Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dwudniowy turniej Speedway of Nations był ostatnią znaczącą imprezą sezonu 2021. Po zmaganiach w Manchesterze znamy już komplet medalistów w najważniejszych żużlowych kategoriach i powoli możemy zacząć odliczanie do startu kolejnych rozgrywek. Na zmagania do Anglii wybrała się również reprezentacja naszej redakcji. Zapraszamy zatem na kolejny reportaż, w którym przedstawiamy Wam jak wyglądał nasz wyjazd od kuchni.

 

Kilka godzin w papierach

Zdecydowanie możemy napisać, że wyjazd do Anglii w czasach pandemii koronawirusa nie jest najłatwiejszy do zorganizowania. Podobnie jak reprezentacja Polski, przed przyjazdem przebrnęliśmy przez mnóstwo brytyjskich i polskich stron tłumaczących, jakie przepisy obowiązują obecnie na Wyspach.

W naszym przypadku (45 godzin spędzonych w Anglii) obowiązkowe było posiadanie czterech dokumentów przy wejściu na pokład. Niezbędne były paszport (od 1 października nie przekroczy się brytyjskiej granicy z dowodem osobistym), certyfikat osoby w pełni zaszczepionej, karta pokładowa oraz formularz lokacyjny pasażera. Zdecydowanie największych trudności dostarczył ten ostatni dokument. Do jego wypełnienia potrzebne było mnóstwo bardzo szczegółowych informacji.  Co najważniejsze, pytano również o numer zarezerwowanego i opłaconego testu na COVID-19 (w najtańszym laboratorium 40 funtów).

Odprawa na lotnisku w Berlinie nie należała do najkrótszych. O paszport zapytano nas łącznie cztery razy. Dwa razy sprawdzono nam również paszporty covidowe. Wspomniany formularz lokacyjny szczegółowo obejrzała natomiast Pani przed samym wejściem do samolotu. Sam lot należał do tych bardzo przyjemnych. 1 godz. 30 min. i byliśmy w Manchesterze.

Przejście przez granicę w mieście gospodarzy tegorocznego SON  poszło dość sprawnie. Ponownie sprawdzono nam dokumenty, a dodatkowo wypytano o kilka informacji. Musieliśmy między innymi odpowiedzieć na ile przyjeżdżamy oraz w jakim celu. Celniczka już na sam koniec okolicznościowego przepytywania  poprosiła również o odpowiedź na pytanie: „Jak brzmi speedway po polsku”, a po chwili skomentowała: „Ahh ziuziel, nice”.

Wzorowa komunikacja miejska

Zdecydowaną zaletą Manchesteru jest organizacja komunikacji miejskiej. Kilkaset metrów od lotniska znajduje się dworzec autobusowy, z którego można dogodnie dojechać w większość lokalizacji w mieście. W przypadku zwiedzania warto zaopatrzyć się w bilet całodobowy, który kosztuje 5 funtów. Wychodzi to znacznie taniej niż kupowanie kilku biletów w ciągu dnia.

Atutem komunikacji w Manchesterze jest również to, że autobusy jeżdżą punktualnie i bardzo często nawet w późnych godzinach nocnych. Warto wspomnieć także, że na trasie jest mnóstwo przystanków i kierowcy zatrzymują się tylko na żądanie. Kończąc wątek komunikacji, bardzo polecamy zajmowanie miejsc na piętrze autobusu. Zdecydowanie urozmaica to „autobusowe” zwiedzanie Manchesteru.

This is speedway

Najważniejszym punktem w programie naszej podróży było oczywiście obejrzenie zawodów, a więc wizyta na Belle Vue Speedway. Sam stadion położony jest na obrzeżach Manchesteru i powstał w miejscu słynnego obiektu Hyde Road, na którym przed laty Belle Vue rozgrywało swoje spotkania. Jednym z inicjatorów  jego budowy był  nie kto inny, jak legendarny zawodnik Belle Vue – Chris Morton. W 2006 roku wraz z Davidem Gordonem przejmował on bowiem Asy. Obiekt został otwarty w maju  2016 roku i od tamtej pory służy fanom speedwaya w Manchesterze. Długość toru wynosi 347 metrów, a trybuna główna może pomieścić 1800 kibiców. Ciekawość wielu fanów budziły specjalne tablice w korytarzu trybuny głównej wypełnione charakterystycznymi  cegiełkami. Historie ich powstania  opowiedział nam właśnie Chris Morton.

– Jak budowaliśmy stadion, to też przez te cegiełki okolicznościowe gromadziliśmy fundusze. Każdy kibic mógł takową zakupić z odpowiednio wymyślonym przez siebie napisem. Nie ukrywamy, że dzięki temu udało nam się zebrać całkiem sporo środków. Fundatorzy mają na zawsze swoje stałe miejsce na naszym obiekcie – mówił nam jeden z pomysłodawców budowy nowej areny żużlowej w mieście zespołu Oasis.

okolice stadionu Belle Vue

Wedle szacunków Chrisa Mortona, na obiekcie żużel może oglądać  jednocześnie około sześciu tysięcy kibiców. Tak dokładnie było w miniony weekend. Już w uliczkach oddalonych o pareset metrów od stadionu można było spotkać „oblepione” żużlowymi nalepkami samochody. Nie brakowało nawet takich, które musiały przejechać kilkaset kilometrów, aby w nich zaparkować. Byli kibice z Kings Lynn, Ipswich czy Londynu.

– Przyjechałem na dwa dni z Londynu. Na żużel chodzę od małego i doskonale pamiętam czasy, kiedy na Hackney ścigał się Zenon Plech. To był wasz najlepszy żużlowy ambasador – mówił nam John z przedmieść Londynu, który dumnie paradował w bluzie… wrocławskiej Sparty. – Czemu Sparta? To proste. Tam jeżdżą Tai oraz Dan. Ligę polską oglądam na bieżąco. Raz na kilka lat latam na Grand Prix do Polski – dodał londyńczyk.

Angielski fan wrocławskiej Sparty

Oczywiście nie zabrakło także naszych rodaków, którzy swoje kibicowskie „bazy” mieli w dwóch punktach stadionu. Pierwszy to miejsca stojące na drugim wirażu, kolejny to natomiast zachodnia część trybuny naprzeciw startu. Jeśli mamy szacować, to na stadionie w Manchesterze „zameldowało” się w weekend około 700-800 kibiców Biało-Czerwonych. – Nie mogło nas tu zabraknąć. Tym bardziej, że mieszkamy od sześciu lat w Manchesterze. Oczywiście, że to wygramy. Na nas w żużlu nie ma po prostu mocnych – mówiło nam polskie małżeństwo obserwujące zawody.

Co ciekawe, na stadionie pojawiła się całkiem liczna, około czterdziestoosobowa, grupa kibiców z Łotwy. Łotysze, oprócz kibicowania, byli tymi którzy sporo nerwów dostarczali służbom porządkowym. Zarówno w sobotę, jak i w niedzielę jedyne interwencje ochrony dotyczyły racy, którą regularnie odpalali Łotysze  po biegach swoich pupili.

– Ja akurat mieszkam w Liverpoolu od wielu lat, więc daleko nie miałem, ale jest tu Kaspars, który przyleciał z kolegami prosto z Dauvgapils. Akurat poszli po piwo, pewnie zaraz wrócą – mówił nam Daniels.

Sympatycy piwa oraz jedzenia nie mogli  podczas weekendu narzekać na brak stoisk  z gastronomią. Najtańszy lokalny burger kosztował 4.5 funta, a kawa 3 funty. Dla „lokalsów” ceny normalne, dla polskich „turystów” już nie do końca.

Specjalny catering przygotowali również organizatorzy zawodów. Każdy z zamożniejszych kibiców mógł kupić dedykowany  pakiet Hospitality, w którego skład wchodziło miejsce w loży Petera Cravena oraz oczywiście catering, składający się z dania ciepłego oraz zimnych przekąsek. Cena wynosiła 40 GBP, nie obejmowała wejścia na stadion. Bilet na Speedway of Nations należało kupić osobno.

Zawiedli się ci kibice, którzy liczyli na kupno żużlowych pamiątek z Anglii. Na obiekcie były tak naprawdę tylko dwa stoiska. Jedno należało do Taia Woffindena, drugim było oficjalne stoisko organizatora zawodów. Ceny? Adekwatne do portfeli mieszkańców Anglii. Bluza Woffindena kosztowała 40 funtów, t-shirt z logo Speedway Grand Prix o połowę mniej. Co ciekawe, oba stoiska na nadmiar klientów nie narzekały.

Obok nich swoje miejsce miał nie kto inny jak doskonale znany z występów w Sparcie Wrocław, Kelvin Tatum. Anglik sprzedawał na nim swoją autobiografię w cenie 15 funtów. Kupujący mogli liczyć na autograf i rozmowę z byłym żużlowcem, a obecnie komentatorem telewizyjnym. – Na pewno faworytem jesteście wy, ale to żużel i wszystko może się zdarzyć – mówił przed sobotnimi zawodami Tatum.

Polskim kibicom szczególnie do gustu przypadła lokalna maskotka, która zachęcała obecnych kibiców do dopingu. Charakterystyczny „człowiek-żużlowiec” miał więcej zdjęć z kibicami, aniżeli niektórzy zawodnicy obecni na trybunach obiektu.

– To nasz element rozpoznawczy. Nazywamy go Chase of Aces (ścigający As – dop.red). Faktycznie co chwilę ktoś robi sobie z nim zdjęcie – mówił nam Chris Morton. Jeśli warto coś z angielskiego żużla „ukraść” to właśnie taką maskotkę, która w barwach Belle Vue z humorem i werwą przez dwa dni zagrzewała kibiców do dopingowania.

Jak natomiast „ugoszczono” dziennikarzy? Przyzwoicie, ale bez szału. Akredytacje rozdawała dwójka starszych panów, nie do końca biurokratyczne podchodząca do swoich obowiązków. Panowie byli zainteresowani pogawędkami ze znajomymi kibicami. Kto mówił, że jest z prasy, ten sprawdzał się na liście i mógł zabrać swoje dokumenty. Sprawnie, szybko i przyjemnie. Biuro dla dziennikarzy umieszczono na tyłach okalającej  pierwszy wiraż hali sportowej. Kawa, herbata plus kanapki, czyli standard.

Spora liczba kibiców zastanawiała się do czego służy specjalna, niespotykana w Polsce kręcąca się  maszyna używana do przygotowywana toru. – To nic innego jak obracający się, bardzo  delikatny nazwijmy to rozrzutnik, który pomaga nam porozrzucać trochę luźnej nawierzchni. Zaraz pewnie ten patent zabierzecie do Polski – mówił ze śmiechem nasz stadionowy przewodnik, Chris Morton

Minusem można określić brak programów dla dziennikarzy. Ci, którzy władają językiem angielskim po wielu próbach mogli się dowiedzieć, że należy je kupić od pana, który sprzedaje pamiątki w holu trybuny głównej. Trybuna prasowa miała swoje miejsce z lewej strony trybuny głównej, tuż pod studiem angielskiej telewizji BT1, która relacjonowała zawody. Nieliczni dziennikarze mogli zatem podziwiać nową rolę Scotta Nichollsa. Tradycyjnie był on gościem w telewizyjnym studio.

Z wizytą w świątyni futbolu

Bez wątpienia jednym z atutów popularnych w ostatnim czasie dwudniowych turniejów SoN czy Grand Prix jest to, że taki układ daje możliwość zwiedzenia małej części odwiedzanego miasta. My długo zastanawialiśmy się, gdzie spędzić czas przed niedzielnymi zawodami i postanowiliśmy, że nie możemy odpuścić sobie wizyty na legendarnym Old Trafford, na którym na co dzień swoje mecze rozgrywa Manchester United. Wizyta w domu Czerwonych Diabłów do najtańszych nie należy. Bilet gwarantujący zwiedzanie muzeum kosztuje 15 funtów. Pakiet z oprowadzaniem po stadionie to natomiast 27 funtów.

Wycieczka po Teatrze Marzeń przeprowadzona jest bardzo profesjonalnie. Manchester United przygotowany jest na kibiców z każdego zakątka świata, bo posiada urządzenia z tłumaczeniem ciekawostek we wszystkich językach. Oprowadzający podczas spaceru po stadionie zdradza wiele informacji. Dowiadujemy się chociażby, że 97% trawy i 3% włókna zwanego Desso Grassmaster. Co ciekawe w tym aby murawa wyglądała tak doskonale jak wygląda pomaga …..czosnek. Największą frekwencję podczas meczu United zanotowano natomiast w 2009 roku. Wtedy na starciu z Blackburn Rovers zjawiło się ponad 76 tysięcy kibiców.

Sama wizyta na stadionie zawiera wiele elementów. Z przewodnikiem spędzamy niecałą godzinę i mamy możliwość zwiedzenia prawie wszystkich miejsc na obiekcie. Wchodzimy chociażby do tej samej szatni, gdzie co dwa tygodnie do meczu szykuje się  drużyna Czerwonych Diabłów. Nie brakuje czasu również na zdjęcia z koszulkami piłkarzy. Oczywiście największą popularnością cieszy się wśród zwiedzających  miejsce zarezerwowane dla Cristiano Ronaldo.

Po zwiedzeniu szatni udajemy się do tunelu i przy specjalnej muzyce jaka towarzyszy zawsze piłkarzom  wychodzimy na stadion. Zwiedzający mają możliwość również zasiąść na miejscu zarezerwowanym dla graczy z ławki rezerwowych. Następnie przechodzimy do sali konferencyjnej, gdzie po spotkaniach sztab szkoleniowy i piłkarze odpowiadają na pytania dziennikarzy. To tu również do 2004 roku najczęściej  swoje kontrakty podpisywali nowi zawodnicy zespołu. W latach 90 uczynił to między innymi słynny  Eric Cantona.

Po sali konferencyjnej czas na muzeum Manchesteru United.  Tam nie brakuje oczywiście trofeów, starych strojów, czy upamiętniających tablic. Z należytym szacunkiem i powagą  wspomniane są chociażby tragiczne wydarzenia z lutego  1958 roku. Wtedy doszło w okolicach Monachium  do katastrofy samolotu, którym z Belgradu wracali piłkarze United. Zginęło wówczas ośmiu zawodników zespołu.

Przy wyjściu z muzeum na głodnych i spragnionych czeka klubowa kawiarenka Manchesteru United. Jak traficie na obsługującego Was Paula i odpowiecie prawidłowo na pytanie związane z ostatnimi wynikami zespołu możecie liczyć na symboliczną zniżkę. Jak mówi Paul prawdziwi fani „czerwonych” mają u niego  specjalne prawa a po znajomości wyników łatwo ich zweryfikować

klubowa kawiarenka

Na koniec przechodzimy do bardzo bogato wyposażonego sklepu klubowego. Czapki, koszulki, piłki, breloczki, kubki i wiele, wiele innych produktów – to właśnie znajduje się w słusznie nazwanym „Megastore”. Z tego co udało nam się zaobserwować, po takiej wycieczce niemal każdy kibic zostawia kolejne pieniądze w kasie Manchesteru United, kupując klubowe gadżety.

 

Po wizycie śmiało możemy jednak przyznać, że wspomnianych niemal 30 funtów nie żałujemy. Ze stadionu wychodzi się z przeświadczeniem, że dotknęło się naprawdę wielkiej piłkarskiej historii. Co więcej, kibic myśli już tylko o tym, kiedy wróci na stadion, aby obejrzeć starcie ukochanej drużyny. Po opuszczeniu stadionu warto się przespacerować  i zobaczyć znajdujący się  Grosvenur Picture Pałace czyli jedno z pierwszych kin w Europie. Tutaj filmy wyświetlano  już od 1915 roku a na premierach filmowych zdaniem lokalnych znawców historii kina  bywały takie sławy jak  Greta Garbo.Kino mogło pomieścić 1000 osób i było przed pierwszą wojną światową drugim co do wielkości kinem w Anglii.  Dziś byłe kino pełni rolę pubu w klimacie filmowym

 

Market Street 

Znajdując się w centrum miasta  warto zajrzeć na handlową Market Street, szczególnie jeśli jesteśmy w Anglii z naszą drugą połową lub chcemy jej przywieźć „angielski”prezent. Sklepów nie brak. Od popularnego i taniego Primarku po naprawdę drogie sklepy gdzie trzeba już niestety bardzo  głęboko sięgnąć do portfela.

Powrót nieco mniej skomplikowany niż pierwsza podróż

Doświadczenia z podróży do Manchesteru jasno dały nam do zrozumienia, że musimy uzbroić się w cierpliwość także podczas powrotu. Wielkich komplikacji w drodze do Berlina jednak nie było. Nieco przeraziła nas kilkusetosobowa kolejka do bramek bezpieczeństwa przed godz. 7, ale wszystko było na tyle dobrze zorganizowane, że spokojnie zdążyliśmy przejść przez wszystkie procedury. Tym razem o paszport zapytano nas tylko dwa razy. Nikt nie miał zamiaru weryfikować również opłaconego testu przed przylotem do Anglii.

Wśród pasażerów samolotu do Berlina spotkaliśmy oczywiście kilku Polaków. Byli oni zadowoleni z wyjazdu, ale… wyraźnie niepocieszeni z wyniku. Wielu kibiców liczyło na historyczny sukces SoN – Przygoda fajna, ale złota nie ma. Już za tym czwartym razem musiało się udać. No nic, może za rok – mówił Piotr, który siedział w samolocie kilka rzędów za nami.

Podsumowując, wyjazd na żużel do Manchesteru – zwłaszcza w czasach koronawirusa – jest całkiem sporą przygodą. Miasto, do którego da się z Polski dolecieć w dwie godziny zdecydowanie można uznać za godne zwiedzenia. Stadion Belle Vue gwarantuje niesamowite przeżycia, których na polskich torach rzadko możemy doświadczyć. Tylko tego złota żal… Liczymy zatem, że po przyszłorocznej wizycie w Esbjergu będziemy mogli powiedzieć, że w końcu przywieźliśmy złoto z SoN.

Z MANCHESTERU ŁUKASZ MALAKA I BARTOSZ RABENDA