fot. pixabay.com
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nastrzępiłem się języka a co nic, to nic. Znaczy porażka. Tylko spić się z rozpaczy i wywiesić białą, haniebną flagę. Nic z tego. Zważywszy przekonanie o słuszności dzieła, także wrodzone – drzwiami wyrzucą, oknem wejdzie, nie spocznę póki cel nie zacznie nabierać realnych kształtów. 

O konieczności istnienia żużlowego telefonu zaufania, takoż regularnie wspieranej, solidnymi środkami fundacji na rzecz potrzebujących pisano nie raz, wylewając morze atramentu. Bez efektu niestety. Przy okazji jakiejś medialnej bomby, a to z depresją, a to nie daj Panie skuteczną próba samobójczą, czy poważną kontuzją, kończącą karierę zawodnikowi z czołówek gazet – temat wraca. Wypudrowane marynarki prześcigają się w deklaracjach, głoszonych z mądrymi minami, przejętym, współczującym wzrokiem i takąż barwą głosu. Tylko potem wyłącza operator kamerę i wszystko wraca do „normalności”. Działać należy zapewne jak w filmie Kler, nie po to, by naprawić dach Kościoła, tylko po to, by przez lata na ten cel zbierać. Nie są – zdaje się – owe publiczne deklaracje obliczone na to, by coś załatwić jak należy. Zresztą, chełpienie się mizernymi dotąd dokonaniami fundacji PZM, tudzież drobnymi na waciki jakimi operuje dla żużla, a konkretnie poszkodowanych żużlowców, zakrawa na kpinę.

Uważałem i nadal upieram się przy tym głębokim przekonaniu, że aktywny telefon zaufania, rodzaj infolinii z dyżurnym psychologiem sportu jest niezbędny. Wielu chłopaków, byłych zawodników, zwykle nie tych z pierwszych stron gazet, ma swoje problemy po zakończeniu kariery, bądź tylko przygody ze speedwayem. To nie tylko ci o których wiemy i często czytamy. To nie jedynie przykute do wózków inwalidzkich ofiary żużlowego owalu. Z tego grona także, nie wszyscy radzą sobie jak Rafał Wilk nasz multimedalista paraolimpijski, czy Bogusław Nowak spełniający się przez lata w roli szkoleniowca żużlowego narybku. Są tacy, którym trzeba pomóc. Jednym wystarczy wskazać kierunek. Innym niezbędne jest regularne wspomaganie, głównie finansowe, bowiem renty w Polsce nie powalają na wiele, a NFZ nie refunduje wszystkiego. W tym gronie są jednak także ci, którzy w czasie przygody z motocyklem poświęcili mu wszystko. Szkołę również. Nie są geniuszami, na torze nie poszło jak marzyli, nie zdołali przedłużyć bytności w parku maszyn znajdując zatrudnienie w teamach współczesnych rajderów, więc ratunku szukają w kieliszku. To droga donikąd. Tylko oni, a przynajmniej nie wszyscy, nie muszą o tym wiedzieć. Ich też należy wyłuskać. Im też trzeba pomagać. 

Kilka tygodni temu gruchnęło, jakoby Andrzej Szymański publicznie stwierdził, że żadnej pomocy nie dostaje, a Gollobowi zazdrości wysokości specjalnej renty jaką ten otrzymuje. Nic bardziej błędnego. Andrzej odciął się od tych pomówień, ale niesmak pozostał. Wyobraźcie sobie jednak taką historię. Siedzisz na wózku. Prozaiczne czynności sprawiają problem i ból. Rencina nie wystarcza na życie, a co dopiero mówić o rehabilitacji, płatnych zabiegach, zakupie urządzeń do treningu i poprawy jakości codziennego życia. Środowisko co pewien czas organizuje akcje. Owszem, to jest namacalny efekt, jednak tylko jednorazowy i nadal nieregularny. W takiej sytuacji kontaktuje się z Tobą nieznany człowiek, przedstawiający jako dziennikarz. Opowiada o współpracy, naturalnie odpłatnej, przy relacjach z meczów, mówi o możliwej pomocy z rzekomo istniejącego funduszu reprezentowanej przezeń redakcji. Przy okazji jednak podpuszcza. Niestety,  nie wyczuwasz intencji.

