Żużel. SGP oczami Sieraka: Turnieje o dwóch obliczach. Zmarzlik jechał bez… przerzutek, a wygrał po dwakroć w jaskini Magica

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

A miało być tak pięknie. Panienki, wywiady, kamery. No i… było, choć tylko częściowo. W piątek było z przytupem. Szczęście sprzyja lepszym (Polakom) i zwieńczenie medialnej (wywołanej przez media?) wojenki Janowski vs Zmarzlik, które… źle wróży. Koniec dodatkowej motywacji u naszych orłów. Miejsce Madsena nie odzwierciedla klasy Duńczyka. Kasprzak w SGP – przewidywana pomyłka. To chyba najkrótsza recenzja pierwszych zawodów.

 

Po trzecim  turnieju cyklu, a pierwszym na Dolnym Śląsku tego roku, arbiter nie zaliczył nawet u… Leszka Demskiego. Napisać i powiedzieć można wszystko. Że niekonsekwentny? Prawda. Że decyzje do obrony? Też prawda. Ot – kontrowersje. Na szczęście mamy swoją wyrocznię domowej roboty, a ta, jak zwykle bez cienia wahania, rozwiała najmniejsze nawet wątpliwości. Ustami Majewskiego. Angol sprzyjał jednakowoż naszemu, zatem zgiełk jakby mniejszy. Na otwarcie Magic zrobił wszak znacznie więcej niż wynikało to z dyspozycji jego… motocykli. To drugie miejsce, to był szczyt wolnego ogólnie Maćka tego dnia, zaś triumf Zmarzlika też taki troszkę „psim swędem”.  Ale dublet poszedł w świat i chwała Najwyższemu. Madsena mi szkoda. To ten nieznany, szósty pancerny – czołgista. Tu jednak był piekielnie szybki i pewnie wciągnął by rundę nosem, ale tego nie zrobił, bo podciął mu duńskie skrzydełka złośliwy Brytol. W tej sytuacji Hamlet nadal okupuje rejony tabeli na krawędzi utrzymania,  nie zaś oczekiwany piedestał. A z tym czołganiem? Komputer zawala. System do dupy, jak mówią w bankach, gdy coś sami sknocą.

Emil próbował trochę przyaktorzyć, wykorzystać nadarzające się okazje i generalnie na tym stracił. To pierwszego dnia naturalnie. Jego w tym kontekście żal mi nieco mniej. Choć prędkość miał. No i potłukł się niemiłosiernie. Musiało boleć. Bezbarwny Tajski na powitanie Wrocławia, któremu chyba zaczyna ciążyć coraz pewniejsza pozycja w Sparcie Łaguty. W sobotę okazja do radykalnej poprawy, bo… raz, dwa, trzy – Andrzej patrzy. A kontrakt na przyszły rok też… czeka na wpisanie cyferek. Lambert z przebłyskami i niecierpliwymi nerwami. Będzie lepiej? Tak się zapowiada. No i Kasprzok. Na tę chwilę pomyłka w SGP. Wespół z Berntzonem stanowią najlepszą recenzję wartości GP Challenge w obecnej formule. Formuła do poprawy, acz wymiana krwi w cyklu – konieczna i niezbędna. I wreszcie Gleb. Trochę taki „Norweg z polskim paszportem”. Nie mogę się przekonać, że to pełnokrwisty rodak. A jechał (na szczęście) tak sobie, więc nie musiałem słuchać Mazurka na pudle dla Czugunowa. Choć mogło być ciekawie. Jakaś raperska wersja. Kto wie. Wolę się jednak póki co nie przekonywać. Profilaktycznie. A na podium? Słodko, przyjaźnie, cudnie, schludnie i… obłudnie. Żółwiki, piateczki, uśmieszki – szkoda. Miało iskrzyć, a wróciło do normy – czytaj przyzwoitości.

Wersja Mazurka Dąbrowskiego z prezentacji w sobotę zdecydowanie bardziej mi odpowiada, od potencjalnych, muzycznych eksperymentów z utworem przyszywanego Polaka. Podobnie jak Emil czy Artiom z paszportem, acz w ojczystych barwach. To zdecydowanie uczciwsze rozwiązanie. Jednak nie pora o tym. Nawierzchnia? No cóż. Słońce, wiatr i uszkodzona polewaczka Morrisa, lejąca wodę, by jej… nie nalać, sprawiły, że było „mniej mokro”. Nawet nasz Bartek stwierdził przed kamerami, że przydałyby się w tych warunkach przerzutki, tylko w żużlówkach ich nie uświadczysz.

Zawody, tym razem, generalnie średnio emocjonujące. Grunt, że kibice nie zawiedli. A nasi? Po pałom. Zmarzlik i Janowski podobnie jak dzień wcześniej. W kratkę i z błędami. Drobnymi oszybkami  na szczęście. Po czwartej serii obaj byli już jednak w połówkach. Nie musieli czekać do końca ogryzając paznokcie. Gleb z Krzyśkiem już z wielbłądami, bez przekonania i dobrej prędkości. Kicha znaczy. I frustracja Kasprzoka mocno utrwalona. Niestety.

