Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

29-letni Rene Deddens w tym roku będzie bronił barw MSC Brockstedt. Przed laty uznawany był za jeden z największych talentów w niemieckim żużl, ale nie zawojował europejskich torów. Z zawodnikiem zza naszej zachodniej granicy rozmawiamy m.in. o startach na żużlu i błędach w karierze.

 

Rene, powiedz na początku – dlaczego zostałeś żużlowcem?

Tu akurat odpowiedź jest bardzo prosta. Moi rodzice byli zapalonymi kibicami żużla. Już jak byłem u mamy w brzuchu, to można powiedzieć odwiedzałem stadiony żużlowe. Tato wraz z mamą jeździli po większości imprez żużlowych w Europie. Pierwszy raz na żużlu byłem bodajże jak miałem miesiąc. Później oczywiście dorastałem, żużel budził moje zainteresowanie i w wieku lat trzech dostałem pierwszy swój „motorek” i zacząłem próbować jeździć. Można więc spokojnie napisać, że mam za sobą ćwierć wieku na motocyklu (śmiech).

W nadchodzącym sezonie będziesz reprezentował barwy MSC Brokstedt oraz klubu z duńskiego Vojens.

Tak. Pomimo, że nieco jestem przez ostatnie lata trochę w cieniu, to wciąż się ścigam na żużlu. W tym roku faktycznie będę – mam nadzieję – zdobywać punkty dla zespołów, które wymieniłeś. Szczególnie cieszy okazja do startów w Danii, bo tam będę mierzył się z naprawdę dobrymi zawodnikami. Mam swoje lata, ale chcę jeszcze się ścigać, udowodnić sobie i innym, że wciąż potrafię nieźle jechać, a co przyniesie przyszłość – zobaczymy. Po cichu liczę, że Vojens może mi pomóc w karierze.

Pamiętam czasy, kiedy pisano o Tobie, że jesteś wielką nadzieją niemieckiego żużla. Wróżono Ci wielką karierę, a Twój debiut w Bundeslidze po dziś dzień uchodzi za nadzwyczajny. 

To prawda. Jak się rozwijałem sportowo, to wyglądało to naprawdę nieźle, do pewnego momentu i były szanse, że może być z tego coś naprawdę dobrego. Faktycznie pisano o mnie jako o „zbawcy” niemieckiego żużla. Wyszło jak wyszło. Co do Bundesligi, to chyba po dziś dzień jestem najmłodszym debiutantem. Pamiętam,  że pojechałem w niej pierwszy bieg dla Diedenbergen w wieku… trzynastu lat. W tym biegu – pamiętam do dziś – miałem za rywali Sebastiana Ułamka, Piotra Protasiewicza i Joonasa Kylmaekorpiego.

Jesteś specem od debiutów. Swego czasu w Danii też debiutowałeś całkiem nieźle.

(Śmiech) W moim pierwszym biegu w Danii miałem za rywali na pewno Nickiego Pedersena, Bjarne Pedersena i chyba Tomasza Golloba. Stojąc pod taśmą zastanawiałem się, co ja tam robię (śmiech). Ze startu wyszedłem pierwszy, a później było tak „gorąco” i ciasno, że po prostu zamknąłem gaz.

Później gdzieś ten Twój żużlowy postęp zanikł. Po latach odnajdujesz ten punkt w karierze, który sprawił, że ona tak wyhamowała?

Tak. To był rok 2008 i chyba eliminacje  mistrzostw świata juniorów w Norden. Miałem szesnaście lat. Podszedł do mnie Peter Oakes i zaproponował jazdę w Oxfordzie. Tato nie miał nic przeciwko temu, ale mama jednoznacznie stwierdziła, że najważniejsza jest szkoła i ostatecznie z propozycji nie skorzystałem. Myślę, że gdybym wtedy wyjechał do Anglii, to wszystko potoczyłoby się całkiem inaczej.

Jak radzisz sobie z finansami w żużlu? Przez lata kariery z pewnością wiele w ten sport zainwestowałeś, a jak wiadomo – w Niemczech ze sponsorami jest bardzo ciężko.

W Niemczech pod tym względem jest zupełnie inaczej, niż w Polsce. Tu tylko naprawdę paru czołowych zawodników może żyć z żużla. Ja mam to szczęście, że pochodzę z Cloppenburga, a tam jest parę osób „zwariowanych” na punkcie żużla. Do takich należy choćby Lothar Koopman, na którego wsparcie mogę liczyć. Oprócz tego oczywiście pomaga mi tato oraz ja pomagam sobie sam, finansując z pracy zawodowej swój żużel.

