Żużel. W Anglii fundacja pomocy żużlowcom działa prężnie. „Na pomoc przeznaczamy sto tysięcy funtów rocznie”

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W Polsce mamy Fundację PZM, która wspiera również byłych żużlowców. Z kolei w Anglii od 1948 roku działa dedykowana żużlowi fundacja Speedway Riders Benoleved Fund (SRBF), która obecnie rocznie rozdziela blisko sto tysięcy funtów potrzebującym zawodnikom i ich rodzinom. O tym, jak działa angielska fundacja w rozmowie z jej  szefem – Paulem Ackroydem.

 

Paul, powiedz na początku jakie historyczne korzenie ma SRBF? 

Jak wiadomo, tradycje żużlowe w Anglii są długie i równie długa jest historia naszej fundacji. Została ona założona przez Arthura Elvina w 1948 roku. Elvin zarządzał stadionem Wembley i między innymi na nim dochodziło do niebezpiecznych upadków. Po paru wypadkach śmiertelnych i takich, w których zawodnicy odnieśli poważne obrażenia, Elvin wraz z Cecilią Smith, która zarządzała wówczas London Motor Sports Ltd., powołano fundację, a a jej kapitał na początku wynosił 6179 funtów. Cel fundacji nie zmienił się do dziś. Jest nim pomoc po odniesionych kontuzjach zawodnikom, którzy się wciąż ścigają, byłym zawodnikom czy ich rodzinom.

A od kiedy Ty zajmujesz się szefowaniem fundacji?

Jak doskonale wiesz, wiele lat byłem sędzią żużlowym. Po 29 latach za pulpitem odszedłem od sędziowania i od lat pięciu sezonów zajmuję się prowadzeniem fundacji. Sędziowskie tradycje kontynuuje syn Craig, który jest uznanym sędzią międzynarodowym. 

Przejdźmy do samej fundacji. Ile osób jest zaangażowanych w jej działalność?

Oprócz mojej osoby, zaangażowanych w działalność fundacji  jest stale pięć osób pełniących rolę, nazwijmy to – powierników czy członków zarządu. Do tego mamy skarbnika-sekretarza oraz grupę jedenastu osób, które pomagają nam w razie potrzeby. 

Paul, z tego co mi wiadomo, kwota, jaką rocznie dysponujecie, może sprawić, że polski żużel może zarumienić się ze wstydu…

Od wielu lat zbieramy średnio rocznie około 100 tysięcy funtów i niemal tyle samo wydajemy na pomoc tym, którzy tej pomocy od nas potrzebują. Głównym źródłem naszego dochodu jest coroczny turniej otwierający sezon pod nazwą Ben Fund Bonanza Meeting. Wszyscy zawodnicy ścigają się tego dnia za darmo, jak również osoby funkcyjne poświęcają swój czas nieodpłatnie. W tym roku, ze względu na pandemię, niestety turniej nie doszedł do skutku. Oprócz turnieju, co roku paru zawodników organizuje swoje akcje, jak choćby przejażdżki rowerowe połączone ze zbieraniem funduszy dla naszej fundacji. Są też zbiórki na stadionach podczas meczów ligowych. 

Nie dziwi Cię fakt, że u Was – gdzie żużel ma lata świetności za sobą – taka fundacja prężnie działa, a my w Polsce, w „królestwie” speedwaya, nie mamy fundacji poświęconej wyłącznie pomocy osobom wywodzącym się z żużla?

Co ja mogę powiedzieć w tym temacie? Stwierdzę tylko tyle, że Szwecja, Dania czy Australia powinny mieć coś podobnego, o Polsce w ogóle nie wspominając i dalej tego tematu nie chciałbym rozwijać. Wymienione kraje mają spore znaczenie w żużlu. Polska oczywiście największe i wielu zawodników z tych krajów było beneficjentami naszej fundacji w momencie ścigania się dla brytyjskich drużyn. 

Jak wygląda kwestia udzielania przez Was pomocy? Na jakich zasadach jest ona przyznawana?

Zawsze po bardzo poważnym upadku jesteśmy informowani przez klub i dokonujemy szybkiej oceny natychmiastowych potrzeb, które dla poszkodowanego zabezpieczamy. W przypadku mniej poważnych kontuzji, to zawodnik sam kontaktuje się z nami i ustalamy kwestię jego potrzeb i ewentualnej pomocy. Oczywiście pomoc ma inny wymiar w momencie, jeśli jest on niezdolny do jazdy na żużlu i tym samym zarabiania powyżej czterech tygodni.

Ilu zawodników średnio otrzymuje Waszą pomoc?

W skali roku czy sezonu jest to około 40-45 zawodników plus oczywiście zawodnicy nazwijmy to „emerytowani”. Młodzi zawodnicy tego może nie wiedzą, ale starsi zdają sobie sprawę. Pewne kontuzje, nawet te zaleczone, potrafią zawodnikom dokuczać po latach od wypadku i nierzadko wtedy też nasza pomoc jest konieczna, już po tym jak dawno zakończyli swoje kariery na żużlowych torach. 

 

 

Co uważasz za największy sukces w działalności fundacji?

Największą satysfakcję daje pomoc, którą niesiemy osobom związanym z żużlem. Pracujemy bardzo przejrzyście, mamy wypracowane sposoby na pozyskiwanie funduszy. Krokiem milowym było pierwsze zorganizowanie turnieju Bonanza 2009, który na stałe zagościł w kalendarzu żużlowym i każdy kibic wie, po co jest ten turniej.  Jego powstanie to był bardzo dobry pomysł. 

A czy kluby są zobligowane w jakiś sposób przez władze angielskiego żużla do pomocy fundacji?

Zobligowane to może za duże słowo. W przepisach angielskich jest specjalny punkt, który mówi, że każdy klub biorący udział rozgrywkach winien raz w roku przeprowadzić zbiórkę środków podczas spotkania ligowego. Podczas zbiórki w kwestowaniu muszą uczestniczyć zawodnicy obu drużyn, co stanowi również atrakcję dla kibiców. Był okres, w którym również testowaliśmy w dwóch klubach przekazywanie środków przez samych zawodników z ich punktówki jednak zaniechaliśmy tego rozwiązania. Nie brak jednak zawodników, którzy regularnie nas wspierają. 

Szukacie nowych sposobów na pozyskiwanie funduszy?

Cały czas pracujemy nad różnymi rozwiązaniami. W tym roku wprowadziliśmy system wspierania nas przez SMS, który dobrze się przyjmuje. Każdy kibic może wysłać wiadomość tekstową i tym samym wspiera nas kwotą 5 funtów. 

Tak się zastanawiam zatem, czy Paul Ackroyd nie powinien stworzyć filii fundacji w Polsce…

Myślę, że polski żużel stać, aby samodzielnie powołać taki organ. Ja na pewno ze swojej strony jestem gotowy, aby udzielić wszelkich rad i pomocy w utworzeniu funduszu pomocy zawodnikom, o ile ktoś z mojej wiedzy chciałby oczywiście skorzystać. Na pewno musiałoby  to działać podobnie jak w Anglii, przy aprobacie władz żużlowych. 

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA,