeli. Śmiało można powiedzieć, że staliście się jednym z faworytów tegorocznych rozgrywek.

Wiemy, że w tym roku stać nas na wiele i chcemy walczyć o jak najlepszy wynik. Jesteśmy silną drużyną, która dobrze się uzupełnia, ale na pewno nie zamierzamy przedwcześnie zawieszać sobie medali na szyjach. Wiadomo jak zbudowany jest system play-off. Tam wystarcza gorsza dyspozycja dnia, jeden niespodziewany słabszy dwumecz, jakaś przypadkowa sytuacja czy nie daj Boże kontuzja i wszystko nagle wywraca się do góry nogami. Warto pamiętać, że na tym etapie czeka nas rywalizacja z bardzo mocnymi i niezwykle zdeterminowanymi rywalami, dlatego nigdy nie można być niczego za bardzo pewnym. Trzeba podchodzić do tego z pokorą i skupiać się na tym, żeby w tej kluczowej fazie sezonu wszystko zadziałało, jak należy. Na razie idzie nam całkiem nieźle, ale nie zawsze dopisuje nam szczęście, bo regularnie męczą nas jakieś zdrowotne zawirowania. Zawsze coś się do nas przypałęta, więc pod tym względem mógłby być już spokój, żebyśmy mogli w pełni skoncentrować się na rywalizacji.

Jak na Waszą drużynę, która zaczęła radzić sobie bardzo dobrze i regularnie dopisywała do swojego konta kolejne punkty, wpłynęła niedawna porażka w Częstochowie? Dotychczas przegrywaliście pojedyncze spotkania różnicą co najwyżej dwóch punktów, a tam była dziesięciopunktowa porażka połączona ze stratą punktu bonusowego. Czy to podcina trochę skrzydła i sprawia, że wkrada się niepewność?

W tamtym meczu musieliśmy radzić sobie bez Andersa Thomsena, który po pierwszym swoim biegu okazał się niedysponowany i nie mógł kontynuować jazdy. Wypadło nam zatem bardzo ważne ogniwo i ostatecznie nie zdołaliśmy wypełnić tej luki tak dobrze, jak byśmy sobie życzyli. W największym stopniu zabrakło moich punktów, bo Bartek Zmarzlik i Martin Vaculik spisali się świetnie. Gdybym dorzucił coś więcej, to pewnie nie wyjechalibyśmy stamtąd z niczym. Nie pozostawało nic innego, tylko wyciągnąć wnioski, wyłapać błędy i poznać przyczynę akurat takiego wyniku, żeby w przyszłości nie doprowadzić do powtórki. W nasze szeregi na pewno nie wkradło się żadne zwątpienie czy zakłopotanie. Można powiedzieć, że było wręcz przeciwnie. Od razu poczuliśmy przypływ energii, żeby w kolejnym meczu zrehabilitować się naszym kibicom i odbić sobie tę porażkę, co ostatecznie się udało.

Być może tamten mecz rzeczywiście nie ułożył się po Twojej myśli, ale na przestrzeni całego sezonu jesteś jak na razie bardzo mocnym punktem swojej drużyny. Średnia powyżej dwóch punktów na bieg oraz kręcenie się w okolicach czołowej dziesiątki najskuteczniejszych zawodników PGE Ekstraligi wskazują, że notujesz spory progres w porównaniu do wcześniejszych sezonów. Jesteś w stanie określić z czego wynika ten skok jakościowy?

Myślę, że nie jest łatwo podać kilka konkretnych przyczyn, które sprawiają, że tak się dzieje. Wiele rzeczy na pewno zmieniło się w moim przygotowaniu, podejściu czy teamie i teraz to fajnie funkcjonuje. Mam też dobre silniki i zaleczyłem paskudną kontuzję nadgarstka, więc czuję, że wszystko działa, jak powinno. Ja jestem zawodnikiem, który z roku na rok stara się eliminować błędy i poprawiać wszystko, co uważam, że kwalifikuje się do poprawy. W jednym sezonie to przynosi małe efekty, w kolejnym kompletnie nic nie daje, natomiast w jeszcze innym przekłada się na takie rezultaty, które przerastają najśmielsze oczekiwania. Taki po prostu jest żużel.

W tegorocznych rozgrywkach prezentujesz już taki poziom, który w pełni Cię zadowala?

W tym momencie mam najwyższą średnią, od kiedy startuję w ekstralidze, ale ja przeważnie nie oceniam siebie przez pryzmat cyferek, tylko potencjału, który posiadam i stopnia, w jakim go wykorzystuję. Mimo dużo lepszych wyników, które notuję w tym sezonie, czuję, że wciąż jest jeszcze przestrzeń do podnoszenia swojego poziomu. Nie powiedziałbym, że w tym roku robię już taką robotę, jaką mógłbym i chciałbym robić. Wychodzę z założenia, że może być dużo lepiej, dlatego zamierzam do tego dążyć.

Znacząca poprawa wyników w polskiej lidze zapewne jednak wpływa na Ciebie pozytywnie.

Wiadomo, że jak są lepsze wyniki, to radość z uprawiania sportu też jest większa. To jest oczywiste i nie da się tego ukryć. Stoję jednak na stanowisku, że nie sztuką jest mieć pozytywne nastawienie, kiedy wszystko się układa, ale również wtedy, kiedy coś nie wychodzi. Jak jest dobrze, to należy się cieszyć i próbować to podtrzymać, a jak jest źle, to nie można się załamywać i dramatyzować. Warto wyciągać z tego jakieś lekcje na przyszłość, wszystko odpowiednio układać sobie w głowie i pracować nad eliminacją tego, co nie działa. Każda najtrudniejsza sytuacja może być przyczynkiem do tego, żeby potem było lepiej. Myślę, że poprzednie lata mocno zahartowały mnie w tym kierunku i pozwoliły mi spojrzeć na wiele spraw inaczej. Teraz na pewno podchodzę do swoich wyników ze znacznie większym spokojem i opanowaniem, a przy okazji potrafię bardziej cieszyć się z jazdy.

Mimo wszystko podejrzewam, że z perspektywy zawodnika przyjemnie jest umocnić swoją pozycję w drużynie. Wiadomo, że w lidze liczy się przede wszystkim praca zespołowa, ale każdy z Was – nawet jeśli tego nie mówi – na pewno porównuje się do kolegów.

Tak naprawdę nie przywiązuję do tego wielkiej wagi. Wiadomo jednak, że mam u swojego boku trzech zawodników światowej klasy, więc jestem zadowolony, kiedy mogę dotrzymywać im kroku i zdobywać podobne punkty, co oni. Na pewno zwiększa to moją pewność siebie i podbudowuje poczucie własnej wartości. To jednak nie jest tak, że mam potrzebę toczyć z nimi jakąś chorą rywalizację i za wszelką cenę muszę być od nich lepszy. Jedziemy jako drużyna. Raz jeden notuje lepszy wynik, a za chwilę drugi i właśnie o to chodzi, aby się uzupełniać, a nie rywalizować. Najważniejsze, żebyśmy w każdym meczu wspólnymi siłami byli w stanie uzbierać co najmniej 46 punktów, bo tyle nam potrzeba do odnoszenia kolejnych zwycięstw.

Szymon Woźniak
Foto: Tomasz Przybylski // GESS.PL

Patrząc na Wasze tegoroczne wyniki widać, że w początkowej fazie sezonu nie najlepiej szło Wam w meczach przed własną publicznością, ale potem zaczęliście notować znacznie lepsze rezultaty na „Jancarzu”. Można powiedzieć, że mieliście jakieś problemy z własnym torem, a teraz już się z nim dogadaliście?

Zdecydowanie tak. Przed sezonem doszło do całkiem sporej przebudowy tego toru, w wyniku czego zmieniła się trochę geometria, a poza tym zmianie uległy też nachylenia łuków. W tym momencie jeździ się tam nieco inaczej niż wcześniej, więc potrzeba było trochę czasu, żeby się do tego zaadaptować i przyzwyczaić. Musieliśmy też poniekąd na nowo dostroić sobie różne kwestie sprzętowe w zależności od panujących warunków. Warto pamiętać, że zgodnie z nowymi przepisami na tym torze czasami pojawiała się plandeka, co też nie pozostawało bez wpływu na stan nawierzchni. Do niektórych rzeczy cały czas jeszcze dochodzimy i ciągle się czegoś uczymy, ale wygląda na to, że ten delikatny kryzys związany z własnym torem powoli mija i to na pewno nas bardzo cieszy. Jeżeli widzimy, że coś jest do poprawy, to reagujemy na bieżąco, więc z biegiem czasu powinno być coraz lepiej.

Często można usłyszeć, że gorzowski tor pomaga stawać się lepszym żużlowcem. Czujesz, że w Twoim przypadku rzeczywiście tak jest?

Jak najbardziej. To jest dosyć trudny owal, który pozwala zawodnikom rozwijać ich umiejętności. Jeżeli ktoś zaczyna swoją przygodę z żużlem właśnie tam, to na pewno może na tym wiele zyskać. Ja wychowywałem się na bydgoskim torze i śmiało mogę powiedzieć, że byłoby mi łatwiej gdybym najpierw nauczył się żużla w Gorzowie, a potem startował w Bydgoszczy, a nie na odwrót. Na pewno bardzo się cieszę, że od jakiegoś czasu mam możliwość reprezentowania gorzowskiego klubu, bo jazda na tamtejszym owalu wiele wnosi do mojego żużlowego rzemiosła. Mam wrażenie, że to przybliża mnie do tego, aby być bardziej uniwersalnym zawodnikiem i odnajdywać się na różnych torach, a nie tylko na tych o ściśle określonej geometrii.

Jak zareagowałeś na informację, że prezes Waszego klubu, Pan Marek Grzyb, został aresztowany? Obawiałeś się, jak to teraz będzie?

Na pewno porządnie się zdziwiłem. Dla każdego z nas to nie była komfortowa sytuacja i nie ma co tego ukrywać. Lata startów na żużlu nauczyły mnie jednak, żeby spory szum medialny odnośnie jakiejś sprawy nie był w stanie zanadto mnie wystraszyć, bo wiele treści w przestrzeni publicznej można uznawać za mocno przesadzone. W tamtym momencie ja po prostu skupiałem się na aspektach sportowych i zajmowaniu się tym, co do mnie należało. Bardzo szybko przekonaliśmy się, że nowe władze robią wszystko co mogą, aby zapewnić nam komfortowe warunki do pracy. Wszelkie sprawy zaczęto na nowo układać, tak byśmy nie poczuli, że dzieje się coś złego. W naszym klubie cały czas trwa pewnego rodzaju konstruktywna reorganizacja, ale to nie są ruchy, które wywoływałyby w nas jakieś zakłopotanie czy niepokój. Śmiało mogę powiedzieć, że od strony sportowej czy organizacyjnej klub funkcjonuje jak trzeba i wszystko jest w porządku. A przy okazji dodam, że prezesowi Grzybowi życzę, żeby jego problemy się rozwiązały i cała ta sprawa jak najszybciej się wyjaśniła. To jest człowiek, który przejął nasz klub w trudnym momencie i zrobił dla niego wiele dobrego. Myślę, że całe gorzowskie środowisko żużlowe może mu wiele zawdzięczać, dlatego warto trzymać za niego kciuki.

No dobrze, to przejdźmy z powrotem do kwestii sportowych i zajrzyjmy trochę za kulisy Waszej drużyny. Przyglądając się składom awizowanym na kolejne mecze, można zauważyć, że Wasz trener Stanisław Chomski od początku sezonu trzyma się określonego zestawienia i stale przydziela Wam te same numery startowe. Niektórzy zarzucają mu, że nie robi żadnych zmian, dlatego chciałbym zapytać jak Wy się do tego odnosicie.

Trener Chomski przez lata zapisał na swoim koncie wiele sukcesów jako trener, więc skoro stosuje taką taktykę, to znaczy, że wie, co robi. Ja jestem mu bardzo wdzięczny za takie podejście, bo to nam wiele ułatwia w trakcie meczów, kiedy wszystko dzieje się bardzo szybko. Dzięki temu nabieramy automatyzmu w naszych działaniach i łapiemy odpowiedni rytm. W tej chwili ja mogę odjeżdżać zawody praktycznie bez patrzenia w program. Zawsze dobrze wiem, kiedy wyjeżdżam na tor, pamiętam, kiedy moje biegi są zaraz po równaniu, a kiedy trochę później i lepiej mogę przewidzieć jak będą zmieniać się warunki torowe i jak należy się dopasować. Z mojej perspektywy to wprowadza dużo spokoju. Osoby, które zarzucają trenerowi, że nie rotuje składem, jak dla mnie albo nie wiedzą po co to robią, albo nie mają o czym pisać. Niektórzy po prostu nie zgłębiają tematu, tylko szukają jakiejś bezsensownej zaczepki, żeby stworzyć kolejny niepotrzebny artykuł.

Dlatego bardzo się cieszę, że tak dobrze to wyjaśniłeś, bo komuś być może otworzy to oczy i pozwoli lepiej zrozumieć tę kwestię. A skoro rozmawiamy o Waszym trenerze, to powiedz proszę, jak oceniasz Stanisława Chomskiego na tle innych szkoleniowców, którzy stanęli na Twojej żużlowej drodze? Dobrze Ci się z nim pracuje, czy masz jakieś zastrzeżenia?

Myślę, że każdemu można coś zarzucić, bo nikt nie rodzi się idealny. Ja jednak nie wyobrażam sobie Stali Gorzów bez trenera Chomskiego. Wszyscy bardzo dobrze się z nim dogadujemy. To jest człowiek, który wprowadza w nasze szeregi dużo spokoju. Najbardziej szanuję go za to, że niezależnie od okoliczności zawsze staje murem za zawodnikami. Czasami naraża się tym kibicom, dziennikarzom, a nawet zarządowi, ale to nie zmienia jego podejścia. Cokolwiek by się nie działo, zawsze możemy na niego liczyć. Na każdym kroku daje się wyczuć, że on jest jednym z nas, co z naszej perspektywy jest bardzo ważne.

Patrząc w statystyki, można zauważyć, że w tym sezonie najczęściej startujesz w parze z Andersem Thomsenem i tworzycie naprawdę mocny duet. Dla Ciebie to jest najlepszy partner do wspólnej jazdy?

Dużo jeździmy razem, bo tak wychodzi przy sposobie zestawiania naszego składu i układzie tabeli biegowej, ale to bardzo dobrze. Z Andersem świetnie dogadujemy się na torze. Wiemy, że możemy sobie ufać i mamy swoje sprawdzone schematy, co sprawia, że punktujemy na dobrym poziomie. Jak tylko nadarza się okazja, to zawsze sobie pomagamy, więc stanowimy naprawdę fajny duet. Na temat tej pary na pewno mogę w tej chwili najwięcej powiedzieć, ale z pozostałymi zawodnikami też lubię i potrafię jeździć. Przed laty nieco częściej startowałem z Bartkiem Zmarzlikiem i pamiętam, że mieliśmy kilka naprawdę świetnie rozegranych taktycznie wyścigów.

Wracając jednak do Andersa – chodzą słuchy, że to największy śmieszek w Waszej drużynie. Faktycznie macie z nim tak wesoło?

Jak najbardziej. Takie osoby przydają się w zespole, ponieważ wnoszą wiele pozytywnej energii i sprawiają, że zawsze dzieje się coś ciekawego. Anders zalicza się do ludzi z niesamowitym poczuciem humoru, dlatego w jego towarzystwie trudno się nie śmiać. Przy nim tak naprawdę nie sposób się nudzić. Dzięki niemu wielokrotnie mamy do czynienia z różnymi śmiesznymi sytuacjami, ale wolałbym, żeby szczegóły zostały między nami, bo inaczej mogłyby zatracić swój wyraz (śmiech).

Jesteś jednym z zawodników, którzy śmiało mogą powiedzieć, że przyjaźnią się z Bartkiem Zmarzlikiem. Opowiesz coś więcej o Waszej relacji?

Z Bartkiem tak naprawdę poznaliśmy się bardzo dawno temu. Jeśli dobrze pamiętam, on miał wtedy jakieś osiem lat, a ja dziesięć. Zaczęło się od wzajemnej rywalizacji na miniżużlu. Potem były starty w ekstralidze i zawodach młodzieżowych. Co prawda jeździliśmy wtedy w innych klubach, ale regularnie się widywaliśmy i utrzymywaliśmy jakiś kontakt. Znacznie więcej czasu zaczęliśmy spędzać ze sobą, kiedy podpisałem kontrakt w szwedzkiej drużynie z Vetlandy, ponieważ on również był w tamtym zespole. W końcu zaczęliśmy startować razem także w polskiej lidze, więc ta nasza znajomość tylko się zacieśniała i stopniowo przeradzała się w przyjaźń. Teraz nie ma dnia, żebyśmy ze sobą nie rozmawiali. Nasze partnerki również pozostają w kontakcie, bo często spotykamy się prywatnie. Poznaliśmy się na tyle dobrze, że dyskutujemy na różne tematy, ale mimo wszystko najczęściej pozostajemy przy żużlu. To jest jednak kwestia, która najbardziej nas interesuje, a poza tym te żużlowe wymiany zdań z Bartkiem zawsze są bardzo ciekawe i pouczające.

Wiele osób uznaje Bartka za fenomen współczesnego żużla. Jego moc utrzymująca się przez lata, pozycja w żużlowym światku czy tempo, w jakim wdrapał się na szczyt, zapewne robią wrażenie nie tylko na kibicach, ale też na pozostałych żużlowcach.

