muller
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Niemiec Egon Müller to nie tylko były indywidualny mistrz świata, ale i doskonały swego czasu tuner. W karierze przygotowywał silniki również dla polskich zawodników, między innymi Tomasza Golloba oraz Roberta Dadosa.

 

Niemiec dziś już nie jest w stanie zliczyć, ile silników przygotował zawodnikom ze swojej stajni. – Nie ma takiej możliwości, aby to wszystko zliczyć (śmiech). Jedno wiem na pewno, że miałem taki sezon, w którym obsługiwałem pięćdziesięciu sześciu zawodników jednocześnie. Jeśli chodzi o zawodników z Polski, to wybijają się dwa nazwiska. Tomasz Gollob oraz Robert Dados. To byli najlepsi polscy zawodnicy, jakich miałem w swojej „stajni”. Obaj bez dwóch zdań należeli do grona klasowych żużlowców – zaczyna swoją opowieść Niemiec.

Co ciekawe, Muller z Tomaszem Gollobem zetknął się po raz pierwszy, kiedy ten przyjechał do Niemiec, aby ścigać się na zawodach… trawiastych. – Po raz pierwszy Tomasza Golloba widziałem podczas wyścigów na trawie o mistrzostwo Europy w Cloppenburgu i to był chyba 1994 rok. Być może wyda się to kibicom dziwne, ale tak, Tomasz Gollob ścigał się na trawie. Jak się poznaliśmy? Pamiętam, że rano przed zawodami siedziałem w lobby hotelowym i stolik obok ktoś rozmawiał po polsku. Zapytałem się więc, czy mówi po angielsku. Odpowiedział wtedy, że tylko „little” i to był Tomasz Gollob. Porozmawialiśmy chwilę. Po południu były zawody. Wtedy widziałem go pierwszy raz. Owszem, nazwisko było już znane, ale ja go do czasu zawodów w Cloppenburgu na żywo nie widziałem. Bez dwóch zdań jego technika jazdy była znakomita. Talent Tomasza do tego sportu epatował od początku – kontynuuje Muller. 

Niedługo później Niemiec został poproszony o to, aby przygotował dla Polaka silnik na jeden z turniejów Grand Prix. – Nie pamiętam, który to był rok. Zadzwonił do mnie Peter Nowak z firmy HN i powiedział, że potrzebny jest dla Tomka szybki motocykl na Grand Prix w Vojens. Jako, że zadzwonił Peter Nowak, którego znam doskonale i szanuję, wyzwanie podjąłem. Pojechałem na zawody do Vojens z silnikiem, tak naprawdę przeznaczonym na długi tor, po moich przeróbkach. To był doskonały silnik. Spotkałem się z Tomkiem oraz jego ojcem, Władysławem. Powiedziałem im, że mogą ten silnik spróbować. O ile pamiętam, Tomek dojechał na nim do finału, w którym został wykluczony. Po zawodach ustaliliśmy, że ten sam silnik przywiozę na Drużynowe Mistrzostwa Świata  do Bydgoszczy – wspomina Muller. 

Dwa tygodnie minęły i zgodnie z zawartą ustnie umową, Niemiec pojawił się z silnikiem w Bydgoszczy.Pamiętam, że w Bydgoszczy zjawiłem się dopiero w niedzielę, ponieważ w sobotę prowadziłem jakiś event dla jednej z firm w Niemczech. W niedzielę rano Tomasz testował silnik. Co ważne, tor był mokry i grząski. Tomaszowi wszystko idealnie pasowało. Była na pewno taka sytuacja, że zwróciłem uwagę, że trzeba zmienić łańcuch, bo silnik jest zrobiony „ekstremalnie” i łańcuch może nie wytrzymać. Niestety tak się stało. Łańcuch podczas zawodów  „strzelił”, a w Tomka wjechał wtedy Peter Karlsson, o ile dobrze pamiętam. Pamiętam, że w parkingu posprzeczałem się później z Władysławem Gollobem o ten nieszczęsny łańcuch. Tomek jeszcze chyba pojechał w zawodach, ale po upadku już nie był sobą. Prawda jest taka, że silnik pasował do toru rano, ale po tym jak tor został zwalcowany, silnik nie spisywał się tak, jak powinien. Był po prostu za silny na ten tor, który był podczas samych zawodów – mówi o tamtych zawodach Niemiec. 

Po raz ostatni obaj panowie zetknęli się ze sobą ponownie w Vojens. Tym razem jednak silniki przygotowane przez Mullera nie zdały egzaminu.Ponownie o pomoc poprosił mnie wtedy Peter Nowak. Tym razem chodziło o jakieś zawody w Danii na torze w Vojens. Przygotowałem silniki, ale one Tomaszowi wówczas nie „podpasowały”. Ostatni raz przygotowałem mu silniki chyba na jakieś zawody, które były rozgrywane w Diedenbergen. Tam już jednak zawiózł mu je mój syn Dirk – wspomina Muller. 

Co do jednego Niemiec nie ma żadnych wątpliwości. Takiego talentu jaki miał do żużla Tomasz Gollob nie miało wielu zawodników w historii tego sportu. Tomasz miał jeszcze coś, czego nie mieli inni zawodnicy na świecie.

– Tomasz był niesamowitym talentem. Jeden z najwybitniejszych zawodników w tej dyscyplinie sportu. Wedle mojego odczucia, mistrzem świata powinien być może i z sześć, siedem razy. Czemu nie był? Uważam osobiście, że przyczyna mogła tkwić w tym, że razem z tatą mieli ograniczone zaufanie do tunerów i jak najwięcej chcieli zrobić sami, czasami też było za dużo innych doradców z boku. Tomek miał jednak  jedną rzecz, jakiej nie miał nikt inny. On na torze dysponował instynktem „zabójcy”. Tego nie ma Zmarzlik, ani nie miał nikt inny, nawet Rickardsson. To był zawodnik, który wyjeżdżał i wiedział, że podejmie ryzyko największe z możliwych, aby tylko „dopaść” rywala. Nikt nie maił takiej techniki i nikt nie podejmował takiego ryzyka na torze jak właśnie Gollob – kontynuuje Muller. 

fot. archiwum Egona Mullera

Pozytywnie Egona Mullera wspomina sam Tomasz Gollob, którego zapytaliśmy o czasy jego współpracy z Niemcem.Faktycznie po raz pierwszy przygotował mi silnik na zawody w Vojens. Przypasował doskonale. Później były zawody w Bydgoszczy, gdzie ten silnik już tak mi nie pasował jak podczas zawodów w Danii. Dokładnie jest tak, jak Panu Muller powiedział. Rano tor był zbronowany i było wszystko w porządku. Po południu jednak już tor był zupełnie inny i silnik ostatecznie nie zdał egzaminu. Z Egonem współpracowałem relatywnie bardzo krótko, ale wspominam go bardzo dobrze. To jest fajny człowiek i oczywiście był też, podobnie jak ja, „szalonym” zawodnikiem na torze. Na długim torze był wręcz „wariatem”. Jako tuner był bardzo dobry. Pracował z wieloma zawodnikami i podejrzewam, że gdybym się ścigał na długim torze, to nasza współpraca trwałaby zdecydowanie dłużej. Na początku swojej kariery faktycznie „dorywczo” parę razy dosłownie pojechałem na torze trawiastym czy długim, ale ostatecznie postawiłem tylko na żużel klasyczny – komentuje Tomasz Gollob. 

Były mistrz świata nie ukrywa, że w latach 90. ubiegłego wieku polskim zawodnikom ciężko było nawiązać współpracę z zagranicznymi tunerami.W latach 90. o dobre silniki zza granicy było trudno. Powiem Panu, to nawet mogło wyglądać tak, że jak Egon zdecydował się na przygotowanie mi silników, to ja mogłem czuć się „wyróżniony”. To były zupełnie inne czasy od tych, które mamy obecnie. Co do mojego instynktu „zabójcy”, o którym Egon mówi, to  ciężko się odnosić do pochwał pod swoim adresem. Na pewno jako zawodnik dobrze czułem motocykl i starałem się zawsze jechać jak najlepiej. Jazda była więc w porządku, ale w pewnym okresie trudno było po prostu skutecznie rywalizować choćby właśnie z Rickardssonem, bo ten był wówczas najzamożniejszym i tym samym najlepiej „uzbrojonym” sprzętowo  zawodnikiem na świecie – podsumowuje Tomasz Gollob. 

Drugim obok Tomasza Golloba polskim „wątkiem” w warsztacie Müllera był świętej pamięci Robert Dados. To silniki Müllera „zawiozły” Dadosa po tytuł indywidualnego mistrza świata juniorów. 

– Z Robertem doskonale się rozumieliśmy. To też był wielki talent do żużla. Potrafił dzwonić z parkingu przed zawodami i ustawialiśmy wszystko, aby dobrze działało. Współpraca z Robertem zaczęła się przez jego sponsora, który się ze mną skontaktował i poprosił o pomoc. Miał tę przewagę, że mówił po niemiecku. Po raz pierwszy przygotowałem mu silnik na jakieś eliminacje juniorskie w Holsted. Robert pojechał w Danii doskonale i tak się nasza współpraca wówczas zaczęła. 

Podczas współpracy z Dadosem był jeden słynny mecz, w którym silniki Mullera „zawiozły” Grudziądz po zwycięstwo. 

– Było takie spotkanie ligowe w którym Robert pokonał… Tomasza Golloba. Pamiętam, że w parkingu podszedł do nas Jacek Rempała z prośbą, aby pożyczyć mu motocykl na kolejny bieg. Tak Robert zrobił i Jacek wygrał. Najzabawniejsze było to, że później o to samo poprosił Billy Hamill i tym samym motocykle Roberta były cały czas w ruchu. Grudziądz dzięki nim wygrał – wspomina Müller. 

Egon Muller nie ukrywa, że Robert Dados był jednym z tych zawodników, z którymi był mocno związany emocjonalnie. 

– Dla niektórych tylko i wyłącznie pracuje się w tym fachu. Z  innymi człowiek też się zaprzyjaźnia. Tak było właśnie z Robertem. Ja przez lata pamiętałem o nim, a on o mnie. Powiem tylko tyle, że niecały tydzień przed tym, co się ostatecznie wydarzyło Robert zadzwonił do mnie i zaczął mówić o swoich problemach. Zarówno tych prywatnych, jak i zawodowych. Tu i tu mu wtedy nie szło. Najbardziej go bolało, że we Wrocławiu nie miał pewnego miejsca w składzie i nie do końca mógł jechać na tych silnikach, na których chciał. Rozmowę zakończyliśmy postanowieniem, że przyjedzie do mnie, u mnie się „zresetuje” i pomyślimy, jak życie wziąć w „garść”. Niestety. Czekałem, ale Robert nie dojechał. Zamiast zobaczyć go ponownie w swoim domu odebrałem pewien smutny telefon z Polski… Powiem Ci na koniec tyle, że Robert był chłopakiem, którego chyba jako jedynego zawodnika traktowałem jak swojego syna. Ciężko w to uwierzyć, ale był mi niezmiernie bliski – kończy swoje wspomnienia wielokrotny mistrz świata na długim torze.