O swoim drugim „przyszywanym” dziadku w Australii, w podcaście „Mówi się żużel”, opowiadał Jackowi Dreczce Kacper Woryna. Bohaterem tej opowieści jest nie kto inny, jak mieszkający od ponad 60 lat w Kraju Kangurów Andrzej Brzeziński, który stary oraz współczesny żużel zna doskonale. O pierwszym biegu Zenona Plecha w Australii, zakładzie z Andrzejem Tkoczem czy szukaniu pierścionka zaręczynowego dla ulubieńca kibiców ROW-u i Włókniarza w poniższej rozmowie.
Andrzeju, zacznę żartobliwie. Jesteś chyba najstarszym zagorzałym kibicem polskiego żużla, mieszkającym w Australii. Jak ta pasja do czarnego sportu się zaczęła?
Wychowałem się w Łodzi. W latach 1952-1953 ojciec wziął mnie po raz pierwszy na żużel. To było mocne przeżycie, wszyscy wróciliśmy do domu brudni, bo to był wtedy prawdziwy, czarny żużel. Jak miałem 11 czy 12 lat to się regularnie biegało na żużel. Moim pierwszym idolem był Szwendrowski. On był doskonałym zawodnikiem. Był waleczny i, co ważne, nigdy na torze nie odpuszczał. Bardzo rzadko pamiętam, aby wtedy zdarzało się, żeby przyjechał do mety drugi. Bywałem blisko ówczesnych bohaterów łódzkiego żużla przez zupełny przypadek. Mieszkałem w bloku w parku, a na jego parterze była lokal kategorii S – Arkadia. Pewnego dnia graliśmy w piłkę, a z lokalu wyszedł mężczyzna i usiadł na murku. Pomyślałem, że może mu się coś stało, podszedłem i zapytałem o to, czy może mu podać wodę. Okazało się, że jednak nie i na szczęście wyszedł tylko zapalić papierosa. Zapytał mnie czy chodzę na żużel. Odpowiedziałem, że tak, a on powiedział mi, że jest mechanikiem żużlowym. Od tamtej pory miałem okazję, dzięki niemu, z bliska przyglądać się ukochanej dyscyplinie. Pamiętam dokładnie, jak w 1963 roku Szwendrowski dostał nowe ESO. Miał niebieski bak i długie, szare siodło. Szwendrowski wtedy nie przegrał żadnego biegu. To były moje ostatnie kontakty z tamtejszym żużlem w Polsce. Jako ciekawostkę mogę dodać że swego czasu sam chciałem zapisać się do szkółki żużlowej, ale nie otrzymałem pozwolenia na to od rodziców.
W 1964 roku wyjechałeś do Australii i osiedliłeś się w niej na stałe.
Tak. Brat mojej mamy wyjechał do Australii jakieś sześć lat przed nami i ściągnął później nas do Australii. Pamiętam, że z Łodzi pojechaliśmy do Warszawy, stamtąd pociągiem do Austrii, a stamtąd do Włoch. Z Włoch okrętem, który nazywał się „Marconi” popłynęliśmy do Australii.
Wyjazd do Australii nie oznaczał „końca żużla”. Owszem, nie było tego na polskich torach, ale zaczął się ten na australijskich.
Chodziłem na test-mecze pomiędzy Australia, a Anglią. Żużel starałem się śledzić na bieżąco. Pewnego razu zapowiedziano, że przyjeżdżają Edward Jancarz oraz Zenon Plech. Pojechałem na zawody, podszedłem do polskich zawodników, zaczęliśmy rozmawiać i tak nasza znajomość się zaczęła. Zenek z Edkiem wyjechali, ale za rok przyjechała już cała reprezentacja Polski. Byli wtedy Zenek, Edek, Andrzej Jurczyński, Andrzej Tkocz, Piotr Bruzda, Heniu Żyto i Zygfryd Kostka, o ile się nie mylę. Pamiętam, że pojechałem do nich i oczywiście zaczęliśmy rozmawiać. Z Andrzejem Tkoczem poszedłem wtedy na piwo. Siedzieli obok Phil Crump czy Billy Sanders. Co ciekawe, było to dzień przed meczem. To były inne czasy, Liczyła się technika, „krzepa”, a nie szybkie motocykle.
To był Twój początek znajomości z polskimi zawodnikami.
Dokładnie tak. Jak odlatywali, to powiedziałem do Andrzeja Tkocza: „Założę się, że przed Nowym Rokiem obudzę Cię rano”. Nie uwierzył. Założyliśmy się, mniejsza już o co. Trzy dni przed Sylwestrem byłem w Europie, przy okazji kupna samochodu i z Holandii wybrałem się do Rybnika. Dojechałem do Opola i w samochodzie… zabrakło paliwa. Pamiętam, że za dolary obsługujący stację człowiek zatankował mi auto. Jedna Pani poprosiła, aby ją podwieźć do Rybnika. Były po drodze takie opady śniegu, że miała otwarte okno i mówiła mi: „W lewo, w prawo, trochę dalej od krawężnika”. Nic nie było praktycznie widać. Dotarłem do Rybnika i przy stadionie ROW-u spotkałem księdza, którego zapytałem gdzie jest ulica Findera. Pokierował mnie. Stoję pod blokiem, stało BMW Andrzeja i idę do niego. Dzwonię do drzwi. Otwiera, na początku mnie nie poznał, ale potem była wielka radość. Spędziliśmy razem Sylwestra z chłopakami, a potem oni mieli jechać już na obóz przygotowawczy. Andrzej zaproponował, że załatwi to tak, że będę mógł pojechać z nimi i tak też się stało. Pojechaliśmy do Ustronia na zgrupowanie. Dobrze się poznałem z zawodnikami i tak ta nasza znajomość się zacieśniała. Z Andrzejem Wyglendą, który miał problemy z kolanem sobie truchtaliśmy po górkach, a reszta chłopaków ostro trenowała. Krótko po zgrupowaniu jechałem do Berlina Zachodniego, aby wymienić czeki podróżne na pieniądze. Przy okazji kupowałem Andrzejowi zastrzyki na to bolące kolano. Jako, że rozmawiamy do dziś parę razy w roku to Andrzej historię tamtych zastrzyków doskonale pamięta. To był fantastyczny okres.
W Polsce pozostałeś wtedy dobre parę miesięcy.
Do początku sezonu żużlowego. Jechaliśmy do Wrocławia na mecz. Stanęliśmy pod Opolem w restauracji „ Pod Niedźwiedziem”, aby coś zjeść. Kelner oczywiście poznał Andrzeja Tkocza i mówi tak: „Panie Andrzeju, jak zrobi Pan komplet w meczu w drodze powrotnej, to na nasz koszt kolacja”. Co się okazało? Rybnik wygrał we Wrocławiu. Andrzej zrobił komplet.
Czyli kolacja była za darmo?
Dokładnie tak. Jeździliśmy razem na mecze. Skumplowałem się podczas pobytu także z Piotrkiem Pysznym, Stanisławem Tkoczem i Andrzejem Jurczyńskim, którego teść miał w tamtych czasach ogromną fermę z kurami. Za każdym razem jak przylatywałem do Polski to utrzymywaliśmy bliskie kontakty.
Edward Jancarz i Zenon Plech. Znakomici zawodnicy, ale dwa różne charaktery.
Edek był osobą mocno zamkniętą w sobie. Zenek natomiast miał ten swój luz. On jak przyjechał po raz pierwszy do Australii, to miał nie wiem 18 czy 19 lat. Ściągał ich tutaj oczywiście Ivan Mauger. Byłem wtedy w parkingu. Australijczycy zapowiedzieli podczas prezentacji na stadionie w Liverpool (dzielnica Sydney – dop.red.). Zenona, że to wschodząca gwiazda z Europy. „Nie mówi po angielsku, ale trochę już umie na żużlu”. I wiesz co? Plech wyjechał na tor bez kasku i na pełnym gazie zrobił dwa koka. Pamiętam po dziś dzień jego pierwszy bieg. Startował z czwartego toru. Miał bodajże na pierwszym polu Ole Olsena i na pewno Chrisa Pussy, Czwartego nie pamiętam. Ze startu Zenek wyszedł ostatni. Jechał na dwuzaworówce użyczonej przez Ivana i tak dał „popalić” w tym biegu, że wykręcił rekord toru.


A Andrzej Wyglenda i dziadek Kacpra, Antoni Woryna? Z którym byłeś bliżej związany?
Z Andrzejem, jak wspominałem, rozmawiamy do dziś. Antek, można było powiedzieć, to był „Pan Antek”. Z byle kim się nie napił, trzymał zawsze fason. Jakby nie było, w tamtych czasach był znany i nie mógł sobie pozwolić na figle tu czy tam. Andrzej z kolei był zawsze bardzo otwarty. On jest i był chłopakiem do tańca i różańca. Oboje byli wielkimi gwiazdami i pozytywnymi osobami. Andrzej jest po dziś dzień. Antoniego niestety nie ma już wśród nas.
Jaki był zatem legendarny Ivan Mauger?
Ivan był bardzo ustatkowanym facetem. On jak się do czegoś brał, to było 200 procent profesjonalizmu. Trochę współpracowaliśmy przy różnych okazjach, były zatem okazje do rozmów. Kiedyś państwo Maugerowie zaprosili nas na kolację jako podziękowanie za współpracę. Niejednokrotnie opowiadał Ivan o swoich wyjazdach do Polski. Obojętnie czy zawody były we Wrocławiu, czy Katowicach. Przyjeżdżał sporo przed imprezą. Porządkowi zawsze kierowali go w wyznaczone miejsce, a on po swojemu parkował gdzie mu odpowiadało. Parkował w cieniu, rozpakował się i kładł, aby się zrelaksować. Opowiadał jak dokładnie studiował zawsze program zawodów. Ivan zawsze wiedział przed startem kogo ma z lewej czy prawej ręki. Na próbach toru po najlepszej „ścieżce” jechał jakieś 3/4 okrążenia. Reszta jazdy to było sprawdzanie miejsc mało popularnych. Mówił: „Jechałem tam, gdzie było dziadostwo”. Później doskonale wiedział jak ustawić sobie motocykle. Ivan był, jak to się u nas mówi, „fully professional”.

Ivan był podobnie popularny w Australii, jak w Nowej Zelandii?
Wiesz, on w Australii bywał stosunkowo rzadko, więc trudno to wymiernie ocenić. Mnie osobiście intryguje po dziś opinia wielu kibiców, że gdyby przepisy były wtedy inne, to Ivan by się „czołgał” i nie wstrzeliwał idealnie w taśmę. Odpowiadam zawsze, że warunki dla wszystkich były przecież takie same. Ivan „trzymał” wszystko jedną ręką. W porównaniu do Barry’ego Briggsa był zdecydowanie lepiej uporządkowany. Tak przynajmniej twierdził sam Ivan.
Podoba ci się obecny żużel?
I tak i nie. Nie podoba mi się ciągła jazda gęsiego. Widzisz, wczoraj włączyłem sobie jakieś zawody w Krsko i w kółko „chodził” czwarty tor. Kiedyś był betonowy start, nikt nie kopał, nie kombinował, o całym „tuningu” nie wspominając, Dziś wygrywa najszybszy, nie zawsze najlepszy. Jak żużel się kocha, to pomimo wad, które się dostrzega zawsze się podoba.
Z przeszłości wróćmy do teraźniejszości. Kacper Woryna w podcaście „Mówi się żużel” mówi o Tobie: „mój drugi dziadek”. Jak doszło do tego, że masz w Polsce przyszywanego wnuka?

(śmiech – dop.red.). Kacper często się śmieje i mówi: „Mam tego drugiego dziadka, którego nie miałem”. Jak zażyłość się zaczęła? Często bywaliśmy w Polsce, żona pochodzi ze Stanowic, położonych niedaleko Rybnika, więc oczywiście stadion nie jest nam obcy. Na jednym z treningów Kacper zaczął rozmawiać z moją żoną. Wychwalała Kacpra jako sympatycznego chłopaka. Później ja poznałem Kacpra i jakoś tak to się potoczyło, że ilekroć bywaliśmy w Rybniku, to Kacper miał dla nas czas, spotykaliśmy się i rozmawialiśmy. I tak to się wszystko zaczęło.
Kacper pojawia się u Was w Australii regularnie.
Tak. Kiedyś zaprosiliśmy go do nas. Przyleciał i od tamtej pory pojawia się regularnie. Jak wiesz doskonale ostatnio, całkiem niedawno jak rozmawialiśmy, był z żoną obok. Bardzo się cieszymy, że nas odwiedzają i zawsze zapraszamy.
Kacper wspominał w rozmowie z Jackiem Dreczką, że to podczas pobytu u Was oświadczył się obecnej żonie, a Ty swoje „palce” maczałeś w pierścionku zaręczynowym…
Dokładnie. Swego czasu Kacperek, bo ja niego tak mówię, mówi do mnie: „Grandpa, (dziadek – dop.red.). pojedziemy do jubilera zobaczyć pierścionki, bo chcę się oświadczyć. Z żoną Janiną pogratulowaliśmy pomysłu, mieliśmy akurat dobrego szampana, ustaliliśmy co i jak i pojechaliśmy po pierścionek. Co ciekawe, jak jubiler się dowiedział czym zajmuje się zawodowo Kacper, to powiedział, że u niego pierścionek kupował też Darcy Ward.
Państwo Worynowie pokochali pewnie Australię…
Myślę, że w jakiś sposób tak. Australijczycy są inni od Europejczyków. Jesteśmy bardziej wyluzowani, żyjemy bez presji i to Kacprowi i żonie się podoba. Mają u nas prywatność, jest basen, z którego Kacper bardzo mocno korzysta. Niedaleko jest także plaża. Myślę, że warunki są tutaj na wypoczynek całkiem niezłe (śmiech – dop.red.).

Rozumiem, że kibicujesz ROW-owi Rybnik, Zmarzlikowi oczywiście i „wnukowi” Worynie?
Nie tak do końca. Rybnikowi nie kibicuję obecnie ze względu na osobę prezesa Mrozka i stwierdzam to z przykrością. Gdyby był inny prezes, to na pewno byłbym za Rybnikiem. Oczywiście serce bije za Kacprem. Zawsze mu powtarzam, że jego występy kosztują mnie sporo nerwów, a oglądamy je o trzeciej w nocy ze względu na różnice czasowe. Kacper to przemiły, fantastyczny chłopak i życzę, aby sezon 2025 był dla niego jak najlepszy. Kibicuje oczywiście Bartkowi Zmarzlikowi, który jeździ bardzo fajnie, agresywnie i oczywiście swoim „Kangurom”.
Andrzeju, jako, że wywiad publikujemy w Wigilię świat Bożego Narodzenia, to czego można Wam z małżonką życzyć?
Wszyscy sobie życzmy najlepszego i zdrowia, bo ono jest najważniejsze. Korzystając z okazji, serdecznie pozdrawiamy kibiców w Polsce.
Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

Żużel. Jednak nie Kryterium Asów? Tam otworzą sezon szybciej niż w Bydgoszczy!
Żużel. Oto plany TVP! Będzie więcej żużla, szef Canal+ prostuje!
Żużel. Był mechanikiem Basso. Imponuje mu Kurtz, a pasje poszerza przez… grę (WYWIAD)
Żużel. To zmieniłby w żużlu Pawlicki! Kapitan Falubazu zaskoczył
Żużel. Ogrom żużlowych transmisji! Bewley kontra Sajfutdinow już na otwarcie!
Żużel. GKM rusza na obóz! Jeden z seniorów nie mógł się stawić!