Jasne, że tak. Trudno o tym nie myśleć i tego nie zauważać. W tym wieku na pewno fajnie by było mieć tyle osiągnięć, co Bartek, ale nikomu nie wolno niczego zazdrościć. Sport to nie jest koncert życzeń i nie wszyscy – z różnych względów – dochodzą do tego, co by sobie wymarzyli. Każdy podąża własną drogą i wyciąga dla siebie tyle, ile aktualnie może. Pamiętajmy, że Bartek nie dostał niczego za darmo. To jest niezwykle zdeterminowany, uparty i zawzięty sportowiec. Razem ze swoim rodzinnym teamem od samego początku wkłada wiele wysiłku, żeby dojść do możliwie najwyższego poziomu i się na nim utrzymać. To jest człowiek, który ma ogromny talent, ale jednocześnie na każdym kroku popiera go ciężką pracą. Zawsze jest świetnie przygotowany pod kątem fizycznym, sprzętowym czy logistycznym. U niego nie ma żadnych przypadków, ponieważ potrafił stworzyć sprawnie działający mechanizm. Wszystko jest tam poukładane jak w szwajcarskim zegarku i to procentuje. Myślę, że z takich żużlowców warto brać przykład, bo oni nie rodzą się zbyt często.

Szymon Woźniak, Bartosz Zmarzlik
Foto: Tomasz Przybylski // GESS.PL

Jak w Waszą drużynę wpisał się Patrick Hansen, który przed sezonem 2022 dołączył do Stali, żeby wypełnić lukę na pozycji zawodnika u24?

Mam wrażenie, że szybko złapaliśmy z nim dobry kontakt. To jest fajny gość, który, dodatkowo świetnie mówi po polsku, więc nie ma najmniejszego problemu, żeby się z nim porozumieć. Na co dzień mieszka w Gorzowie, więc widujemy się bardzo często. Śmiało mogę powiedzieć, że błyskawicznie stał się jednym z nas.

Po udanym początku sezonu Patrick ostatnio wyraźnie spuścił jednak z tonu. Wygląda na to, że wracają demony z ubiegłorocznych rozgrywek, kiedy wielokrotnie brakowało Wam punktów zawodnika u24.

W dzisiejszym żużlu każdego mogą dopaść jakieś nagłe i niespodziewane problemy. Jesteśmy zespołem, więc wspólnymi siłami staramy się analizować, co może być nie tak i próbujemy podpowiadać, jak naszym zdaniem można by to naprawić. Patrick może liczyć na nasze wsparcie, ale wiadomo, że ostatecznie to on wsiada na motocykl i podejmuje wszelkie decyzje. Każdy ma inne potrzeby, więc przeważnie samodzielnie trzeba dochodzić do tego, co będzie sprawdzało się w naszym przypadku. Patrick ma świadomość, że potrzebujemy jego punktów, więc nie siedzi z założonymi rękami, tylko próbuje odzyskać dawną skuteczność. Dla niego to jest debiutancki sezon w ekstralidze, więc zależy mu na tym, żeby pokazywać się z jak najlepszej strony.

Jakiś czas temu do Waszego składu dołączył młodziutki i perspektywiczny Oskar Paluch, który w najbliższych latach ma stanowić o sile formacji juniorskiej Stali. Wszyscy wiążą z nim spore nadzieje, dlatego w przestrzeni publicznej bardzo dużo mówi się na Jego temat.

To wszystko na pewno jest strasznie rozdmuchane, ale takie jest nasze narodowe skrzywienie, że w wielu młodych chłopakach od razu widzimy następców wielkich mistrzów. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że w ten sposób możemy zrobić takiemu zawodnikowi krzywdę i znacząco utrudnić mu przechodzenie przez jego sportową drogę. Przed Oskarem bez wątpienia stoi trudne zadanie, ale jak na razie dobrze sobie z tym radzi i oby tak zostało. Widać, że w głowie ma wszystko odpowiednio poukładane i jest właściwie prowadzony przez swoich najbliższych. Wszystkie osoby związane z klubem również są gotowe do tego, żeby wspierać go w tym wchodzeniu do dorosłego żużla i udzielać mu jak najwięcej przydatnych wskazówek. Na pewno trzymamy kciuki, żeby nic nie zakłócało jego rozwoju i żeby mógł prezentować swój potencjał.

A jak jest teraz z tymi słynnymi żużlowymi chrztami i wprowadzaniem takiego młokosa do wielkiego żużlowego świata? Czy Wy jako starsi koledzy staracie się robić coś specjalnego, żeby ten chłopak zapamiętał na długo swój debiutancki sezon?

Myślę, że to już jest pewien relikt przeszłości i tego typu praktyki zakrojone na szeroką skalę należą raczej do minionych czasów. To już się powoli kończy. Ja jeszcze załapałem się na chrzest i to całkiem solidny, ale obecnie podchodzi się do tego już trochę inaczej.

Co byś powiedział Oskarowi, gdyby przyszedł do Ciebie i poprosił Cię o jakąś radę, która miałaby mu pomóc na starcie przygody z dorosłym żużlem?

Zachęcałbym go, żeby w możliwie największym stopniu odciął się od całego medialnego świata. Warto skupiać się na aspektach sportowych, a nie na analizowaniu wszystkiego, co pojawia się w internecie i przestrzeni publicznej. Żyjemy w takich czasach, że możemy natrafić tam na wiele treści, które potrafią nie najlepiej wpływać na sportowca. Najważniejsze, żeby konsekwentnie robić swoje i zajmować się tylko tymi rzeczami, które mogą pomagać w rozwoju. W przypadku Oskara można jednak spodziewać się, że jego najbliższe otoczenie zadba, by podążał właściwą drogą, dlatego zanadto bym się o niego nie martwił.

Często można usłyszeć, że Wy – zawodnicy Stali Gorzów – tworzycie zgraną paczkę i chętnie przebywacie ze sobą także poza meczami. To na pewno jest wartość dodana Waszego zespołu. W jaki sposób zdołaliście zbudować coś takiego?

Kurczę… nie wiem za bardzo jak odpowiedzieć na to pytanie. Trudno powiedzieć skąd to się bierze. Mam wrażenie, że to wychodzi naturalnie i samo z siebie. Widocznie takie mamy osobowości i nadajemy na tych samych falach. Nasze relacje są szczere, a nie wymuszone. Wystarczająco dobrze się poznaliśmy i zdaliśmy sobie sprawę, że lubimy przebywać w swoim towarzystwie. Świetnie się dogadujemy i jesteśmy dobrymi kumplami zarówno na torze, jak i poza torem. Mamy przyjazną atmosferę, a to przekłada się na sprawną komunikację. W naszym przypadku nie jest tak, że tylko opowiadamy, jak fajnie jest między nami, a w rzeczywistości niewiele o sobie wiemy i nie utrzymujemy bliższych kontaktów. Czuję, że wszyscy dobrze sobie życzymy i jesteśmy gotowi do wzajemnej pomocy, a przy okazji możemy porozmawiać na wiele zróżnicowanych tematów.

To znaczy, że w Waszym zespole nie zdarzają się żadne konflikty czy nieporozumienia?

Pewnie, że się zdarzają. Jesteśmy dużymi chłopcami i uprawiamy sport, który wyzwala spore emocje, więc tego nie da się całkowicie uniknąć. W czasie zawodów wszystko w nas buzuje i przeżywamy każdą sytuację ze zdwojoną siłą. Chciałbym jednak podkreślić, że jeżeli coś się dzieje, to przeważnie są to jakieś drobnostki czy incydentalne sprawy, które na bieżąco wyjaśniamy. Nikt się nie obraża i nie rozpamiętuje tego w nieskończoność, więc momentalnie wszystko wraca do normy i znowu jest w porządku. Jak dla mnie wygląda to właśnie w taki sposób, w jaki powinno wyglądać.

W nadchodzącej kolejce zmierzycie się na wyjeździe z For Nature Solutions Apatorem Toruń. Do Grodu Kopernika przyjedziecie z czteropunktową zaliczką wywalczoną przy okazji pierwszego meczu na Waszym torze. Widać zatem, że jeżeli będziecie myśleli choćby o punkcie bonusowym, to trzeba będzie zawalczyć niemalże o zwycięstwo.

Dokładnie tak jak mówisz, dlatego celujemy w zgarnięcie pełnej puli. Do każdego meczu podchodzimy z takim samym nastawieniem. Będziemy mierzyć się z mocną drużyną, która rozkręca się na własnym torze, ale myślę, że nie brakuje nam argumentów, żeby spróbować ją pokonać.

Co sobie myślisz, kiedy wiesz, że jedziesz na Motoarenę?

Lubię ten tor i raczej nie mam z nim żadnych złych wspomnień. Na pewno pojadę tam z pozytywnym nastawieniem i będę robił wszystko, żeby jak najszybciej złapać właściwe ustawienia motocykla. Tam trzeba być naprawdę szybkim, żeby zdobywać dużo punktów, więc wszystko zaczyna się od znalezienia odpowiedniej prędkości. Jak możesz się rozpędzić, to jeździsz tam z uśmiechem na ustach, ale jeśli masz jakieś problemy sprzętowe, to zwykle się wkurzasz, bo rywale potrafią wyprzedzać cię z wielu stron.

