No i mamy kolejny temat zastępczy. Janowski uciekł ze zgrupowania kadry. Czy aby na pewno? Bez wyjaśnienia, ostrzeżenia? Ot tak – przestało Mu się podobać, to zwiał? No raczej. Najoględniej – polemizowałbym. Dziadek Marek (Cieślak) skomentował był całą sytuację z cyklu „Nie wiem, ale się wypowiem”. Domagał się przy tym odpowiedzi ze strony krytyków Jego decyzji sprzed lat, gdy zmagał się rzeczony z „buntem” w reprezentacji. Mówisz i masz. Proszę bardzo. Zgodnie z życzeniem.
Zacznę jednak od fundamentalnego pytania – po co komu „kadra” w żużlu? No i te spędy zwane „zgrupowaniami”? Żeby jeszcze szła za tym jakaś ekstra pula, dajmy na to z Ministerstwa Sportu. Na szlace inaczej niźli chociażby w futbolu, szczypiorniaku czy innym voleyballu. To prywatne biznesy rajderów. Oni są właścicielami Firm. Oni ustalają priorytety. Jednym zaś wolno nie pojechać w ogóle na zapodany spęd, a inni mimo prywatnych zobowiązań, nie mogą wyjechać wcześniej. Albo wyskoczyć „na chwilę” i wrócić. Co tam takiego ważnego i ważkiego ma się dziać? Wieczorne pogaduchy o starych Polakach? Chore. Nawet kopacze ograniczają takie historie do lakonicznych komunikatów w rodzaju „Darek Iksiński za zgodą i wiedzą trenera opuścił zgrupowanie wcześniej z powodu innych zobowiązań”. Tyle. I zero dyskusji, co nie daj Panie dzielenia włosa na czworo.
Na szlace zawsze „musimy” być oryginalni i kręcić awantury gdzie ich nie ma. A reprezentacja? Jak w tenisie ziemnym. Przed „zawodami” opiekunowie pertraktują z największymi gwiazdami zarabiającymi na życie obok „nieważnych” potyczek z Orłem na piersi. Tu jedynie splendor. Ani to w czymkolwiek pomoże, ani zaszkodzi, zaś zarobek symboliczny. Zatem skoro Świątek bądź Hurkacz zdecydują się wystąpić – kontenta gawiedź wychwala pod niebiosa. Jeśli odmówią (zgrabnie i dyplomatycznie, przy tym enigmatycznie – zwykle to „przemęczenie sezonem”) – nikt nie ma pretensji.
Żużel. Szokująca decyzja władz! Janowski usunięty z kadry! – PoBandzie – Portal Sportowy
Cieślak raczej nie powinien się wypowiadać w rzeczonej kwestii. Sam nie potrafił przenieść na praktykę słów Montesquieu o tym, że kto chce rządzić ludźmi winien sprawić, by podążali za nim niźli gnać owych batem przed sobą. Dlaczego? Bo sam to „ćwiczył”. Najpierw czterech kadrowiczów wykpiło się od startu a to, w przełożonym z wiosny, finale Złotego Kasku, a to w towarzyskim ściganiu z rezerwami „Reszty Świata”. Powyższe skutkowało zrazu odebraniem sobie, z własnej, nieprzymuszonej woli, szansy udziału w eliminacjach SEC i Grand Prix przez niektórych chorowitych, w tym tego najbardziej wcześniej krzykliwego. Może krtań wysiadła? Nie wiem. Zwolnienia nie widziałem i nie znam numeru statystycznego choroby. Jednakowoż owe zwolnienia, zatem pozornie niepodważalne, do stolicy trafiły, dając przedkładającym alibi. Niezależne alibi dodam. Tylko komu tłumaczyć, jak łatwo kupić sobie chorobowe i to pewnie zastanowiło i zatrwożyło coacha kadry. Czterej chorowici nie przewidzieli jednego.
