Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W październiku mija 75 lat od zwycięstwa polskiej reprezentacji nad faworyzowaną, w co ciężko dziś doprawdy uwierzyć, reprezentacją Holandii. Polacy swój triumf odnieśli na stadionie Skry w Warszawie. Ciekawostkę stanowi fakt, że zespół Biało-Czerwonych prowadził wówczas trener spoza granic naszego kraju.

 

W lipcu 1949 roku reprezentacja Polski wyjechała na serię test-meczów do „Kraju Tulipanów”, którego reprezentacja miała po drugiej wojnie światowej zdecydowanie wyższe notowania od polskiego zespołu. Polacy wszystkie trzy spotkania z holenderskimi zespołami przegrali, a najbliżej sukcesu byli w ostatnim meczu. 24 lipca ulegli w Amsterdamie drużynie Vleigende Hollender 41:43. Była wizyta, musiała być rewizyta. Tak też się stało w październiku, kiedy to Holendrzy przyjechali na test-mecze do Polski. Polacy, którzy mieli po raz kolejny pobierać nauki żużlowego rzemiosła od Holendrów tym samym nie byli faworytem potyczek.

– Wprawdzie śmielsi fanatycy liczyli się ze zwycięstwem Smoczyka, bardzo wiele przed meczem mówiono o wielkiej tajemnicy, która zwie się jazdą zespołową, ale ogólnie twierdzono, że nie damy rady Ho­lendrom. Mówiono, że jeśli może­my nawet liczyć na zwycięstwa indywidualne, to niestety mecz i tak przegramy – pisały wówczas media.

W Warszawie doszło jednak do niespodzianki. W pierwszym spotkaniu rozegranym 9 października na torze warszawskiej Skry Polska pokonała wysoko Holendrów 82:64, a wygrana ta przez kolejne dni mocno opisywana była przez prasę. Nie brakowało opinii, że pokonanie Holendrów to przełom w rozwoju polskiego żużla. W zespole polskim pierwszoplanową postacią był nie kto inny, jak Alfred Smoczyk, który zapisał na swoim koncie 19 punktów.

– Bieg 8-my przyniósł nowe po­dwójne zwycięstwo Polaków. Bo­haterem tego biegu był Smoczyk, który zrezygnowawszy z osobi­stych ambicji, rozegrał spotkanie taktycznie, jadąc na pierwszym miejscu, nie odrywał się od Ko­łeczka, umiejętnie blokował prze­ciwników na wirażu, w efekcie czego ani Metzelaar, który odpadł zresztą po dwóch okrążeniach na skutek defektu łańcucha, ani Wil­lard, nie byli w stanie przebić się przez polską zaporę. Przyjemnie było patrzeć na ten bieg, jak i na Smoczyka, który tego dnia pokazał wielką klasę. Pięć razy startował Smoczyk. Pierwszy raz pojechał po bezapelacyjne zwycięstwo nad pierw­szym żużlowcem Holandii, cztery razy jechał dla zwycięstwa zespo­łu, pomagając’ słabszym kolegom. Nie będzie przesady, jeżeli napiszemy, że większość punktów robiła polska drużyna dzięki wła­śnie doskonałej taktycznie jeździć Fredka. W porywającej jeździe Smoczyka nie było jednak ani krzty ryzyka. Jego brawura pokrywała się całkowicie z rzadko spotykaną na torach żużlowych techniką. Ten młody chłopak, który w zeszłym roku po raz pierwszy dosiadł Jappa jest wyjątkowym talentem. Jest jeźdźcem posiadającym nerw do walki przy jednoczesnym wyrobieniu sportowym. W czerwcu bieżącego roku Szwedzi wygrywali z nami jak chcieli. Widzowie zachwycali się taktyką ich jazdy. Dziś zrobiliśmy to sa­mo z Holendrami, co z nami zro­bili Szwedzi – pisał po meczu katowicki „Sport”.

Co ciekawe, dziennik sportowy zwrócił uwagę na jeszcze jeden fakt, a mianowicie na niesamowitą popularność jaką cieszył się wówczas Alfred Smoczyk.

– O znalezieniu miejsca na stadionie nie było mowy już na trzy kwa­dranse przed meczem. Tylko z Leszna, rodzinnej miejscowo­ści Smoczyka, przybyło przeszło tysiąc osób. Byli tacy fanatycy, którzy bezpośrednio po meczu piłkarskim ZZK — Polonia autobusami, taksówkami, a nawet pieszo dążyli na tor Skry. Nie tylko ulicą Wawelską, lecz i sąsiednimi płynęły w kierunku stadionu tłumy sympatyków sportu motocyklowego. Szczupłe stosunkowo trybuny nie były w stanie pomieścić wszystkich posiadaczy biletów na miejsca sie­dzące. Organizatorzy apelowali do widzów o ściśnienie się, na trybunie panował ścisk – dodawał relacjonujący spotkanie dziennikarz. 

Oprócz wspomnianego Smoczyka prym w polskim zespole wiedli Tadeusz Kołeczek i Eugeniusz Zendrowski. Zdobyli odpowiednio: 15 i 13 punktów. Ten ostatni parę wywalczonych  „oczek” zawdzięczał tego dnia kibicom.

– Publiczność warszawska zdała egzamin z uwagi. Przed startem jednego z biegów z trybun roz­legły się okrzyki „poprawcie Japa  Zenderowskiemu“. Uwaga by­ła słuszna, bo stojący na trasie Zenderowski miał odkręcony przy swym Jappie dekiel od zbiornika oleju. Dzięki uwadze publiczności Japp Zenderowskiego nie uległ awarii – relacjonował w 1949 polski dziennik sportowy. 

Zachwytom po wygranej Polski nad Holandią nie było końca. Ówcześni znawcy sportu motorowego byli pewni, że swoje „cuda” zdziała szkoleniowa ręka Szweda Freiberga, który pojawił się w Polsce ponoć zaledwie parę dni przed warszawskim meczem. Szeroko zachwalano profesjonalizm wciąż jeżdżącego na żużlu szwedzkiego trenera.

– Szwed Frleberg był pierwszym trenerem naszej reprezentacji „z praw­dziwego zdarzenia”. Po raz pierw­szy widzieliśmy najnowocześniejszą metodę treningu. Szwed jest nie tylko doskonałym teoretykiem, nie tylko zna się wspaniale na Japach, ale umie uczyć i —co nie jest bez znaczenia — sam za­licza się do czołówki żużlowców Eu­ropy. Pierwszą czynnością Szweda w pół godziny po przybyciu do War­szawy było przeanalizowanie wszyst­kich fotografii naszych zawodników „w akcji”, jakie tylko były w posia­daniu PZM. Omawiając na podstawie tych zdjęć pozycje zawodników pod­czas jazdy na wirażu udzielił im Szwed pierwszej doskonałej lekcji. Wielką zasługą Szweda jest położe­nie nacisku na treningi jazdy zespołowej. Przyjemnie było popatrzeć na Szweda trenującego ze Smoczykiem. Wypuszczał on naszego Smoka przed siebie i objeżdżając go ze strony prawej i lewej, demonstrował zarówno zasady wyprzedzania przeciwnika na wirażu, jak też celowej „blokady”. Obok takich lekcji poglądowych Frieberg wielokrotnie „przegonił” po torze po dwie pary jeźdźców tłumacząc im i demonstrując zasady współpra­cy i „blokady” przeciwników. Zapo­znanie z tajnikami Japów, a zwłasz­cza z zasadami dobierania właści­wych przełożeń dla różnych torów miało też duże znaczenie. Parę godzin przed meczem wszyscy Ho­lendrzy zmienili przełożenia swych Japów na takie, jakie mieli Polacy! Dobrze się stało, że Szwed pozosta­nie w Polsce do czwartku i że przedłużono wobec tego obóz treningowy w Warszawie. Frieberg wyraził zgodę na przyjazd do Polski wiosną przy­szłego roku i to na okres paru  ty­godni, w ciągu którego to czasu objedzie główne ośrodki sportu żużlo­wego w Polsce. Nie trzeba chyba udowadniać, jak dodatnio wpłynie to na podniesienie poziomu młodych zawodników – wychwalał trenera z „kapitalistycznego” kraju dziennikarz.

Kolejnym ojcem wygranej nad Holendrami był mechanik polskiego zespołu, Filipowski.

– Zapracowany mechanik Filipowski zdał i tym razem egzamin. Całą noc pracował przy maszynach, od rana był znów na nogach, a pracę swą zakończył dopiero w parę godzin po meczu, ulokowawszy Japy w garażu. Oklaski publiczności, jakie otrzymał na torze były doprawdy zasłużoną nagrodą. Sprawa maszyn jest w tej chwili niesłychanie ważna. Nie będzie przesady, je­żeli po dzisiejszym meczu powiemy sobie, że posiadając zaledwie 17 starych Jappów, je­steśmy groźni na żużlu dla najlepszych zawodników w Europie – pisał Sport. 

– Przechodzimy teraz do zagadnienia najważniejszego. Nie pomógłby na­wet najmiększy tor, nie pomogłyby najnowsze Japy i niewiele wskórałby najlepszy trener, gdybyśmy nie mieli dobrych utalentowanych zawodni­ków. W ciągu 4 dni — bo tyle trwał obóz treningowy w Warszawie — nie uda się nikomu zrobić zawodnika z… patałacha. Pamiętajmy, ten Fierberg nie tylko podciągnął paziom starych i wypróbowanych już naszych „repów”, jak Smoczyk, Kołeczek, czy Olejniczak, ale zrobił dobrych zawodników z młodych początkują­cych jeźdźców, którzy praktycznie dopiero w tym roku rozpoczęli swą karierę zawodniczą, jak Woźniak, Sucheckt, czy Paluch! Holendrzy przegrali nie dlatego, że — jak ich posądzano po meczu byli słabymi przeciwnikami, bowiem przysłali do Polski zawodników znanych na wielu torach Europy, a dlatego przede wszystkim, że spotkali się z drużyną bardziej od nich wyrównaną, której rezerwowi potrafili pokonywać ich czołowych zawodni­ków i która dała z siebie wszystko, na co było ją stać! Mylili się Ci, którzy spodziewali się meczu Holandia kontra Smoczyk – podsumowywał wygraną Polaków Władysław Pietrzyk. 

Jako ciekawostkę cytujemy opis  „pozatorowych atrakcji”  tamtejszego spotkania.

Najgłośniej dopingował zawodników jeden z członków PKM Ogniwo Warszawa, który zabrał ze sobą na trybunę ręczną syrenę. Głos tej syreny dawał się słyszeć podczas każdego biegu i zagłuszał doping publiczności.

Każdy start Smoczyka to nowy rekord toru. Smoczyk i tym razem nie zrobił zawodu warszawskiej publiczności i już w pierwszym biegu poprawił o 2,4 sekundy własny rekord toru doskonałym czasem 1,24 minuty, co odpowiada przeciętnej 68,8 km na godzinę.

Frieberg cieszy się niebywałą sympatią wśród zawodników. Po zwycięstwie Sucheckiego, po re­kordzie Smoczyka, Frieberg ser­decznie ucałował przed 25 tys. widzów swoich uczniów. Po zwycięstwie drużyna polska wyniosła go na rękach na środek boiska. Szwed powędrował kilka razy do góry.

Zawody motocyklowe mają swoich przysięgłych kibiców. Największą ich ilość dostarcza Leszno. Wtajemniczeni twierdzą, że na mecz Polska — Holandia w Warszawie wybrali się wszyscy z Leszna, prócz starców i dzieci. W dniu zawodów tysiąc miesz­kańców Leszna krzyczało radoś­nie na stadionie, zagłuszając nawet ową doniosłą syrenę i warkot wrażenia rasowego żużlowca. Leszczyniacy zao­patrzyli się ponadto w biało-czer­wone chorągiewki, tak że zwarta ich grupa ożywiała widownię.

Holendrzy rozegrali dziś trzy spotkania. Ze Szwecja, Szkocją i Polską. Do Polski przy­słali najmłodszy wiekiem zespół (przeciętny wiek 32 lata). Wiek drużyny holenderskiej wynosił w sumie 268 lat. Na tym polu uzyskaliśmy również prze­wagę. Wiek naszej drużyny wy­nosił zaledwie 200 lat (prżeciętny wiek 25 lat), a dwóch zawodni­ków rezerwowych Paluch i Su­checki miało w sumie 37 lat,a więc o 6 lat mniej od rezerwo­wego Holandii v. Stuivenberga

Zawody żużlowe mają w Polsce swoją przysięgłą wielbicielkę. Z miasta do miasta, tam gdzie tylko jest tor żużlowy jeździ sympatyczna pani Zosia z Łodzi i dopinguje zawodników. Wczoraj oś­wiadczyła nam z triumfem, że właśnie otrzymała plany i że w Łodzi z jej inicjatywy powstanie tor żużlowy. Zawodnicy postanowili nadać jej tyłuł kibica żużlowego… honoria causa

Wyrobiona sportowo publiczność warszawska nie zapomniała o współtwórcy zwycięstwa nad Holandią mechanikowi PZM, Fi­lipowskim. Zebrał on owacje nie mniejsze, niż zwycięzcy żużlowcy. Niestety jednak nie spełnił żądania publiczności i nie pokazał jej się w całej krasie. To jest w niemożliwie w wyplamionym kombinezonie, bowiem bez przer­wy tkwił w parku maszyn, re­montując kapryśne przepracowane Jappy.

Wyniki spotkania Polska Holandia 9,10,1949

W kolejnych dwóch spotkaniach  z drużyną Polski reprezentacja Holandii została podzielona na dwa zespoły. We Wrocławiu Holendrzy jako drużyna Rotterdamu wygrała 82:69, w Grudziądzu przegrała 37:64