Lambert potwierdza aspiracje, Fricke decyzję Sparty sprzed sezonu. A Berntzon, tym razem, w lepszym nastroju, bo kilka oczek uciułał, w odróżnieniu od rodzimego KeyKeya. No i mimo wszystko niepewność na trybunach, ponieważ miejscowy faworyt poległ w starciach z dzisiejszymi gigantami i nie będzie wybierał w półfinale jako pierwszy. A to może dziś ważyć. Pola jadą. A ten wstrętny Kowalski postanowił pojechać jak Przedpełski z Woryną w SEC. Uczciwie i fair znaczy, przez co wiózł Magic-a za plecami niemal do kreski. Jednak prawie czyni wielką różnicę, jak powszechnie wiadomo. Tak czy siak – ze startu beznadzieja co wystarczyło Janowskiemu tylko na zdobycie oczka w piątej serii. I ten Emil. Jakiś taki dzisiaj… obolały. Widać, że przeżywa katusze, głównie sportowe, a ściśle sprzętowe. Nie ma wczorajszej szybkości. Zerwał się na pożegnanie z domem Gleb. Pogodził faworytów i pomógł klubowemu koledze. Kasprzak nikomu nie pomógł. Sobie także. No i ścisk w czołówce. Czterech z siedmioma oczkami, a promowanych jedynie dwóch. Mała tabelka i wiadomo, że szczęściarzami Emil i… Fricke. Ten to farciarz. Jak Maciek wczoraj. Gumy Orbit obniżającej współczynnik pecha nie zażyli najwyraźniej Doyle oraz Lindgren. Oni do półfinałów nie wjechali. Z perspektywy Polaków. Dwóch Polaków – niepewnie. Tyle tylko, że to moment, w którym nic co działo się wcześniej nie ma już znaczenia. Jeden bieg i z piekła do nieba lub odwrotnie. I pola jadą. Bezustannie. A Orły startują jak… z uszkodzonego komputera arbitra. Trochę ich „trzyma”. Wyjeżdżają z opóźnieniem. Do tego trasa chodzi tak „nieprzekonująco”. Marzyłoby się 5-1 w drugim półfinale. Tylko czy te wczorajsze gesty były szczere i stać naszych na współpracę? Zobaczymy. Łaguta z Fricke nie oddadzą pola bez walki. Obaj to przyszywani wrocławianie. Jeden obecny, drugi były. Na dole tabeli Berntzon z Kasprzakiem. Mnie to jakoś nie zaskakuje.

Pierwsza połówka z przewidywaniami. Szybki i odrodzony dziś Tai za plecami Leona (tym razem bez przygód), a przed Emilem i Lambo. Teraz nasi. Napięcie rośnie. I nie tylko na pięcie, ale na całym ciele. Zmarzlik robi swoje i wygrywa. Przed Artiomem. Niestety Janowski bez startu i bez prędkości w polu. Zamyka stawkę i przepada. Pomyłka z furą. Ewidentnie. To jednak SGP. Tu się nie wybacza błędów. Szczęście w nieszczęściu, że dziś dyszka wystarczy do piątej lokaty. Straty będą niewielkie. Finał ze Zmarzlikiem. Zły sen wrocławskich kibiców Janowskiego zaczyna się spełniać. Z jednej strony mają dwóch swoich, z drugiej odpadł ten uważany za majstra. Powoli z tą koronacją. Macieja lubię i życzę jak każdemu rodakami jak najlepiej, tyle tylko, że dekoracja odbywa się po ostatnim turnieju i warto o tym nie zapominać. Artiom kiedyś w końcu wtopi. Nie żebym nie lubił Rosjanina, czy źle mu wróżył, ale to człek waleczny jak włoska armia. Nie przyklei fura, to nie zaryzykuje. Bartek będzie odrabiał, jak stary lis, który może a niczego już nie musi. Na tę chwilę wydaje się, że mocni będą Madsen i Sajfutdinow. I nie mówię o Wrocławiu, lecz z perspektywy całości cyklu.

No to finał soboty. Ależ niesamowity ten Zmarzły! Kąsał, kąsał i ukąsił na kresce Łagutę. Wcześniej sam napytał sobie poniekąd tej biedy. Jednak odrobił z nawiązką… w polu. A pola nie wybierał pierwszy. Brawo, brawo, brawo. Co boskie Bogu, co cesarskie Cesarzowi. Cesarz Zmarzlik ponownie królem Olimpico. Zemsta jest słodka? Nic z tych rzeczy. Mistrz świata robi swoje i dobija do czoła listy SGP. No i pomógł pośrednio koledze, jak to brzmi – fajne, podoba mi się – Janowskiemu, bo wiktoria Artioma mogła trochę zepsuć nastrój. W generalce podwójnie dla Sparty nad Stalą. Prowadzą z równymi punktami Artiom i Maciek, ale tuż, tuż czai się, wywołując presję, aktualny mistrz. Potem pozornie bezpieczniej, acz to złudne. Jeden słabszy turniej i tabela wywrócona do góry nogami. Czwórka niby odjechała, lecz na piątym i szóstym Lwy. Dosłownie i w przenośni. Fredka, a szczególnie Leon będą jeszcze groźni. Tajski? Punkty jak Madsen, jednak jemu jakoś nie wróżę wielkiego przełamania. Jeśli trafi w dobry dzień i taką nawierzchnię, stać starego czempiona na pojedyncze zrywy, ale żeby w skali sezonu regularnie – nie sądzę. Zatem działo się. W Lublinie też będzie ciekawie. Już niebawem. I ta lubelska rynna w drugim łuku, a tu biegów przybędzie. Się zapowiada… selektywnie.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI