Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tego zawodnika nikomu przedstawiać specjalnie nie trzeba. O tym, jak wyglądają Święta Bożego Narodzenia w domu Nickiego Pedersena oraz o jego bogatej karierze na żużlowych torach Duńczyk opowiada w poniższej rozmowie. Zapraszamy! 

 

Nicki, powiedz proszę – Święta Bożego Narodzenia to dla Ciebie…

Jest to oczywiście wyjątkowy czas dla mnie i dla moich najbliższych. Zawsze te dni uroczyście świętujemy. Mamy wtedy czas wyłącznie dla siebie. Oczywiście, dzieci jak zawsze czekają na prezenty, choć ja mogę powiedzieć, że są one dla mnie tak naprawdę sprawą drugorzędną. Najważniejsze jest dla mnie to, że ten czas spędzam ze swoimi najbliższymi. 

Nicki Pedersen to człowiek, który ma zaplanowaną listę prezentów do kupienia wcześniej czy może kupuje je na zasadzie „last minute”?

(Śmiech) W życiu prywatnym jestem tak zorganizowany, jak w tym zawodowym. Najczęściej są to prezenty mocno przemyślane, choć nie ukrywam, że jak to w życiu bywało – rzadko, ale bywało – biegałem po sklepach i kupowałem na ostatnią chwilę. Skłamałbym, gdybym powiedział, że tak nie było. Ja w ogóle mam to szczęście, że jest Natasza, która bardzo często w kwestii prezentów dla naszych najbliższych jest pomocna.

W takim razie jaki najlepszy prezent Natasza otrzymała od Ciebie?

Hmmm… Kurczę, ciężko powiedzieć. Ja powiem inaczej. Najważniejszym prezentem jaki mamy, jest to, że jesteśmy zdrowi i mamy siebie nawzajem. Zdrowia ani drugiej osoby nie możesz sobie w życiu po prostu kupić, jak prezentu pod choinkę. Bardzo miło jest dawać prezenty czy je otrzymywać, ale dla mnie najważniejsza jest ta kwestia. 

Czy jak Nicki Pedersen był małym chłopcem, to wierzył w Świętego Mikołaja?

(śmiech) Nie pamiętam, ale na pewno jak każde dziecko do jakiegoś wieku wierzyłem. Później starałem się być bardzo grzeczny, aby dostać fajne prezenty od rodziców. Był na pewno okres, że wierzyłem w faceta wpadającego z workiem prezentów przez komin.

Co w Danii spożywa się na Święta Bożego Narodzenia?

Byłem w Polsce na paru spotkaniach wigilijnych i podobnie jak my, spędzacie spotkania na rozmowach w gronie najbliższych oraz przy specjalnych potrawach. Na pewno na moim stole zagości indyk oraz kaczka. Nie zabraknie również tradycyjnego duńskiego risalamande, czyli ryżu na mleku, do którego najczęściej dodaje się migdały, bitą śmietanę oraz sos wiśniowy. Będą dania rybne, wśród których będą królowały te z łososiem. 

fot. Krzysztof Konieczny, GKM Grudziądz

Nicki Pedersen ogląda podczas świąt w telewizji film „Kevin Sam w Domu”? 

(śmiech) Oczywiście, że tak! Kevin to bezwzględnie pozycja numer jeden, którą widziałem pewnie ponad dwadzieścia razy. Siadamy wspólnie wieczorami i oglądamy z dziećmi świąteczne filmy, nie tylko Kevina, ale wiele innych. Warunek jest jeden, musi być tematyka świąteczna. Wspólne oglądanie filmów, to można powiedzieć już też rytuał w naszym domu.

Pomagasz najbliższym w przygotowaniach do  Świąt ? 

Oczywiście, że tak. Na tyle, na ile może zaangażować się mężczyzna w przygotowania świąteczne, to się angażuję. 

Wolisz spędzać święta w Danii czy może gdzieś w ciepłych krajach?

Definitywnie w domu. Oczywiście, że moglibyśmy gdzieś wyjechać, gdzie byłoby ciepło i słonecznie, ale powiem Ci, że czułbym się wtedy bardzo, ale to bardzo nieswojo. Święta kojarzą mi się – jak wielu – z zimą, rodzinnym domem i bez dwóch zdań najlepsze święta to te spędzane w domu.

Jak spędzicie zatem tegorocznego Sylwestra z partnerką?

Jeszcze nie wiemy. Jesteśmy w tym wypadku bardzo  spontaniczni. Prawdopodobnie skończy się na spotkaniu z przyjaciółmi i bardzo spokojnym świętowaniu nadchodzącego roku, a być może postanowimy się jednak gdzieś wybrać dalej. Na ten moment po prostu nie wiem. 

Dom Nicki Pedersena

Jak długo jesteście razem z Nataszą?

O ile dobrze liczę, a raczej dobrze, to niedługo minie pięć lat naszej znajomości i nie ukrywam, że jest nam ze sobą bardzo dobrze i pewnie gdyby Natasza była obok, to by to potwierdziła. Najważniejsze w tych trudnych dla nas wszystkich czasach jest to, aby nam wszystkim dopisywało zdrowie. 

Rozmowa miała być świąteczna, ale wykorzystam fakt i przejdę na chwilę do spraw zawodowych. Powiedz Nicki, dlaczego Ty w ogóle zostałeś żużlowcem?

Dobre pytanie. Tu Cię zdziwię. Tak naprawdę przez przypadek. Razem z bratem u naszej babci zaczęliśmy jeździć na motorach do motocrossu. Tam był taki kawałek pola z małymi pagórkami. Po jakimś czasie, podczas tych naszych jazd, pojawili się ludzie, którzy pracowali w pobliskim banku. Przyszli chyba na jakieś przerwie i zasugerowali nam, że mamy na tyle dobrą kontrolę nad motocyklem i technikę, że powinniśmy pójść nie w motocross, a właśnie w żużel. Gdyby więc nie ludzie z tamtego banku, pewnie mistrzem świata na żużlu bym nie został.

Kto był Twoim pierwszym idolem. Olsen, Nielsen czy może Gundersen?

Żaden z tych, których wymieniłeś. Moim idolem jak zaczynałem był Jan Osvald Pedersen. Jan startował w tym samym klubie, w którym ja zaczynałem karierę, czyli Fjelsted, mieszkaliśmy również blisko siebie, no i znaczenie miały jeszcze dwie rzeczy. Pierwsza to taka, że Jan jest niski – podobnie jak ja – oraz druga, że Jan wedle mojej oceny był niesamowitym wojownikiem na torze. 

Startujesz na żużlu wiele lat. Pamiętasz swoje pierwsze zwycięstwo w karierze?

Takich rzeczy się nie zapomina. To był jeden z pierwszych, o ile nie pierwszy jakiś turniej juniorów w 1988 roku. Pamiętam, że  stanąłem wtedy na podium zawodów i dostałem taki bardzo mały puchar, który mam jeszcze gdzieś w kartonie w piwnicy. Byłem wtedy przeszczęśliwy, że jeżdżę na żużlu i że jestem wśród najlepszych. 

Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że jesteś tak dobry, że możesz być mistrzem świata?

Kiedy? To było dokładnie w 1993 roku, po tym, jak wygrałem mistrzostwo Danii. Pamiętam, że po zawodach podeszła do mnie ekipa telewizyjna, abym udzielił wywiadu i wtedy oficjalnie przed kamerą pytany o żużel odpowiedziałem, że kiedyś chcę być indywidualnym mistrzem świata i nim kiedyś zostanę. Mistrzostwo zdobyłem dopiero dziesięć lat później i to najlepiej pokazuje, jak trudno w tym sporcie, dojść na sam szczyt. Jak teraz rozmawiamy i przypominam sobie ten wywiad z 1993 roku i mistrzostwo z 2003 roku, to ponownie sobie uświadamiam, jak to była dla mnie ciężka droga. To naprawdę nie jest łatwy sport. Łatwo się w żużlu chce być najlepszym, ale cholernie ciężko nim zostać. 

