Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Przed sezonem 2022 Fogo Unia Leszno raczej nie była wskazywana jako jeden z głównych kandydatów do najwyższych lokat w ekstraligowych zmaganiach. W początkowej fazie rozgrywek „Byki” pokazują się jednak z dobrej strony i dzięki temu znajdują się w ścisłej czołówce tabeli. Czy leszczynianie będą w stanie pokusić się o znacznie lepszy wynik niż większość mogłaby zakładać? Wydaje się, że jest to prawdopodobne, ale z różnych względów na pewno nie będzie łatwo.

 

ŻUŻEL MOŻESZ OBSTAWIAĆ DO 500 ZŁOTYCH BEZ RYZYKA W FUKSIARZ.PL. ZAREJESTRUJ SIĘ TUTAJ

W sezonach 2017-2020 drużyna z Leszna zdominowała rywalizację w PGE Ekstralidze i wywalczyła cztery złote medale z rzędu. Przed rokiem mistrzowska passa „Byków” została jednak przerwana. Leszczynianie nie tylko nie wygrali po raz kolejny rozgrywek, ale dodatkowo nie zmieścili się nawet na podium i zakończyli zmagania na czwartym miejscu. Czy w leszczyńskim środowisku nie było trochę szkoda, że sprawy potoczyły się w taki właśnie sposób? Oczywiście w klubie wszyscy mieli prawo czuć się spełnieni i mogli mieć poczucie dobrze wykonanego zadania, ale w ciemno można zakładać, że każdy chciałby jak najdłużej utrzymać się na szczycie. – Przyjęliśmy to na spokojnie i nie zamierzaliśmy rozpaczać, bo swoje zrobiliśmy. Widocznie niektórzy byli od nas lepsi i zasłużenie nas pokonali – mówi Piotr Baron, trener Fogo Unii Leszno.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że leszczynianie mieli szansę na piąte z rzędu złoto. Co prawda drużyna nie dysponowała tak silną formacją juniorską, jak we wcześniejszych, mistrzowskich latach, ale posiadała silny skład seniorski, który w teorii powinien to nadrobić. Problem polegał jednak na tym, że nie wszyscy seniorzy trafili z formą i nie zawsze byli tak skuteczni, jakby każdy sobie życzył. – Myślę, że byliśmy też trochę zmęczeni i być może zabrakło nam nieco determinacji. Z fazy play-off na pewno mogliśmy wyciągnąć znacznie więcej, ale w rzeczywistości okazaliśmy się słabsi od naszych rywali i dlatego tak to się poukładało – ocenia szkoleniowiec „Byków”.

Bez względu na ubiegłoroczny wynik, nie ma jednak żadnych wątpliwości, że leszczynianie, zdobywając wcześniej cztery tytuły mistrzowskie z rzędu, dokonali czegoś niebywałego jak na współczesne żużlowe realia. Śmiało można zakładać, że nieprędko ktoś przebije, albo chociaż powtórzy ich wyczyn. Wystarczy wspomnieć, że przedtem mieliśmy z czymś takim do czynienia w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku, kiedy przez cztery kolejne sezony na najwyższym stopniu podium stawała drużyna z Gorzowa. Piotr Baron jest niezwykle skromnym człowiekiem, który nie lubi przypisywać sobie zbyt wielu zasług, ale w głębi serca musi być dumny, że to właśnie za jego kadencji trenerskiej „Byki” osiągnęły coś tak wielkiego. – Zawsze jest satysfakcja, kiedy zdobywa się najwyższe cele, a przy okazji robi się coś niestandardowego. Myślę, że w szczególny sposób zapisaliśmy się w najnowszej historii żużla, więc wszyscy możemy być zadowoleni – komentuje nasz rozmówca.

„Cieszymy się, że w ogóle mogliśmy odnosić zwycięstwa”

Przed sezonem 2022 leszczynianie musieli pogodzić się z odejściem Emila Sajfutdinowa, który w ostatnich latach był pewnym punktem zespołu i jednym z liderów. – Jeżeli byłaby opcja nadal mieć go w drużynie, to oczywiście bardzo bym tego chciał. Ja strasznie cenię tego chłopaka i zawsze będę miło wspominał z nim współpracę – stwierdza szczerze Baron. Wiemy jednak, że nawet gdyby Emil został w drużynie, to sztab szkoleniowy Fogo Unii i tak nie mógłby korzystać w tym roku z jego usług, ponieważ rosyjscy żużlowcy zostali zawieszeni po wybuchu wojny w Ukrainie i nie mają prawa startu. Wydaje się zatem, że klub z Leszna wcale nie wyszedł na tym tak źle, bo przynajmniej mógł przystąpić do rozgrywek w kompletnym składzie i nie musiał już na starcie przejmować się koniecznością wypełnienia luki w zestawieniu meczowym, co kilku jego rywalom do dzisiaj spędza sen z powiek.

Mimo wszystko, trudno zaprzeczyć, że po odejściu Sajfutdinowa skład Fogo Unii na papierze wyglądał słabiej niż przed rokiem. Jesteśmy już jednak tuż za półmetkiem rundy zasadniczej i po wynikach tego zespołu jak na razie niespecjalnie to widać. Leszczynianie dotychczas wygrali większość spotkań, regularnie dopisywali do swojego konta kolejne punkty i obecnie zajmują pozycję wicelidera tabeli. – Przed sezonem, podobnie jak większość kibiców i ekspertów, raczej nie obstawiłbym, że na tym etapie rywalizacji będziemy mieli tyle punktów na koncie. W tych początkowych meczach wszystko jednak fajnie zagrało i byliśmy w stanie nieźle zapunktować. Mimo wszystko nie powiedziałbym, że nagle staliśmy się jednym z faworytów tegorocznych rozgrywek. Myślę, że jest wiele innych zespołów, które można określać w taki sposób, a my po prostu próbujemy wypadać przy nich jak najlepiej – ocenia Baron.

Leszczynianie jak na razie są niepokonani przed własną publicznością, a poza tym mają też w dorobku cenne zwycięstwa na trudnych terenach w Częstochowie czy we Wrocławiu. Warto jednak podkreślić, że „Byki” przeważnie wygrywają minimalnie. Wyjątkiem był tylko domowy mecz z Arged Malesą Ostrów, czyli tegorocznym beniaminkiem, który dotychczas nie zdobył jeszcze żadnych punktów i zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. Widać zatem, że w tym roku klub z Leszna nie prezentuje przesadnie dużej mocy i momentami bywa mało przekonujący, ale to nie przeszkodziło mu w zbudowaniu solidnego kapitału punktowego.

– Wiadomo, że wolałbym, abyśmy wygrywali te mecze większą liczbą punktów, ale trzeba uczciwie przyznać, że przy naszym obecnym składzie to nie jest wcale takie łatwe. Cieszymy się, że w ogóle mogliśmy odnosić zwycięstwa, bo zdajemy sobie sprawę, że wszystkie punkty mają wielką wartość – zdradza szkoleniowiec „Byków”, którego dotychczasowe wygrane mecze Fogo Unii na pewno kosztowały wiele nerwów i niepewności, bo przeważnie rozstrzygały się w samej końcówce. – Ktoś może pomyśleć, że po tylu latach pracy przy tym sporcie można się do tego przyzwyczaić, ale w rzeczywistości wcale tak nie jest. Stres towarzyszy każdemu meczowi, bo człowiek chciałby, żeby wszystko wyglądało coraz lepiej, więc trzeba sobie z tym jakoś radzić – słyszymy od naszego rozmówcy.

„Trzeba jechać dalej”

Leszczynianie jak na razie zapisali na swoim koncie jedynie dwie porażki, ale trzeba sobie powiedzieć, że obie były porządnymi i nieprzyjemnymi ciosami. Do pierwszej z nich doszło na początku maja w Lublinie. Wszyscy zacierali wtedy ręce na zacięty pojedynek pomiędzy liderem i wiceliderem tabeli, ale „Byki” nie były w stanie dotrzymać kroku piekielnie mocnym w tym sezonie lubelskim „Koziołkom” i ostatecznie przegrały 32:58. – Na pewno nad tym ubolewaliśmy, ale z drugiej strony nie zamierzaliśmy się biczować, bo to nie miało sensu. W sporcie trzeba umieć i wygrywać i przegrywać. Najważniejsze, żeby porażki przyjmować z klasą i wyciągać z nich wnioski – stwierdza Baron. Wydaje się jednak, że znacznie poważniejsze skutki przyniosła druga tegoroczna porażka leszczynian, która miała miejsce na początku czerwca w Grudziądzu (40:50). Ekipa Piotra Barona straciła wtedy nie tylko cenne punkty w rywalizacji z przeciwnikiem znajdującym się wówczas w dolnych rejonach tabeli, ale przede wszystkim na jakiś czas straciła Piotra Pawlickiego, który w wyniku poważnego upadku na początku spotkania doznał złamania obu łopatek.

Janusz Kołodziej, Piotr Baron i Piotr Pawlicki. fot. Paweł Prochowski

Ostatnie tygodnie, a może nawet miesiące nie były najlepszym czasem dla „Pitera”. Nie dość, że zawodnik wielokrotnie nie mógł być zadowolony ze swoich wyników, to jeszcze spadło na niego sporo krytyki, że brak prędkości nadrabia brawurą i doprowadza do niebezpiecznych sytuacji na torze. Teraz dodatkowo będzie musiał odpocząć trochę od żużla po wypadku, do którego – opierając się na werdykcie sędziego Michała Sasienia – doszło właśnie z jego winy. – Są momenty, że Piotrek faktycznie ostro wjedzie, ale to nie jest powód, żeby tak bardzo go krytykować. Cała fala hejtu, która na niego spadła, na pewno była niepotrzebna. Przypomnijmy sobie, że przed laty wiele podobnych manewrów przeprowadzał na przykład Tomasz Gollob i wtedy wszyscy bili mu brawo. Trochę nie jesteśmy w tym wszystkim konsekwentni. W przypadku jakiegoś zawodnika dużo mówi się o agresywnej jeździe, natomiast u pozostałych żużlowców nie zauważa się pewnych rzeczy. Jak ktoś inny pojedzie trochę mocniej, to wiele osób krzyczy, że to był piękny i cudowny atak na miarę akcji sezonu, natomiast w odniesieniu do niektórych chłopaków każdy doszukiwałby się tylko powodów do wykluczenia. To niekiedy bywa naprawdę krzywdzące – komentuje Baron.

– Piotrek na pewno nie jest łatwym człowiekiem i współpraca z nim bywa wyzwaniem. W wielu aspektach to jest indywidualista z charakterem. Myślę jednak, że praktycznie we wszystkich drużynach znaleźlibyśmy kogoś takiego. Każdy ma swoją osobowość i inaczej podchodzi do życia. Moim zdaniem nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Żużel potrzebuje takich ludzi. Trzeba jednak podkreślić, że Piotrek jest bardzo pracowity i wie, czego chce. Na treningach czy zawodach zawsze daje z siebie wszystko i przeżywa, jeśli coś mu nie wychodzi. Ostatnio miał naprawdę sporo problemów z jazdą, sprzętem czy teamem, ale powolutku zaczynał wychodzić na prostą. Szkoda, że kontuzja to przerwała. Mam jednak nadzieję, że po powrocie do ścigania, wszystko u niego nadal będzie zmierzało w coraz lepszym kierunku – kontynuuje swoją wypowiedź nasz rozmówca. W Lesznie wierzą, że przymusowa przerwa od żużla pozwoli Pawlickiemu złapać oddech, nabrać dystansu, wyciągnąć wnioski i wrócić silniejszym.

Zaledwie kilka godzin po wypadku w Grudziądzu leszczyński klub za pośrednictwem swoich mediów społecznościowych poinformował, że rekonwalescencja Pawlickiego może potrwać od sześciu do ośmiu tygodni. Potem pojawiły się pogłoski, że być może nie zajmie to aż tyle czasu, jednakże to nie zmienia faktu, że leszczynianie przez pewną część rundy zasadniczej będą musieli radzić sobie bez swojego wychowanka. Być może „Piter” nie prezentował ostatnio tak wysokiej formy, jak w kilku wcześniejszych sezonach, ale w tym roku miewał już naprawdę niezłe mecze i był w stanie solidnie wesprzeć swoją drużynę. Nie ma co ukrywać, że obecnie może tego brakować. Co prawda sztab szkoleniowy ma możliwość stosowania za niego zastępstwa zawodnika, ale to nigdy nie jest to samo, zwłaszcza jeśli nie posiada się pewnych i stabilnych zastępców, tylko żużlowców w większości jeżdżących w kratkę. W tym sezonie skład Fogo Unii bez wątpienia nie należy do najmocniejszych i najrówniejszych, a teraz jeszcze pojawiła się w nim dodatkowa wyrwa. To na pewno nie ułatwi zespołowi zadania w nadchodzących meczach. – Po wystąpieniu różnych niepowodzeń i przeciwności losu przychodzi nowy dzień i trzeba jechać dalej. W dalszym ciągu będziemy starali się robić swoje jak najlepiej i zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi – przekonuje trener „Byków”.

„Jestem zadowolony, że mamy go w drużynie”

Przyjrzyjmy się temu, jak w tym sezonie prezentują się pozostali zawodnicy Fogo Unii Leszno. Od samego początku rozgrywek niekwestionowanym liderem i głównym motorem napędowym zespołu jest Janusz Kołodziej. „Koldi” już przed rokiem pokazywał się z dobrej strony, ale w tym sezonie przechodzi samego siebie i ze średnią powyżej 2,5 punktu na bieg jest drugim najskuteczniejszym żużlowcem PGE Ekstraligi. Lepszy od niego jest tylko Bartosz Zmarzlik. – Ja myślę, że to jest efekt wieloletniej i konsekwentnej pracy, która pozwoliła mu dojść do takiego poziomu. Mimo długiego żużlowego stażu, on cały czas się rozwija. Widać u niego świetne przygotowanie do sezonu i pozytywne nastawienie. Janek ma swoje sprawdzone i odpowiednio dopasowane motocykle, a do tego posiada dobry team. Jazda sprawia mu wielką radochę, więc to wszystko sprzyja podtrzymywaniu wysokiej formy. Na pewno mamy wiele frajdy z jego występów – ocenia Baron.

Zewsząd można usłyszeć, że Kołodziej jest wymarzonym graczem zespołowym z perspektywy każdego trenera czy każdej drużyny. To jest zawodnik, który nie wywołuje konfliktów, bez dyskusji jedzie z każdym przydzielanym mu numerem startowym, pomaga kolegom, czy bez problemów oddaje biegi juniorom, kiedy tylko sytuacja na to pozwala. Rodzi się pytanie, czy w przypadku tego żużlowca można doszukać się w ogóle jakichś mankamentów? – Każdy z nas ma jakieś wady, choć Janek chyba rzeczywiście nie za wiele. U niego zdecydowanie przeważają zalety, więc na nich warto się skupiać – zdradza szkoleniowiec leszczyńskiej drużyny. Biorąc to wszystko pod uwagę, wydaje się, że „Koldi” jakiś czas temu zasłużenie przejął opaskę kapitańską od Pawlickiego.

Drugą siłą Fogo Unii Leszno jest Jason Doyle. Trzeba jednak przyznać, że Australijczyk przynajmniej na razie nie jest tak skuteczny jak przed rokiem i momentami miewa kiepskie występy. Najlepiej widać to po średniej biegopunktowej, która w porównaniu do ubiegłego sezonu spadła o ponad 0,4 punktu. Od zawodnika, który ma być jednym z filarów zespołu, na pewno można oczekiwać nieco więcej. – Jasonowi przede wszystkim brakuje prędkości, ale ciągle nad tym pracuje. Widzimy, że poświęca dużo czasu, żeby podogrywać kwestie sprzętowe i pokazywać się z lepszej strony. Tegoroczne wyniki na pewno nie są szczytem jego możliwości. Wszyscy bardzo dobrze wiemy, że stać go na lepszą jazdę. Wierzymy, że w dalszej części sezonu będzie mógł zaprezentować swoją prawdziwą siłę – analizuje Baron.

Mimo wszystko w Lesznie cieszą się z obecności Doyle’a w klubie. Australijczyk trafił do Fogo Unii przed rokiem, gdy z drużyny odeszli dwaj wychowankowie – Bartosz Smektała i Dominik Kubera. Były Mistrz Świata akurat był zawodnikiem „do wzięcia”, ponieważ zabrakło dla niego miejsca w zespole z Częstochowy, do którego został wypożyczony na sezon 2020, a także w zespole z Torunia, który go wypożyczał. Być może ten zawodnik miewa ostatnio kryzysowe momenty i wahania formy, ale jednocześnie w każdej chwili może odwdzięczyć się naprawdę dobrym wynikiem i pozytywnie zaskoczyć. Tak było chociażby przed rokiem, kiedy po słabszym wcześniejszym sezonie stał się liderem byczej drużyny, choć niewielu się tego spodziewało. – Ja jestem bardzo zadowolony, że mamy go w drużynie. Z mojej perspektywy to jest nie tylko świetny zawodnik, ale też świetny człowiek. Na co dzień na pewno bardzo dobrze mi się z nim pracuje. Mam nadzieję, że zostanie z nami jak najdłużej – zdradza trener Fogo Unii Leszno.

„Z nimi można wiązać nadzieje na przyszłość”

Kontynuując podróż przez leszczyński skład, dochodzimy do Jaimona Lidsey’a, czyli zawodnika startującego na pozycji u24. Wydaje się, że jego postawa może niekiedy trochę niepokoić osoby związane z klubem. Australijczyk przed dwoma laty zaliczył bardzo dobre wejście do PGE Ekstraligi, ale w poprzednim sezonie prezentował się już dużo słabiej. W tym roku wrócił do punktowania na wyższym poziomie, jednakże wciąż przeplata lepsze biegi z gorszymi. Momentami ewidentnie brakuje u niego błysku i powtarzalności. Powoli chyba można zacząć zastanawiać się czy rozwój tego zawodnika przebiega w taki sposób, jak wszyscy by oczekiwali. – To jest młody człowiek, który musi przejść swoją drogę. Pamiętajmy, że nie każdy od razu staje się czołowym jeźdźcem. Niektórzy dynamicznie stawiają kolejne kroki naprzód, a inni w pewnych momentach delikatnie wyhamowują. Musimy poczekać i zobaczyć jak będzie z Jaimonem. W tym roku na pewno widać u niego progres po nieciekawych pierwszych meczach. Na starcie sezonu brakowało mu prędkości, jednakże powoli zaczyna odnajdywać lepsze rozwiązania sprzętowe. Myślę, że on cały czas może się rozwijać i stanowić dla nas nadzieję na przyszłość – analizuje Baron.

Dopełnieniem seniorskiego zestawienia Fogo Unii jest debiutujący w PGE Ekstralidze David Bellego, który został sprowadzony w miejsce Emila Sajfutdinowa. – David idealnie wpasował się w nasz zespół. To bardzo skromny facet, z którym można fajnie porozmawiać. Takich ludzi szukaliśmy i myślę, że dobrze trafiliśmy – opowiada szkoleniowiec „Byków”. Pod względem sportowym do Francuza na pewno trudno mieć większe zastrzeżenia. Co prawda na razie nie jest w stanie wzbić się ponad pewien poziom, ale jednocześnie jest też pewna granica punktowa, poniżej której nie schodzi i regularnie dokłada coś od siebie do dorobku drużyny. – Myślę, że David wywiązuje się ze swojego zadania. Na starcie jego ekstraligowej przygody nie spodziewaliśmy się fajerwerków. Na ten moment nie powiedziałbym, że oczekujemy od niego więcej, ale jednocześnie jesteśmy przekonani, że on sam będzie dążył do tego, żeby z biegiem czasu przywozić wyższe zdobycze punktowe – ocenia nasz rozmówca. Bellego na pewno chciałby wykorzystać swoją szansę i jak najdłużej utrzymać się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Z wielu stron można usłyszeć, że nie brakuje mu ambicji i wciąż próbuje stawać się lepszym żużlowcem. – Bardzo w niego wierzymy – przekonuje Baron.

Dywagując o składzie, nie sposób pominąć formacji juniorskiej. To jest drugi sezon z rzędu, kiedy włodarze leszczyńskiego klubu muszą zdawać sobie sprawę, że wynik drużyny nie będzie opierał się w tak wielkim stopniu na najmłodszych zawodnikach, tak jak było w latach, kiedy młodzieżowcami byli choćby wspomniani wcześniej Smektała i Kubera. – Obecnie wprowadzamy nowych juniorów do ekstraligi – wyjaśnia trener leszczynian. Włodarze Fogo Unii przyjęli w tym sezonie ciekawą strategię, bo zrezygnowali z nieco starszych Kacpra Pludry i Krzysztofa Sadurskiego, którzy przenieśli się do innych klubów, żeby postawić na młodszych zawodników, którzy dopiero stawiają pierwsze poważne kroki w dorosłym żużlu. – Podchodzimy do tego typowo szkoleniowo i liczymy, że w późniejszym czasie to przyniesie nam określone profity punktowe. Taki przynajmniej mamy plan – tłumaczy Baron.

Wydaje się, że na ten moment największe nadzieje leszczynianie wiążą z Damianem Ratajczakiem i Hubertem Jabłońskim. Niektórzy zwracają jednak uwagę, że leszczyńscy juniorzy, którzy są określani jako zawodnicy ze sporym potencjałem, momentami prezentują się trochę niemrawo. Najwięcej obaw wzbudza tegoroczna postawa Ratajczaka, który zaczął sezon od kontuzji i po powrocie do ścigania nie spisuje się tak dobrze, jak przed rokiem, kiedy debiutował w PGE Ekstralidze. – Ja myślę, że oni robią wszystko, co tylko mogą i nie mamy prawa narzekać. To są młodzi chłopacy, więc nie ma w tym nic dziwnego, że raz pojadą lepiej, a raz trochę gorzej. Oni wciąż się uczą i zbierają doświadczenie. Każdy z nich całą swoją karierę ma dopiero przed sobą, więc jeśli na tym etapie coś im nie wychodzi, to nie ma sensu po nich jechać. W zeszłym roku mieliśmy nieco bardziej objeżdżonych juniorów, którzy wozili nam podobne punkty, zatem nie ma powodu, żeby dramatyzować. Mamy w klubie wielkiego fachowca od szkolenia młodzieży, czyli Romana Jankowskiego. On czuwa nad rozwojem tych chłopaków, dlatego powinniśmy zachować spokój, nie nakładać na nich presji i nikogo nie popędzać – analizuje szkoleniowiec „Byków”.

„Możemy zrobić wszystko albo nic”

Analizując tegoroczny skład Fogo Unii Leszno i postawę poszczególnych zawodników, śmiało można dojść do wniosku, że w tym zespole tkwią jeszcze rezerwy i każdy żużlowiec z tego zestawienia – no może z wyjątkiem Kołodzieja – jest w stanie dorzucić od siebie coś więcej. – Widzimy co można poprawić, żeby było jeszcze lepiej. Mamy trochę problemów i elementów do dogrania związanych między innymi ze sprzętem, ale pracujemy nad tym i staramy się patrzeć w przyszłość z optymizmem – przekonuje Baron.

Trzeba sobie jednak uczciwie powiedzieć, że pod nieobecność Piotra Pawlickiego zespołowi z Leszna trudno będzie wycisnąć z siebie jeszcze więcej, czy nawet utrzymać dotychczasową dobrą passę wynikową. Taki przynajmniej wniosek można wyciągnąć po pierwszym i na razie jedynym meczu, w którym leszczynianie byli zmuszeni jechać w okrojonym składzie. Co prawda na własnym torze zdołali pokonać zespół z Grudziądza, ale musieli się trochę natrudzić, żeby wyrwać zwycięstwo. Warto pamiętać, że GKM nie jest rywalem z górnej półki – zwłaszcza, że też jest poważnie osłabiony – i teraz zespół czekają pojedynki ze znacznie bardziej wymagającymi przeciwnikami. Oczywiście jeśli liderzy będą jeździć jak na liderów przystało, a druga linia i młodzieżowcy wzniosą się na wyżyny swoich umiejętności, to choćby minimalne zwycięstwa nadal będą możliwe. W przeciwnym wypadku mogą jednak pojawiać się kolejne porażki i straty punktów bonusowych, bo przecież zaliczki z wygranych spotkań nie są zbyt duże. To z kolei może przełożyć się na delikatny spadek w tabeli.

Oczywiście nie można wykluczyć, że przy odrobinie szczęścia i odpowiednim zadziałaniu wszystkich elementów leszczyńskiej maszyny, drużyna wcale tak bardzo nie pogorszy swojego położenia w tegorocznych rozgrywkach. Wszystko okaże się na torze. Mając jednak w pamięci chwiejną formę większości leszczyńskich żużlowców, trudno spodziewać się, że w każdym nadchodzącym meczu wszystko w tym zespole zagra, jak trzeba. A jakby tego było mało, w ostatnim spotkaniu nogę uszkodził sobie Kołodziej, przez co konieczna stała się rehabilitacja, żeby przygotować go do kolejnych startów. Okazuje się jednak, że mimo usilnych starań i on musi zrobić sobie chwilową przerwę od jazdy. To sprawia, że Fogo Unia – przynajmniej przez jakiś czas – znajdzie się w jeszcze bardziej skomplikowanej sytuacji kadrowej i może mieć problem z równorzędną rywalizacją. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w klubie teraz jeszcze bardziej docenią wszystkie punkty, które zgromadzili w dotychczasowych meczach. Dzięki nim w pewnym stopniu zabezpieczyli się na wypadek takiego zdarzenia losowego, jak kontuzje kluczowych zawodników i zapewne nie wpadną w tak poważne tarapaty, w jakie mogliby wpaść, gdyby tych punktów nie mieli.

Wydaje się, że w tej chwili leszczynianie skupią się przede wszystkim na spokojnym dojechaniu do fazy play-off. Pamiętajmy, że od tego sezonu liczy ona sześć drużyn, więc nawet jeśli „Byki” nie dopiszą do swojego konta już zbyt wielu punktów, to przy obecnym układzie sił w PGE Ekstralidze raczej nie powinny mieć problemu z awansem. Śmiało można zakładać, że drugą część rundy zasadniczej Fogo Unia Leszno spróbuje wykorzystać również do podbudowania formy zawodników, u których występują jakieś braki, żeby potem – zapewne już w pełnym składzie – postarać się zaatakować rywali w najważniejszych meczach sezonu i pokusić się o jakąś niespodziankę. Na ten moment trudno tak naprawdę jednoznacznie powiedzieć na co w tym sezonie będzie stać leszczynian. Można odnieść wrażenie, że to jest jedna z najbardziej nieobliczalnych drużyn w tegorocznej PGE Ekstralidze. – Ja myślę, że stać nas na wiele, ale też nie będzie wielką niespodzianką, jeśli gdzieś po drodze powinie nam się noga. Jesteśmy taką drużyną, że możemy zrobić wszystko albo nic – potwierdza Baron.

Być może w Lesznie po ostatnich tłustych latach nie ma tak wielkiego głodu sukcesu, jak w kilku innych ośrodkach, ale raczej można spodziewać się, że każdy ma zamiar zachodzić jak najdalej. – Chciałbym, żebyśmy za jakiś czas pokazali znacznie większe możliwości naszego zespołu. Na pewno stać nas na lepszą jazdę, ale to wymaga jeszcze sporo pracy. Wiele będzie zależało też od tego, jak bardzo rozwiną się juniorzy oraz w jakim stylu po kontuzji wróci Piotr Pawlicki. Ich punkty mogą nam otworzyć furtkę do czegoś większego. Duże znaczenie będą miały również takie elementy, jak szczęście czy dyspozycja dnia. Jeżeli wszyscy rozjadą się na fajnym poziomie, to wydaje mi się, że będziemy mogli pokusić się o całkiem niezły wynik – twierdzi szkoleniowiec „Byków”.

„Będziemy walczyć o jak najlepszy wynik”

W tym momencie leszczynianie koncentrują się na nadchodzącej kolejce i wyjazdowym meczu z For Nature Solutions Apatorem Toruń. Przy absencji Janusza Kołodzieja i Piotra Pawlickiego na pewno nie będzie im łatwo o korzystny wynik, jednakże oni nie zamierzają składać broni. W tym sezonie Motor Lublin pokazał już, że nawet jadąc w mocno osłabionym składzie można wyrwać zwycięstwo na Motoarenie. – Gdybym powiedział, że jedziemy przegrać, to zachowałbym się nie po sportowemu. Będziemy walczyć o jak najlepszy wynik, a jeśli pojawi się taka możliwość, to nawet o zwycięstwo. Należy jednak pamiętać, że Apator jest mocną drużyną, co wielokrotnie pokazał w tegorocznych rozgrywkach. Pomimo tego, że torunianie nie mogą korzystać z usług Emila Sajfutdinowa, którego zakontraktowali przed sezonem, to w każdym biegu i tak mają silnych seniorów, a na dodatek juniorzy też potrafią coś dorzucić – mówi Baron.

Warto jednak podkreślić, że torunianie od jakiegoś czasu nie zawsze dobrze czują się na własnym torze, co rodzi jakąś nadzieję dla „Byków”. Należy również wspomnieć, że w minionych sezonach leszczynianie świetnie radzili sobie w Toruniu, ponieważ wygrali cztery ostatnie mecze, które odbyły się na Motoarenie. Być może tym razem znowu pokuszą się o dobry wynik i „Aniołom” trudno będzie ich czymś zaskoczyć. – Zrobimy co w naszej mocy, żeby podtrzymać dobrą passę i wyrwać torunianom jak najwięcej punktów – zapewnia szkoleniowiec Fogo Unii. – Wiemy, że ostatnio na toruńskim torze nie było za wiele walki, ale jesteśmy przekonani, że gospodarze spróbują przygotować jak najlepszą nawierzchnię. Byłoby fajnie, gdyby niosły różne ścieżki i zawodnicy mogli się pościgać. Jeżeli będzie taka możliwość, to na pewno postaramy się stworzyć piękne widowisko dla kibiców, żeby wszyscy mogli popatrzeć na dobry speedway – dodaje nasz rozmówca.

Leszczynianie przyjadą do Torunia z czteropunktową zaliczką wywalczoną przy okazji pierwszego tegorocznego meczu obu drużyn na Stadionie im. Alfreda Smoczyka w Lesznie. Warto jednak przypomnieć, że „Byki” wyrwały zwycięstwo dopiero w samej końcówce spotkania. – Spodziewaliśmy się, że to nie będzie łatwa przeprawa. Nie byliśmy zaskoczeni, że Apator postawił nam tak twarde warunki, ponieważ to jest jedna z tych drużyn, obok Sparty Wrocław czy Stali Gorzów, które przeważnie dobrze czują się na naszym torze – wspomina Baron. Wszyscy obserwatorzy żużla zapewne na długo zapamiętają tamten mecz, ponieważ tuż przed biegami nominowanymi doszło w nim do kontrowersyjnego i jak się później okazało błędnego wykluczenia Patryka Dudka po ataku Piotra Pawlickiego. To było wydarzenie, które doprowadziło do odwrócenia losów rywalizacji, ponieważ tuż po nim torunianie stracili całą przewagę, którą wypracowali we wcześniejszych biegach.

– Nie mam pojęcia czy bez tego bylibyśmy w stanie wygrać. To jest tylko gdybanie i nigdy nie dowiemy się, jak byłoby w rzeczywistości. Na ten temat mówiło się już bardzo dużo, więc myślę, że nie ma sensu, abym cokolwiek dodawał. Ja zresztą jestem tutaj stroną i mógłbym być nieobiektywny, zatem wolę się nie wypowiadać. W sporcie czasami tak jest, że komuś dopisze szczęście, a kogoś innego spotka pech. My za bardzo tego nie analizowaliśmy, tylko po prostu byliśmy zadowoleni, że udało się nam wygrać mecz – stwierdza trener Fogo Unii. Po tym co wydarzyło się w Lesznie można w ciemno zakładać, że torunianie za wszelką cenę będą chcieli zrewanżować się przed własną publicznością i odbić sobie stracone punkty, które mieli na wyciągnięcie ręki. – To na pewno będzie ostry i mocny mecz, ale w ekstralidze wszystkie takie są. Nie spodziewamy się czegoś nadzwyczajnego i nie nastawiamy się jakoś szczególnie na to spotkanie. W Lesznie rywalizowaliśmy na zasadzie „cios za cios” i liczymy, że w Toruniu będzie podobnie – przekonuje nasz rozmówca.

„Jak tylko mam okazję, to chętnie tu przyjeżdżam”

Obeznani z tematem kibice żużla zapewne pamiętają, że Piotr Baron to żużlowiec na sportowej emeryturze, który swoją przygodę z czarnym sportem zaczynał w Toruniu pod okiem cenionego szkoleniowca, Jana Ząbika. Okazuje się jednak, że mecze przeciwko toruńskiej drużynie nie wywołują w nim żadnych dodatkowych emocji. I nie chodzi wcale o to, że Baron w swojej macierzystej drużynie przejeździł tylko jeden sezon i że od tego czasu minęło już ponad 30 lat. – Może trudno w to uwierzyć, ale ja do każdego rywala podchodzę tak samo. Nie ma dla mnie znaczenia czy jedziemy przeciwko Toruniowi czy na przykład Sparcie Wrocław, w której spędziłem mnóstwo czasu i jako zawodnik i jako trener. Nie podchodzę do tego w taki sposób, że jeśli wygramy akurat z tym lub z tamtym rywalem, to poczuję się jakoś lepiej – tłumaczy mężczyzna.

Warto wspomnieć, że przy okazji tegorocznych pojedynków toruńsko-leszczyńskich Baron ma okazję spotkać się ze swoim dawnym kolegą z toru, czyli z niespełna trzy lata starszym od niego Robertem Sawiną, który w tym sezonie przejął trenerskie stery w For Nature Solutions Apatorze Toruń. Jak z perspektywy lat mężczyzna wspomina popularnego „Sawkę”? – Poznaliśmy się w szkółce, a potem przez rok jeździliśmy razem w drużynie. Nie ukrywam, że spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, zwłaszcza na toruńskim stadionie. Ja postrzegam Roberta jako dobrego kolegę i równie dobrego człowieka. Myślę, że to się nigdy nie zmieni. Na jego temat na pewno nie mogę powiedzieć nic złego – opowiada wychowanek toruńskiego klubu. – Wiadomo, że my trenerzy podczas meczu rywalizujemy ze sobą poprzez nasze drużyny, ale poza meczem potrafimy spotkać się przy kawie i normalnie porozmawiać, nie tylko o żużlu. W tym środowisku praktycznie wszyscy dobrze się znamy i staramy się utrzymywać jakieś relacje – dodaje nasz rozmówca.

Baron nie ukrywa, że mimo upływu lat nadal czuje się w pewien sposób związany z Toruniem. – Stamtąd pochodzę, tam się urodziłem i wciąż posiadam tam rodzinę, więc trudno przejść obok tego obojętnie. Lubię to miasto i jak tylko mam okazję, to chętnie tu przyjeżdżam. Przyjemnie jest pospacerować sobie po rynku z najbliższymi czy wspólnie gdzieś usiąść i napić się dobrej kawy. Toruń to piękne miasto, w którym jest co zwiedzać. Dla mnie to są naprawdę fajne klimaty. Myślę, że każdy, kto wyruszył gdzieś w świat, zawsze z radością wraca do miejsca, w którym ma swoje korzenie. Jeśli chodzi natomiast o żużel, to cały czas bardzo cenię sobie toruńską drużynę i miejscowych kibiców. – opowiada torunianin, o którym wielu toruńskich fanów nadal pamięta. – Jak przechadzam się po mieście, to niektórzy chcą zamienić słowo i pogadać o żużlu. Myślę, że mamy wielu fantastycznych miłośników czarnego sportu i nawet jak między klubami są jakieś niesnaski, to w prywatnych rozmowach tego kompletnie nie widać. Ja mam takie szczęście, że w żadnym polskim mieście nie spotkałem się z jakimiś przejawami agresji – słyszymy od naszego rozmówcy.

Nie jest wielką tajemnicą, że przed sezonem 2022 Baron miał propozycję pracy w toruńskim klubie. – Coś było na rzeczy, nie powiem, że nie, ale ten temat na pewno został trochę za bardzo rozdmuchany przez media. To były luźne rozmowy bez żadnych konkretów, które dotyczyły tego, co ewentualnie można by wspólnie zrobić i jakie są możliwości w Toruniu. Co nieco było do przemyślenia, ale nie padły żadne deklaracje. Pojawił się pomysł, żebym przeprowadził się do Torunia, jednakże ostatecznie wszystko zostało po staremu – zdradza wychowanek toruńskiego klubu. Czy Baron nie chciałby jednak kiedyś wrócić do miejsca, w którym wszystko co żużlowe się dla niego zaczęło? – Ja raczej za dużo nie planuję. Mój tato powtarzał zawsze: rachuj, rachuj, a to wszystko na ch*j. Wolę zatem cierpliwie czekać na to, co przyniesie życie i nie wybiegać za bardzo do przodu – odpowiada nasz rozmówca.

Baron przyznaje, że na ten moment dobrze czuje się w Lesznie i nie myśli o zmianie pracodawcy. – Każdemu życzyłbym pracy z takim zespołem, jaki mam w Unii. Jeżeli w klubie nadal wszystko będzie funkcjonowało tak dobrze, jak do tej pory, to chętnie bym tam jeszcze trochę posiedział. Zobaczymy jednak jak to będzie wyglądało. Może przyjść taki moment, że włodarze będą niezadowoleni z mojej pracy i wtedy będę musiał szukać sobie innego miejsca – zakończył szkoleniowiec „Byków”.