Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Być może z perspektywy czasu wydaje się to nieprawdopodobne, ale Stany Zjednoczone miały kiedyś swoją ligę. Co za tym idzie, mieli również przez kilka lat swój żużlowy związek zawodowy, czyli Speedway Racing Association.

W początki działalności SRA zaangażowany był doskonale znany żużlowiec, Jack Milne, który wraz z Harrym Oxlayem zakładał żużel w Costa Mesa w 1969 roku. – Z tego co pamiętam, SRA zaczęło działać na początku lat 70. To oni regulowali zasady, na jakich można było uprawiać żużel w USA w ubiegłym wieku. To dzisiaj niewyobrażalne, ale był nawet regulamin w postaci papierowej, w którym określone były wszystkie zasady, choćby opony, na jakich należało startować – mówi były amerykański żużlowiec, Bryan Bee. 

Co ciekawe, zawodnicy mieli obowiązek posiadania na „skórach” logo związku żużlowego, który notabene zadbał nawet o określenie ich zarobków. 

– Wówczas było dokładnie ustalone, ile zarabiają żużlowcy. Przepisy określały ich dochód na podstawie frekwencji. Reasumując, zawodnicy dostawali do podziału pomiędzy 30 a 35 procent wpływów z biletów. Pamiętam, że Mike Bast opowiadał, że jednego wieczoru potrafił dostać około tysiąca dolarów. To tak, jakbyś na dzisiejsze czasy zarabiał pięć tysięcy dolarów w wieczór. Pamiętaj, że to były czasy, kiedy takich turniejów zawodnicy potrafili mieć około dwudziestu w miesiącu. Łatwo policzyć, jakie były dochody najlepszych zawodników – kontynuuje Bryan Bee. 

Jak sam wspomina, raz miał okazję uczestniczyć w posiedzeniu SRA. – Byłem młodym chłopakiem i na posiedzenie związku zabrał mnie jego szef – a mój mechanik – Jerry Fairschild. Normalne spotkanie, na którym dyskutowano o wszystkim i o niczym. Na tyle mnie to znużyło, że chyba nawet zasnąłem – wspomina amerykański zawodnik. 

Wszystko działało dobrze do momentu, w którym w 1977 roku promotor Oxklay nie uznał, że zawodnicy dostają za dużo z wejściówek. Wypisał się z SRA i oznajmił, że będzie robił żużel na własnych zasadach. Zawodnicy będą walczyli o puchary, nie o pieniądze. – Oxlay zrobił, jak uważał. Pamiętam, że wtedy nie było zawodów blisko cztery czy pięć tygodni w Costa Mesa, zawodnicy strajkowali przeciwko nowym zasadom. Później musieli ustąpić i to był koniec „złotych” czasów w Ameryce dla żużlowców. Po dziś dzień faktycznie jeżdżą dla pucharów. Ja wtedy też dostałem po tyłku. Z racji faktu, że Fairschild był moim mechanikiem i był skłócony z Oxleyem, nie miałem wstępu na tor w Costa Mesa – podsumowuje Bee.

Jak widać, pomimo faktu, że istniał tak naprawdę tylko parę lat, to amerykańscy zawodnicy mieli swój związek zawodowy. Na tyle chronił ich interesy, że przez lata otrzymywali trzydzieści procent z biletów do momentu, w którym charyzmatyczny Oxley nie uznał, że trzeba grać z zawodnikami na swoich warunkach. W Polsce mamy co prawda Stowarzyszenie Metanol, ale brak związku, który stawałby zawsze po stronie wszystkich – bez wyjątku – zawodników.