Nicki Pedersen z synem

Co Twoim zdaniem zadecydowało, że na żużlu zaszedłeś tak daleko?

Ciężko mówić o sobie. Uważam jednak, że najważniejsza była zawsze moja wiara w sukces oraz w samego siebie i bycie w tym wszystkim realistą. Mam taką zasadę, że ja bardzo mało mówię, a staram się więcej robić. Na pewno też co roku z każdych popełnionych błędów wyciągałem wnioski, aby unikać ich w przyszłości. Błędy każdy w życiu robi, ale one są po to, aby czegoś nowego nas nauczyły i abyśmy ich więcej nie powtarzali. Widocznie wtedy, w 2003 roku, popełniłem ich po prostu najmniej i zostałem mistrzem świata.

Załóżmy, że młody duński junior podejdzie do Ciebie i się spyta – „panie Pedersen, co ja mam robić, aby zostać  mistrzem świata jak pan”?

Zdarzają się takie sytuacje. Najważniejsze moim zdaniem w byciu najlepszym jest to, aby robić coś z prawdziwej pasji i być poważnym wobec samego siebie. Ważne również jest to, aby zawsze do wszystkiego mieć odpowiedni dystans. W życiu niekiedy „wysokie” noszenie głowy może człowieka zgubić. Ja żadnej recepty na swoje sukcesy nigdy nie miałem, poza jedną – bądź zawsze sobą i zawsze pracuj na tyle, na ile to możliwe. Trzeba szanować samego siebie, cały czas się w żużlu uczyć, bo droga do bycia najlepszym jest daleka i co podkreślam – nie wolno za niepowodzenia obwiniać swojego otoczenia. Jeśli ktoś szuka przyczyn porażek wokół siebie, do niczego dużego w żużlu ani w życiu nie dojdzie.

Miałeś taki moment w swojej przebogatej  karierze, w którym pomyślałeś sobie „mam dość, odchodzę z tego sportu”?

Zawsze są takie momenty, że ma się w życiu wszystkiego najzwyczajniej dość. Ja zawsze szanowałem i szanuję ten sport. Mam do niego respekt. Miałem trudne momenty, jak choćby po kontuzji, kiedy się połamałem i przez parę miesięcy ciało nie reagowało prawidłowo na wszystkie bodźce, ale nawet wtedy wierzyłem, że się podniosę i będę znowu na torze szybki, jak kiedyś. Ja po prostu wierzę w siebie i to mi pomaga po dziś dzień. Ja wciąż wierzę, że mogę być na topie. 

Najlepszy moment w Twojej karierze?

Bez wątpienia wspomniany wyżej 2003 rok i mistrzostwo świata. Wtedy byłem po raz pierwszy najlepszy, a w cyklu naprawdę byli bardzo mocni rywale – Gollob, Rickardsson. Crump czy Adams. Ci goście to byli „kozacy”. Sam fakt ścigania się w takim towarzystwie, to była dla innych zawodników nobilitacja, a ja po prostu wtedy zrobiłem wszystko tak, jak należy i zostałem mistrzem świata. To było coś dla mnie niesamowitego i do dziś bezwzględnie to najważniejszy moment mojej kariery. 

Z kim Ci się najlepiej współpracowało na torze?

Takich zawodników w mojej karierze bez dwóch zdań było wielu. Jednak numerem jeden był dla mnie świętej pamięci Lee Richardsson. W ogóle blisko ze sobą żyliśmy, w sensie znajomości. Mieliśmy wiele dobrych chwil na torze czy poza nim. Niezmiernie przykr0, że doszło do tego nieszczęśliwego zdarzenia we Wrocławiu. Drugi taki zawodnik to Greg Hancock, z którym startowałem między innymi w Częstochowie.

Kibice w Polsce zastanawiają się, ile lat będziesz się jeszcze ścigał. Nie myślisz już powoli o zakończeniu kariery?

Mam obecnie podpisaną dwuletnią umowę w Grudziądzu. Powiem Ci, że wciąż czuję ten sam głód jazdy, co zawsze i nie jestem w stanie powiedzieć czy określić terminu, kiedy zejdę z motocykla czy po raz ostatni zjadę motocyklem do parkingu. Jedno wiem – dopóki daje mi to radość, to będę startował i na pewno odejdę z tego sportu z uśmiechem. Jako zawodnik totalnie  spełniony. Czy to będzie za dwa czy za sześć lat, to pokaże już czas. Mnie kompletnie nie interesuje to, co mówią czy radzą mi inni. Nikogo nigdy nie uszczęśliwiałem na siłę i nie będę. Do momentu, jak będę czuł się silny, będę rywalizował. Dzięki temu, że w życiu polegałem na sobie, a nie na tym, co doradzają inni, osiągnąłem w żużlu tyle, ile osiągnąłem. Jeśli po dwóch latach w Grudziądzu będę czuł się tak, jak teraz, pościgam się kolejne dwa lata dla tego klubu.

Temat Grand Prix to temat już dla Ciebie definitywnie zamknięty?

Ciężkie pytanie. Podczas startów w Anglii nauczyłem się jednego. Nigdy nie mów nigdy. Grand Prix zawsze sprawiało mi wielką przyjemność. Czasy się zmieniły na tyle, że dziś Grand Prix to nie jak kiedyś głównie zawodnik i jego umiejętności na torze. Ja zawsze jak startuję, to mierzę wysoko. Mój sportowy charakter każdy zna. Dziś, aby startować w Grand Prix, potrzebne jest doskonałe zaplecze na wielu płaszczyznach. Póki co mam ligę polską, duńską, są mistrzostwa Europy. Myślę że w Grand Prix już swoje zrobiłem, choć jak powiedziałem na początku – nigdy nie mów nigdy…

Co myśli Nicki Pedersen, kiedy staje pod taśmą startową? Jakie myśli latają Ci wtedy  po głowie?

Czekasz na odpowiedź w stylu „muszę wygrać”? ( śmiech) Wygrywać chce każdy, kto opuszcza parking i wyjeżdża na tor. Taka jest prawda. Ja skupiam się najpierw na tym, aby jak najlepiej wyjść spod taśmy. Później dobrze rozegrać pierwszy łuk i zakończyć pierwsze okrążenie. Po nim myślę o tym, aby jak najlepiej przejechać drugie okrążenie i tak do końca czwartego. Proces myślowy jest intensywny z okrążenia na okrążenie. Nie zapominaj o tym, że to taki sport, że musisz w trakcie wyścigu niekiedy myśleć w ułamkach sekund i podejmować decyzje o tym, jaki manewr wykonasz, a on może decydować nawet o twoim życiu. Fajnie się mówi – chcę wygrać bieg, ale uwierz ciało i mózg muszą się przez te sześćdziesiąt sekund naprawdę mocno „napocić”, aby to zrobić. Jak wygram bieg, to traktuję to zjeżdżając do parkingu jako bonus za dobrze wykonaną pracę właśnie w tych kilkudziesięciu ostatnich sekundach swojego życia. Bieg to po prostu taka droga, że aby ją dobrze przejść, musisz szybko myśleć i działać „step by step”. 

Angielscy dziennikarze wspominają, że Twój powrót do Anglii podniósłby tamten żużel zarówno sportowo, jak i marketingowo. 

Pewnie tak. Miałem podpisany kontrakt w Anglii, ale jak doskonale wiesz, ze względu na ostrzenia pandemiczne nie byliśmy w stanie go wypełnić. Na ten moment nie ma tematu Anglii. Ja bardzo dużo jako zawodnik zawdzięczam lidze brytyjskiej choćby pod względem nauki i życzę sobie, aby jak najszybciej tamtejsza liga wróciła do lat świetności. 

Jak Nicki Pedersen czuje się w Grudziądzu?

Rewelacyjnie. Tylko tak mogę to określić. Profesjonalny klub z zaletą taką, że wiedzą, iż mówię co myślę. Bardzo szanujemy się nawzajem. W Grudziądzu, jak ktoś się mnie o coś zapyta, to wie, że powiem nie co wypada i co im się spodoba, a to co myślę i działa to też odwrotnie. Myślę, że trafiliśmy na siebie idealnie. Życzę sobie, obym jak najdłużej mógł tam startować. 

No właśnie. Wiesz, że słyniesz ze swojego – nazwijmy to „niepokornego” charakteru. W Polsce się mówiło – „dziki Nicki”.

Oczywiście, że zdaję sobie sprawę, jak jestem często postrzegany. Ja po prostu zawsze jestem sobą. Na tym polega życie, aby być kim się jest, a nie udawać kogoś innego. Jestem szczery wobec samego siebie i innych. Tyle. 

Cykl Grand Prix po Twoim odejściu stracił doskonałego zawodnika i jednocześnie „barwny” charakter. Zdaniem wielu  mało jest dziś tak naprawdę prawdziwie „charakternych” facetów na torze.

Nie mi to oceniać. Ja wiem, że przez te ponad dwadzieścia lat pewne rzeczy były i się wydarzyły, ale takie jest życie. W nim trzeba być sobą. Ja zawsze chciałem być tylko Nickim Pedersenem i chciałem wygrywać. Nic poza tym. Ja jestem zwykłym, normalnym człowiekiem. Masz doskonały dowód teraz, jak sobie na luzie rzeczowo rozmawiamy. Oczywiście, że na torze musisz niekiedy pojechać tak, a nie inaczej, ale nie ryzykujesz, to nie wygrywasz. Nie wygrywasz – to nie jesteś mistrzem świata. Nikt z nas jednak nie jest głupcem i każdy zna granicę, do której na torze można się posunąć. Zapytaj Tomka Golloba, to myślę powie ci podobnie. Dla mnie to człowiek o wielkim charakterze na torze, jak i poza nim. 

Tai Woffinden napisał książkę. Zamierzasz pójść tą samą drogą?

Nie wiem. Sądzę, że jeszcze w moim zawodowym życiu nie nadeszła pora na podsumowania. Bez wątpienia taka książka o mnie, moim życiu zawodowym oraz prywatnym byłaby dla kibiców czymś interesującym. Niewykluczone zatem, że kiedyś kibicom, również tym w Polsce, zrobię taką niespodziankę (śmiech). 

Marzenie zawodowe i prywatne Nickiego Pedersena?

(śmiech) Ja żyję i spełniam swoje marzenia codziennie. Jak coś mi w życiu nie pasuje, to po prostu staram się to zmienić. Jeśli nie mogę czegoś zmienić, to z tym żyję i staram się być szczęśliwy. Nie przejmuję się rzeczami, na które ja jako Nicki Pedersen – nie jako żużlowiec, a zwykły człowiek – nie mam wpływu. Marzeń zatem nie mam. Uważam się za szczęśliwego człowieka. Mam wspaniałą rodzinę, jeżdżę wciąż na żużlu i to chyba nawet jeszcze nie najgorzej. Czego mogę chcieć więcej jeszcze od życia?

Nicki Pedersen z partnerką Nataszą oraz dziećmi

Nicki, Twoje motto życiowe to…

Żyj marzeniami i pracuj ciężko.

Dziękuje za rozmowę. 

Ja również. Dawno tak długo wywiadu nie udzielałem (śmiech). Korzystając z okazji życzę wszystkim polskim kibicom przede wszystkim zdrowych, spokojnych Świat Bożego Narodzenia oraz pomyślności w roku 2022. 

rozmawiał ŁUKASZ MALAKA, współpraca redakcyjna SEBASTIAN SIREK