Obecnie Łódź jest silnym pierwszoligowym ośrodkiem żużlowym, mającym ekstraligowe aspiracje, choć nie zawsze tak było. To, że Łódź znów znalazła się na żużlowiej mapie polski, to zasługa… instruktora lotnictwa. Sławomir Walczak – bo o nim mowa – podjął w połowie lat 90. ubiegłego wieku skuteczną próbę reaktywacji czarnego sportu we włókienniczym mieście. Ze Sławomirem Walczakiem rozmawiamy o żużlu sprzed dekad i tym obecnym, pomysłach na speedway i wspomnianej reaktywacji łódzkiego żużla.
Panie Sławomirze, na początek zapytam – czy dalej śledzi Pan to, co się dzieje w żużlu?
Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że od tego sportu się mocno odsunąłem. W moim bowiem odczuciu ten sport już nie istnieje, a mamy raczej do czynienia z jego profanacją.
W czasach swojej działalności postulował Pan wiele zmian. Były pomysły z nowymi silnikami, jak i parę innych rzeczy, które mogłyby pomóc w jego rozwoju.
Po dziś dzień mam kontakt z wieloma osobami, które angażują się oficjalnie w ten sport. Dzwonimy do siebie wymieniamy spostrzeżenia. Nazwisk nie chcę wymieniać, bo nie ma takiej potrzeby. Ja jestem zdania, że o ile nie w tym roku, który będzie zaraz nadchodził, to wkrótce ten sport po prostu padnie. Kiedyś mówiłem mojej mamie, że komuna upadnie. Opieprzyła mnie i kazała iść mi na lotnisko. Po dwóch latach bodajże okazało się, że komuna faktycznie upadła (śmiech). Powiem Panu, że jeśli żużel przetrwa kolejny sezon, mam tu na myśli fakt, czy zostaną jakiekolwiek pieniądze w klubach, to się mocno zdziwię. W tej chwili to nie jest kwestia kto i jak będzie uprawiał ten sport i jaki wynik osiągał, ale kto więcej naobiecuje i w jaki krawat się przy tym ubierze.
O kryzysie, który dotyka żużel, mówi się od lat. W dobie kryzysu światowego, który obecnie przechodzimy, dosięgnie on żużel jeszcze mocniej. Ma pan jakieś pomysły, jak temu zaradzić?
Pomysłów oraz idei, które mogłyby pomóc postawić ten sport na nogi miałem i mam sporo. Dzięki nim żużel mógłby być po prostu atrakcyjniejszy. Do ich wcielenia jednak konieczny byłby zespół ludzi, którym na tych zmianach by po prostu zależało. Obecnie takiego nie widzę. Mam bardzo smutne doświadczenie z czasów, kiedy z Mirkiem Dudkiem próbowaliśmy stworzyć nowy silnik, dwuzaworowy, o troszkę większej pojemności, który byłby doskonałym narzędziem do uprawiania tego sportu, to z różnych względów pomysł został zaniechany i nie został ostatecznie wcielony w życie. I to nie z naszej winy. Dopóki sposób zarządzania dyscypliną się nie zmieni, trudno oczekiwać, aby sytuacja uległa poprawie. Jak czytam, że mamy najlepszą ligę świata, to odpowiem Panu tak, że owszem i mamy, ale tylko dlatego, że tak naprawdę nigdzie już poza Polską tego żużla nie ma.
Jakimi narzędziami zatem ruszyć ten polski żużel?
W tym temacie to moglibyśmy rozmawiać godzinami. Jak wspominałem wyżej, musiałby powstać odpowiednia inicjatywa, aby dzielenie się pewnymi ideami miało jakikolwiek sens. Jaki sens ma to, że ja panu powiem, jak ja bym to widział, skoro i tak nic z tego nie będzie? To strata czasu na opowiadanie. Muszą być odpowiedni ludzie, odpowiednia inicjatywa, a ja wtedy bardzo chętnie się pojawię i się zaangażuję. Ma pan moje słowo. Powiem tylko tyle, że zmiany powinny dotyczyć wielu płaszczyzn. Począwszy od silników a kończąc na regulaminie, który ma obecnie wielkość biblii a miał katechizmu. Pomimo, że jestem z zawodu pilotem, to proszę wierzyć, na tym sporcie trochę, a nawet więcej, się znam.
