W środku Maciej Janowski. fot. Taylor Lanning
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

No i mamy kolejny temat zastępczy. Janowski uciekł ze zgrupowania kadry. Czy aby na pewno? Bez wyjaśnienia, ostrzeżenia? Ot tak – przestało Mu się podobać, to zwiał? No raczej. Najoględniej – polemizowałbym. Dziadek Marek (Cieślak) skomentował był całą sytuację z cyklu „Nie wiem, ale się wypowiem”. Domagał się przy tym odpowiedzi ze strony krytyków Jego decyzji sprzed lat, gdy zmagał się rzeczony z „buntem” w reprezentacji. Mówisz i masz. Proszę bardzo. Zgodnie z życzeniem.

 

Zacznę jednak od fundamentalnego pytania – po co komu „kadra” w żużlu? No i te spędy zwane „zgrupowaniami”? Żeby jeszcze szła za tym jakaś ekstra pula, dajmy na to z Ministerstwa Sportu. Na szlace inaczej niźli chociażby w futbolu, szczypiorniaku czy innym voleyballu. To prywatne biznesy rajderów. Oni są właścicielami Firm. Oni ustalają priorytety. Jednym zaś wolno nie pojechać w ogóle na zapodany spęd, a inni mimo prywatnych zobowiązań, nie mogą wyjechać wcześniej. Albo wyskoczyć „na chwilę” i wrócić. Co tam takiego ważnego i ważkiego ma się dziać? Wieczorne pogaduchy o starych Polakach? Chore. Nawet kopacze ograniczają takie historie do lakonicznych komunikatów w rodzaju „Darek Iksiński za zgodą i wiedzą trenera opuścił zgrupowanie wcześniej z powodu innych zobowiązań”. Tyle. I zero dyskusji, co nie daj Panie dzielenia włosa na czworo.

Na szlace zawsze „musimy” być oryginalni i kręcić awantury gdzie ich nie ma. A reprezentacja? Jak w tenisie ziemnym. Przed „zawodami” opiekunowie pertraktują z największymi gwiazdami zarabiającymi na życie obok „nieważnych” potyczek z Orłem na piersi. Tu jedynie splendor. Ani to w czymkolwiek pomoże, ani zaszkodzi, zaś zarobek symboliczny. Zatem skoro Świątek bądź Hurkacz zdecydują się wystąpić – kontenta gawiedź wychwala pod niebiosa. Jeśli odmówią (zgrabnie i dyplomatycznie, przy tym enigmatycznie – zwykle to „przemęczenie sezonem”) – nikt nie ma pretensji.

Żużel. Widziane zza oceanu. O czym zapomnieli Janowski i Dobrucki (FELIETON) – PoBandzie – Portal Sportowy

Żużel. Sponsor generalny komentuje decyzję władz. „Widzimy tylko rzeczy, które są czegoś skutkiem” – PoBandzie – Portal Sportowy

Żużel. Szokująca decyzja władz! Janowski usunięty z kadry! – PoBandzie – Portal Sportowy

Cieślak raczej nie powinien się wypowiadać w rzeczonej kwestii. Sam nie potrafił przenieść na praktykę słów Montesquieu o tym, że kto chce rządzić ludźmi winien sprawić, by podążali za nim niźli gnać owych batem przed sobą. Dlaczego? Bo sam to „ćwiczył”. Najpierw czterech kadrowiczów wykpiło się od startu a to, w przełożonym z wiosny, finale Złotego Kasku, a to w towarzyskim ściganiu z rezerwami „Reszty Świata”. Powyższe skutkowało zrazu odebraniem sobie, z własnej, nieprzymuszonej woli, szansy udziału w eliminacjach SEC i Grand Prix przez niektórych chorowitych, w tym tego najbardziej wcześniej krzykliwego. Może krtań wysiadła? Nie wiem. Zwolnienia nie widziałem i nie znam numeru statystycznego choroby. Jednakowoż owe zwolnienia, zatem pozornie niepodważalne, do stolicy trafiły, dając przedkładającym alibi. Niezależne alibi dodam. Tylko komu tłumaczyć, jak łatwo kupić sobie chorobowe i to pewnie zastanowiło i zatrwożyło coacha kadry. Czterej chorowici nie przewidzieli jednego.

Oto ówczesny Narodowy, okazało się, ma rentgen w oczach, do tego działający na odległość, przy tym wielokilometrową. Dzięki temu potrafi z chirurgiczną precyzją, wbrew diagnozie specjalisty, ocenić wiarygodność niedomagań zdrowotnych swych, teraz już byłych,  podopiecznych. Cieślak oznajmił bowiem publicznie, jak to ma w zwyczaju, na gorąco i pod wpływem emocji, że owych zwolnień nie podważa, ale je… podważa. Taka swoista logika. Jednak podobno tam gdzie zaczyna się żużel, kończy się owa logiczność rozumowania. Zatem, dlaczego nie? W konsekwencji ogłosił selekcjoner, że czterech chorych, jak należy się domyślać, w jego ocenie zdrowych, a więc buntowników, do kadry więcej nie powoła. Cóż. Zawiłe to rozumowanie. Z jednej strony zawodnicy, wedle dokumentu lekarskiego, niezdolni do startu. Z drugiej podejrzliwy trener, którego to nie przekonywało.

Żużel. Bewley lepszy od Beckera. Pogrom w meczu USA vs Wielka Brytania, fantastyczny Ellis (RELACJA) – PoBandzie – Portal Sportowy

Swoje brudy, tak czy siak, należy prać we własnym domu, a nie wywlekać na forum. Takiej zasady uczyli mnie rodzice. Polecam, bo się sprawdza. Stary wyga Dobrucki powinien ją znać. Jemu również zdarzało się „odpuszczać” kadrę. Zapomniał wół… ? Publiczne pyskówki i przepychanki nikomu i niczemu nie służą, dając jedynie pożywkę hejterom. Wie to szef wszystkich szefów? On to bowiem będzie zatwierdzającym (bądź nie) wniosek o ukaranie niesubordynowanego kadrowicza. Warto też przy tym pamiętać, że zawsze lepiej rozmawiać, niż przemawiać i pouczać, nie daj Panie z pozycji siły. Tu najwyraźniej nie poszło. Marynarki w trybie wyborczym, na gorąco, po trosze pewnie z nudów – postanowiły „działać”. Tyleż głupio, co „stanowczo”. Wobec siebie i własnej głupoty raczej nie bywają ani tak krytyczni, ani zdecydowani, ani też odważni i kategoryczni. Dziecinada. Dziecinada. Dziecinada. Po trzykroć.

A obecna kadra. Do czego? Komu? Po co? W formie familijnych nasiadówek? Sam byłem swego czasu harcerzem, nawet instruktorem, w stopniu podharcmistrza, zatem nic mi do harcerstwa jako takiego. Tyle, że nauczane i wpajane tam wartości tudzież zachowania, nijak mają się do zawodowego sportu. W sporcie dla harcerzy nie ma miejsca. Z czego zapamiętaliście braci Moranów, Slammera Drabika ze swym angielskim kumplem Joe Maszyną Screenem, czy kilku innych, wystających poza obowiązujące, ciasne i duszne ramy? Z dokonań na torach? Zapewne także. Głównie jednak pamiętani są, dodam, życzliwie i serdecznie pamiętani, z powodu niepokornych charakterów, ułańskiej fantazji i szalonych wyczynów, prosto z planu serialu „To się w głowie nie mieści”.

Bracia Moranowie do dziś wspominani są w Lesznie, a ściśle w hotelu na Zamku w Rydzynie, z demolki, którą tam urządzili, czyniąc „zimę w maju”, za sprawą śniegu padającego z rozrywanych pierzyn. Był alkohol, panienki, papierosy ze wsadem i była huczna impreza, jak to w żużlu – bez hamulców. A że wyniku sportowego jakoś nie udało się z tym pogodzić, to i nie dziwota. Jeden z braci stracił też medal IMŚ. Przez bucha, jak można się domyślać. Wywalczył ów krążek na torze, ale wykonany wcześniej test na obecność prochów, dał wynik oszałamiająco pozytywny, z negatywnymi skutkami dla zainteresowanego. Amerykanina FIM zdyskwalifikowała, zaś jego krążka nikt nie otrzymał, bo nie zdecydowano się przy okazji przesunąć szczebel w górę kolejnych w rywalizacji finałowej.

Czy ktoś ma dziś pretensje do rodzeństwa o te wybryki? Chyba tylko nieliczni. Kumple z toru i kibice z rozrzewnieniem wspominają jatki z udziałem Kelly’ego i Shawna. Zachowali w pamięci dwójkę szalonych kowbojów, z fantazją i błyskiem w oku, skorych do wypitki i do wybitki. Włosy z głowy rwali tylko promotorzy i menedżerowie, u nas dumnie zwani prezesami. Nawet na pogrzebie Kelly’ego, gdy prochy rajdera rozsypano na torze, po chwili zadumy i smutku, przyszedł czas na wspomnienia i tu już każdy z kumpli, na czele z Penhallem, miał coś zabawnego, związanego z Moranem, do opowiedzenia. Było o przeparkowywaniu aut, by właściciele po powrocie sądzili, że im ktoś skroił furę, było o dzikich przejażdżkach w… bagażniku i wielu innych, szalonych pomysłach Kelly’ego. Wszyscy, bez wyjątku, mimo straty przyjaciela, śmiali się do rozpuku, z sentymentem wspominając małego wojownika.

Ze Slammerem i Screenem jest podobnie. Wiedzą coś o tym w Częstochowie przy Garibaldiego. Piętnaście piw i piętnaście punktów, to ulubione powiedzonko Joe. Publika kochała Angola jak swojego Drabola, a że obaj mieli za uszami – nie szkodzi, wszystko im wybaczano. Uwielbiano waleczność, skuteczność, szarże na pograniczu ryzyka i gotowość umierania za klub. Screen i Drabik kupowali publikę widowiskiem, jakie tylko oni potrafili tworzyć. Prezesom niekoniecznie zaś odpowiadały widowiska, z udziałem tej dwójki kumpli, tyle, że bardziej te spoza żużlowego owalu. Było piweczko, czasem niejedno, były fajeczki, no i były słynne „teksty” Slammera. Dziś znajdą się tacy, którzy orzekną, że Drabik senior dokonałby w żużlu znacznie więcej, gdyby nie rozrywkowy styl bycia. A ja się nie zgadzam. Luzak i błazen to były tylko pozory, maski. Gdyby Slammera jakimś cudem spacyfikować i zmusić do grzeczności, nie byłby sobą, a wtedy, śmiem twierdzić, osiągnąłby mniej niż tego dokonał. Zupełnie jak jego koleżka Screen. No i wyobraźcie sobie pulchnego wyspiarza w wersji anorektycznej. To się nie mogło udać. Oni obaj byli „jacyś”. Rozpoznawalni i charakterystyczni, a przy tym charakterni także i nie ginęli w tłumie.

To jacy mają być współcześni kadrowicze? Ugłaskani, z kindersztubą w pakiecie? A może „wolno im” traktować niczemu nie służące „zgrupowanie” jak piąte koło u wozu? Mam czas – jestem. Mam inne zobowiązania – z punktu widzenia mojego biznesu – ważniejsze – odpuszczam. Co innego odmowa startu np.w DMŚ czy tym całym SoN, przy powołaniu. To zupełnie inna historia. Tu olewanie nie będzie tolerowane. Nie przejdzie. Czym jednak różni się się udział w weselu Sponsora od zgrupowania kadry? Ano tym, że po weselu można liczyć na wymierne korzyści. Po imieninach cioci Krysi, zwanych dla niepoznaki „zgrupowaniem” – jedynie na kaca (moralnego). Komu to ma służyć?

PRZEYSŁAW SIERAKOWSKI