Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Paweł Weiland to grudziądzki rekordzista, być może nawet rekordzista Polski. Od 32 sezonów pełni obowiązki kierownika startu przy H4 i ani myśli o emeryturze. Idzie na maximum ponieważ, jak twierdzi, przywykł do oglądania żużla z poziomu murawy i na trybunach nie potrafi już znaleźć sobie miejsca. O zmianach, początkach, arsenale pod startem i gaszeniu motocykla garściami nawierzchni z toru opowiada w naszej rozmowie.

Twoje początki pod taśmą to rok 1989?

Nie do końca. W roli kierownika startu rzeczywiście, ale zaczynałem jeszcze wcześniej. Moje początki to czasy Grudziądzkiej Sekcji Żużlowej. Mama i tato aktywnie działali w prężnym wówczas Klubie Kibica. Oni zaszczepili we mnie zamiłowanie do żużla.

Nie ciągnęło na motocykl?

Nawet chciałem, ale mama była zdecydowanie przeciwna i tak zostało. Zaczynałem więc jako gracarz, potem pomagałem przy starcie aż trafiłem pod linki. Trzeba było znaleźć formę zastępczą, skoro na motocyklu nie dane było spróbować. I tak, stopniowo przechodząc kolejne etapy wtajemniczenia, jak Bozia przykazała, zostałem kierownikiem startu.

Przeszedłeś z klubem wszystkie szczeble. Od dolnej strefy stanów niskich w drugiej lidze, po Ekstraligę. Próbowano innych, kombinowano, ale koniec końców Paweł zawsze był pod ręką i do dyspozycji.

Pamiętam taki moment pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Władze w klubie były takie a nie inne i sprowadzono nawet człowieka z Lublina. Podobno miał być „lepszy”. Jeden z sędziów zawiesił jednak licencję temu sprowadzonemu z zewnątrz kierownikowi startu i wróciłem. Bez grymasów i dąsów. Bo GKM i żużel to moja pasja. 

fot. archiwum Pawła Weilanda

Na przestrzeni tych trzydziestu paru lat sporo się w regulaminach zmieniło. Pamiętasz początki?

No tak. Obowiązywała na przykład linia 30 metrów, którą malowało się kredą w poprzek toru. Do tego miejsca zawodnikom nie wolno było zmieniać toru jazdy po wyjściu ze startu o ile zagrażało to pozostałym. Mieli sędziowie duże pole interpretacji. Samemu pilnowało się pól startowych, kolorów kasków, a raczej kolorów pokrowców na kaski, bo nikogo nie było stać na cztery nakrycia każde w innym kolorze jak teraz. Dopiero parę lat po debiucie do pomocy byli na starcie grabkarze, poubierani w barwne stroje odpowiadające kolorom kasków. Teraz są dziewczyny, piękne kobiety i jest znacznie przyjemniej.

Ale słynne w Grudziądzu baraże 1983 roku to jeszcze pamiętasz z trybun?

(śmiech). No tak, to jeszcze z trybun. Ale już w gronie Klubu Kibica dzięki aktywności rodziców. W tamtych czasach jeszcze prosperował PKS, który nie tylko wspierał klub, ale skąd można było wypożyczyć autokar albo nawet dwa na zawody. I tak krążyliśmy po Polsce za żużlowcami GKM. To akurat chyba pamiętasz, bo sam też z nami jeździłeś.

Twój debiut, to był pamiętny mecz, szczególne zawody?

Prawdę mówiąc, to debiutowałem sezon wcześniej. Wtedy sędziowie nie byli aż tak skrupulatni jak obecnie. Nie miałem uprawnień, ale arbiter przymknął oko. Kolega nie przyszedł na jakieś zawody, chyba ligowe o ile kojarzę i ktoś musiał stanąć pod linkami – padło na mnie. Niewiele z tego pamiętam, nawet szczegółów tych zawodów. Swoje jednak wykonałem. W tamtym czasie nie było jeszcze funkcji kierownika startu. Był asystent sędziego i podprowadzający – dwie różne osoby. Od sezonu 1989 zlikwidowano asystenta sędziego, powołano w miejsce podprowadzającego funkcję kierownika startu i wtedy pojechałem na szkolenie, zaliczyłem, zdałem egzamin i rozpocząłem trwającą do dziś, oficjalną przygodę pod taśmą. Z kim i w jakich okolicznościach zaliczyłem debiut nawet już nie pamiętam.

Co na Twoją pasję żona Beata i rodzina? Pozwalają, dopingują, czy protestują?

Żona, córka, zięć, wnuki wszyscy zachodzą na stadion kiedy tylko mają czas. Zaczynałem jako kawaler. Zdążyłem się ożenić, wychować dzieci i doczekać wnuków. Kawał czasu. Na szczęście rodzina podziela moją pasję i nie ma żadnych zgrzytów.

Pamiętasz na przestrzeni lat szczególne zawody, albo zawodników które, bądź którzy specjalnie zapadli w pamięć?

Trochę się tego zebrało. Najbardziej pamiętam jednak gdy posądzono mnie zupełnie niewinnie. To zabolało. Mecz z Wybrzeżem Gdańsk. Trenerem był tam wówczas Stasiu Chomski, który karierę szkoleniowca zaczynał w Grudziądzu. Posądził mnie, że rzekomo miałem faworyzować miejscowych pod startem, a jego zawodników przestawiać. O mało nie doszło wtedy do rękoczynów. Było gorąco. 

Dużo można pod linkami?

Kiedyś można było znacznie więcej. Teraz są słuchawki, bezpośrednia łączność z sędzią, a ten za wiele nie pozwoli. Ale lata temu miało się pewne tricki. Najbardziej podatny pod taśmą był wielokrotny mistrz świata Tony Rickardsson. Jego łatwo wyprowadzało się z równowagi. Delikatne trącenie w kierownicę, machnięcie ręką przed goglami i już był zagotowany. Teraz to praktycznie niemożliwe. Ja oczywiście niczego takiego nie robiłem. Koledzy na szkoleniach opowiadali (śmiech). Podobno jeszcze niektórzy kombinują, na przykład że im łączność ucieka, ale ja nie wiem, to ich trzeba pytać.

fot. archiwum Pawła Weilanda

Co jeszcze zmieniło się Twoim zdaniem najbardziej na przestrzeni tych lat?

Tory. Wydaje mi się, że w latach 90-tych były inne. Pozwalały na więcej. Współcześnie bardzo pilnują, do tego wymogi ligi, komisarze – niewiele można wskórać. Tamte były selektywniejsze i chyba widowiska atrakcyjniejsze. Więcej było, mam wrażenie, ścigania. Teraz twardo i jazda jak po asfalcie.

Jak długo zamierzasz jeszcze powojować pod taśmą?

W sumie był już moment, że zamierzałem to zostawić i odpocząć. Bodaj trzy sezony temu. W klubie mnie jednak namówili i zostałem. Czyli chyba jak Owsiak. Do końca świata i jeden dzień dłużej.

A Twoje relacje z zawodnikami? Taki Pedersen. Przestawiasz go pod taśmą, a on po meczu przychodzi i po duńsku przekazuje co o tym myśli?

Ooo! To potrafi i po polsku (śmiech). Jest też taki międzynarodowy slang żużlowy, który wszyscy rozumieją. Kilku niesfornych to by się jeszcze znalazło, ale wciąż pracuję pod taśmą, więc na nazwiska nie czas. 

Był moment, w latach 90-tych, że kierownicy startu troszkę, mówiąc kolokwialnie, „pajacowali”. A to dwie szachownice, a to szalone wymachy tymiż, a to przebrania a la clown najczęściej – Ty nie uległeś tej modzie?

Więcej w tym było teatru niż prawdziwych doznań. Ja wolę po meczu spotkać się z chłopakami, uwolnić tłumione wcześniej z konieczności emocje. Wyrzucić z siebie, zależnie od okoliczności, radość lub złość. Ale nie w pracy, nie pod taśmą. Tam muszę być bezstronny, przynajmniej na zewnątrz, a nerwy jak postronki i trzeba to wszystko zdusić w sobie. Nie ma przy tym miejsca na potknięcie, jakiś błąd. Staram się być perfekcjonistą. Jeśli nerwy puszczą od razu sędzia pogrozi. Kiedyś bardziej „przeżywałem” mecze i pozwalano na więcej, teraz jako osoba funkcyjna mam być bezstronny i kropka. Nikogo nie interesuje jak to osiągnę, albo jak mi się krew w żyłach gotuje. 

Jak widzisz przyszły rok GKM-u?

Nie będę oryginalny. Liczę na przebudzenie Pawlickiego i powrót do formy Kasprzaka. Nazwiska nie jadą. Przykład Motoru Lublin sprzed dwóch sezonów najlepiej to ilustruje. Może Janusz Ślączka coś poprawi. Może potrzeba było zmian. Janusza pamiętam z meczu z Wybrzeżem gdy startował w Gdańsku. Wtedy mocno się indyczył i „czepiał”. Rogata, waleczna dusza. Tacy musimy być w przyszłym roku. Teraz wszystko mamy z trenerem wyjaśnione i sztama jest zawarta. 

Następcy się nie objawiają?

Ależ są. Wprowadziłem… zięcia. Ma uprawnienia. Miał debiut. Poprowadził kilka młodzieżówek. Może w przyszłym roku debiut ligowy. Zobaczymy. Syna nie mam, więc wdrożyłem zięcia.

Czyli ciągnie na trybuny żeby móc bez skrępowania wyrażać emocje?

Jakoś nie umiem. Na trybunach już teraz nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Tyle lat na murawie. Z tej perspektywy żużel inaczej wygląda. Inaczej smakuje. Inaczej też się go ogląda. 

No i zawsze wszystko pod okiem, z gaśnicą na czele?

O tak. Były i takie sytuacje. Gaśnica nie odpaliła i przyszło gasić motocykl nawierzchnią sypaną garściami, a zbieraną z toru. 

Obyś zatem nie musiał niczego gasić. Ani emocji, ani motocykli. Oby GKM-owi poszło jak najlepiej. A Tobie kolejnych 30-tu lat pod taśmą.

Niestety, obowiązuje limit wieku. Ci starsi odchodzą. Ja jednak zaczynałem wcześnie. Nawet bardzo wcześnie, więc kto wie, może rekord Polski w stażu?

Dziękuję za rozmowę.

– Dziękuję również.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

5 komentarzy on Żużel. Kierownik startu w Grudziądzu wspomina: Najłatwiej było wyprowadzić z równowagi Rickardssona
    Prawda
    19 Dec 2020
     2:34am

    SieRakOWski jak chce to potrafi napiac z sensem i bez jakis ukrytych podtekstow. Jestem pod wrazeniem. Hrawo

      Przemysław Sierakowski
      19 Dec 2020
       11:33am

      Czego i Panom życzę – wszak idą święta, czas cudów – pozdrawiam

        Prawda
        19 Dec 2020
         6:05pm

        tego też nie chcialem pisac ze przemowil Pan ludzkim glosem bo w swieta tak jest ze wszyscy mowia ludzkim glosem. ale to pewnie juz ocenzurujecie wiec .screen.

Skomentuj

5 komentarzy on Żużel. Kierownik startu w Grudziądzu wspomina: Najłatwiej było wyprowadzić z równowagi Rickardssona
    Prawda
    19 Dec 2020
     2:34am

    SieRakOWski jak chce to potrafi napiac z sensem i bez jakis ukrytych podtekstow. Jestem pod wrazeniem. Hrawo

      Przemysław Sierakowski
      19 Dec 2020
       11:33am

      Czego i Panom życzę – wszak idą święta, czas cudów – pozdrawiam

        Prawda
        19 Dec 2020
         6:05pm

        tego też nie chcialem pisac ze przemowil Pan ludzkim glosem bo w swieta tak jest ze wszyscy mowia ludzkim glosem. ale to pewnie juz ocenzurujecie wiec .screen.

Skomentuj