fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Europoseł Ryszard Czarnecki triumf Jerzego Szczakiela w 1973 roku oglądał z trybun Stadionu Śląskiego. Oprócz polityki, najwięcej czasu poświęca siatkówce oraz speedwayowi. O działalności we wrocławskim klubie, pomocy finansowej dla żużla oraz hejcie – w poniższej rozmowie.

 

Przed wielu laty powiedział mi Pan, że jest jak Margaret Thatcher. Śpi Pan cztery godziny. Coś się przez lata zmieniło?

Powiem szczerze – obecnie potrzebuje godzinę snu więcej. Cały czas bardzo dużo pracuję ale jestem nieźle zorganizowany. Nawet podczas podróży samochodem staram się pracować, dyktować artykuły czy udzielać wywiadów. Jestem cały czas mocno i aktywny i efektywny. Z czynnych polityków , jeśli chodzi o zaangażowanie w sport, myślę, że jestem jednak – przy całym szacunku dla pozostałych – najbardziej aktywny.

Dla Ryszarda Czarneckiego żużel to jakie skojarzenia?

Pasja, przeznaczenie, miłość, patriotyzm, romantyzm.

Mamy politykę, mamy siatkówkę oraz żużel. Jak to ustawia Pan hierarchicznie?

Polityka pasjonowała mnie od czasów, kiedy byłem nastolatkiem. Specjalnie wybrałem studia historyczne, ponieważ uważałem, że są blisko polityki. Polityka to moje przeznaczenie, ale nie ukrywam, że do polityki nie mam stosunku emocjonalnego, a do sportu – siatkówki bądź żużla już tak.

Kiedy po raz pierwszy widział Pan żużel na żywo?

Ten pierwszy raz, kiedy widziałem żużel to był finał IMŚ w Chorzowie na Stadionie Śląskim w 1973 roku, kiedy wygrał Jurek Szczakiel, a Zenek Plech wywalczył brązowy medal. Jako dziesięcioletni chłopak nie przypuszczałem wtedy nawet, że z tymi mistrzami po latach będę miał serdeczne relacje i będę po imieniu. Gdy chodzi o moje zaangażowanie się w żużel, już nie tylko jako kibica, ale i działacza, to zaczęło się ono w 1997 roku we Wrocławiu, dzięki namowom Andrzeja Rusko i Krystyny Kloc. Zostałem wiceprezesem, a po dwóch latach prezesem Atlasu Wrocław – czyli Sparty. W sumie spędziłem jako żużlowy prezes lub wiceprezes we Wrocławiu osiem lat (1997-2005). Dziś jestem dalej z żużlem formalnie związany, ponieważ od lat patronuję, jak Pan doskonale wie, wielu imprezom rangi krajowej czy światowej. Pasja do żużla wciąż trwa…

Zostańmy przy Wrocławiu. Pana aktywność w klubie szybko sprawiła, iż budżet klubu szybował w górę. Andrzej Rusko i Krystyna Kloc powiedzieli wcześniej: „Ryszard, zapraszamy, chodź i pomóż zbudować finansowo klub”?

Andrzej Rusko i Krystyna Kloc są pragmatyczni. Myśleli wówczas bardzo racjonalnie. Wrocław miał wtedy dwóch ministrów w rządzie Jerzego Buzka. Byłem to ja oraz Andrzej Wiszniewski. Znaliśmy się wcześniej, z czasów wspólnej pracy w Polsacie i Andrzej z Krystyną uznali, że jak ktoś jest z Wrocławia i kocha żużel, to jak będzie w zarządzie klubu to pomoże, mówiąc kolokwialnie, ściągnąć kasę.

Tak też się stało. W tamtych latach klub wrocławski miał bardzo wysoki budżet.

Za moich czasów mieliśmy największy budżet w Polsce. Paradoksalnie mając największy budżet w Polsce kończyliśmy rozgrywki co najwyżej ze srebrnym medalem, bo pieniądze na motorze nie jeżdżą…

Ten brak tytułu doskonale potwierdził wówczas tezę, że nawet i największe budżety mistrzostwa nie gwarantują.

Oczywiście. Pieniądze są środkiem, który może pomóc w osiągnięciu wyniku, ale nigdy go nie zagwarantuje.

Czego zatem wtedy zabrakło we Wrocławiu do tytułu?

Wrocław był wtedy po trzech mistrzostwach Polski. Zabrakło zmarłego nagle śp. Ryszarda Nieścieruka. Zmieniali się trenerzy. Były choćby próby z Knudsenem. Może za dużo było eksperymentów, może nie wszyscy zawodnicy potrafili podołać wyzwaniu. Niewykluczone, że pewien wpływ mógł mieć fakt, że nie wszyscy jeźdźcy mieli związek emocjonalny z Wrocławiem. Niejednokrotnie pochodzili z miast naszych konkurentów. Przyczyn tego, że nie zdobyliśmy wtedy „majstra” było jednak wiele. Pamiętam też, że w tamtym czasie byliśmy jak Legia Warszawa w piłce nożnej. Gdzie nie pojechaliśmy, tam budziliśmy emocje, zazdrość czy niechęć.

Ta ostatnia epatowała chyba najmocniej z Leszna, To tam podczas jednego ze spotkań ucierpiał Pan fizycznie będąc napadnięty przez jednego z pseudokibiców?

Nie tylko. Pamiętam atmosferę radykalnej niechęci, żeby nie powiedzieć wrogości, ze stadionów w Pile czy Częstochowie. W Lesznie zostałem napadnięty przez młodego człowieka. Skończyło się wtedy na kołnierzu ortopedycznym. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że tego młokosa policja złapała po latach we Wrocławiu jak okradał jeden z kościołów. Wtedy prezesem Unii Leszno był Rufin Sokołowski i jeśli chodzi o atmosferę potrafił „dołożyć do pieca”. Za czasów prezesa Dworakowskiego czy Rusieckiego relacje może były czy są emocjonalne, ale nie miały i nie maja już tak dużego pokładu agresji.

Których zawodników darzył Pan na przestrzeni dwóch dekad największą sympatią?

Jeśli chodzi o Polaków to na pewno Tomasz Gollob, z którym mam po dziś dzień dobre relacje. Z zawodników zagranicznych na pewno Greg Hancock, który jest świetnym, skromnym facetem ze sporym poczuciem humoru. Obecnie – choć zabrzmi to paradoksalnie, biorąc pod uwagę linię formacji politycznej, którą reprezentuję – najlepsze stosunki mam z Rosjanami: Emilem Sajfutdinowem oraz Artiomem Łaguta. Kiedyś Amerykanin, dzisiaj Rosjanie – można powiedzieć, iż żużel łączy…

Tomasz Gollob to największy niespełniony cel transferowy wrocławskiego klubu…

Gollob, jak się okazało po wielu latach, chciał jeździć we Wrocławiu. Rok temu Tomasz powiedział mi, gdy go odwiedzałem w jego podbydgoskim domu, że on się dziwił, że myśmy o niego twardo nie zabiegali, bo był do „wyrwania”. Ale poinformował mnie o tym w roku 2020, ze dwadzieścia lat po fakcie. Nam wtedy wyrwanie go z Bydgoszczy wydawało się niemożliwe.

To w którym miejscu kończyły się wrocławskie podchody pod Tomasza Golloba?

Minęło tyle lat… Generalnie Polonia Bydgoszcz wówczas skutecznie tworzyła aurę, iż Tomasz Gollob jest nie wyjęcia, Jak się później okazało, Tomek odszedł, ale nie do Wrocławia.

Co zrobić, aby żużel stał się sportem globalnym?

Uważam, że rzeczą konieczną jest obecność żużla w telewizjach globalnych, jak np. Eurosport. Po drugie należy ten sport wyeksportować do krajów arabskich, aby stał się rozrywką szejków, jak tenis czy kiedyś piłka ręczna (srebro Kataru na mistrzostwach świata). Zatem kierunek: Zatoka Perska – takie próby należy podjąć. Powinniśmy również czynić starania, aby żużel pojawił się w bogatych krajach postsowieckich, jak choćby Azerbejdżan, który też „śpi na ropie” czy Kazachstan.

Kiedy doczekamy żużla jako dyscypliny pokazowej na Igrzyskach Olimpijskich. W Paryżu ma być nią choćby breakdeance?

Żużel nie będzie dyscypliną olimpijską, dopóki nie będzie powszechny, globalny. Tak naprawdę obecny jest na jednym kontynencie. Ja wiem, powie Pan: Europa, ale też Australia i Oceania. Proszę zwrócić jednak uwagę, że Australijczycy ścigają się w Anglii. Żużel geograficznie, niestety się cofa. Paradoksalnie pandemia pomogła w rozwoju, ponieważ np. w Mistrzostwach Świata Juniorów federacje, nawet te bardzo słabe, wystawiały po jednym zawodniku bez eliminacji, w których ich żużlowcy by na pewno przepadli. Dość podobnie w SEC – Mistrzostwach Europy. Jeśli żużel nie przeskoczy pewnych ograniczeń, to będzie co prawda dalej w Polsce najpopularniejszy obok piłki nożnej czy siatkówki, ale globalnie pozostanie dyscypliną niszową. Pewne nadzieje wiążę z faktem, że będzie nowy promotor Speedway Grand Prix i oprócz zysków, będą myśleli o geograficznym poszerzeniu zasięgu dyscypliny – inaczej niż w ostatniej dekadzie BSI.

Patronuje Pan i wspomaga wiele imprez sportowych. Nie narzeka Pan jednak na brak wszechobecnego hejtu pod Pana adresem?

Powiem tak: jeżeli ktoś wypowiada się anonimowo, a o takich w internecie najłatwiej, kompletnie się tym nie przejmuję. Idę dalej do przodu. Bardzo wierzę w to, że prawdziwi kibice, którzy może nie przepadają za mną ze względu na politykę, jednak doceniają to, ile dla sportu czy dla samego żużla robię…

Mało kto wie, że Ryszard Czarnecki komentował również zawody żużlowe.

Tak. Razem z Piotrem Olkowiczem komentowałem przed laty z Anglii Drużynowe Mistrzostwa Świata. Nie ukrywam, że to komentowanie wspominam bardzo miło. W zeszłym roku miałem też okazje gościć jako ekspert w studio podczas meczu o awans do eWinner I Ligi Krosna z Opolem. Być może na emeryturze wrócę do epizodu dziennikarsko-telewizyjnego (śmiech). Tyle, że ta emerytura to raczej nieprędko…

A gdyby teraz jakaś telewizja zaproponowała komentowanie zawodów?

Jednorazowo zapewne bym w to wszedł, a ewentualne honorarium przeznaczył na cele dobroczynne.

Zostaje Panu czas na życie prywatne?

Mało, ale zostaje. Wróciłem z kilkudniowego pobytu z rodzina znad jeziora. Staram się godzić jakoś pracę i życie rodzinne . Mogę tylko, korzystając z okazji, podziękować rodzinie za naprawdę dużą wyrozumiałość.

Pańskim teściem jest Mirosław Hermaszewski. Rozmawiacie o sporcie?

Teść urodził się na Kresach Wschodnich RP. Dorastał w Wołowie obok Wrocławia, gdzie zresztą jest honorowym obywatelem. O sporcie czasem rozmawiamy. Jak byłem w Tokio, dzwonił do mnie po jednym z meczu siatkarzy. Bo jednak bliższa od żużla jest dla niego siatkówka.

Prezes partii, Jarosław Kaczyński pojawi się kiedyś na zawodach żużlowych?

Żartobliwie odpowiem, że prezes powiedział kiedyś, że woli rodeo… A już całkiem poważnie mówiąc – i tu może Pana zdziwię – prezes PiS doskonale orientuje się w sporcie, śledzi wyniki. I nie mam na myśli tylko jego wiedzy o rezultatach sprzed trzydziestu czy czterdziestu lat. Mówię także o bieżących wydarzeniach żużlowych. Doskonale zna choćby pozycję Bartka w walce o tytuł mistrza świata. Ma naprawdę niezły przegląd aktualnej sceny sportowej. Na pewno bardziej jednak pozostaje kibicem telewizyjnym.

Ile lat jeszcze będzie wspierał Pan siatkówkę czy żużel?

Nie ma limitu. Tyle, ile będę mógł, tyle będę pomagał.

Ma Pan takie sytuacje, że pomoże Pan pozyskać organizatorom danego wydarzenia sponsora, a później nie usłyszy Pan od nich najzwyklejszego, przysłowiowego dziękuje?

Tak. Zdarzają się takie sytuacje. Ja nigdy nie żałuję poświęconego czasu, aby znaleźć środki na pomoc dla sportu, ale jak ktoś nie potrafi tego docenić, to automatycznie ogranicza sobie możliwość pomocy z mojej strony w przyszłości.

Czego chce Pan doczekać jako kibic żużla i siatkówki?

Na pewno chcę doczekać globalnego rozwoju speedwaya, a ze spraw szczegółowych powrotu Drużynowych Mistrzostw Świata, bo formuła Speedway of Nations mało kogo przekonuje. Chciałbym też, aby szkolenie młodzieży nie ograniczało się tylko do kilku ośrodków – może ostatnie inicjatywy Ekstraligi pomogą rozwiązać ten problem? Jeśli chodzi o siatkówkę to oczywiście czekam, jak Polacy i Polki zostaną mistrzami olimpijskimi…

Dziękuje za rozmowę.

Dziękuję.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA