Żużel. Pojechali po bandzie (2): Trzyaktowy spektakl Woffindena i Zmarzlika z wybitną kreacją Lindgrena (VIDEO)

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zgodnie z prośbami Czytelników, startujemy z nowym cyklem, w którym będziemy przypominali wyścigi, które przeszły do historii żużla. Niekiedy dzięki fantastycznej rywalizacji startujących w nich zawodników, innym razem ze względu na wagę rozstrzygnięć, które w nich zapadły, a niewykluczone są też i inne powody. Tym razem cofamy się nie o ponad dwadzieścia pięć lat, jak to było w pierwszej odsłonie cyklu, a o zaledwie kilka miesięcy.

Tegoroczne Indywidualne Mistrzostwa Świata na długo pozostaną w pamięci kibiców. Jak wskazywaliśmy już przed inauguracją Grand Prix we Wrocławiu, na kibiców czekały – i to wywołane różnymi czynnikami – nowości. Od rewolucyjnego terminarza, w którym po raz pierwszy w historii natrafiliśmy na weekendy wyścigowe, przez zmianę systemu punktowania aż po zawężenie grona żużlowców, którzy samodzielnie mogli zagwarantować sobie miejsca w kolejnej edycji Speedway Grand Prix i jednoczesne dodanie piątej dzikiej karty dla organizatorów.

Nie tylko regulamin nas zaskoczył. Nowością, a przynajmniej czymś niecodziennym, była też obrona tytułu mistrzowskiego przez Bartosza Zmarzlika. Nim jednak najbardziej zasłużony kiniczanin w dziejach po raz drugi w karierze stanął na najwyższym stopniu podium Indywidualnych Mistrzostw Świata, musiał on odjechać pięćdziesiąt cztery wyścigi. W wielu z nich tworzył kapitalne widowiska, jednak do annałów cyklu trafiły te cztery, w których zaciekle rywalizował z Taiem Woffindenem.

Pierwsze z analizowanych starć dwóch najlepszych żużlowców minionego sezonu miało miejsce w półfinale drugiej rundy zmagań we Wrocławiu. Obaj bez większych problemów weszli do półfinału (Zmarzlik z jedenastoma punktami, Woffinden z dziesięcioma), w którym rywalizować o prawo startu w ostatniej gonitwie dnia musieli z imponującym w stolicy Dolnego Śląska, najlepszym w pierwszej odsłonie Grand Prix, Artiomem Łagutą, oraz z jadącym z dziką kartą Glebem Czugunowem. Najlepszym momentem startowym popisał się startujący w białym kasku Łaguta, jednak wchodząc w pierwszy łuk został wypchnięty przez Woffindena. Rosjanin spadł na ostatnie miejsce i już tylko w roli widza mógł obserwować fenomenalną walkę liderów Betard Sparty i Moje Bermudy Stali.

Drugie z analizowanych – i prawdopodobnie najważniejsze – starcie dwóch wielkich mistrzów miało miejsce w finale szóstej rundy tegorocznego Grand Prix. Tai Woffinden, który wydawał się być na prostej drodze do pierwszego zwycięstwa w tym sezonie i zniwelowania starty do polskiego lidera do raptem sześciu punktów, dał się mu wyprzedzić na ostatnim okrążeniu. Jakkolwiek ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że Brytyjczyk sam jest sobie winny, gdyż źle przejechał pierwszy łuk czwartego okrążenia, tak z pewnością wpływ na wpadkę trzykrotnego mistrza świata miała szaleńcza pogoń Bartosza Zmarzlika. – Panie Tomku, chyba pierwszy raz w karierze usiadłem na błotniku. Odprostowałem motor i mówię: „No jak nie teraz, to kiedy?!”. Usiadłem na błotnik, a motocykl tak mi zaczął gryźć i iść do przodu, że szok. Chyba zrobię sobie dłuższe siodełka! – mówił rozemocjonowany Polak, który zaraz po odebraniu pucharu za zwycięstwo rozmawiał, na antenie Canal+, z Tomaszem Gollobem.

Trzeci i zarazem ostatni z analizowanych wyścigów, to druga odsłona zmagań w finałowej, ósmej rundzie sezonu w Toruniu. Obsada? Całkiem niezła. Od krawężnika Fredrik Lindgren, Bartosz Zmarzlik, Tai Woffinden i – tak jak w półfinale we Wrocławiu – Artiom Łaguta. I tym razem 30-letni Rosjanin (swoją drogą piekielnie szybki tamtego wieczoru – 0,3,3,3,2,2,1 i trzecie miejsce na koniec turnieju) stanowił tylko tło dla trzech najlepszych żużlowców minionego sezonu. Starcie żużlowców walczących o złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Świata nie rozczarowało. Po pierwszym łuku prowadził Zmarzlik, którego zaciekle gonił Woffinden. Gdy wydawało się, że trzykrotny czempion globu zbuduje przewagę psychologiczną nad Polakiem, do głosu doszedł – w myśl powiedzenia, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta – Lindgren, fundując prawdopodobnie najciekawszy spektakl minionego sezonu.

Wyścig drugi od 1:31.

Jedno zwycięstwo Zmarzlika, jedno Woffindena i jeden pojedynek nierozstrzygnięty – tak prezentuje się bilans spektakularnych pojedynków mistrza i wicemistrza świata. Mimo wszystko, więcej powodów do radości ma Polak – w końcu to on ostatecznie odebrał medal ze złotego kruszcu.

Zobacz również:

JAKUB WYSOCKI