Na przedzie Paweł Przedpełski. fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

– Jestem zadowolony, że coś się ruszyło, bo to daje większy spokój i wzmacnia pewność siebie. W sporcie właśnie o to chodzi, żeby cały czas iść naprzód. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jak jest dobrze, to chciałoby się, żeby było jeszcze lepiej. Ja jednak jestem cierpliwy i podchodzę do tego z pokorą. Mam świadomość, że nie wszystko może przyjść od razu i przeważnie trzeba zdać się na metodę małych kroków – mówi kapitan For Nature Solutions Apatora Toruń, Paweł Przedpełski, który opowiedział nam o swoim ubiegłorocznym progresie, tegorocznych wyzwaniach i jeździe w cyklu Grand Prix.

 

Rok temu wróciłeś do macierzy po dwóch latach spędzonych w Częstochowie i pokazałeś się z dużo lepszej strony niż w kilku wcześniejszych sezonach, które były dla Ciebie bardzo przeciętne. Jesteś w stanie powiedzieć, skąd wziął się ten progres?

Mocno pracowałem nad tym, żeby znowu zacząć ścigać się na lepszym poziomie. Wiedziałem, że moja forma z ostatnich lat odbiegała od tego, co chciałbym prezentować, dlatego robiłem co tylko mogłem, żeby to zmienić. Cieszę się, że w końcu widać tego efekty. Myślę, że składa się na to wiele zróżnicowanych czynników. Sytuacja jest dynamiczna i za każdym razem o wyniku mogą decydować zupełnie inne kwestie. Trudno jednoznacznie określić, dlaczego jest lepiej, podobnie jak nie zawsze można konkretnie stwierdzić, dlaczego jest gorzej. Najważniejsze, żeby szukać i się nie poddawać.

Słyszałem, że po ubiegłym sezonie wzbudzałeś spore zainteresowanie na rynku transferowym.

Nie jest tajemnicą, że każdy zawodnik odbiera różne telefony, zwłaszcza jeśli notuje całkiem niezłe wyniki. Nie ukrywam, że miałem jakieś propozycje z innych klubów, ale zarówno z mojej strony, jak i toruńskich włodarzy była chęć kontynuowania współpracy. Dogadaliśmy się szybko i bez problemów, więc nie musiałem rozpatrywać żadnych innych ofert. Nie było sensu zmieniać czegoś, co tak dobrze zafunkcjonowało. Na pewno przyjemnie jest być ważną częścią swojej macierzystej drużyny i dowozić dla niej cenne punkty. Miło też być jednym z tych zawodników, od których zaczyna się budowa składu na nowy sezon. To daje poczucie, że dobrze wywiązujesz się ze swojego zadania i jesteś potrzebny.

Podejrzewam, że znacznie lepszy zeszły sezon pozytywnie wpłynął na Ciebie od strony mentalnej. Miałeś prawo poczuć, że wraca stary, dobry Paweł Przedpełski, który, podobnie jak w latach juniorskich, znowu może zachwycać swoją jazdą i wszystkich zaskakiwać.

Jestem zadowolony, że coś się ruszyło, bo to daje większy spokój i wzmacnia pewność siebie. Jeśli wyniki się poprawiają, to człowiek od razu ma znacznie więcej chęci do wszystkiego i zupełnie inaczej funkcjonuje na co dzień. Wtedy z uśmiechem na twarzy podchodzi się do treningów i kolejnych zawodów. Ja zawsze pracowałem ciężko i dawałem z siebie wszystko, ale kiedy nie wychodziło i moje starania nie znajdowały odzwierciedlenia na torze, to miewałem problemy z pozytywnym nastawieniem. Zacięcia sportowego i konsekwencji w działaniu nigdy mi jednak nie brakowało. Mam nadzieję, że teraz powoli będę zbierał tego owoce.

Czujesz, że ten sezon może być dla Ciebie jeszcze lepszy?

Chciałbym, żeby tak było. W sporcie właśnie o to chodzi, żeby cały czas iść naprzód. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jak jest dobrze, to chciałoby się, żeby było jeszcze lepiej. Ja jednak jestem cierpliwy i podchodzę do tego z pokorą. Mam świadomość, że nie wszystko może przyjść od razu i przeważnie trzeba zdać się na metodę małych kroków. Ja raczej nie stawiam sobie żadnych konkretnych celów, tylko skupiam się na każdych kolejnych zawodach i każdym kolejnym biegu. Plan jest taki, żeby zawsze prezentować się jak najlepiej i wyciągać maksimum ze wszystkich nadarzających się okazji. To jest niemożliwe, żebym za każdym razem wygrywał, ale staram się robić to jak najczęściej.

Na początku sezonu zaliczyłeś nienajlepsze występy w Turnieju o Koronę Bolesława Chrobrego, PGE IMME i finale Złotego Kasku. Nie podcięło Ci to trochę skrzydeł?

Starałem się jak najszybciej wyciągnąć wnioski i za bardzo tego nie rozpamiętywać. W międzyczasie przytrafiły się całkiem niezłe występy ligowe, więc na nich postanowiłem się skupić. To jest jakaś baza, od której można się odbić. Pracujemy nad tym, żeby tych gorszych startów pojawiało się jak najmniej. Wiadomo, że to jest początek sezonu i cały czas szukamy z teamem właściwych ustawień, a ja dopiero się rozjeżdżam i nabieram rozpędu. Mam nadzieję, że wszystko będzie szło we właściwym kierunku.

Myślisz, że pod wpływem doświadczeń z poprzednich słabszych sezonów teraz będziesz w stanie szybciej radzić sobie z kryzysowymi sytuacjami, z którymi zapewne jeszcze nie raz się spotkasz?

Żużel jest na tyle nieprzewidywalnym sportem, że tego nigdy nie można w ciemno zakładać. Wydarzenia z ostatnich lat na pewno jednak dały mi jakąś dodatkową wiedzę, z której teraz będę mógł korzystać. Biorąc pod uwagę jak wiele się działo, myślę, że w tym momencie coraz mniej może mnie zaskoczyć. Wydaje mi się, że mam na sobie znacznie grubszy pancerz. Trochę inaczej zacząłem postrzegać też pewne sprawy. Więcej rzeczy jestem w stanie zaakceptować, bo wiem, że na wszystko nie mam wpływu. Dopuszczam do siebie, że porażki będą się zdarzały i potrafię się z tym pogodzić. Czasami zdobycz punktowa nie oddaje w pełni stylu jazdy, walki i zaangażowania. Na wszystko zawsze warto patrzeć nieco szerzej, a nie tylko przywiązywać się do cyferek przy swoim nazwisku. Wiadomo, że nikt nie jest maszyną do zbywania punktów. Każdy ma prawo do słabszych momentów. Wychodzę z założenia, że nic nie dzieje się bez przyczyny, tylko wszystko jest po coś. Odwołując się do słynnej polskiej komedii, można powiedzieć, że każda porażka jest nawozem sukcesu.

Na co w tym roku będzie stać Apator? Przed sezonem, z racji konkretnych wzmocnień, wydawaliście się jednym z głównych kandydatów do najwyższych lokat, ale po wybuchu wojny w Ukrainie i zawieszeniu rosyjskich żużlowców musicie radzić sobie bez Emila Sajfutdinowa, co na pewno nie ułatwia Wam zadania.

Nadal celujemy wysoko i będziemy robić wszystko, żeby małymi krokami zrealizować plan założony przed sezonem. Wiadomo, że odczuwamy brak Emila, ale musimy zaakceptować taki stan rzeczy i starać się jak najlepiej wypełnić tę lukę. Na nasze barki spada znacznie większa odpowiedzialność za wynik, ale jesteśmy zawodowcami i naszym obowiązkiem jest mierzenie się z takimi wyzwaniami. Nie możemy się nad tym za bardzo rozwodzić, bo to nic nie zmieni. Nie mamy na to wszystko żadnego wpływu. Trzeba grać takimi kartami, jakie mamy do dyspozycji i próbować ugrać nimi jak najwięcej. Myślę, że w dalszym ciągu posiadamy fajny skład, który stać na wiele.

Sezon zaczęliście jednak nie najlepiej, bo od wysokiej porażki we Wrocławiu. Jakie myśli pojawiają się w głowie po tak zimnym prysznicu na dzień dobry?

Wiadomo, że po takim meczu nastroje były słabe, ale wzięliśmy ten wynik na klatę, wyciągnęliśmy wnioski i postanowiliśmy patrzeć przed siebie. Każdy z nas spotkał się z czymś takim nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni. W kolejnych spotkaniach pokazaliśmy się z dużo lepszej strony, więc myślę, że na razie nie ma powodów do paniki i niepokoju. Mam nadzieję, że powoli będziemy się rozkręcać. Z biegiem sezonu powinniśmy podogrywać nasze sprawy sprzętowe, popełniać mniej błędów i stopniowo budować coraz wyższą formę. Jestem przekonany, że nie stoimy na straconej pozycji.

Nie odczuwasz czasami, że po ostatnich chudszych latach w Toruniu zaczyna tworzyć się presja na sukces?

W jakim klubie by się nie jeździło, to zawsze ma się do czynienia z pewnego rodzaju presją. Nawet jeśli działacze nie mówią tego otwarcie, to zawodnicy poniekąd i tak nakładają na siebie jakieś wymagania. Presja towarzyszy nam na każdym kroku i przeważnie powstaje z automatu. Wiadomo, że każdy chce osiągać sukcesy i zachodzić z drużyną jak najdalej. Kiedy podjeżdżamy pod taśmę, to nie mamy zamiaru odpuszczać. Nie można powiedzieć, że w jednym klubie jest presja, a w innym klubie nie ma presji.

Pod nieobecność Emila korzystacie z zastępstwa zawodnika. Jak zapatrujesz się na konieczność odjeżdżania większej liczby biegów w każdym meczu?

Myślę, że to nie jest żaden problem. Na razie nie stanowi to dla mnie jakiegoś wielkiego utrudnienia. Zobaczymy jak będzie potem, kiedy temperatury pójdą w górę. Sądzę jednak, że nawet wtedy będę w stanie sobie z tym poradzić. Już w zeszłym roku jeździłem po sześć razy w niektórych meczach, więc na pewno mam jakieś rozeznanie, z czym to się mniej więcej wiąże. Jeden dodatkowy bieg naprawdę nie robi mi wielkiej różnicy. Powoli staje się to dla mnie czymś naturalnym i nabieram w tym automatyzmu. Niebawem pewnie w ogóle przestanę to zauważać.

Jak Patryk Dudek wpasował się w Waszą drużynę? Dla niego to pierwsza w karierze zmiana barw klubowych, więc z Jego perspektywy wszystko jest nowe i nieznane. Ty masz już za sobą jazdę poza macierzą, więc bardzo dobrze wiesz, że to jest szczególny, ale też pewnie niełatwy moment.

Patryk jest niezwykle pozytywną osobą. Od wielu lat mamy ze sobą dobry kontakt, więc cieszę się, że teraz możemy startować w jednym klubie. Myślę, że on nie miał problemu, żeby zaaklimatyzować się w naszym zespole i szybko się tu odnalazł. W Toruniu mamy bardzo kontaktowych ludzi, więc sądzę, że fajnie czuje się wśród nas. W całej naszej ekipie panują dobre relacje. Nasi juniorzy i zagraniczni seniorzy też dobrze wpisują się w drużynę. Wszyscy jesteśmy anglojęzyczni, więc dogadujemy się bez problemów. Z pozostałymi seniorami jesteśmy w podobnym wieku, co na pewno jest dużym plusem, bo nadajemy mniej więcej na tych samych falach.

Dobrze wiemy, że w Toruniu od długiego czasu jest problem ze skutecznymi juniorami. Nie chcę, żebyś diagnozował taki stan rzeczy, bo to nie twoja rola. Zastanawiam się jednak jaką radę miałbyś dla swoich młodszych kolegów jako zawodnik z wieloletnim stażem, który zaliczył kapitalne wejście do żużlowego świata i potrafił przebić się w tym sporcie? Ktoś przecież mógłby Cię zapytać, jak to się robi, co jest kluczem do sukcesu i na co warto zwrócić uwagę?

Myślę, że nie ma konkretnej recepty na sukces i trudno przekazać jednoznaczne instrukcje. Każdy musi samodzielnie do wszystkiego dojść. Wiele zależy od zawodnika, jego determinacji, zaangażowania, pracowitości i woli walki. Najważniejsze, żeby szukać i nie bać się działać. W żużlu mnóstwo tematów trzeba przepracować indywidualnie. Pewnych rzeczy nikt nie jest w stanie przekazać czy nauczyć, bo trzeba je osobiście poczuć. Nikogo nie da się w stu procentach nakierować na właściwe tory, bo każdy ma odmienne odczucia i potrzebuje czegoś zupełnie innego. Rzadko się zdarza, żeby u wszystkich funkcjonowało dokładnie to samo. Trzeba odkryć, co się sprawdza, a co nie zdaje egzaminu. Konieczne jest znalezienie najlepszych rozwiązań, a potem ich powielanie. Warto stworzyć sobie pewien szablon, dzięki któremu wiadomo, czego się trzymać, ale nie można zamykać się też na jakieś urozmaicenia i dokładanie czegoś nowego.

Co znaczy dla Ciebie bycie kapitanem toruńskiej drużyny?

Dla mnie to jest dowód uznania i kolejny powód, żeby godnie reprezentować barwy mojej macierzystej drużyny. Wiadomo, że w możliwie największym stopniu chciałbym pomagać i przyczyniać się do osiągania korzystnych wyników przez zespół. Jestem jedynym wychowankiem w składzie, więc to wszystko nakłada na mnie dodatkową odpowiedzialność. Chciałbym sprostać moim rolom i nikogo nie zawieść. Z drugiej strony nie mogę jednak postrzegać tego jako wielkiej rewolucji, która nagle wszystko zmienia w moim codziennym funkcjonowaniu i podejściu do zespołu. Żużel jest takim sportem, gdzie najważniejsza jest komunikacja w obrębie całej drużyny. Chodzi o to, żeby jak najszybciej odczytać warunki torowe i wspólnymi siłami dojść do ładu z przełożeniami. W tym momencie na tym najbardziej się skupiamy.

Nie masz jakiegoś urazu do bycia kapitanem? Kiedyś już pełniłeś tę funkcję, ale tamten sezon nie zapewnił Ci zbyt wielu przyjemnych wspomnień.

Nie podchodzę do tego w taki sposób. Nie wierzę w jakieś klątwy i staram się odrzucać zabobony. Nie zaprzątam sobie głowy tym, co było kiedyś i na pewno tego nie rozpamiętuję. Wychodzę z założenia, że teraz mamy okazję napisać nowy rozdział ze mną w roli kapitana i tego zamierzam się trzymać.

Co sądzisz o toruńskim torze? Od jakiegoś czasu macie z nim chyba sporo problemów.

Ostatnio ten tor stał się bardzo zmienny i trudno przygotować go zgodnie z naszymi preferencjami. Wydaje mi się, że nasz dach z jednej strony zapewnia nam wiele korzyści, ale jednocześnie stanowi też pewne utrudnienie. Nawierzchnia nie może przyjmować opadów i naturalnie się nie nawadnia, a przez to nie trzyma wilgoci. Nie chciałbym jednak zagłębiać się w szczegóły, ponieważ w naszym klubie jest wiele osób, które znacznie lepiej znają się na tych sprawach. Mogę jedynie powiedzieć, że na pewno próbujemy znaleźć atut własnego toru, ale to nie jest proste zadanie. Kluczowe jest to, żeby nawierzchnia stała się powtarzalna. Wtedy zapewne będzie nam dużo łatwiej, bo nie będziemy tak mocno zaskakiwani. Prawda jest też taka, że tor na Motoarenie jest dość prosty i często wykorzystywany w różnych zawodach, zatem dla większości zawodników nie stanowi on dużej zagadki. Praktycznie wszyscy są tu bardzo szybcy, więc trudno uciekać przed rywalami albo ich gonić. Myślę jednak, że mimo wielu niedogodności nadal można czerpać tu radość z jazdy. Musimy tylko bardziej nad tym wszystkim zapanować.

Jak odbierałeś całe to zamieszanie, które zimą pojawiło się wokół Tomasza Bajerskiego i jak zareagowałeś na informację, że w tym sezonie nie będzie on już trenerem Waszej drużyny?

Kwestie związane z trenerem dogrywają włodarze, a zawodnicy skupiają się na swoich sprawach i się do tego nie wtrącają. Ja mogę jedynie powiedzieć, że miło wspominam współpracę z Tomkiem i w dalszym ciągu mam z nim dobry kontakt. Pewien etap po prostu się skończył. Jego drogi z klubem się rozeszły i trzeba było to zaakceptować. Każdy poszedł w swoją stronę, bo widocznie to było najlepsze rozwiązanie. Nie zamierzałem wnikać w szczegóły i wypytywać o jego prywatne problemy, bo to nie była moja sprawa.

Jak Ci się pracuje z nowym trenerem, czyli z Robertem Sawiną? Dobrze wiemy, że przez jakiś czas nie było go blisko żużla, więc wiele osób zastanawia się, jak on sobie radzi.

Trener Robert to jest bardzo pracowity człowiek, który dysponuje ogromnym doświadczeniem. Wszyscy wiemy, że w przeszłości był naprawdę dobrym żużlowcem, więc pewnych rzeczy po prostu nie mógł zapomnieć. Cieszę się, że mamy go w zespole, bo możemy liczyć na jego pomoc i przekazywanie nam cennej wiedzy. Na każdym kroku widać jego zaangażowanie i chęć stworzenia nam jak najlepszych warunków do pracy. Takie osoby są potrzebne w żużlu. Wiadomo, że pojawienie się nowego trenera to spora rewolucja. To właśnie z nim mamy najwięcej do czynienia, więc wszystko nagle się zmienia i trzeba się dobrze poznać. Jako zawodnicy musimy jednak umieć dostosowywać się do takich sytuacji. Na szczęście w tym wypadku wszystko jest w porządku i ja jestem zadowolony. Na pewno cieszę się, że w dalszym ciągu mamy trenera z toruńskiego środowiska żużlowego. Człowiek, który wychował się w tym zespole, kieruje się też sercem i jest bardziej związany z naszymi barwami.

Przed sezonem mieliście obóz na Malcie. To był dość nowatorski kierunek jak na toruński klub, bo ostatnie zgrupowania odbywały się w polskich górach.

Jak dla mnie to był świetny pomysł. Osobiście uwielbiam góry i jazdę na nartach, ale uważam, że takie cieplejsze miejsca są korzystniejsze dla przedsezonowych treningów. Raz, że aura jest przyjaźniejsza, a poza tym można robić tam rzeczy, na które w Polsce pogoda nie pozwala. Ja na przykład strasznie dużo jeżdżę na rowerze, więc skorzystałem z tego wyjazdu w dwustu procentach. Patrząc natomiast przez pryzmat całego zespołu, dobrze jest wyskoczyć gdzieś wspólnie i spędzić ze sobą trochę czasu jeszcze bez meczowej atmosfery i ciśnienia towarzyszącego kolejnym zawodom. Wiadomo, że w sezonie nie ma na coś takiego czasu, a to jest doskonała okazja, żeby się zintegrować. Myślę, że to wszystko bardzo pozytywnie wpłynęło na naszą drużynę i pomoże nam w trakcie rozgrywek.

Przed rozpoczęciem sezonu miałeś też okazję wziąć udział w kilkudniowym zgrupowaniu Żużlowej Reprezentacji Polski na stadionie w Bydgoszczy. Jakie korzyści mogłeś dzięki temu czerpać?

Przy okazji takich wydarzeń zjeżdżają się najlepsi zawodnicy w kraju i uznani szkoleniowcy, więc można było wiele rozmawiać i się doradzać. Wiadomo, że na co dzień nie widujemy się zbyt często w takim gronie, więc takie zgrupowania dają nam szansę na wspólne treningi, testy sprzętu, poszerzanie wiedzy i spędzenie trochę czasu na luzie między kolejnymi zajęciami. Ja widzę w tym same plusy. Dla mnie to też ogromne wyróżnienie, że mogę być częścią tej reprezentacji. Jazda z orzełkiem na piersi to jest coś ważnego i szczególnego w karierze każdego żużlowca, dlatego dąży się do tego, żeby na to zapracować.

Jakie emocje towarzyszą Ci przed debiutanckim sezonem w cyklu Grand Prix?

Dla mnie to jest spełnienie marzeń. Do każdego sezonu podchodziłem z celem, żeby dostać się do Grand Prix, więc jestem przeszczęśliwy, że w końcu mi się to udało. Mam wielką satysfakcję, że samodzielnie to wypracowałem i uważam, że w pełni na to zasłużyłem. Znalezienie się wśród najlepszych zawodników świata jest bardzo budujące i motywujące. Mam przeświadczenie, że dołączyłem do naprawdę elitarnego grona. Na pewno będę walczył, żeby pokazać się z jak najlepszej strony. Nie stawiam przed sobą żadnych konkretnych celów, ale chciałbym, żeby ta przygoda nie skończyła się na jednym sezonie. Myślę, że każda runda okaże się dla mnie wyjątkowa i będzie miała w sobie coś szczególnego. W kalendarzu jest wiele niesamowitych lokalizacji, takich jak Warszawa czy Cardiff. W planach cały czas jest też wyjazd do Australii. Na wielu stadionach jeszcze nigdy nie byłem, więc jestem podekscytowany, że wkrótce to się zmieni. Strasznie jaram się tym wszystkim. Już nie mogę się doczekać, żeby na dobre zacząć się ścigać i zawzięcie walczyć o każdy punkt.

Jak wyglądają przygotowania debiutanta do startów w Grand Prix?

Podstawowa kwestia to poszerzenie bazy sprzętowej, ale to nie wszystko. Należy zadbać też o wszelkie kwestie logistyczne i organizacyjne, bo jazda w Grand Prix to jednak spore przedsięwzięcie. Potrzebne są osoby, które na bieżąco będą w tym pomagać. Postanowiłem zatroszczyć się o wszystko przed sezonem, ponieważ potem nie będzie na to czasu. Dzięki temu teraz mam czystą głowę i mogę ze spokojem przygotowywać się do kolejnych zawodów.

Na jakim sprzęcie bazujesz?

W tej chwili najczęściej używam silników przygotowywanych przez pana Ryszarda i Daniela Kowalskich. Skupiam się na tym, żeby właśnie z tym sprzętem jak najlepiej się dogadać.

Jak to wygląda?

Razem z moim teamem konsultujemy dobór ustawień. Każdy z nas wyraża swoje zdanie, a potem podejmujemy wspólnie decyzje. Moi mechanicy wielokrotnie podsuwają mi jakieś wartościowe propozycje, ponieważ kiedy obserwują mnie z boku, to dobrze słyszą jak motocykl się zachowuje i potrafią określić czego mu potrzeba w kontekście kolejnych biegów.

Przed Tobą znacznie bardziej intensywny sezon. Myślisz, że Twój team jest na to gotowy?

O to mogę być spokojny. Od wielu lat mam wokół siebie zaufanych ludzi, z którymi bardzo dobrze się dogaduję i rozumiem. Oni cieszą się moimi sukcesami i są zmotywowani do tego, żeby dać z siebie wszystko. Wiem, że zrobią co tylko w ich mocy, żebym czuł się komfortowo i był wystarczająco szybki. Ten sezon ekscytuje ich dokładnie tak samo, jak mnie. Wydaje mi się, że oni lubią ze mną pracować i są zadowoleni, że wspólnie możemy iść naprzód. Przed nimi spore wyzwanie, ale na pewno dadzą sobie radę. Na moich barkach też spoczywa odpowiedzialność, żeby ich nie zawieść.

Dobrze mieć brata w teamie?

Ja bardzo cenię sobie jego obecność. Początkowo to on był żużlowcem w naszej rodzinie, a ja przyglądałem się mu z boku. Teraz role się odwróciły, ale on bardzo dobrze się w tym odnalazł. Wiadomo, że żużel wiąże się z wieloma wyjazdami i stresującymi momentami, więc w takich sytuacjach fajnie mieć przy sobie kogoś tak bliskiego. My jesteśmy ze sobą bardzo zżyci, więc to dodaje otuchy. Od zawsze mamy świetne relacje i nie ma między nami konfliktów. Mam nadzieję, że tak pozostanie, bo to bardzo pomaga.

Jak zamierzasz regenerować się pomiędzy kolejnymi zawodami, treningami i dalekimi podróżami? Odpoczynek i zbieranie sił na pewno bardzo Ci się przyda przy takiej intensywności startów.

Na pewno cenię sobie czas w domu spędzony z moją narzeczoną Michaliną i naszą córeczką Rozalką. Dla mnie to są bardzo ważne momenty, które pozwalają mi odpocząć psychicznie i fizycznie. Ja jednak jestem tego typu człowiekiem, że nie lubię za bardzo siedzieć w jednym miejscu. Nawet jeśli mam luźniejszy dzień i wypadałoby odsapnąć, to wolę aktywnie spędzać czas i porobić coś fajnego.

Myślisz, że Twój organizm dobrze zniesie ten znacznie bardziej wymagający sezon?

Pod tym względem zachowuję pełen spokój. Wiem jak przepracowałem zimę, a poza tym mam sprawdzone sposoby na podtrzymanie kondycji w trakcie sezonu. Wkładam w to naprawdę dużo wysiłku i poświęcam na to sporo czasu. Po to są wszystkie te wyrzeczenia, żeby potem nie musieć martwić się o takie rzeczy.

To na pewno będzie dla Ciebie bardzo ważny sezon. Co będzie kluczem do kolejnych sukcesów?

Życzyłbym sobie przejechania sezonu bez kontuzji i czerpania jak najwięcej radości z jazdy. To są fundamenty, na których można budować coś więcej. Jeżeli pod tym względem wszystko będzie w porządku, to reszta sama przyjdzie.

Rozmawiał KAROL ŚLIWIŃSKI