– To co powiadasz, środowisko nie pomaga? Czując bratnią duszę, prawisz o tym, że owszem, pomaga, ale potrzeby znacznie większe i chciałoby się czegoś stałego, systematycznego. – A Gollob to co? Po znajomościach ma więcej? Pewnie tak, tylko on był mistrzem świata, to i może więcej, na więcej też zasłużył – odpowiadasz. Bo takie są fakty. Tomasz to ikona. Żużlowiec którego wszyscy znają. Jemu i dla niego każdy gotów byłby pomóc, przychylając nieba. Prezydent państwa ma możliwość prawną, więc z niej skorzystał i zawodnik otrzymuje wyższe świadczenia. Od Szymańskiego także. A przecież problemy obaj i nie tylko oni, mają identyczne. Potem ów rzekomy przyjaciel wali w sferze publicznej haniebny, bezwartościowy, acz nośny paszkwil anty-Gollobowy, włączając w te oskarżenia choćby Zbigniewa Bońka, także posiłkując się „wypowiedziami” Andrzeja, potwierdzającymi rzekomo stawiane w materiale, obrazoburcze tezy. Przecież szlag trafił by Cię na miejscu. Zrazu pożałowałbyś każdego słowa zamienionego z delikwentem. Niezależnie od wszystkiego zrozumiałbyś, że dałeś się bezczelnie wkręcić. To jednak niczego nie zmienia, bo nadal jesteś tym samym, uczciwym facetem, potrzebującym regularnej pomocy. 

A co z zasilaniem fundacji, by mogła sfinansować potrzeby szerszego grona i w znacznie większym zakresie? Także wynagrodzenie psychologa dyżurującego w infolinii, bo czasy takie, że darmo nikt nie będzie się angażował i to zrozumiałe. Tu rozwiązanie wydaje się również nieskomplikowane. Nie oczekuję bynajmniej, że ciężko pracujący po nocach, za sowite, nie podlegające renegocjacjom wynagrodzenie, działacze nagle się poświęcą i odpalą solidną dolę z pojmanych, niebagatelnych kwot za prawa transmisji. Jestem realistą. To urzędnicy. Oni niczego nie odpalą. Nie wierzę także w bezinteresowną lojalność środowiska współczesnych zawodników. Im ktoś ma mniej, tym łatwiej przychodzi mu dzielić się z innymi. Ci współcześni relatywnie mało nie mają, więc… zmuszeni podzielą się. Niechętnie, tylko z przymusu, ale się podzielą. Żeby zaś było sprawiedliwie, proponuję niewielki odpis procentowy od zarobków. Kwotowo będą to sumy diametralnie różne, ale proporcjonalnie identyczne. W niższych ligach niewiele, w SE od liderów – znacząco. Sporo już się poprawiło na żużlowym podwórku. Współcześni żużlowcy mają polisy NNW nie tylko te niskie, obowiązujące, ale też indywidualne, na korzystniejszych warunkach. Nie wszyscy jednak je opłacają, bo drogie. Przy wypadku wykluczającym w ogóle z uprawiania sportu, bądź na dłuższy okres szczęśliwi posiadacze dodatkowego ubezpieczenia mogą liczyć na satysfakcjonujące sumy. Jednorazowo, acz wysokie. Z czasem pewnie dojdziemy do etapu polis z zabezpieczeniem dodatkowych, dożywotnich wypłat, niezależnych od przyznanej renty. Na razie to przyszłość i dotycząca najbogatszych. Co jednak z historią? Z czasami, gdy wyczynowy sportowiec ścigał się za kawałek szkła i wtedy stracił zdrowie, bądź zgubił w życiu właściwą ścieżkę? Im przecież także należy pomóc. Nie wolno zostawiać ich na pastwę losu, bądź szubrawych postaci mieniących się dziennikarzami. Czytaliście ostatnią wypowiedź Gienia Błaszaka. Daje do myślenia.

Fundacja – wszystko jedno, czy nowo powołana, czy istniejąca przy PZMot, może spełniać swą rolę efektywnie i skutecznie tylko regularnie zasilana odpowiednimi kwotami. Wszelkie akcje charytatywne, zbiórki, koncerty, wpłaty kibiców – to wszystko jak najbardziej tak. Tylko oprócz, a nie zamiast sukcesywnych wpłat, dających realne możliwości działania. A komu miałoby zależeć bardziej od współczesnych zawodników, tym bardziej, gdy sami zdołali już się przekonać jak niewydolny mamy system przy okazji własnej kontuzji. Zatem pomyślcie panowie. W PZMot, Metanolu, wszędzie. Infolinia, odpis na fundację moim zdaniem to niezbędne i możliwe do łatwego ogarnięcia działania – wystarczy odrobina dobrej woli, by ów dach Kościoła wyremontować, a nie udawać, że się wciąż na niego zbiera.