Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Obiecałem sobie, że teraz napiszę o moich „przygodach” z Wybrzeżem Gdańsk w latach 1979-1989. Chciałem zacząć od wyszukania zdjęć Wybrzeża z tamtych lat… Oczywiście czarno-białych, takich z ulubionym Andrzejem/Andreasem Marynowskim, oczywiście z Zenonem Plechem, no i z młodymi – Mirosławem Berlińskim i Grzegorzem Dzikowskim, nie pomijając oczywiście weterana, Henryka Żyto, występującego wtedy jako jeżdżący trener. Znalazłem takie fajne drużynowe zdjęcie, a jakże! Ale też znalazłem fotografię, która przy pierwszym spojrzeniu, natychmiast wywołała wspomnienie pewnego dnia, skrywane w mej głowie. Poczułem się, jakby to było wczoraj…

 

Na czarno-białym zdjęciu widać popiersie zawodnika Włókniarza, w tradycyjnym „bezbrodowym” kasku, w skórzanej masce z okrągłymi okularami niczym osłona twarzy spawacza. W zdartym – wytartym kombinezonie „brąz z wiśniowymi rękawami”, podobno mocniejszym niż ten następny model, biało-zielony, gdzie po upadku elementy białe darły się na strzępy jak papier. Na tym zdjęciu, ukazującym tylko popiersie, widać, że zawodnik znajduje się pod taśmą i zaraz ma puścić sprzęgło. Widać to po dzikim wzroku dostrzegalnym w „spawalniczych”, lecz białych szkłach. Widać też numer 10 na plastronie, a więc numer zawodnika „doparowego”. Na pierwszy rzut oka kibic pamietający tamte lata powiedziałby: to któryś z drugiej linii, któryś z zawodników do pary. I tak, i nie…

Ja od razu rozpoznałem tego zawodnika. To był Marek Cieślak. Odtworzyłem sobie w głowie także dokładny moment tego zdjęcia: 6 września 1981 i mecz z Apatorem. Mecz jakże ważny. Włókniarz wtedy staczał się z ekstraligi, zwanej wtedy I Ligą Polską na Żużlu… Ale teraz zatrzymam się i dopełnię historię paroma słowami wprowadzenia.

Marek oficjalnie zakończył bogatą karierę zawodniczą dokładnie rok wcześniej, w sezonie 1980 i to w połowie roku. Tamten sezon zaczął się dla niego kiepsko – drużyna przed startem ligi zapowiadała powrót do lat świetności po nieudanym poprzednim roku. Do drużyny przeszedł Stanisław Nocek z drugoligowego Motoru Lublin, który okazał się rewelacją. Jarmuła, Jurczyński, Cieślak plus młodzi, ale z praktyką, wydawali się przekonujący, ale Marek nie wystartował na inaugurację. Przed sezonem przeszedł operację łąkotki w kolanie i przechodził rekonwalescencję. Zaczął po dobrym miesiącu, a osiągane wyniki były opłakane… W środku sezonu zakończył karierę, dzięki czemu skorzystał Kafel, który po szybkim powrocie z Anglii powinien pauzować cały sezon (z dwoma wyjątkami – o tym napiszę też kiedyś). Liga w 1980 po thrillerze trwającym cały sezon została utrzymana, nawet nie było barażu.

W sezon 1981 Włókniarze weszli dobrze, po trzech kolejkach mieli wygrane dwa mecze: nieznacznie z Kolejarzem Opole i po pogromie z bydgoską Polonią. Zawodnicy z Bydgoszczy na początku sezonu prowadzili „strajk włoski”, spowodowany reformami resortowymi w milicji w roku, który zakończył się stanem wojennym. Ale potem były już same „baty”…

30 sierpnia 1981 roku do Częstochowy przyjechał lider, „młody bóg” – Falubaz Zielona Góra. „Stary bóg”, czyli Częstochowa, miał tylko 4 punkty z inauguracji… W międzyczasie, na początku wakacji do Bydgoszczy przeszedł Bolek Proch i Polonia zaczęła się dźwigać. Mimo to Włókniarz po dramatycznym meczu wygrał z Falubazem u siebie w tamten dzień w stosunku 46:43, ale straty były makabryczne. W pierwszej gonitwie dnia Józek Jarmuła na pierwszym łuku, tradycyjnie położył się na „brzuszek”, a Henio Olszak przejechał mu „po łapkach”… Józek miał mocne kości, ale słabą skórę. Wiedziałem to nie od wtedy. Oczywiście rana cięta dłoni i karetką pojechał na szycie do szpitala na Zawodzie. Po meczu? Ależ skąd! Józek – tym razem Kafel – okazał się „chorążym” prowadzącym do zwycięstwa. Zdobył z bonusem komplet 15 punktów, ale thriller rozegrał się w ostatnim, piętnastym biegu. Po starcie było 5:1 dla Falubazu i w tym momencie mecz dla Zielonej Góry… Ale Andrzej Jurczyński nękał rywali niemiłosiernie… Andrzej Huszcza pilnował swego młodszego „o trochę” Janka Krzystyniaka. Ostatnie okrążenie, wejście w pierwszy łuk – Jurczyński wszedł między nich, chłopaki nie zostawili miejsca… Makabryczny wypadek. Andrzej nieprzytomny był zbierany z toru do karetki. Bieg powtórzony, a Huszcza wykluczony. Samotny Janek Krzystyniak nie dał rady Henrykowi Jatczakowi, nabytkowi z Gwardii Łódź i bodajże Jurkowi Bożykowi (tutaj nie jestem pewien, czas robi swoje). 5:1 dla Włókniarza i mecz 46:43 dla Częstochowy. Nadzieje odżyły, choć sytuacja w tabeli wciąż tragiczna, ale… nadzieja matką głupich, jak mówią złośliwi.

Za tydzień przyjechał słaby na wyjazdach Apator Toruń, ten z Żabiałowiczem i Ząbikiem. Jeszcze bez Krzyżaniaka, Kowalika i Sawiny. Niby jest szansa, ale Andrzej (Jurczyński) z prawym ramieniem i lewym udem na wyciągu w szpitalu na Zawodziu, a Józek (Jarmuła) wciąż z wieloma szwami na dłoni. W tym momencie zarząd zdecydował się na zagrywkę pokerową – po kilkudniowych namowach, na występ decyduje się… Marek Cieślak, mający wciąż ważną licencję zawodniczą, ale też pełną roczną przerwę w siedzeniu na motocyklu żużlowym. Pojedzie z numerem „10”. Za zadanie ma starać się urywać po jednym punkcie w swych biegach. Pod plastron zakłada stary, zdarty brązowo-wiśniowy kombinezon, połatany niemiłosiernie, wytarty… W jego dawnym niebieskim kombinezonie „gulf” jeździł już drugi sezon Józek Kafel. Pierwszy bieg – wygrywa Żabiałowicz, Nocuń drugi, a Marek ogrywa „młokosa z Gwardii Łódź”, Stanisława Miedzińskiego, który potem tak pięknie się rozwinął jako zawodnik. W swoim drugim biegu Marek przyjechał czwarty, ale Włókniarz cały czas trzymał wynik na 2-4 punkty. W trzecim biegu Marek jest zastąpiony przez Henia Jatczaka, łodzianina jeżdżącego w barwach Częstochowy. Widać, że Marek nie ma siły… W czwartym wyścigu Marek znów ostatni, ale w piątym – jadąc z pierwszego toru – wygrywa start i dojeżdża pierwszy na metę, przywożąc „trójkę”. Jego zdobycz to 1*,0,-,0,3, czyli „4 plus 1”. Jeszcze jeden bieg jego kolegów i Włókniarz ogrywa Apator Stal Toruń 48:42. Marek Cieślak bohaterem meczu!

Nadzieje bardzo wzrosły… Następnym meczem był znów ten „decydujący” – Marek w nim już nie pojechał, za to wystąpił Józek Jarmuła, ale ROW – mimo, że też „niszowy” w tamtym sezonie – w Częstochowie wyraźnie wygrał i po przegranych dwóch kolejnych meczach na wyjeździe, w ostatnim – pożegnalnym z I Ligą – spotkaniu ze Startem Gniezno w Częstochowie, oprócz Kafla pojechał młodzieżowy skład… Pewna epoka „Złotego Włókniarza” kończyła się na moich oczach…

PAWEŁ HUBKA