Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Sześć razy startował w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata. W 1990 roku w finale w Bradford wywalczył upragniony złoty medal. W 1994 roku jego karierę zakończył upadek podczas spotkania Polonii Bydgoszcz z Apatorem Toruń. Mowa oczywiście o Szwedzie, Perze Jonssonie, który, o czym mało kto wie, jako młody chłopak planował, że będzie mistrzem świata, ale w wyścigach na motocrossie.

 

Dziś ulubieniec toruńskich kibiców obchodzi swoje 57. urodziny. Z racji tego, życzymy mu wszystkiego najlepszego oraz przypominamy nasz obszerny materiał na jego temat.

– Motocross był moją pierwszą miłością. Od tego sportu zaczynałem swoją karierę w sportach motocyklowych. Mój wujek odnosił sukcesy na motocrossie. Był wicemistrzem świata i to też miało jakiś wpływ na mnie. Nie byłem zły w tym sporcie. Raz w mistrzostwach Szwecji zająłem szóstą lokatę. W pewnym momencie uznaliśmy jednak z tatą, że będzie dobrze jak spróbuję swoich sił na żużlu i tak już zostało. Wujek nie był z tego zadowolony. Pamiętam, że po finale w Bradford to do niego wykonałem pierwszy telefon. Powiedziałem: „ty byłeś wicemistrzem w motocrossie, a ja jestem teraz mistrzem na żużlu” – wspomina Per Jonsson

Jak się okazuje, tytułu mistrzowskiego być może by nie było, gdyby nie porażki, z których zawodnik wyciągał wnioski. Najbardziej zabolała go ta w finale jednodniowym w 1988 roku, rozegranym na torze w duńskim Vojens. 

– Uważam, że miałem tak naprawdę dwa doskonałe sezony. W 1988 oraz 1992 roku. W 1988 byłem jeszcze cztery lata młodszy. Byłem jednym z faworytów i bardzo chciałem wygrać. Dla mnie liczyły się zwycięstwa. Tylko. Niestety w drugim biegu jechałem z czwartego toru. Byłem pierwszy i bieg został przerwany. W powtórce biegu zostałem wykluczony po kolizji bodajże z Nielsenem. Kompletnie uszło wtedy ze mnie powietrze. Kolejne starty to już nie było to samo. Mentalnie nie byłem sobą. Uzyskałem chyba dziewięć punktów i zająłem piąte czy szóste miejsce. Od tamtego finału zacząłem pracować nad sobą mentalnie. Musiałem „ułożyć” głowę tak, abym nie myślał, że każdy bieg muszę koniecznie wygrywać. Można niekiedy być drugim, a na końcu też odnieść sukces. Ta praca mentalna w kolejnych latach bardzo mi pomogła. Bardzo dużo dała mi również po zakończeniu kariery, kiedy musiałem się uczyć żyć na nowo. Pomogła także dwa lata później w Bradford. Co do finału w 1992 roku we Wrocławiu, to uważam, że byłem w najlepszej formie, ale cztery lata starszy niż Vojens. Po tym jak jak nad stadionem przeszła ulewa i wznowiono zawody po dwóch godzinach, najlepszy był Havelock, a ja musiałem zadowolić się srebrnym medalem. Po przerwie nie szło mi już tak dobrze – kontynuuje były reprezentant Szwecji. 

1 września 1990 roku w Bradford odbył się finał indywidualnych mistrzostw świata, który zakończył się wygraną Szweda. 

– Miałem wtedy bardzo dobre siniki od Jana Anderssona i to one poniosły mnie do wygranej. Nie było też „gorącej” głowy i myślenia, że muszę wygrywać każdy bieg. Pojechałem wyścig dodatkowy z Moranem i wygrałem. Tor w Bradford zawsze był bardzo dobry. Tam były ścieżki do ścigania. Zbliżając się do linii mety, miałem niesamowite uczucie. To było dla mnie ukoronowanie marzeń i jednocześnie nagroda za ciężką pracę wykonaną przez lata – mówi Jonsson. 

Przez wiele lat Jonsson ścigał się w barwach angielskiego Reading. Do tej drużyny trafił w 1984 roku. 

– Do Anglii trafiłem dzięki Janowi Anderssonowi. To on po którymś szwedzkim finale przyszedł i powiedział, że jego zdaniem jestem już gotowy na ligę angielską. Obiecał, że załatwi mi miejsce w Reading i tak się ostatecznie stało. W zimie polecieliśmy i podpisaliśmy kontrakt. Najbardziej oprócz w Reading lubiłem startować na torze w Bradford oraz Swindon. Myślę, że gdybym miał odchodzić z Reading, to byłoby to właśnie Swindon. Pamiętam, że miałem chyba taką serię dwudziestu albo dwudziestu jeden biegów na torze w Reading bez porażki. To był ponoć jakiś rekord na tym torze. Byli tam Castagna, czy Doncaster. Bardzo fajna ekipa. Armando Castagna to wspaniały człowiek i kumpel. Wiele mi pomógł po tym jak zakończyłem karierę. Choć do dziś mi wypomina, że ma na nodze bliznę po jakimś naszym „ starciu” na torze w Równem – wspomina z humorem Szwed. 

Wielu kibiców przez lata zastanawiało się czy charakterystyczna prosta sylwetka Szweda na motocyklu była przez niego wypracowana, czy może była to kwestia jego wzrostu. 

– Myślę, że po części i jedno i drugie. Wzrost na pewno nie ułatwiał mi jazdy. Jednak w pewnym momencie jakoś sobie „ubzdurałem”, że jak jadę w takiej pozycji, to jestem szybszy – opowiada Jonsson. 

Od 1991 roku Szwed zaczął startować w lidze polskiej. Przez cztery sezony bronił barw Apatora Toruń.

– Wspomnień z Polską jest bardzo wiele. Jak tam trafiłem? To było po 1990 roku. Otworzyli wówczas polską ligę dla obcokrajowców. W Szwecji spotkałem się z pewną kobieta z Polski. Chyba miała na imię Jadwiga. Ona mówiła po szwedzku, więc łatwiej było nam się dogadać. Miała kontakt z osobami z Torunia. Odbyły się rozmowy i podpisałem kontrakt. To była dla mnie nowość w mojej karierze, ale zarazem znakomite doświadczenie. Toruń wspominam wspaniale i życzę im jak najlepiej. Oczywiście w Polsce wschodziła wtedy gwiazda Tomasza Golloba. Tomasz był wyjątkowym gościem pod tym względem, że skręcał w lewo, jadąc dalej na wpół prosto. Dzięki temu pamiętam, że on nabierał na torze kosmicznych prędkości. To go bardzo wyróżniało, zwłaszcza na początku – kontynuuje były zawodnik Aniołów.

26 czerwca 1994 roku na torze w Bydgoszczy bezpowrotnie zakończyła się długoletnia kariera Pera Jonssona na żużlu.

– Pamiętam, że tor był tamtego dnia naprawdę śliski. Tak w ogóle to istniało ryzyko, że nie pojawię się tego dnia w Bydgoszczy. Dzień wcześniej w Szwecji miałem małą uroczystość. Nie „paliłem” się na mecz do Bydgoszczy. Wolałem zostać w domu z dziećmi, ale trzeba było odjechać zawody. Dzieci dawno mnie nie widziały. Zdecydowaliśmy jednak, że pojedziemy na ten mecz. Już podczas podróży mieliśmy problemy. Dotarliśmy na prom w ostatnim momencie. Wjechaliśmy na prom i od razu go zamykali. Gdy dotarliśmy do Bydgoszczy, spotkanie rozpoczęło się nieźle dla naszej drużyny. Jednak jeden z zawodników zanotował makabryczny upadek. Pojechał na pełnym gazie, prosto w bandę. Myśleliśmy, ze zawody zostaną przerwane. Czekaliśmy dwie godziny. Po ich wznowieniu wyjechałem na tor. Startowałem z czwartego pola, próbowałem zaraz po starcie zjechać do wewnętrznej, ale mnie wyciągnęło, ponieważ było cholernie ślisko. Sam upadek nie był aż tak groźny, ale mój motocykl się zawinął i uderzył mnie w kark. W szpitalu lekarz powiedział mi, że muszą mnie natychmiast operować, ponieważ istnieje ryzyko, że nie stanę już na własnych nogach. To wszystko było bardzo trudne. Nie ma sensu gdybanie, co by było gdyby było. Co się stało, to się nie odstanie – wspomina ze smutkiem Jonsson.

Per Jonsson z żoną oraz dziećmi – 1993 rok
 

Przez lata kariery Szwed najbliżej „trzymał” się poza torem z Jimmy Nilsenem. Z multimedalistą mistrzostw świata, Tonym Rickardssonem, do dziś też pozostaje w kontakcie. 

– Jimmy to jest Jimmy. Chyba mamy najlepszy kontakt. Wiele lat się ścigaliśmy czy współpracowaliśmy. Do dziś jesteśmy w kontakcie. Podczas startów w Anglii razem wynajmowaliśmy dom. Razem szykowaliśmy się do sezonów. Trenowaliśmy ostro w zimie. Razem się motywowaliśmy. To była fajna, motywująca rywalizacja. Pamiętam, że raz w Swindon goniłem go cztery okrążenia i dopadłem przed metą. Z Rickardssonem kontakt mam, ale nie jest on taki jak z Jimmy’m. Spotykamy się rzadko. Częściej rozmawiamy. Myślę, że Tony też parę cennych wskazówek ode mnie uzyskał. Tony to wielki profesjonalista, który mocno pchnął ten sport do przodu pod każdym względem – komentuje Jonsson.

Per Jonsson oraz Jimmy Nilsen

Jak wspomina na koniec Per Jonsson, w jego karierze nie brakowało dziwnych i jednocześnie śmiesznych sytuacji.

– Miałem kiedyś starego mercedesa, którym woziłem motocykle. Po drodze na kwalifikacje w Hagfors samochód odmówił posłuszeństwa. Nie bardzo wiedzieliśmy gdzie dokładnie leży tor, ponieważ wcześniej tam nie byłem. Przez tę awarie mieliśmy opóźnienie. Cóż miałem zrobić. Wyciągnąłem swój motocykl z zepsutego auta, wsiadłem i pojechałem. Wiedziałem tylko mniej więcej, w którym kierunku trzeba jechać, wypatrywałem punktów, które kojarzę i jakoś trafiłem. Gdy dotarłem na miejsce, zawody już się rozpoczęły, ale sędzia ostatecznie mnie do nich dopuścił. Straciłem dwa pierwsze swoje wyścigi. Prosto z drogi, którą częściowo przebyłem swoim motocyklem żużlowym podjechałem pod taśmę na zawodach. Innym razem, podczas drogi do Norden, podczas jazdy wyszedłem z auta jednym oknem, a wróciłem drugim – mówi ze śmiechem Jonsson. 

Pomimo faktu, że kariera, oprócz sukcesów, przyniosła też poważny uszczerbek na zdrowiu, Jonsson miło wspomina lata spędzone na torze. 

– Co się stało, to nie odstanie. Najmilej wracam do finału w Bradford. Tam spełniłem swoje marzenie z dzieciństwa. Było warto – podsumowuje Szwed.

Trening przed zawodami w Los Angeles 1988
Paul Dugard oraz Per Jonsson
Moran, Jonsson, Wiltshire – Bradford 1990
Zawody Drużynowe Leszno
Jonsson, Havelock, Handberg – 1992 rok
Podium Mistrzostw Świata Par Leszno -1989 rok
Per Jonsson oraz Jan Andersson 1994
Richard Knight oraz Per Jonsson

Współpraca: L. Asby Speedway Motocross Memorablia

 

6 komentarzy on Żużel. Dziś 57. urodziny Pera Jonssona. Grattis på födelsedagen, Per!
    Majk
    17 Dec 2020
     5:04pm

    Super wywiad, ale Panie Łukaszu – ale podpis pod zdjęciem : Moran, Jonsson, Havelock – Bradford 1990 zawiera małego babola 😉

Skomentuj

6 komentarzy on Żużel. Dziś 57. urodziny Pera Jonssona. Grattis på födelsedagen, Per!
    Majk
    17 Dec 2020
     5:04pm

    Super wywiad, ale Panie Łukaszu – ale podpis pod zdjęciem : Moran, Jonsson, Havelock – Bradford 1990 zawiera małego babola 😉

Skomentuj