Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Walas bez kontraktu, ale i bez stresu. Cierpliwość popłaca i on wie o tym najlepiej. Nie ma umowy, nie ma napinki, a co los przyniesie, to się okaże. Rozmyślił się Damian Lotarski. Trochę jak wcześniej Karczmarz i oby z takim samym skutkiem. Samorząd Rybnika (na szczęście) zweryfikował pierwotne przymiarki, zatem ROW uratowany. Wszystko już było.

Czym tu się emocjonować w martwym sezonie. Komentarzami Torresa a propos walki jego „przyjaciela” Marcina Najmana zakończonej skandalem i dyskwalifikacją tego ostatniego? A może jasnym określeniem stanowiska w kwestii marszu, a właściwie marszów kobiet, przez rzeczonego Maksyma, takoż Magica? Polityka zgoda, ale nie w tym miejscu.

Angole nie dostali wsparcia od rządu. Przykre. Pytanie tylko, czy ów rząd nie domyślił się, że bardzo by się przydało. A może kwity nie były właściwie przygotowane przy tym odpowiednio złożone – stąd brak wsparcia? Możemy jedynie zgadywać. Teraz jedna z tamtejszych ekip przymierza się do startów w naszej drugiej lidze, a ściślej trzeciej dywizji. To dopiero byłoby potwierdzenie przewrotności losu. Wyspiarzom zazdrościć nie ma czego. Prywatna własność, więc biznes musi przynosić profity. Jeśli ich nie uświadczysz, należy ruszyć głową, podrapać się w rudą łepetynę i wymyślić inny, tym razem dochodowy geszeft. Tam żaden samorząd niczego, w imię wyższych wartości nie wesprze. No i przykro patrzeć, jak kolejne, zasłużone i znane miejsca, z historią i legendami, przechodzą bezpowrotnie w niepamięć. A na tym miejscu? Życie. Galerie, apartamentowce i podobne współczesne wynalazki. Pieniądz rodzi pieniądz, a kawał gruntu w dobrym punkcie, to i kawał potencjalnego zysku. Tylko takimi kategoriami tam kombinują. Jakież to niesłowiańskie.

Szkoda tylko, że nasz ukochany speedway traci kolejne przyczółki. W miejsce likwidowanych nie powstają bowiem jak grzyby po deszczu, w nowych, nieco dotąd odludnych miejscach, kolejne ośrodki. W Anglikowie zrezygnowała telewizja Sky z pokazywania ligowego speedwaya i zrazu mamy armagedon. Do tego jeszcze nieszczęsny koronawirus i to w momencie, gdy jak się mogło wydawać, tamtejsze rozgrywki zyskiwały szansę odrodzenia. Kilka fajnych, choć nieco zgranych nazwisk, zapowiadało powrót do UK. A tu znowu klops. Przy tym jeszcze, na domiar nieszczęść, decyzja PZM o ograniczeniu ilości lig w których mogą startować ściganci znani z polskich torów. Hierarchia jest jasna. Polska, bo najlepiej płaci. Szwecja, ponieważ stanowi znakomity poligon. Dobra stawka zawodników i dobra stawka za punkt. Jest więc miarodajne tło do testów. Dalej była równorzędnie traktowana z angielską liga duńska, a dla miłośników wypraw w nieznane, także rosyjska. No i kadłubowe cokolwiek rozgrywki w Niemczech, Czechach, Francji i może jeszcze w policzalnych na palcach jednej dłoni kilku punktach ginącego, żużlowego świata – bez czołówki jednak, bo to takie trochę półamatorskie ściganie.

Wróćmy zatem na swojskie podwórko, podobno najsilniejszej ligi świata. Coraz bardziej bawi mnie to określenie, choć rozumiem jego marketingowy charakter. Zdaje się wyłącznie marketingowy. A tu nowe wraca. Greg Walasek z perspektywą występów, jednakowoż wyłącznie w roli eksperta TV, bez entuzjazmu przyjmującego objawy wdzięczenia się współprowadzących przedstawicielek płci umalowanej. Kontraktu nie ma, ale Grzegorz nie reklamuje się w mediach, tym bardziej nie rozpacza. Cierpliwie czeka. Nie pierwszy to moment w jego bogatej, okraszonej czapką Kadyrowa i startami w SGP, karierze. Co się odwlecze, to nie uciecze zdaje się myśleć Walas i nie zabiega szczególnie o zainteresowanie. Trafi się potrzebujący, skazany na Grega, to i pościgać się będzie okazja i grosiki nie najgorsze do podniesienia. A jeśli nie – trudno. Z ogłaszaniem końca kariery wszak spieszyć się niewskazane. Sezon długi.

Wróciła też moda na przedwczesny rozbrat z uprawianiem żużla. W poprzednim okienku a to się żegnał, a to wracał Rafał Karczmarz, który po niedawnych perypetiach, teraz deklaruje walkę o skład z pozycji U24. W tym jego śladem zdaje się podążać Damian Lotarski z GKM. Nie znam szczegółów, więc nie będę się wymądrzał o tej konkretnej historii. Wiem tylko, że mając ledwie 19 wiosen trudno o przemyślane, idealne decyzje. A już tych definitywnych i ostatecznych należałoby się wystrzegać jak ognia. Nie wiem co uwiera Damiana, ale wiem że jest dopiero na początku przygody. Przygody, bo jeszcze zbyt mało osiągnął, by te dokonania nazwać karierą. Dlaczego więc nie chce więcej, mając wszystko podane na tacy? Miejsce w składzie praktycznie pewne, znacznie słabsza konkurencja w lidze i dwa sezony startów z pozycji juniora przed sobą. Czego chcieć więcej? Jasne. Z niewolnika nie masz robotnika. Czasem jednak warto, by w najbliższym otoczeniu młodego człowieka pojawił się autorytet, potrafiący go przekonać, podkreślam – przekonać, nie zmusić. Liczę, że grudziądzanin im bliżej inauguracji, tym mocniej zatęskni za tym co kocha. Torem, ściganiem, kibicami i adrenaliną. Jeśli nie – oby za kilka lat nie musiał rozpamiętywać straconej bezpowrotnie szansy, nie daj Panie w taniej spelunce przy piwku.

No i wreszcie to, co nas odróżnia od Anglików. Prezydent Kuczera najwyraźniej się zreflektował. Budżet Rybnika przewiduje pulę pieniędzy na sport, w tym żużel. Bez względu na to co się myśli o metodach i skuteczności prezesa Krzysztofa Mrozka, faktem pozostaje, że żaden włodarz, odcięty od miejskiego źródełka, zwyczajnie by nie poradził. Krzysztof Mrozek także nie byłby tu wyjątkiem. Zatem niezmiernie zasłużony Śląsk, ze swoim jedynym, rybnickim reprezentantem, nadal na żużlowej mapie. Chwała. Jak z tego skorzysta, to już zupełnie inna historia. Warto przy tym, by podobnie łaskawym okiem na pasjonatów czarnego sportu, czy szlaki jak komu wygodnie, spojrzeli lokalni przywódcy w miejscach, gdzie niedawno warczało, a teraz w ciszy dogorywa. W skali miast to niewiele, w skali polskiego speedwaya – tlen. Trzymam kciuki za Piłę, Kraków, Świętochłowice i każde miejsce, w którym chorzy na żużel próbują zarażać swą pasją. A dzisiejszym potentatom poddaję pod rozwagę rybnicki przykład i polecam zastanowienie: co z nami, gdyby zakręcono kurek? Czasem miast chełpić się „dokonaniami” warto czegoś rzeczywiście dokonać.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI