Foto: Speedway Motor Lublin
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Życie człowieka powinno składać się z małych przyjemności. Szczególnie z początkiem roku ludzie zaczynają rozumieć, że czas skosztować czegoś nowego. W sieci roi się od zdjęć osób morsujących, prawie każdy ma znajomego na diecie „keto” czy też chodzącego na crossfit. Dlatego też, drodzy żużlowi przyjaciele, grunt pod szkolenie narybku żużlowych kibiców należy robić już dziś.

 

Pewnego roku zdarzyło się i mnie zabrać takiego żółtodzioba na stadion po raz pierwszy. Z podziwu dla zjadliwości komentarzy umówmy się, że była to dziewczyna. Wytłumaczyłem zatem grzecznie kolory kasków, by nie było wątpliwości, którzy to „nasi” i zawody zdążyły się rozpocząć. Skierowałem uwagę rozmówczyni na rozprzestrzeniającą się woń metanolu, zapytałem, czy hałas nie doskwiera i zacząłem delikatnie opowiadać o ślizgu kontrolowanym, braku hamulców… Naturalnie bez żadnych kosmatych podtekstów. Odbiorca zareagował prawidłowo.

– No dobrze, ale jednak trzeba czasami hamować. Nie wiem, jak przykładowo jadący przed tobą się przewróci, co wtedy?

– Nogami hamujesz.

– Nogami? Jak Flinstone?

– Jak Flinstone.

Na twarzy rozmówczyni pojawił się szyderczy uśmiech niedowierzania. Wzięła gryza kiełbasy i widać, że wnikliwie analizuje sprawę. Dym, gdyby tylko mógł, poszedłby z uszu. Oczekiwanie na niewybredny komentarz przerwała informacja z głośnika o „rezerwie taktycznej w biegu ósmym”.

– Uu, to tu jest jakaś taktyka?

– Pewnie, że jest. Nawet w warcabach jest.

– No i na czym to polega?

– To proste. Drużyna, która przegrywa sześcioma punktami, może zastąpić słabszego zawodnika lepszym – odparłem niemal z automatu – żeby zawody były bardziej wyrównane…

– Mhm, czyli to tak jakby Barcelona prowadziła z Realem 2:0 i Real z tej okazji dostaje rzut karny, tak?

Szach mat. Ma skubana rację. Sensu to większego nie ma. Jak dobrze, że nie wspomniałem o jokerze albo o celowych utratach pozycji, żeby rezerwę w kolejnym biegu móc przeprowadzić. Choć może właśnie to bardziej nosiłoby znamiona prawdziwej taktyki..? Tak czy inaczej, wolałem już nie wgłębiać się w dalsze niuanse, bez odpowiedniego wcześniejszego przemyślenia. Zawody dobiegły końca bez dalszych zakłóceń. Spokojnie toczymy się w korku w drodze powrotnej, a tu znienacka „lody puściły”:

– Wiesz co? Fajny ten żużel. Tylko trochę już późno. Prawie 3 godziny spędziliśmy na stadionie. Ile tych wyścigów było? Piętnaście?

– Biegów. Dokładnie. Super zapamiętałaś.

– W programie było napisane. Ale dzięki za pochwałę. Uczysz się. „Doceniaj, a nie oceniaj”. I te twoje „biegi” to tak po minucie trwały, nie? Czyli w sumie siedzieliśmy 3 godziny, żeby 15 minut oglądać żużel?

– Ty siedziałaś. Ja kibicowałem, przyniosłem ci kiełbaskę, colę i byłem dwa razy w toi toiu.

– Od tej coli.

– …

Nie jest lekko być kibicem żużla. Czasem siądziesz pod głośnikiem, czasem oberwiesz szprycą. Czasem z kolei sam nie wiesz, jak wytłumaczyć komuś, dlaczego ten „swój żużel” kochasz. Jednak miłość przecież nie do rozumienia została zrobiona.