Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

 

Wśród kibiców żużla nie brak kolekcjonerów, tych zbierających autografy również. Z Ryszardem Olszewskim, właścicielem okazałego zbioru żużlowych podpisów, rozmawialiśmy o tym skąd pasja do ich zbierania i czy „białe kruki” trudno pozyskać.

 

Panie Ryszardzie, proszę powiedzieć skąd w ogóle pasja do zbierania autografów?

Autografy zacząłem zbierać jako młody chłopak, kiedy to w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku mój tata był działaczem GKS Wybrzeża. Miałem ułatwiony dostęp do parkingu lub po prostu mój tatuś mnie w tym wyręczał. Gdybym zaczął trochę wcześniej, wielu z zawodników, którzy startowali na gdańskim torze by mi nie umknęło. To, co straciłem w tamtych latach starałem się uzupełnić w latach późniejszych, pisząc listy do wielu ówczesnych mistrzów z prośbą o ich podpisy. Wiele autografów mam również dzięki kontynuacji mojej pasji przez moją córkę, która i tak w końcu pozostawiła swoje zbiory tacie. Pasja z upływem lat znacznie się zmniejszyła, ale „szajba” powróciła kilka lat temu i tak trwa do dziś.

Wiele autografów zdobyłem również dzięki pomocy podobnych do mnie „wariatów” (bez urazy proszę), którzy „zasili” moją kolekcję swoimi „zdobyczami”. Prowadzę wymiany między innymi z kolekcjonerami z kraju, Czech i nawet z Kanady. Kilka zdobyłem też na aukcjach, które pojawiły się w tak egzotycznych krajach dla speedwaya jak choćby Hiszpania czy Luksemburg, ale również z Wielkiej Brytami i Niemiec. Ciągle też wymieniam korespondencje z obecnymi i dawnymi mistrzami. Nie tak dawno otrzymałem zdjęcia z podpisami choćby od Ove Fundina, Aage Hansena, Daga Lovaasa, Piotra Glucklicha czy jeszcze kilku innych. Moje zbiory poważnie zasilili też Mirosław Berliński czy Piotr Żyto. Na początku był więc żużel, ale przeniosło się to na sport ogólnie. W latach 60-80 ubiegłego wieku w Gdańsku było wiele świetnych zespołów, jak choćby gdańscy koszykarze (Wybrzeże, Spójnia), piłkarze ręczni (Wybrzeże i Spójnia), bokserzy (Wybrzeże i Polonia później Stoczniowiec) itp. Również w innych dyscyplinach gdańscy sportowcy należeli do czołówki krajowej: zapaśnicy (Spójnia), judocy (Wybrzeże, AZS, Flota), rugbiści, kolarze, lekkoatleci itd. W związku z tym odbywało się w Trójmieście wiele imprez rangi mistrzowskiej i tych ligowych, a ja biegałem od hali do hali, od stadionu do stadionu i zbierałem autografy ówczesnych mistrzów.

Towarzyszył mi w tym wszystkim mój przyjaciel z młodzieńczych lat Andrzej (zwany Antkiem). To on właśnie wpadł na pomysł, aby również obok zbierania autografów na imprezach sportowych zacząć pisać do sportowców. Pisało się na adresy klubów, które można było znaleźć w „Skarbach Kibica”, książkach telefonicznych itp. Zagranicę pisaliśmy po prostu np.: „Arsenal Londyn – Wielka Brytania” czy „Barcelona FC – Espania” wiedząc, że i tak trafią pod właściwy adres. Nie było przecież wówczas internetu i tylko taki sposób był dostępny. Najczęściej do kopert wkładaliśmy wycięte z gazet zdjęcia sportowców naklejone na brystol i czasami również kopertę z adresem zwrotnym. Kiedy któryś ze sportowców dołożył do tej przesyłki swoje zdjęcie z autografem lub list był to już nadmiar szczęścia. Tą drogą uzyskałem wiele bezcennych podpisów wielu krajowych i światowych gwiazd sportu. Nie wiem czy nie byliśmy prekursorami tej metody, która dzisiaj jest bardzo popularna wśród młodych kolekcjonerów. Jednak oni mają teraz znacznie łatwiej, gdyż dostęp do słynnych ludzi jest znacznie łatwiejszy.