Byłeś zaskoczony, że torunianie tak bardzo postawili się na Waszym torze? Przez większość spotkania to oni nadawali ton rywalizacji, a Wy wyrwaliście zwycięstwo dopiero w samej końcówce.

Dla nas to nie było nic dziwnego. Spodziewaliśmy się niełatwej przeprawy, bo torunianie potrafią być naprawdę silnym przeciwnikiem. Mimo tego, że nie mogą korzystać z usług zawieszonego Emila Sajfutdinowa, to mają czterech wysokiej klasy seniorów, którzy są w stanie załatać tę lukę i zagwarantować naprawdę dobry wynik. Pamiętajmy jednak, że to był początek sezonu i tak jak mówiłem już wcześniej, na tamtym etapie rozgrywek nie byliśmy jeszcze do końca dogadani z naszym zmodyfikowanym torem i dopiero wszystko odkrywaliśmy. Na szczęście wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski i potem było już znacznie lepiej.

Jak przyjęliście tamten wynik? Pytam, bo z jednej strony mam wrażenie, że takie zwycięstwo wyrwane w samej końcówce musi smakować wyśmienicie, ale jednocześnie podejrzewam, że każdy chciałby prezentować się znacznie lepiej przed własną publicznością. 

Na pewno się cieszyliśmy, bo osiągnęliśmy cel, który w pewnym momencie wydawał się trudny do osiągnięcia. Wiadomo jednak, że z tyłu głowy było też delikatne rozczarowanie, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że powinniśmy wygrać w sposób znacznie bardziej przekonujący. Plan minimum został jednak zrealizowany, więc nie było sensu za bardzo tego rozpamiętywać.

W piętnastym biegu tamtego meczu to właśnie Ty wspólnie z Bartoszem Zmarzlikiem przypieczętowaliście zwycięstwo Stali. Jak się jedzie w takim wyścigu, od którego wszystko zależy?

Myślę, że kiedyś emocje potrafiłyby wziąć górę i całkowicie mną zawładnąć, ale od jakiegoś czasu radzę sobie znacznie lepiej w takich sytuacjach i wyjeżdżam do takiego wyścigu, jak do każdego innego. Cieszę się, gdy umiem odnajdywać się w takich okolicznościach i jestem w stanie zrobić to, co do mnie należy, bo w ten sposób pokazuję, że mogę być znacznie bardziej wartościowym zawodnikiem dla swojej drużyny.

Ty jesteś wychowankiem bydgoskiego klubu, więc toruńska drużyna przez wiele lat była Twoim derbowym rywalem. Czy to sprawia, że mimo upływu lat i zmiany barw klubowych to jest dla Ciebie szczególny przeciwnik?

Myślę, że nie. Nie czuję żadnego dodatkowego smaczku podczas rywalizacji z torunianami, więc na siłę nie doszukiwałbym się tutaj niczego specjalnego.

Chodzą słuchy, że toruńscy włodarze swego czasu próbowali namówić Cię na transfer…

Mam taki zwyczaj, że nie wyciągam spraw kontraktowych do mediów i chciałbym, żeby tak zostało. To są dżentelmeńskie rozmowy między mną a działaczami i nie czuję się upoważniony, żeby w pojedynkę decydować, czy wypada o wszystkim publicznie opowiadać.

Jasna sprawa. W pełni to rozumiem i szanuję. Trzeba sobie jednak powiedzieć, że po tym sezonie zapewne będziesz cieszył się sporym zainteresowaniem na rynku transferowym.

Prawdę mówiąc, w tym momencie kompletnie się nad tym nie zastanawiam i nie zwracam na to uwagi. Obecnie skupiam się na tym, żeby jak najlepiej wykonywać swoją pracę i stopniowo podnosić swój poziom. Jeżeli ktoś będzie chciał ze mną rozmawiać, to na pewno poczuję się doceniony, ale to nie jest moja główna motywacja, żeby stawać się łakomym kąskiem i móc przebierać w nie wiadomo ilu ofertach.

Podejrzewam, że często słyszysz pytanie, czy nie chciałbyś przypadkiem wrócić do Bydgoszczy, jeśli Polonia awansuje do ekstraligi.

Zgadza się, ale nie powiedziałbym, że to mnie męczy czy wyprowadza z równowagi. Jeżeli ktoś zadaje takie pytanie, to odpowiadam spokojnie i zgodnie z własnymi przekonaniami. Nie odbieram tego jako wywieranie na mnie presji i skłanianie do podjęcia określonej decyzji. Ja zresztą zawsze wybieram opcje, które wydają się dla mnie najlepsze. Nauczyłem się robić swoje i podążać własną drogą, nie zwracając uwagi na opinie innych.