Był taki okres w Twojej karierze, że znalazłeś się w kadrze zespołu z Rawicza.

Tak. W 2014 roku chciałem wystartować w polskiej lidze. W Rawiczu znalazłem się dzięki pomocy Rene Schaefera i Manfreda Schewczyka. Niestety, nie wyglądało to tak, jak miało wyglądać. Nastąpiły pewne komplikacje. 

Komplikacje w jakim sensie?

Tak naprawdę… Nie wiem po dzień dzisiejszy. Byłem na treningu w Rawiczu. Pokonałem na treningu Janowskiego i Pawlickiego, niestety to nie wystarczyło, abym znalazł się w składzie meczowym. Dlaczego tak się stało – nie wiem? Pojechałem w jednym, wysoko przegranym meczu w Krakowie. Zrobiłem tam jeden punkt w dwóch biegach i tak naprawdę odesłano mnie do domu. 

Później był jeszcze „romans” w Gdańsku.

Dokładnie. Pojechałem w paru sparingach, ale nie w lidze. Ja myślę po prostu, że my, Niemcy, czasami jesteśmy z urzędu szufladkowani jako słabsi od innych zawodnicy. Polska ma wielu Australijczyków, Duńczyków czy Szwedów. Nie zawsze ci, którzy się pojawiają, są od razu gwiazdami. Myślę, że gdyby Niemcy dostawali częściej okazję do startów w Waszych ligach, też następowałby ich rozwój. Takie jest moje prywatne zdanie. 

Jak jesteś przygotowany sprzętowo do zbliżającego się sezonu?

Myślę  że dobrze. W zeszłym roku moje silniki przygotowywał Flemming Graversen, w tym sezonie współpracuję z Berntem van Essenem i myślę, że będzie lepiej. 

Co dało Ci najwięcej satysfakcji sportowej w Twojej karierze?

Na pewno drużynowe mistrzostwo Bundesligi. W 2008 wygrałem półfinał mistrzostw Europy juniorów w Teterow, w finale w Tarnowie byłem gdzieś chyba w środku stawki. 

Najlepszy wyścig w karierze na żużlu?

Bez wątpienia turniej Night of the Fight i pokonanie w finale Jasona Doyle’a. Wyprzedziłem Jasona na trasie i do dziś to mile wspominam. 

Czegoś żałujesz ze swojej sportowej kariery?

Jednej rzeczy, o której wspominałem wcześniej. Mam na myśli nieskorzystanie z propozycji z Anglii. Myślę, że gdybym wtedy wyjechał, wszystko potoczyłoby się inaczej. Miałbym jako Niemiec szansę zaistnieć szerzej w żużlu. Jeśli chodzi jednak o aspekt życiowy, to myślę, że postawienie na naukę było słuszne. Niemcom po prostu ciężko jest być dobrymi zawodnikami. Jak doskonale wiesz, mam dwóch przyjaciół, Kaia Huckenbacka i Andersa Thomsena. Myślę, że pomimo faktu, że Anders jeździ w Gorzowie i Grand Prix, to różnica poziomów pod względem sportowym nie jest wielka. Anders ma jednak zdecydowanie większe szanse rozwoju w tym sporcie, choćby pod kątem sponsorów, którzy żużel w Danii doskonale kojarzą. Niemiecki żużel to sport u nas mocno niszowy, zwłaszcza po tym,  jak odszedł z tego sportu Egon Müller czy Karl Maier. Prezencja żużla w Niemczech jest zdecydowanie za mała. Ludzie chodzą na to, co widzą w telewizji. Żużla w nim brak, więc nie ma publiczności, a skoro jej brak, to jak żużlem zainteresować sponsorów?

Oprócz żużla lubisz piłkę nożną?

Dokładnie. Lubię pograć w piłkę. To dobry element przygotowań pod kątem kondycyjnym. Grając mimowolnie też biegać, a to chyba lepsze niż bieganie samemu. Na co dzień kibicuję Bayernowi Monachium, podziwiam Waszego Lewandowskiego oraz zespołowi Hansy Rostock, gdzie gra na co dzień mój przyjaciel. 

Rene, co jeszcze chcesz osiągnąć w swojej karierze?

Na pewno chciałbym osiągać jak najlepsze wyniki i życzę sobie, abym zawsze zdrowo wracał z toru do parkingu. 

Dziękuje za rozmowę.

Dziękuje również i pozdrawiam kibiców żużla.