Zostawmy teraźniejszość, a powróćmy do przeszłości. Z tego, co mi wiadomo, na żużlu był Pan po raz pierwszy w latach 50. ubiegłego wieku.
Dokładnie. Zabrał mnie oczywiście tata. Doskonale pamiętam „starych” zawodników, jeszcze za czasów Tramwajarza. W czasach mojej późniejszej działalności szkółkę żużlowej prowadził przecież słynny Szwendrowski.
Jak do tego doszło, że postanowił Pan wraz z Andrzejem Grajewskim reaktywować łódzki żużel?
Ja z panem Grajewskim żużla nie reaktywowałem. Zrobiłem to samodzielnie. Dostałem pewnego dnia informację od mojej przyjaciółki, z którą kiedyś chodziłem na żużel jeszcze w moich czasach licealnych. Poinformowała mnie z racji pracy w Urzędzie Miasta, iż jest „zielone światło” na żużel i od tego się oczywiście zaczęło. Wziąłem się za żużel. To był czas, kiedy organizowałem w Polsce rewie lodowe „Holiday on Ice” i nie ukrywam, że przy pomocy ówczesnych właścicieli Rewii mogłem choćby sfinansować przygotowanie toru. Warto zaznaczyć, że klub jako jednostka nigdy nie nazywał się J.A.G i w reaktywacji od początku nie brał udziału pan Grajewski. Pamiętam do dziś, jak w Gorzowie kupowałem pierwsze motocykle dla naszej szkółki.
Co było najtrudniejszym zadaniem na początku reaktywacji łódzkiego żużla?
Najtrudniejsze było odnowienie toru i wyremontowanie bandy, która była jeszcze z siatki. Pamiętam, że w 1992 roku kosztowało mnie to około miliona złotych. W owym czasie to była „kupa szmalu”. Pamiętam, że tak naprawdę ze szklarni robiliśmy parking. Ostatecznie nasz tor po wielu pracach uzyskał licencję uprawniającą do tego, aby się na nim ścigać.
Jak zatem w łódzkim żużlu znalazł się znany doskonale z piłki nożnej Jakub Andrzej Grajewski?
Chyba w 1995 roku redaktor Michał Bunio powiedział, że jest człowiek, który by nam w żużlu pomógł. Tak się spotkałem z Andrzejem w Grand Hotelu. Ofertę pomocy podtrzymał i zaznaczył, iż chciałby, aby w rozgrywkach występowała pod nazwą J.A.G i jak wiadomo, tak ostatecznie się też stało. Drużyna miała zatem człon J.A.G, a klub od początku nazywał się Holiday Speedway Club.
To Pan sprowadził wówczas do Łodzi słynnego Amerykanina Sama Ermolenkę.
Spotkałem się kiedyś z Samem jeszcze w Bydgoszczy i zapytałem, czy nie chciałby startować w Łodzi. Sam powiedział, że na wszystko jest otwarty, ale pierwszeństwo ma Bydgoszcz. Jak się później okazało, coś tam w tych ich rozmowach się nie ułożyło i pewnego dnia otrzymałem telefon od żony Sama, który wówczas przebywał w Australii, że będzie startował u nas. Sam wrócił z Australii, przyjechał do mojego biura w Łodzi, podpisał umowę i tak się jego starty zaczęły. Jak go do Łodzi przekonałem? Myślę, że kluczową rolę zagrały dwa argumenty. Pierwszy to moja znajomość języka angielskiego, a drugi to taki, że błyskawicznie okazało się, że nadajemy na tych samych
falach. Pamiętam taką sytuację z Bydgoszczy, kiedy to wszyscy zawodnicy przebrani praktycznie udawali się na prezentację, a Sam spokojnie w boksie pił kawę. Rzuciłem jakiś żart, że ma nerwy takie, jak panują w lotnictwie. Mówię „idź się przebierz”, a Sam spokojnie mi odpowiedział ze śmiechem, że „luz, zdąży, bo on to robi codziennie”. Złapaliśmy błyskawicznie tzw. feeling.
Jakim zawodnikiem we współpracy był Amerykanin?
Doskonałym. Profesjonalista w każdym calu i wirtuoz, jeśli chodzi o tor. Mamy doskonały kontakt do dziś, a to najlepiej obrazuje nasze relacje. Byłem również w tamtych czasach w jego warsztacie i nie ukrywam, byłem pod wrażeniem jego profesjonalizmu, jeśli chodzi o samodzielne szykowanie silników.
Miał Pan może innych „ulubionych” polskich zawodników, którzy za Pana czasów startowali w Łodzi?
Wie pan, tak naprawdę ja lubiłem i szanowałem wszystkich zawodników. Mam zakodowaną – z racji faktu bycia instruktorem lotniczym – jakąś umiejętność współpracy z ludźmi. Na początku braliśmy zawodników z innych klubów – Mitura, Rypień, a od 1992 roku szkoliliśmy swoich żużlowców w Łodzi. Byli wtedy między innymi tacy zawodnicy, jak Piec, Figiel czy Klimczak. Pamiętam, że pewnego razu Marcin Piec jeden bieg wygrał w jakichś zawodach, ponieważ cztery okrążenia rywali blokował Sam Ermolenko. Łódzka publiczność, jak widziała biegi wygrywane przez swoich wychowanków, dostawała „bzika”. Niestety, dziś większość klubów idzie w armię zaciężną. Tak łatwiej.
Dlaczego skończył Pan swoją przygodę z żużlem?
Uznałem, że kontynuowanie tego nie miało sensu. Nie chciałem się kopać z koniem i współpracować z pewnymi podmiotami czy osobami. Żużel w Łodzi przejął pan Grajewski, a ja się systematycznie od tego sportu oddalałem.
Witold Skrzydlewski nie próbował namówić Pana do powrotu?
Nie. Nigdy ze mną nie rozmawiał. Raz mieliśmy się spotkać. To było przy okazji ostatniej wizyty Sama w Łodzi. Miałem w planach przekonanie pana Skrzydlewskiego, aby zamiast „ładować” środki w żużel, zainwestował w nową dyscyplinę, którą moglibyśmy wspólnie pociągnąć. Byliśmy umówieni na godzinę trzynastą, ale się nie pojawił w ogóle. Byłem na stadionie przy okazji mistrzostw Europy w Łodzi. Przy okazji rozmów z One Sport na temat mojego pomysłu, mijał mnie pan Skrzydlewski. Powiedzieliśmy sobie „dzień dobry” i tyle. Więcej powiem – na stadion żużlowy w Łodzi nie mam zamiaru iść. Jakoś mnie nie ciągnie, a pan Skrzydlewski nie jest dla mnie na tyle wartościowym człowiekiem, aby dramatyzować, że nie pojawił się na umówionym spotkaniu. Ja straciłem do niego szacunek.
Gdyby Panu ktoś zaproponował powrót do żużla w roli konsultanta przyjąłby Pan takie zaproszenie?
W nowej odsłonie tej dyscypliny tak! Ale na pewno nie w tym co jest teraz!
Co dały Panu lata spędzone w łódzkim żużlu?
Na pewno doskonała przygoda, dzięki której poznałem wiele ciekawych osób i poznałem ten sport, nazwijmy to od „kuchni”. Żużel dalej kocham, nigdy się od niego nie odwracałem, ale wie Pan, namawianie mnie do powrotu i działania z tymi ludźmi, którzy są w nim dzisiaj, nie ma sensu. Nie będę wspierał pewnych rzeczy swoim nazwiskiem, a w pewnych kręgach, jak Pan wie, ma jeszcze ono znaczenie. Nikt dziś nie analizuje pozytywnych i negatywnych rzeczy, nie wyciąga wniosków. Mamy dziś jakieś mikroruchy, inne rzeczy, które nie posuwają dyscypliny do przodu. Ludzie zarządzający żużlową centralą nie robią nic, aby ten sport ratować. Takie jest moje zdanie i nie boję się go wyartykułować.
Czym się Pan zajmuje na co dzień?
Swoim ukochanym lotnictwem i w zupełności mi to wystarcza. Zmienią się ludzie w żużlu, to – podkreślam – chętnie pomogę.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję również.
Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA
Żużel. Unia odpowiada! Są zaskoczeni radykalnym podejściem Ekstraligi
Żużel. Intensywne żużlowe dni w Motowizji! Pięć transmisji!
Żużel. Unia wygra ligę i nie awansuje?! Ważny komunikat
Żużel. Michelsen przekazał fatalne wieści! Wiadomo, co z dalszymi startami
Żużel. Krótkie rozstanie z PGE Ekstraligą? Polonia blisko transferu
Żużel. Kontrowersja wokół kontuzji Jeleniewskiego! Stanisław Burza tłumaczy