Oto ówczesny Narodowy, okazało się, ma rentgen w oczach, do tego działający na odległość, przy tym wielokilometrową. Dzięki temu potrafi z chirurgiczną precyzją, wbrew diagnozie specjalisty, ocenić wiarygodność niedomagań zdrowotnych swych, teraz już byłych, podopiecznych. Cieślak oznajmił bowiem publicznie, jak to ma w zwyczaju, na gorąco i pod wpływem emocji, że owych zwolnień nie podważa, ale je… podważa. Taka swoista logika. Jednak podobno tam gdzie zaczyna się żużel, kończy się owa logiczność rozumowania. Zatem, dlaczego nie? W konsekwencji ogłosił selekcjoner, że czterech chorych, jak należy się domyślać, w jego ocenie zdrowych, a więc buntowników, do kadry więcej nie powoła. Cóż. Zawiłe to rozumowanie. Z jednej strony zawodnicy, wedle dokumentu lekarskiego, niezdolni do startu. Z drugiej podejrzliwy trener, którego to nie przekonywało.
Swoje brudy, tak czy siak, należy prać we własnym domu, a nie wywlekać na forum. Takiej zasady uczyli mnie rodzice. Polecam, bo się sprawdza. Stary wyga Dobrucki powinien ją znać. Jemu również zdarzało się „odpuszczać” kadrę. Zapomniał wół… ? Publiczne pyskówki i przepychanki nikomu i niczemu nie służą, dając jedynie pożywkę hejterom. Wie to szef wszystkich szefów? On to bowiem będzie zatwierdzającym (bądź nie) wniosek o ukaranie niesubordynowanego kadrowicza. Warto też przy tym pamiętać, że zawsze lepiej rozmawiać, niż przemawiać i pouczać, nie daj Panie z pozycji siły. Tu najwyraźniej nie poszło. Marynarki w trybie wyborczym, na gorąco, po trosze pewnie z nudów – postanowiły „działać”. Tyleż głupio, co „stanowczo”. Wobec siebie i własnej głupoty raczej nie bywają ani tak krytyczni, ani zdecydowani, ani też odważni i kategoryczni. Dziecinada. Dziecinada. Dziecinada. Po trzykroć.
A obecna kadra. Do czego? Komu? Po co? W formie familijnych nasiadówek? Sam byłem swego czasu harcerzem, nawet instruktorem, w stopniu podharcmistrza, zatem nic mi do harcerstwa jako takiego. Tyle, że nauczane i wpajane tam wartości tudzież zachowania, nijak mają się do zawodowego sportu. W sporcie dla harcerzy nie ma miejsca. Z czego zapamiętaliście braci Moranów, Slammera Drabika ze swym angielskim kumplem Joe Maszyną Screenem, czy kilku innych, wystających poza obowiązujące, ciasne i duszne ramy? Z dokonań na torach? Zapewne także. Głównie jednak pamiętani są, dodam, życzliwie i serdecznie pamiętani, z powodu niepokornych charakterów, ułańskiej fantazji i szalonych wyczynów, prosto z planu serialu „To się w głowie nie mieści”.
Bracia Moranowie do dziś wspominani są w Lesznie, a ściśle w hotelu na Zamku w Rydzynie, z demolki, którą tam urządzili, czyniąc „zimę w maju”, za sprawą śniegu padającego z rozrywanych pierzyn. Był alkohol, panienki, papierosy ze wsadem i była huczna impreza, jak to w żużlu – bez hamulców. A że wyniku sportowego jakoś nie udało się z tym pogodzić, to i nie dziwota. Jeden z braci stracił też medal IMŚ. Przez bucha, jak można się domyślać. Wywalczył ów krążek na torze, ale wykonany wcześniej test na obecność prochów, dał wynik oszałamiająco pozytywny, z negatywnymi skutkami dla zainteresowanego. Amerykanina FIM zdyskwalifikowała, zaś jego krążka nikt nie otrzymał, bo nie zdecydowano się przy okazji przesunąć szczebel w górę kolejnych w rywalizacji finałowej.
Czy ktoś ma dziś pretensje do rodzeństwa o te wybryki? Chyba tylko nieliczni. Kumple z toru i kibice z rozrzewnieniem wspominają jatki z udziałem Kelly’ego i Shawna. Zachowali w pamięci dwójkę szalonych kowbojów, z fantazją i błyskiem w oku, skorych do wypitki i do wybitki. Włosy z głowy rwali tylko promotorzy i menedżerowie, u nas dumnie zwani prezesami. Nawet na pogrzebie Kelly’ego, gdy prochy rajdera rozsypano na torze, po chwili zadumy i smutku, przyszedł czas na wspomnienia i tu już każdy z kumpli, na czele z Penhallem, miał coś zabawnego, związanego z Moranem, do opowiedzenia. Było o przeparkowywaniu aut, by właściciele po powrocie sądzili, że im ktoś skroił furę, było o dzikich przejażdżkach w… bagażniku i wielu innych, szalonych pomysłach Kelly’ego. Wszyscy, bez wyjątku, mimo straty przyjaciela, śmiali się do rozpuku, z sentymentem wspominając małego wojownika.
Ze Slammerem i Screenem jest podobnie. Wiedzą coś o tym w Częstochowie przy Garibaldiego. Piętnaście piw i piętnaście punktów, to ulubione powiedzonko Joe. Publika kochała Angola jak swojego Drabola, a że obaj mieli za uszami – nie szkodzi, wszystko im wybaczano. Uwielbiano waleczność, skuteczność, szarże na pograniczu ryzyka i gotowość umierania za klub. Screen i Drabik kupowali publikę widowiskiem, jakie tylko oni potrafili tworzyć. Prezesom niekoniecznie zaś odpowiadały widowiska, z udziałem tej dwójki kumpli, tyle, że bardziej te spoza żużlowego owalu. Było piweczko, czasem niejedno, były fajeczki, no i były słynne „teksty” Slammera. Dziś znajdą się tacy, którzy orzekną, że Drabik senior dokonałby w żużlu znacznie więcej, gdyby nie rozrywkowy styl bycia. A ja się nie zgadzam. Luzak i błazen to były tylko pozory, maski. Gdyby Slammera jakimś cudem spacyfikować i zmusić do grzeczności, nie byłby sobą, a wtedy, śmiem twierdzić, osiągnąłby mniej niż tego dokonał. Zupełnie jak jego koleżka Screen. No i wyobraźcie sobie pulchnego wyspiarza w wersji anorektycznej. To się nie mogło udać. Oni obaj byli „jacyś”. Rozpoznawalni i charakterystyczni, a przy tym charakterni także i nie ginęli w tłumie.
To jacy mają być współcześni kadrowicze? Ugłaskani, z kindersztubą w pakiecie? A może „wolno im” traktować niczemu nie służące „zgrupowanie” jak piąte koło u wozu? Mam czas – jestem. Mam inne zobowiązania – z punktu widzenia mojego biznesu – ważniejsze – odpuszczam. Co innego odmowa startu np.w DMŚ czy tym całym SoN, przy powołaniu. To zupełnie inna historia. Tu olewanie nie będzie tolerowane. Nie przejdzie. Czym jednak różni się się udział w weselu Sponsora od zgrupowania kadry? Ano tym, że po weselu można liczyć na wymierne korzyści. Po imieninach cioci Krysi, zwanych dla niepoznaki „zgrupowaniem” – jedynie na kaca (moralnego). Komu to ma służyć?
PRZEYSŁAW SIERAKOWSKI
Żużel. Pożar im nie straszny! Klub wraca do jazdy
Żużel. Intensywne przygotowania zawodnika Orła. „Trenuję na bieżąco, praktycznie codziennie”
Żużel. Kolejarz liczy na wysoką frekwencję. Robią wszystko, by przyciągnąć kibiców
Żużel. Transfer juniora w końcu dopięty. Stal ma nowego zawodnika
Żużel. Finał nie zmienia miejsca. „Gwarantuje dobre ściganie”
Żużel. Miasto sprzeda akcje Falubazu? Prezes komentuje