Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W tym sezonie spełniło się marzenie sympatyków toruńskiego klubu i „Anioły” po roku spędzonym na zapleczu wróciły do rywalizacji w najwyższej klasie rozgrywkowej. Drużyna nie okazała się jednak wystarczająco mocna, żeby trochę namieszać i pokusić się o nieco bardziej spektakularny wynik. Wielkiej niespodzianki nie było. W przypadku eWinner Apatora Toruń można mówić co najwyżej o zrealizowaniu absolutnego planu minimum i tyle. Wydaje się, że w Grodzie Kopernika nikt nie będzie wspominał tego sezonu z wypiekami na twarzy.

 

Przed rozpoczęciem rozgrywek nie byłem w stanie jednoznacznie stwierdzić na co będzie stać torunian. Potrafiłem wyobrazić sobie, że wszyscy nagle wspinają się na wyżyny swoich umiejętności i sprawiają niejednego psikusa rywalom. Z drugiej strony dopuszczałem też myśl, że ten zespół nie będzie miał zbyt wiele do powiedzenia w lidze i stanie się dostarczycielem łatwych punktów. W pewnym momencie uznałem, że z nieco bardziej miarodajną oceną najlepiej poczekać do wyjazdu zawodników na tor i kilku pierwszych meczów. Na papierze to zestawienie jawiło się dla mnie jako kompletna zagadka. Widziałem ekipę zdolną do wszystkiego – zarówno w pozytywnym jak i negatywnym tego znaczeniu.

Początek sezonu wydawał się obiecujący i dawał nadzieję na wiele korzystnych rozstrzygnięć. Niestety, im dalej w las, tym było coraz mniej powodów do radości, a także przesłanek, że Apator będzie zdolny do wielkich wyczynów. Okazało się, że podopieczni Tomasza Bajerskiego są w stanie punktować tylko w rywalizacji z dwiema najsłabszymi drużynami w lidze. Kiedy trzeba było pojedynkować się z krajową czołówką, to poprzeczka była ustawiona zdecydowanie zbyt wysoko i nie dawało się jej przeskoczyć. Co prawda na koniec pojawiło się zwycięstwo z wiceliderem tabeli, ale przeciwnik był tak osłabiony, że trudno się tym podniecać i traktować to jako ogromny sukces. Gdyby rywal jechał w pełnym składzie, to raczej trudno byłoby to powtórzyć.

Jak dla mnie torunianie wywoływali w tym sezonie mieszane uczucia. Niby byliśmy świadkami meczów, w których twardo walczyli o swoje i nie zamierzali być chłopcem do bicia. Wielokrotnie potrafili trzymać się w kontakcie, niwelować straty oraz wypracowywać całkiem niezłe rezultaty. Momentami bywali na granicy sprawienia niespodzianki. To jednak nie przekładało się na punkty do ligowej tabeli. Często można było usłyszeć, że Apator zanotował kolejną piękną porażkę. Chyba nic nie boli tak bardzo, jak momenty, kiedy marzenia teoretycznie są tak blisko, a jednocześnie tak daleko.

Na nieszczęście torunian nie brakowało też spotkań, gdzie na pierwszy plan wysuwały się niemoc i bezradność. W dwóch przypadkach niestety nie udało się uniknąć trochę wstydliwych i zdecydowanie za wysokich porażek, które zawsze delikatnie psują wizerunek danego zespołu. Patrząc na przebieg obecnego sezonu, można dojść do wniosku, że „Anioły” paradoksalnie zostawiały po sobie znacznie lepsze wrażenie na wyjazdach niż w domu. Przed rozpoczęciem sezonu zapewne nie brakowało osób, które podejrzewały, że na obcych torach Apator może dostawać tęgie lanie, tymczasem przeważnie walczył tam jak równy z równym i nie dawał się tak łatwo złamać.

Największym problemem okazały się mecze na Motoarenie, które miały zapewniać solidny zastrzyk punktowy, ale w rzeczywistości nie dały zbyt wielu profitów. Pomijając wygrane spotkania z najsłabszymi rywalami w lidze oraz poszatkowanymi przez kontuzje gorzowianami – które de facto były czymś obowiązkowym – można dojść do wniosku, że torunianie tak naprawdę nie wyglądali u siebie na drużynę, która faktycznie może jechać po zwycięstwo. Wydaje się, że to przyjezdni praktycznie przez cały czas kontrolowali sytuację i czuli się bardzo pewnie. Gospodarze mogli tylko trochę bezradnie patrzeć, jak ktoś bez żadnych skrupułów panoszy się na ich terenie. Po pierwszej porażce na własnym torze kibice mogli sądzić, że to był jedynie wypadek przy pracy i następnym razem będzie dużo lepiej. Z biegiem czasu wszyscy przekonywali się jednak, że to były złudne nadzieje.

Po rozmowie z Adamem Krużyńskim, czyli Przewodniczącym Rady Nadzorczej eWinner Apatora Toruń, wiem, że domowy tor staje się coraz bardziej problematyczny i nie współpracuje z drużyną tak dobrze, jak wszyscy by chcieli. W klubie dochodzą do wniosku, że trzeba coś z tym zrobić i podjąć stanowcze kroki. Sympatycy „Aniołów” zapewne życzyliby sobie, żeby nie skończyło się wyłącznie na słowach, tylko na widocznych efektach tych działań. Seryjne przegrywanie meczów u siebie nie świadczy najlepiej o zespole i mocno utrudnia mu życie.

Atut własnego toru to jest baza, na której można budować dobry wynik. Bez tego trudno myśleć o spektakularnych osiągnięciach. Jeszcze parę lat temu torunianie raczej nie musieli martwić się o triumfy na Motoarenie. Jakiekolwiek porażki zdarzały się okazjonalnie. Kibice przeważnie głowili się nad tym jak wielkie będą rozmiary zwycięstwa, a nie czy w ogóle uda się je wywalczyć. Dzisiaj natomiast przeważa modlenie się o jak najmniejszy wymiar kary, świadomość, że drużyna może odstawać na tle mocniejszego rywala i przekonanie, że nie będzie zbyt wielu powodów do świętowania. To na pewno nie przyciągnie ludzi na trybuny.

Kiepska postawa na własnym torze sprawiła, że torunianie przez cały sezon nie byli w stanie oderwać się od dolnych rejonów tabeli i znajdowali się na tej samej półce, co dwie najsłabsze drużyny w lidze, czyli grudziądzanie i zielonogórzanie. Co prawda żużlowcy z Grodu Kopernika w końcu wysunęli się na czoło rankingu ekip walczących o ligowy byt, ale bez przerwy czuli na sobie oddech rywali i momentalnie mogli zostać zepchnięci na koniec stawki. Na pewno nie tak miało to wyglądać. Oczywiście w klubie wszyscy stawiali sprawę jasno i od początku sygnalizowali, że nadrzędnym celem jest spokojne utrzymanie w PGE Ekstralidze, ale chyba nikt nie przypuszczał, że to będzie rodziło się w takich bólach i oparach niepewności. Jeszcze przed ostatnią kolejną rundy zasadniczej „Anioły” miały matematyczne szanse na spadek, chociaż należy sobie powiedzieć, że do tego potrzeba było prawdziwych cudów w kilku meczach.

Pozostanie w elicie ostatecznie stało się faktem, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że to efekt przede wszystkim słabości bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie, a nie przesadnie dużej siły torunian. Na korzyść „Aniołów” działało to, że GKM i Falubaz również seryjnie przegrywały mecze i nie dopisywały do swojego konta zbyt wielu punktów. Gdyby jednak niespodziewanie zdobyły jakieś dodatkowe oczka – przecież w sporcie wszystko jest możliwe – to Apator znalazłby się w poważnych tarapatach, bo zapewne zostałby wyprzedzony i raczej nie miałby gdzie tego nadgonić. Ekipa Tomasza Bajerskiego nie potrafiła wypracować sobie odpowiedniej przewagi i wystarczająco dobrze zabezpieczyć się na wypadek niekorzystnych zdarzeń, więc po prostu w pewnym stopniu dopisało jej szczęście.

Sprawy poukładały się w taki sposób, że drużynie tak naprawdę wystarczyły korzystne wyniki wypracowane w bezpośredniej konfrontacji z grudziądzanami i zielonogórzanami, a pozostałe mecze i liczne porażki nie miały większego znaczenia oraz nie przyniosły poważniejszych konsekwencji. Trzeba sobie jednak uczciwie powiedzieć, że wszystko wisiało na włosku. Nie sądzę, żeby ktokolwiek w klubie był zadowolony z wystawienia się na tak potężną nerwówkę i potrzebę troski o każdy nadchodzący mecz – nie tylko swój, ale też rywali.

Wiele osób sugerowało, że tegoroczny skład eWinner Apatora Toruń nie rzucał na kolana i brakowało w nim chociażby takiego grajka jak Jason Doyle. Trudno nie zgodzić się z tym stwierdzeniem, ale ja mimo wszystko byłem w stanie zrozumieć filozofię przyświecającą budowaniu tego zestawienia. Niektóre ruchy kadrowe spotykały się z krytyką, ale ja potrafiłem znajdować w nich sens. Widziałem w tym wszystkim pewien pomysł i chęć przypodobania się kibicom. Każdy sympatyk toruńskiego klubu miał prawo powiedzieć przed sezonem: „to jest nasza, swojska drużyna, za którą zdążyłem się stęsknić”. Uważałem, że trzeba dać szansę temu składowi, zamiast z góry spisywać go na straty.

Teraz możemy już powiedzieć, że sportowo to zestawienie niespecjalnie się obroniło. To był skład, w którym role nie były ściśle określone przed rozpoczęciem rozgrywek. Nie rysował się wyraźny podział na liderów i zawodników dopełniających drużynę. Każdy miał szansę, żeby się wykazać i udowodnić, że może być wiodącą postacią tego zespołu. Jedni poradzili sobie z tym lepiej, a inni trochę gorzej. W początkowej fazie sezonu usłyszałem od jednego z zawodników, że Apator dysponuje bardzo wyrównanym składem, w którym każdy z seniorów może zdobywać w granicach dziesięciu punktów. Ja się z tym zgadzam, ale problem polega na tym, że przeważnie nie widywaliśmy zespołu w takim wydaniu. Chłopakom trudno było zebrać się do kupy, żeby całą grupą zapunktować na odpowiednio wysokim poziomie.

Najczęściej brakowało punktów ze strony Chrisa Holdera i Karola Żupińskiego. Wielokrotnie poniżej swoich możliwości jechał też Adrian Miedziński. Nie można jednak zrzucać odpowiedzialności wyłącznie na nich. Jack Holder, Robert Lambert i Paweł Przedpełski – choć robili bardzo dobrą robotę i stali się liderami tego zespołu – też miewali słabsze chwile i przeplatali lepsze występy z gorszymi. Dziury w składzie sprawiały, że Apator wielokrotnie nie był w stanie zwieńczać dzieła i sięgać po punkty do tabeli, które znajdowały się na wyciągnięcie ręki. Gdyby udało się wykorzystać chociaż część z nadarzających się okazji, to drużyna na pewno mogłaby zapewnić sobie większy spokój i oddychać znacznie głębiej.

W końcowym rozrachunku torunianie zrealizowali postawiony przed nimi cel i utrzymali się w PGE Ekstralidze, ale stylowo ten sezon pozostawił wiele do życzenia. „Anioły” na pewno zrobiły swoje w dwumeczach, które miały kluczowe znaczenie dla obrony ekstraligowego bytu – co trzeba im oddać – ale to raczej nie wystarcza, żeby tryskać przesadnie dużym optymizmem i mieć poczucie naprawdę dobrze wykonanego zadania. Nikt o zdrowych zmysłach nie wymagał od tej drużyny walki o medale i wygrania większości spotkań – bo jednak trzeba być realistą – ale zapewne można było liczyć na trochę więcej.

Myślę, że sympatycy Apatora oczekiwaliby przede wszystkim wywalczenia trochę większej liczby punktów, zwłaszcza w meczach na własnym torze, a także znacznie szybszego zapewnienia sobie bardziej komfortowego położenia w tabeli. Sądzę, że nie brakowało też osób, które miały cichą nadzieję, że drużyna wyraźniej zaznaczy swoją obecność w lidze, utrze nosa niektórym faworytom i dostarczy kibicom dużo więcej pozytywnych wrażeń. W rzeczywistości „Anioły” doszły jednak do ściany, której nie były w stanie przebić i wznieść się ponad pewien poziom. Okazało się również, że krajowa czołówka uciekła zdecydowanie do przodu i trzeba będzie się mocno postarać, żeby ją dogonić.

Teraz przed działaczami niełatwy okres transferowy i proces budowania drużyny na kolejny sezon. To jest ten moment, kiedy trzeba będzie wybierać między sentymentami, a wprowadzaniem świeżej krwi. Od decyzji i możliwości włodarzy może zależeć czy Apator będzie zatapiał się w przeciętności czy jednak ruszy naprzód. Wydaje się, że pewne zmiany są nieuniknione. W zespole są już zawodnicy, z którymi można wiązać nadzieje na przyszłość, ale potrzeba dodatkowych armat, żeby znaczyć coś więcej.

W Toruniu nie będzie tak samo jak w Grudziądzu czy Lublinie, gdzie przez wiele lat nie było ekstraligi i po awansie wszyscy cieszyli się z samej obecności wśród najlepszych polskich drużyn. Toruńskie środowisko żużlowe jest przyzwyczajone do innych standardów i wymaga znacznie więcej. To już jest piąty sezon z rzędu, kiedy pozycja toruńskiego żużla jest – delikatnie mówiąc – słaba. Celem powinno być przerwanie tego marazmu. Wiadomo, że to jest pierwszy sezon po powrocie do elity i wszystko wymaga czasu. Najważniejsze jednak, żeby już w kolejnym roku widoczny był progres, bo nikogo nie zadowoli drużyna, która stoi w miejscu i nie ma siły przebicia, albo – co gorsza – znowu się cofa.

KAROL ŚLIWIŃSKI

One Thought on Żużel. Najlepsi wśród najsłabszych, czyli kilka słów o sezonie eWinner Apatora Toruń [KOMENTARZ]
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    26 Aug 2021
     11:42am

    Patrząc na jazdę drużyny z Torunia to byłem na 80% pewny, że to właśnie ona zasili, po raz kolejny, 1 LŻ. Stało się inaczej i to dumny Falubaz poleciał na łeb na szyję.

    Apator wyciągnął pewne wnioski po spadku sprzed 2 lat, ale one były tylko takie, jakie każdego roku wyciąga GKM: „będzie jak będzie, byle się utrzymać”.

    Niestety, nie tędy droga. Chęć utrzymania to marazm, regres – jak się zatrzymałeś to inni ci uciekają i zaczynają być daleko!! Drużyna z Torunia powinna bardzo poważnie przebudować swój skład i zastanowić się nad „sprzedażą wiązaną” braci Holderów. Ja się na tym nie znam, ale przypuszczam, że Chris i Jack wywierają presję a wręcz swoisty szantaż na klubie typu: „albo jedziemy obaj, albo żaden” i tu trzeba „jaj” ze strony zarządu – „No to nie jedziecie panowie”. Inaczej się nie da.

    Apator Toruń, który ma tak ogromne tradycje, ma najpiękniejszy stadion żużlowy na świecie, powinien świecić przykładem w organizacji klubowej i zawodniczej a nie łkać po kątach: BYLEŚMY SIĘ UTRZYMALI – CHLIP, CHLIP.

Skomentuj

One Thought on Żużel. Najlepsi wśród najsłabszych, czyli kilka słów o sezonie eWinner Apatora Toruń [KOMENTARZ]
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    26 Aug 2021
     11:42am

    Patrząc na jazdę drużyny z Torunia to byłem na 80% pewny, że to właśnie ona zasili, po raz kolejny, 1 LŻ. Stało się inaczej i to dumny Falubaz poleciał na łeb na szyję.

    Apator wyciągnął pewne wnioski po spadku sprzed 2 lat, ale one były tylko takie, jakie każdego roku wyciąga GKM: „będzie jak będzie, byle się utrzymać”.

    Niestety, nie tędy droga. Chęć utrzymania to marazm, regres – jak się zatrzymałeś to inni ci uciekają i zaczynają być daleko!! Drużyna z Torunia powinna bardzo poważnie przebudować swój skład i zastanowić się nad „sprzedażą wiązaną” braci Holderów. Ja się na tym nie znam, ale przypuszczam, że Chris i Jack wywierają presję a wręcz swoisty szantaż na klubie typu: „albo jedziemy obaj, albo żaden” i tu trzeba „jaj” ze strony zarządu – „No to nie jedziecie panowie”. Inaczej się nie da.

    Apator Toruń, który ma tak ogromne tradycje, ma najpiękniejszy stadion żużlowy na świecie, powinien świecić przykładem w organizacji klubowej i zawodniczej a nie łkać po kątach: BYLEŚMY SIĘ UTRZYMALI – CHLIP, CHLIP.

Skomentuj