Pozostał u Ciebie sentyment do Bydgoszczy?

Oczywiście, że tak i nie zamierzam tego ukrywać. W Bydgoszczy stawiałem swoje pierwsze żużlowe kroki i wiele się tam nauczyłem. Stamtąd się wywodzę, więc tamtejsze środowisko traktuję jak swoją żużlową rodzinę. To jest i zawsze będzie dla mnie szczególne miejsce. Często tam bywam, bo wpadam na treningi czy odwiedzam prezesa Kanclerza, z którym zawsze przyjemnie się rozmawia. Na pewno śledzę wyniki Polonii i mocno jej kibicuję. Jako wychowanek bardzo się cieszę, że klub po słabszym okresie stopniowo się odradza i próbuje wrócić na najwyższy poziom.

Swoją najbliższą przyszłość wiążesz ze Stalą Gorzów?

Na pewno jestem człowiekiem, który lubi stabilizację, choć nie ukrywam, że czasami przychodzą takie momenty, kiedy coś z tyłu głowy podpowiada, że może czas na zmianę. Wiele rzeczy trudno przewidzieć, bo wszystko wychodzi tak naprawdę w praniu i zależy od aktualnych potrzeb oraz możliwości. Mogę jednak powiedzieć, że jestem zadowolony ze startów w Gorzowie. Dostaję tam sporo przestrzeni, żeby się wykazać, więc staram się robić z tego użytek. W tamtejszym środowisku czuję się doceniany i mam wrażenie, że wszyscy we mnie wierzą. Zawsze jestem ciepło witany przez kibiców i mogę liczyć na wsparcie fanów, kolegów z drużyny, sztabu szkoleniowego, zarządu klubu czy sponsorów. Biorąc to wszystko pod uwagę, naprawdę nie mam powodów do narzekań.

Szymon Woźniak, Bartosz Zmarzlik/Foto: Tomasz Przybylski // GESS.PL

Jesteś zadowolony z rozwoju swojej kariery czy czasami masz wrażenie, że miało być inaczej?

Uważam, że zmierzam we właściwym kierunku. Od samego początku mam takie założenie, żeby każdy kolejny sezon był dla mnie lepszy od poprzedniego. Jeśli spojrzymy na to w szerokim ujęciu, to można zauważyć, że całkiem nieźle udaje mi się to realizować. Wiadomo, że miewam wpadki czy gorsze momenty, ale zawsze potrafię wygrzebać się z dołka, a potem czuję, że wracam silniejszy oraz bogatszy o kolejne doświadczenia. Chciałbym, żeby do końca mojej kariery to wyglądało właśnie w taki sposób.

Jakie elementy swojego żużlowego rzemiosła musisz najbardziej dopracować, żeby prezentować się jeszcze lepiej?

Tak ogólnie to trudno powiedzieć. Cały czas trzeba analizować swoją jazdę i wyłapywać elementy, które w danej chwili szwankują, bo to się może zmieniać. Niektóre błędy czy problemy potrafią nagle się pojawić, potem zniknąć, a potem znowu znienacka dać o sobie znać, więc oczy i uszy trzeba mieć bez przerwy szeroko otwarte. Żużel to jest bardzo dynamiczny sport, w którym ciągle jeździmy na zupełnie innych torach, w odmiennych warunkach, przy innej pogodzie, używając innych silników, więc do wszystkiego trzeba podchodzić bardzo jednostkowo i uwzględniać przy tym zaistniałe okoliczności.

W ciemno zakładam, że jesteś zawodnikiem, który chciałby jeszcze co nieco zdziałać w krajowym, a może i nawet w międzynarodowym żużlu…

Wiadomo, że posiadam swoje ambicje. Mam jakieś założenia, ale trzymam to z tyłu głowy i nie myślę o tym w konkretny sposób. Traktuję to jako pewnego rodzaju wizję swojej przyszłości, jednakże nie napinam się, że tu i teraz muszę zrobić to i tamto, a potem zabrać się za coś innego. Żużel jest takim sportem, w którym trudno cokolwiek sobie zaplanować, bo nie wszystko zależy od nas. Staram się patrzeć na swoją karierę trochę szerzej niż tylko przez pryzmat ściśle określonych celów, które w danej chwili muszę odhaczyć. Uważam, że takie podejście znacznie lepiej wpływa na moją psychikę, ponieważ jeżeli nie uda mi się czegoś zrealizować, to nie zaczynam się dołować i nie wpadam w przeświadczenie, że przestałem się rozwijać.

Rozmawiał KAROL ŚLIWIŃSKI