 

 Od  kiedy interesuje się Pan sportem żużlowym?

Wszystko zaczęło się już w latach 60-ych ubiegłego wieku, kiedy to tata zabrał mnie na pierwsze zawody w Gdańsku przy ulicy Marynarki Polskiej, gdzie ścigali się wówczas zawodnicy klubu LPŻ Neptun Gdańsk. Wytrawnym kibicem był już wówczas mój starszy brat, który wraz z tatą wprowadzał mnie w tajniki tego sportu. Z tych pierwszych zawodów niewiele pamiętam, ale już na dobre zacząłem kibicować, kiedy to gdańska drużyna przeniosła się na ulicę Elbląską (obecnie Długie Ogrody) w roku 1965. Wówczas to przyszły pierwsze sukcesy i medale DMP. Idolami moimi szybko stali się tacy zawodnicy jak: Marian Kaiser, Zbyszek Podlecki, Heniu Żyto, Bogdan Berliński czy Jasiu Tkocz. Wraz z erą tych zawodników coś się skończyło i długo trzeba było czekać na podobne sukcesy. Talenty takich zawodników jak Leszek Marsz, Jan Gągolewicz czy Bogdan Skrobisz nigdy nie rozwinęły się tak jak oczekiwali tutejsi kibice.

Gdański żużel rozkwitł ponownie, kiedy przyszedł do Gdańska Zenek Plech. Mój idol po wsze czasy i pewnie już tak zostanie do końca. Wokół Zenka zaczęła gromadzić się fajna ekipa stworzona z młodych gniewnych wychowanków Wybrzeża, takich jak: Andrzej Marynowski, Mirek Berliński, Darek Stenka, Grzesiu Dzikowski, Piotr Żyto czy nieco później Jarek Olszewski. Dopuszczenie do naszej ligi obcokrajowców też przyniosło za sobą wielu świetnych zawodników, a niepodważalną legendą gdańskiej drużyny stał się Marvyn Cox. Przewinęło się jeszcze na Wybrzeżu wielu wielkich mistrzów i tych zagranicznych (Tony Rickardsson, Sam Ermolenko, Greg Hancock, Nicki Pedersen czy Todd Wiltshire) jak również tych krajowych (Tomasz Gollob, Jacek Gollob, Robert Sawina, Jacek Woźniak czy Krzysztof Cegielski), ale to właśnie Ci wyżej wymienieni wryli się najbardziej w moją pamięć i byli moimi wielkim idolami. Później już poleciało i tak trwa po dziś dzień i pewnie trwać będzie do końca moich dni. Fascynuje mnie również speedway lat przedwojennych.

Których starych, mówiąc kolokwialnie, zawodników Pan cenił sobie Pan najbardziej?

Tak jak już mówiłem parę razy, moim idolem wszech czasów jest Zenek Plech. Pierwszymi idolami byli natomiast: Marian Kaiser, Zbyszek Podlecki, Henryk Żyto i Jan Tkocz. Spoza Gdańska fascynował mnie najbardziej Antoni Woryna. Natomiast z zagranicznych zawodników na pewno: Ivan Mauger, Erik Gundersen, Bruce Penhall, Marvyn Cox i Tony Rickardsson. Teraz od kilku lat mocno ściskam kciuki za Bartka Zmarzlika, od jego najmłodszych lat. Wiedziałem, że to będzie przyszły mistrz świata, kiedy zaczynał swoje ligowe ściganie i jak widać się nie myliłem. Z resztą podobnie było z Tomkiem Gollobem, kiedy to pierwszy raz ujrzałem go jako 19-latka w barwach Wybrzeża. Wówczas to publicznie na trybunach gdańskiego stadionu wypowiedziałem te słowa „to jest przyszły mistrz świata”, co wzbudziło śmiech wśród siedzących obok mnie kibiców. Jednak się nie myliłem mimo, że musiałem czekać na to blisko 20 lat

Jak duża jest obecnie pańska kolekcja?

Moja kolekcja liczy obecnie kilka tysięcy autografów w tym żużlowych około tysiąca. Wiem, że są kolekcjonerzy, którzy mają znacznie pokaźniejsze kolekcje, ja jednak zawsze stawiałem na jakość, a nie na ilość. Moim głównym konikiem są oczywiście żużlowcy, ale również polscy medaliści olimpijscy. Nie stronie także od innych słynnych postaci sportu, choćby piłkarzy czy siatkarzy lub skoczków narciarskich. Wśród pamiątek posiadam też programy żużlowe od tych najstarszych z lat pięćdziesiątych po czasy współczesne (jednak już nie przykładam wagi do ich kolekcjonowania), znaczki (piny i inne), proporczyki itp.

Które z nich są dla Pana najcenniejsze?

Najcenniejsze są oczywiście podpisy indywidualnych mistrzów świata, a mam już ich wszystkich nie wyłączając tych przedwojennych z Lionelem Van Praagiem czy Bluey Wilkinsonem. Oczywiście bardzo cenię sobie te pierwsze zebrane osobiście w gdańskim parkingu z Marianem Kaiserem, Zbigniewem Podleckim, Henrykiem Żyto, Antonim Woryną, Andrzejem Wyglendą, Pawłem Waloszkiem, Edwardem Jancarzem czy Jerzym Szczakielem. Jednak bezwzględnie najbardziej cenię sobie autograf i wspólne zdjęcia np. z moją córką Zenona Plecha, który był, jest i będzie moim idolem po wsze czasy. Ciągle brakuje mi wielu indywidualnych mistrzów Polski (Smoczyk, Szwendrowski, Jaworek czy Zenon Kasprzak) Spoza żużla jest też kilkaset innych perełek z Pelem, Maradoną, Cruyffem, Charltonem, di Stefano, Markiem Spitzem, Haliną Konopacką, Jadwigą Wajsówną, Stanisławem Marusarzem, Teodorem Kocerką, Ireną Szewińską, Jerzym Kulejem, Januszem Pawłowskim, Ryszardem Szurkowskim, Kazimierzem Deyną, Kazimierzem Górskim, całą ekipą Huberta Wagnera z nim na czele i wieloma innymi.   

Które z podpisów sportowców było najciężej zdobyć?

Zdobywanie autografów w ogóle nie należy do najłatwiejszego hobby. Wiąże się to zarówno z czasochłonnością jak również ze zdobywaniem i poszukiwaniem ich na aukcjach (na szczęście to tylko ułamek zbiorów). Jako dzieciak też nie miałem łatwo, bo przecież trzeba było jakoś dostać się do szatni sportowców, a czasami wystawało się godzinami pod halą, aby zdobyć upragniony podpis. Jest też wielu zwykłych, pospolitych oszustów, którzy na zwykłych falsyfikatach chcą zarobić kasę lub pozyskać z wymiany cenne autografy. Na szczęście moje kontakty ograniczyłem już tylko do kilku zaufanych, uczciwych kolekcjonerów i to tylko z nimi prowadzę ewentualne wymiany podpisów. Tak właśnie trafiłem na fantastycznego kolekcjonera z Kanady (znalazł mnie na FB) i to od niego pozyskałem autografy tych starych mistrzów świata. Tak że jak widać czasami rządzi też przypadek i szczęśliwe okoliczności.

Proszę powiedzieć na koniec, ile warta jest Pańska kolekcja?

Kolekcja jest w zasadzie bezcenna. Dla jednego będzie warta grube tysiące, a dla innego to zwykła makulatura. Niemniej ja swoje zbiory wyceniam w granicach 80-100 tysięcy złotych. Myślę, że gdyby je wycenić, każdy z osobna, taka byłby mniej więcej ich wartość. Kolekcjonerzy, którzy znają wartość autografów zapewne przyznaliby mi rację.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również. Pozdrawiam wszystkich kibiców, kolekcjonerów w szczególności.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA