Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

To był weekend bez PGE Ekstraligi. Spragniony dobrego żużla udałem się w podróż do Rybnika i Leszna. Okazuje się, że zawody indywidualne mogą być kapitalną reklamą speedwaya. Duża w tym zasługa organizatorów i… kibiców. Niby to oczywiste, ale z nimi wszystko jest prostsze.

 

Kiedy w 2018 roku oglądałem na żywo Puchar Nice 1. Ligi w Gdańsku, bardzo żałowałem, że tak mało ludzi podziwia świetny żużel. Zawodnicy robili co mogli, aby zgromadzeni w stolicy województwa pomorskiego widzowie bawili się doskonale. Niestety można było żartować, że przyszły tylko rodziny uczestników. Peter Ljung przekazał mi wtedy brutalną jego zdaniem prawdę – turnieje indywidualne interesują garstkę osób. Przekonywał, że w Szwecji już tylko rozgrywki klubowe wzbudzają jakieś emocje i wkrótce podobnie będzie w Polsce. Na szczęście są wyjątki.

Najpierw o Rybniku. Ileż ja się nasłuchałem, że cykl SEC – choć dobrze opakowany – nie jest ani trochę ciekawy. Tymczasem firma One Sport poszła bardzo dobrym kluczem. Do ciekawej stawki (Madsen, Dudek, Pawlicki, Michelsen, Lambert, Bewley, Smektała – nie jest źle) doszły obiekty, spragnione wielkiego żużla. Ekipy z Bydgoszczy, Gdańska i Rybnika nie jeżdżą obecnie w PGE Ekstralidze, więc dla kibiców z tych ośrodków to wciąż coś ekskluzywnego. Podobnie jak dla Niemców z Guestrow. Frekwencja przy Gliwickiej dopisała. Tomasz Dryła, który był tego dnia spikerem na murawie, padł na kolana po zawodach i dziękował fanom, którzy emocjonalnie reagowali na wydarzenia na torze oraz na zabawy, proponowane przez komentatora Canal+ i Jacka Dreczkę. Fani przyjechali na 4. finał SEC z Zielonej Góry, Świętochłowic, Leszna, Lublina i wielu innych rejonów Polski. Co ważne – dostali fajne widowisko.

Mający spory potencjał tor w Rybniku nie zawiódł. Obejrzeliśmy ciekawą walkę na dystansie oraz walkę o tytuł mistrza Europy do ostatniego biegu. Sprawę brązowego medalu trzeba było rozstrzygnąć w biegu dodatkowym. Zawody kompletne? Na pewno co najmniej bardzo dobre. Walka Duńczyków, którzy czasem żyją ze sobą jak pies z kotem elektryzowała fanów, a przywiązanie do barw klubowych było równoznaczne z wspieraniem przedstawicieli danych drużyn. Pamiętacie jak Osioł ze Shreka krzyczał „ja chcę jeszcze raz!”? Cóż, z tym turniejem mam podobnie.

Następnego dnia było Leszno. Finał IMP, czyli jedna z najlepiej obsadzonych imprez na świecie. Nie mam wątpliwości – tu już barwy klubowe mają ogromne znaczenie. Kibice Moje Bermudy Stali Gorzów i Betard Sparty Wrocław wyklinający na głównego rywala swojego ulubieńca, leszczynianie wspierający szybkiego jak Struś Pędziwiatr Janusza Kołodzieja – czuć było, że 11 lipca mamy do czynienia z poważną sprawą. Do tego Zmarzlik i Janowski, którzy już w trakcie zawodów podkręcali napiętą jak plandeka na żuku atmosferę – jestem przekonany, że kibice potrzebują takich historii, choć oczywiście zachowania „Magica” z podium w żadnym momencie popierać nie zamierzam. Frekwencja znów ok, choć piękna pogoda mogła skusić większe grono fanów. Narzekać jednak nie będę, bo przecież Leszno ma ten finał od dawien dawna i niektórzy mogli mieć przesyt. A jednak na przeciwległej prostej widok był zacny. Nie dziwię się też, że Rufin Sokołowski wbił szpilkę przygotowującym tor na mecze PGE Ekstraligi. Tylko oferując fanom takie przyjemne ściganie możemy ich odciągnąć od telewizora i sprawić, że znów będą chętniej odwiedzać ukochane stadiony. Trzeba o tym mówić i to jak najczęściej.

Po minionym weekendzie jestem pozytywnie zbudowany. To była namiastka pięknego żużla i dobra reklama dyscypliny. Pokłony należą się Bartoszowi Zmarzlikowi, któremu wreszcie gawiedź nie będzie wypominać braku Czapki Kadyrowa w kolekcji. Mikkel Michelsen to też zacny mistrz Europy i gość, który do cyklu SGP 2022 wniesie sporo ciekawego.

KONRAD MARZEC