Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Hit „Klub Wesołego szampana” z refrenem „chciałabym, chciała” czy  piosenkę „Lato” bez wątpienia zna większość kibiców żużla. Lider Formacji Nieżywych Schabuff, która za te utwory odpowiada – Olek Klepacz – to zagorzały sympatyk żużla. W rozmowie z naszym portalem artysta opowiada o żużlowej miłości i o tym, czego brakuje obecnie w żużlu. 

 

W jednym z udzielonych przed laty wywiadów stwierdził Pan, że żużel to jedna z Pana miłości.  

Tak powiedziałem. Wie Pan, jak się Pan rodzi w Brazylii, to jest Pan fanem piłki nożnej. Jak się rodzi Pan na Zawodziu w Częstochowie, to chcąc nie chcąc z mlekiem matki wysysa się żużel. Jakkolwiek to brzmi. Trochę odwrócę sytuację i opowiem Panu jedną historię. Mój dziadek, Serafin Rosiński, był przedwojennym przedsiębiorcą, fabrykantem. Po wojnie, bodajże początkiem lat 60., dziadek koordynował produkcję butów żużlowych dla zawodników. Co prawda mnie jeszcze na świecie nie było, ale pierwsze lata swojego życia spędziłem na Zawodziu, właśnie u dziadków. Ta historia gdzieś cały czas determinowała u mnie postrzeganie tego dziwnego dźwięku, który dochodził z wiatrem od Huty. W Częstochowie mówiło się wtedy: „wieje od Huty, słychać żużel”. Oczywiście, jak były na stadionie zawody czy treningi. 

Pierwsze żużlowe zawody Olka Klepacza to…

Hmm… Pierwsze moje zawody, które świadomie pamiętam, zaliczyłem bodajże w wieku lat czterech czy pięciu. Pamiętam, jak poszliśmy z tatą i dziadkiem na żużel i towarzyszył mi strach. Nie mogłem uwierzyć, że na torze z taką szybkością jeżdżą prawdziwi ludzie.  Dodatkowo jako dziecko byłem przekonany, że zawodnicy są czarnoskórzy. Mieli skórzane maseczki, okulary, ciemne skóry i jakoś tak mi się wtedy kojarzyli. Pamiętam, że później jak udało się zdobyć od zawodników te ich słynne okulary, to były one dla mnie  synonimem szczęścia. Tak to mniej więcej się zaczęło.

Jak zapytam dziś o pierwsze skojarzenie do słowa żużel, to jaka będzie odpowiedź?

Odpowiem krótko: igrzyska, Koloseum. Tak mi się to kojarzy. Gladiatorzy wychodzą na arenę, którą jest tor i walczą. Jest zdecydowanie bezpieczniej, ale kiedyś takich rzeczy nie było. Proszę pamiętać o jednym. Nawet przy obecnych „udogodnieniach” w postaci band dmuchanych, zawodnicy wciąż narażają swoje życie i zdrowie. Jak patrzę na to z perspektywy lat, to niekiedy wydaje mi się, że w tamtych latach młodzi zawodnicy brawurę mieli wpisaną w charakter i czasami nie mieli świadomości, jak bardzo się narażają. Często wypadki kończyły się fatalnie. Listy nazwisk nie trzeba wymieniać. 

 

Był Pan naocznym świadkiem jednego, bardzo poważnego w skutkach…

Tak. Byłem na stadionie na zawodach i widziałem wypadek, w którym zginął Kazimierz Araszewicz z Torunia. Pamiętam, że jak „dym” po tym zdarzeniu opadł, to chodziłem po torze. Kiedyś była taka możliwość, aby wejść na tor. W momencie, jak po nim chodziłem, znalazłem kawałek gazy z krwią. To było dla mnie, jako młodego chłopaka, bardzo traumatyczne, szokujące przeżycie. To w jakiś nie do końca oczywisty sposób wzmocniło moją fascynację tymi ludźmi ścigającymi się po torze. 

Każdy prawdziwy kibic ma swoje ulubione miejsce na stadionie.  Zanim został Pan celebrytą, w którym miejscu zasiadał Pan na trybunach? 

Nie jestem i nigdy nie byłem celebrytą. Jestem po prostu artystą. A zwykle siadałem w dwóch sektorach albo po prawej albo od lewej strony parku maszyn. W tamtych czasach, co ważne, nie bywało żadnych agresywnych incydentów. Zresztą to sport, który po dziś dzień utrzymuje się w ryzach wzajemnej empatii kibiców. Wydaje mi się, że na torze dzieją się wystarczająco niebezpieczne rzeczy, kibice mają  „krew” i  igrzyska na torze i cała agresja znika. Być może dlatego mówi się, że żużel to sport rodzinny. 

Gdy umawialiśmy się na rozmowę zaznaczył Pan, że już tak mocno jak kiedyś żużla nie śledzi.

W pewnym momencie okazało się, że ja w niedzielę nie mam czasu, bo gramy koncerty. Miałem swój własny żużel na scenie. Rzadko wtedy mogłem przychodzić na zawody ligowe. Sentyment, zainteresowanie pozostało i pozostanie do końca życia. Teraz, jak mam skuter, często jadę na stadion. Tak, aby sobie posiedzieć w samotności i powspominać stare czasy które budziły potężne emocje. Przeżycia na żużlu wywarły mocne piętno na mojej psychice. Siedzę i przypominam sobie, jak wyciągałem rękę do gladiatorów Cieślaka, Jarmuły czy Jurczyńskiego, prosząc ich o autografy. 

W dorosłym życiu miał Pan okazję ze zdecydowanej bliższej perspektywy poznać żużel czy gladiatorów z dzieciństwa.

Oczywiście. Sławek Drabik to mój rocznik. Poznałem innych zawodników, działaczy. Cały czas blisko tego żużla byłem. Później napisałem piosenkę dla klubu. Emocje opadają chyba z wiekiem i wtedy jak się patrzy – mówiąc muzycznie – na tracklistę, to tak naprawdę nie ma nikogo z Częstochowy. Zanika w żużlu romantyzm miejsca, który miał miejsce  przed laty. Nie ma tego, że zawodnik urodził się w tym samym mieście, można spotkać się na ulicy czy kawiarni. Dla mnie osobiście brakuje teraz właśnie tego czegoś.

Zgodzi się zatem Pan z opinią, że żużel dla tych „starszych” kibiców traci ten pierwiastek romantyzmu. Zawodnika nie spotka się po meczu w sklepie, nie mieszka na tym samym osiedlu. Nie jest tak że teraz  po prostu rządzi pieniądz i „armie zaciężne”?

To nie dotyka tylko żużla. Dzisiaj każda dziedzina publiczna funkcjonuje w tej przestrzeni. To wymóg czasu i konsekwencja pewnego rodzaju ewolucji. Co gorsza, uważam, że jest to nieuniknione. Wszystko teraz idzie w kierunku sterydu – wyniku. Wyłącznie wynik jest ważny, nic innego. Dzisiaj nieważne, że zawodnik X jest z Rakowa, a zawodnik Y pochodzi z Blachowni. Liczy się tylko wynik i tylko on jest dziś istotny. Nic poza tym. Nie odpowiada mi to do końca. W sporcie dotyczy to nie tylko żużla, ale i innych dyscyplin.

Trójka ulubionych Panagladiatorów żużlowego owalu” na przestrzeni dekad, w których zasiadał Pan na stadionie?

Marek Cieślak, Sławek Drabik i Józef Jarmuła.

Lubię pytać rozmówców o tego ostatniego. Opinii jest wiele. Jak Pan osobiście odbierał Jarmułę?

Jarmuła to był kompletny wariat. Ja nie miałem w czasach jego kariery możliwości rozmowy z nim, różnica pokoleń. Dla mnie to był jednak  szaleniec, dla którego romantyzm, o którym obaj wspominaliśmy był zdecydowanie ważniejszy od wyniku. On mógł przyjechać trzeci, ale robił to w takim stylu, że cały stadion bił mu brawo. Józek jechał nie dla wyniku, ale jechał, bo kochał to, co robił  Dla niego jazda na żużlu była całym clou życia.

Kto według Pana jest lepszy – Gollob, który wprowadzał polski żużel na światowe salony czy Zmarzlik, który mistrzem świata był już dwukrotnie?

Tomek Gollob bardzo długo i ciężko pracował na swój tytuł. To były zupełnie inne, można powiedzieć „siermiężne” logistycznie czasy. Kariera Bartka wypracowana jest w innych czasach. Jest już sztab ludzi, niczym w Formule 1. Nie można w żaden sposób tego porównywać i oceniać właśnie ze względu na różne epoki. Był jeszcze Jurek Szczakiel z Opola, który swoim mistrzostwem spowodował, że ludzie nazwijmy to globalnie spojrzeli na ten sport. Przedtem moim zdaniem miał wymiar bardziej regionalny. 

Przejdźmy do czasów teraźniejszych. Włókniarz w tym sezonie bez play-off. Co Pana zdaniem należy zmienić, aby przyszły wyczekiwane sukcesy?

Tutaj nie będę daleki od stwierdzeń pewnego futurologa. Nie mam zielonego pojęcia, co trzeba zrobić. Dla mnie ważne jest, aby wrócił romantyzm, a czy będzie play-off czy off-play, to proszę wierzyć, kompletnie mnie nie interesuje. 

Ostatnio ktoś mi powiedział, że fajną piosenkę o żużlu jest w stanie stworzyć tylko Pan.

Ja już to raz przed laty zrobiłem. Stworzyłem utwór dlatego, że kochałem i kocham ten sport, uwielbiałem ten klub i zawodników. Gdybym zrobił to teraz, czułbym, że robię to na siłę, a takich rzeczy nie robię. Po piosence „Lato” proponowano mi napisanie piosenki „Zima” czy „Jesień”, ale takie rzeczy robił Vivaldi. Nie robię muzyki dla pieniędzy czy dla splendoru, a wyłącznie z własnej, wewnętrznej potrzeby. 

Jakie ma Pan najbliższe plany artystyczne?

Zapraszam wszystkich na festiwal Jazzowy do Oświęcimia. Czternastego sierpnia zagram w trio Olek Klepacz i Dźwiękoszczelni. Z Formacją nie gramy ze względu na brak możliwości grania dużych koncertów plenerowych. 

Dziękuję za rozmowę. 

Dziękuję również.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA