Żużel. Robert Jucha: Najgorzej w karierze nie było, choć chyba urodziłem się za wcześnie

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Robert Jucha karierę żużlową zakończył w 2000 roku. Najdłużej związany był z Motorem Lublin, ale to z Włókniarzem Częstochowa w roku 1996 zdobywał Drużynowe Mistrzostwo Polski. Były zawodnik w rozmowie z naszym portalem opowiada o czasach przeszłych oraz teraźniejszych, różnicach między speedwayem „dawnym” i obecnym oraz podejściem obcokrajowców. Zapraszamy!

 

Robert, jak u Ciebie temat pod tytułem „żużel” się zaczął?

W bardzo prosty sposób. Tato zabierał mnie na żużel od najmłodszych lat. Bardzo mi się to spodobało. Kolegą taty był z kolei Andrzej Perczyński. Innym kolegą był z kolei profesjonalny kolarz. Pamiętam, że w jakimś garażu stał motocykl żużlowy. Proponowano mi spróbowanie sił i w kolarstwie i na żużlu. Zdecydowałem się ostatecznie na żużel, bo… wolałem jeździć na motocyklu, a nie pedałować.  Zapisałem się więc do szkółki i z utęsknieniem czekałem na moment, w którym będę mógł zdać upragnioną licencję. 

W lidze debiutowałeś w 1987 roku.

Dokładnie tak. Zdałem licencję w Rybniku i jako siedemnastolatek zaliczyłem już parę spotkań ligowych. Pamiętam, że w szkółce, w której  uczyłem się żużla, było bodajże około czterdziestu chłopaków, a tylko ja na końcu pomyślnie zdałem licencję. 

Patrząc wstecz – czujesz się spełniony jako zawodnik?

Myślę, że tak, jeśli weźmiemy oczywiście pod uwagę możliwości w tamtych czasach. Punkty jakieś się robiło, najgorszym zawodnikiem nie byłem i moim zdaniem, reasumując moją karierę, powiem, że najgorzej nie było. 

A gdybyś mówiąc kolokwialnie miał ten „rozum”, który masz dzisiaj, to coś byś w karierze zmienił?

Pewnie, że tak. Gdybym się urodził dwadzieścia lat później, to oczywiście, że pewne rzeczy wyglądałyby w mojej karierze inaczej. Czasy były jednak takie, jakie były. Historii się już nie odwróci, a rozpamiętywanie nie ma najmniejszego sensu. 

Robert Jucha – oprócz Motoru Lublin – kojarzy mi się z historią jednego silnika, który był wyjątkowo szybki…

Tak. Kiedyś trafił mi się bardzo dobry silnik od Klausa Lauscha i to był może jedyny błąd, że ta współpraca nie była z Klausem  kontynuowana, ale nie było wówczas możliwości finansowych na taką współpracę. Nie mogłem sobie wówczas na to pozwolić, po prostu.

Na tym silniku Robert Jucha „lał” wszystkich niemal z automatu. Rozumiem, że kupiłeś go od Hansa Nielsena?

No właśnie nie. To zupełnie odwrotna historia. Ja go dostałem od Ryszarda Pysznego, który znał wtedy doskonale środowisko żużlowe w Niemczech. Przez Rysia właśnie silnik dał Lausch do przetestowania do Lublina. Ja go wziąłem i faktycznie jechał. Później spróbował go sam Hans. Spodobał mu się do tego stopnia, że sam nawiązał długoletnią współpracę z Lauschem. Ja na nim wszystkich nie lałem, ale prawie wszystkich (śmiech). 

W tamtych czasach w Lublinie startował między innymi Hans Nielsen czy Leigh Adams. Ile prawdy w tym, że obcokrajowcy pomagali wtedy Polakom?

Powiem tak – jak oni przyjeżdżali, to było zderzenie dwóch światów. Mieli lepszy sprzęt, ale nie było tak, że przyjeżdżali, „odbębniali” swoje i odjeżdżali. Tyle, ile mogli, to pomagali i razem z nimi czuliśmy się jednym zespołem. To chciałbym jasno podkreślić. Chyba oni też wtedy do sprawy trochę inaczej podchodzili, niż niektórzy ze stranieri robią to dzisiaj. Hans zawsze służył nam pomocą i dobrą radą.

Jak to się stało, że odszedłeś z Lublina do Częstochowy po sezonie 1995?

Żadnych tajemnic nie ma. Lublin spadał wtedy z ligi, dostałem propozycję z Częstochowy, a klub z Lublina, jeśli tylko ktoś był chętny, to zawodników sprzedawał. Tak znalazłem się pod Jasną Górą. 

I w sezonie 1996 wywalczyliście tytuł Drużynowego Mistrza Polski.

Oczywiście. Był pamiętny mecz w Toruniu, gdzie jechaliśmy tak naprawdę na pożarcie, ale mieliśmy dobrą ekipę i na końcu to my byliśmy górą. Bardzo fajny sezon 1996 zakończony właśnie tym sławetnym naszym meczem w Toruniu. 

Pamiętasz swojego pierwszego sponsora?

Pamiętam na pewno sponsorów  z Częstochowy. Jednym był pan Franek Pietraszko z firmy Auto Frank, a drugim pan Koza z firmy Eltex. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że jak pan Pietraszko pomagał mi przy sporcie żużlowym, to bakcyla do żużla złapał jego syn… Adam, który poszedł w moje ślady i został żużlowcem.

Twój najlepszy mecz w karierze to…

Ciężko wybrać. Ale jak już muszę, to chyba ten przeciwko Zielonej Górze, bodajże 1993 rok, kiedy wywalczyłem komplet punktów. Jest tylko trzech polskich zawodników Motoru Lublin, którzy w najwyższej klasie rozgrywek zrobili komplet punktów – dwa razy bodajże zrobił to Marek Kępa, a Stenka i właśnie ja po jednym razie.

Najlepszy partner do jazdy w parze to…

Tu ciężko wskazać. Mi się dobrze startowało tak naprawdę z każdym. Był Marek Kępa, Stenka i inni. Wiadomo, jak komfortowo jechało się z Hansem w parze. On nierzadko potrafił „podprowadzić” swojego doparowego, jak była taka potrzeba. 

Karierę skończyłeś w wieku 30 lat. Trochę za szybko.

Po Częstochowie był jeszcze ponownie Lublin i Krosno w 2000 roku. 3 maja tamtego roku podczas zawodów złamałem nogę i miało to wpływ na moją dalszą moją karierę, a raczej jej zakończenie. Bardzo chciałem jeszcze do żużla wrócić, ale spróbować swoich sił chciałem tylko w Lublinie. Nie chciałem zaczynać ponownie w innym klubie. Z pewnością presja byłaby na obczyźnie zbyt duża, a forma po kontuzji pewnie już byłaby też nie najlepsza. Niestety z różnych względów nie było to możliwe i postanowiłem zakończyć czynną karierę. 

Czym różni się obecny żużel od tego za Twoich czasów?

Wszystko ma jak w życiu swoje dwie strony. Pozytywna strona to na pewno większe bezpieczeństwo jakie mamy na torach obecnie. Nie ma spreparowanych „po jaja” nawierzchni, jak bywało kiedyś. Negatywna strona to moim zdaniem za duża presja na wynik w obecnych czasach. Liczą się obecnie punkty, za wszelką cenę…

Ile Robert Jucha dorobił się finansowo na żużlu? Dom został wybudowany?

Nie za dużo (śmiech). Pod tym kątem można powiedzieć, że za wcześnie urodziłem się do żużla. Można było zarobić pieniądze, ale nie można porównywać ich do tego, co zarabia się obecnie na torze. Dom postawiłem, owszem, ale przy współudziale małżonki, która normalnie pracuje. Także „kokosów” wielkich z żużla nie było.  

Mało kto wie o Twojej drugiej pasji, jaką jest muzyka, a konkretnie gra na gitarze. Nawet sam je robiłeś.

Nie przesadzajmy. Ja generalnie kiedyś w kooperacji z jednym z lublińskich lutników „wystrugałem” całkiem fajną gitarę. Ja już jak byłem młody, to jak tylko czas pozwalał, grałem na gitarze. Teraz też sobie czasami pogram, ale to z sentymentu i pasji. 

Od młodości Robert Jucha oprócz żużla kocha granie na gitarze

Myślisz, że byłbyś lepszym gitarzystą niż żużlowcem?

Tego nie wie nikt (śmiech). Ja nie byłem w stanie kiedyś łączyć grania z jeżdżeniem i już się tego nie dowiemy. Gleb Czugunow doskonale łączy pasję muzyczną z tą żużlową. Mam obecnie około dziesięciu gitar i jak mówiłem, jak tylko czas pozwala to oddaje się temu, nazwijmy to hobby. Jedną z gitar dostałem od gitarzysty zespołu Bajm, Artura Daniewskiego, którego serdeczne pozdrawiam. 

Dziś żużlowo pomagasz drugoligowej ekipie z Rzeszowa.

Tak. Staram się pomagać, jak tylko mogę. Mam nadzieję, że pójdzie to wszystko w dobrym kierunku tak jak budowaliśmy z kolegami od nowa żużel w Lublinie. 

No właśnie. Dlaczego nie zostałeś w rodzinnym  Lublinie, a wylądowałeś w Rzeszowie?

Tak się po prostu ułożyło. W Lublinie zaczynaliśmy od zera. W 2015 roku kupiliśmy parę motocykli, uruchomiliśmy szkółkę żużlową. Mieliśmy chyba dwunastu chłopców, którzy zdali licencję. Był choćby Peroń, Brzeziński, którzy doskonale sobie radzili w drugiej lidze. Później był awans, potem kolejny i temat szkółki zszedł nieco w innym kierunku. Nacisk poszedł na ekstraligę i na tym wątek zakończmy. 

Dziękuje zatem za rozmowę.

Dziękuje i serdecznie pozdrawiam wszystkich kibiców żużla, a tych którzy mnie pamiętają – szczególnie.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA