Żużel. Michał Wiśniewski: Na Rybnik klątwy nie rzucę. Zmarzlikowi życzę mistrzostwa (WYWIAD)

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wokalisty zespołu Ich Troje – Michała Wiśniewskiego nikomu przedstawiać nie trzeba. Ostatnio nazwisko muzyka „żużlowo” kojarzone jest z ROW-em Rybnik. To dla tego klubu autor wielu przebojów ma napisać hymn i to z rybnickim klubem uczestniczył ostatnio w akcji charytatywnej. O tym skąd pomysł na hymn i ile wspólnego ma Michał Wiśniewski z żużlem w poniższej rozmowie. 

Panie Michale, jak powiem „sport” to jakie jest pierwsze pańskie skojarzenie?

Pierwsze to piłka nożna. Nie jestem jakimś jej wielkim fanem, ale od ta dyscyplina od dawien dawna była najbardziej dostępna. W 1978 roku jako sześciolatek oglądałem mistrzostwa świata w piłce nożnej. Obecnie raczej jestem telewizyjnym „podglądaczem” mistrzostw Europy ale mistrzostwa świata oglądam już  od „deski do deski”. 

My piszemy głównie o żużlu. Z czym się Panu z kolei kojarzy ten sport?

Żużel kojarzy się mi się jako sport motoryzacyjny z dużym ryzykiem. Sam jeżdżę w rajdach, więc do żużla nie jest daleko. W obu sportach, aby być tym najlepszym, należy niekiedy „pójść” po bandzie i ryzykować swoje życie. Nawet jak się ma najlepsze umiejętności, czy to w rajdach czy w żużlu, trzeba mieć zdolność w głowie do włączenia takiego „klik”, po którym się już wchodzi w strefę ryzyka, jeśli chce się wygrać. Osobiście mi się wydaje, że ci, którzy potrafią najwięcej zaryzykować, właśnie między innymi dzięki odwadze zostają w sporcie mistrzami. 

Domyślam się, że był Pan na żużlu i jako kibic i jako muzyk…

Zgadza się. Miałem okazję i oglądać zawody i występować na nich jako muzyk. Nie będzie też żadną tajemnicą, jeśli powiem, że jak jest okazja to chętnie na stadion żużlowy wracam. Wszystko zależy jednak od wolnego czasu. 

To, że żużel jest niebezpieczny, nie ulega wątpliwości. Co się Panu podoba lub nie w tym sporcie? Ja często spotykam się z opinią, że żużlowcy są „szurnięci”. Jeżdżą w kontakcie bez hamulców z dużą prędkością.

Podobnie „szurnięci” są zatem skoczkowie narciarscy, którzy latają w powietrzu. Idąc tym tokiem rozumowania. Każdy sportowiec, jak mówiłem, niekiedy przekracza granice bezpieczeństwa. W żużlu najbardziej ujmuje mnie ta rodzinna atmosfera wśród kibiców na trybunach. To jest coś niebywałego. Tego nie mamy w żadnym innym sporcie. Żużel ma chyba najwspanialszych kibiców. Mamy w Polsce od czasów Adama Małysza trzy popularne sporty – skoki narciarskie, piłkę nożną i żużel. Osobiście uważam, że to kwestia czasu, kiedy żużel przeskoczy oglądalnością w telewizji skoki narciarskie. 

Ostatnio można przeczytać że Michał Wiśniewski tworzy hymn dla ROW-u Rybnik. Parę tygodni temu uczestniczył Pan również w akcji charytatywnej z rybnickim klubem. Jak doszło do Pana „mariażu” akurat z tym klubem?

Ja mam bardzo wielu znajomych na Śląsku. Bardzo mi się spodobała ta akcja pomocowa klubu, była zgodna z moją linią postępowania i oczywiście się zaangażowałem. Co do tematu hymnu dla rybnickiego klubu, to oczywiście jeśli kibice, klub, mają taką wolę, to coś stworzymy i jakiś pomysł na to podsunę. Tylko tak jak już mówiłem, tekst utworu muszą zrobić sami kibice czy klub. Oni bowiem wiedzą najlepiej jaki „feeling” potrzebny jest podczas meczu. 

Linia muzyczna utworu już jest praktycznie gotowa…

Tak. Muzyka jest bardzo dynamiczna. Musi być dobre tempo. Nikt nie chce przecież, aby zawodnicy stali, tylko raczej aby dynamika pobudzała czy zawodników czy bawiła kibiców na trybunach, a nie usypiała.

Czyli rozumiem Pan jest gotowy i czeka na ruch ze strony klubu w sensie dostarczenia  tekstu utworu?

Tak. Teraz już na spokojnie. Teraz przede mną akcja ze szczepieniami, a później coś fajnego dla klubu postaramy się  stworzyć. 

Panie Michale, myślę, że z żużlowcami osobiście miał Pan też kontakty. Mistrza świata Bartosza Zmarzlika miał Pan okazję poznać?

Tak. Bartosza Zmarzlika poznałem. Miałem kontakt z zawodnikami z całej Polski tak naprawdę. Powiem więcej, znam też takich, którzy próbowali swoich sił na żużlu, ale im kariery się nie udały. Żużel to nie szachy i w tym sporcie, aby robić karierę, oprócz odwagi trzeba też mieć pieniądze, jak zapewne Pan doskonale wie. Jest wielu młodych chłopaków, którzy chcieliby ten sport trenować, ale stopuje brak funduszy. Myślę, że powinno się pracować w kierunku, by młodzież miała możliwość w ogóle spróbowania czy się do żużla nadaje czy nie. Była akcja pomocowa, teraz hymn podejrzewam, że siłą rzeczy nieco głębiej wejdę w najbliższym czasie  w ten żużel. 

Michałowi Wiśniewskiemu proponowano już przejażdżkę na motocyklu żużlowym?

Powiem Panu, że jeszcze nie. Nie wiem też czy gdyby taka propozycja padła, to bym się odważył, choć z drugiej strony do odważnych świat należy.  Na pewno byłoby to dosyć śmieszne. Mielibyśmy do czynienia z rodzajem kabaretu. 

Gdzie są zbieżne punkty w karierze żużlowca i muzyka?

Odpowiedź jest dosyć prosta. Tu i tu, aby coś osiągnąć, konieczna jest praca, praca i jeszcze raz praca. Żużlowiec w porównaniu do piosenkarza, to jednak bardzo niewdzięczny zawód. Jest bowiem ograniczony fizycznością. My możemy śpiewać do podeszłego wieku. Sportowiec ma jednak mocniej określony czas na karierę. Podziwiam wszystkich sportowców za to, że wykonują swoją pracę wiedząc, że ona ma swój krótszy czas aniżeli inne zawody. 

Słyszałem o takim zjawisku jak „klątwa Wiśniewskiego w sporcie”. Kiedyś jednemu klubowi piłkarskiemu napisał Pan piosenkę, klub wkrótce bodajże spadł z ligi. Był Pan gościem na otwarciu sezonu żużlowego w jednym z ośrodków, klub popadł niedługo po tym w finansowe kłopoty. Zaśpiewał Pan paru uczestnikom w telewizyjnym show – odpadli z programu…

(śmiech) Widzę ma Pan dobre wiadomości. Jest taka anegdota, faktycznie. Jak się zbije wszystkie sytuacje w całość, to faktycznie wychodzi coś jak  klątwa (śmiech). Tę anegdotę można jednak odwrócić. Śpiewałem też tym, którzy odnosili wielkie sukcesy jak choćby Adam Małysz i parę innych osób, więc bilans ostateczny na pewno na zero (śmiech). To, co Pan przytoczył to faktycznie jedna z dobrych anegdot. Sukces odnoszą sportowcy, a nie zależy on od muzyków którzy im śpiewają. 

Kiedy Michał Wiśniewski pojawi się na ponownie na żużlu?

Mam zaproszenie do Rybnika i na pewno z niego prędzej czy później skorzystam. 

Poznał Pan osobiście prezesa Mrozka. Jakie sprawił na Panu wrażenie?

Na mnie sprawił wrażenie przesympatycznego człowieka, do którego współpracownicy podchodzą z szacunkiem. Już sama kwestia organizowania akcji pomocowych dobrze o nim świadczy. Szanuję ludzi, którzy dają coś od siebie innym bezinteresownie. 

Czyli pytając żartobliwie klątwy na Rybnik Pan nie rzuci?

Nie. Tym razem nie (śmiech). Uwielbiam Śląsk, to moja druga ojczyzna. Nie wyobrażam sobie, abym coś im tam sp… (śmiech). Klątwy nie będzie.

Mówiliśmy o skokach – Kamil Stoch wygrał akurat turniej Czterech Skoczni.

Można tylko powiedzieć: brawo dla Kamila i pozostałych polskich skoczków. Jak zapewne Pan wie, moim teściem był Apoloniusz Tajner. Sporo o skokach rozmawialiśmy. Jedno Panu powiem, to dotyczy się nie tylko skoków, sportu, ale i tak naprawdę życia. Najpierw trzeba przeskoczyć bulę, a dopiero potem myśleć o lądowaniu. Podobnie mamy w żużlu. Meta jest po czterech okrążeniach, a nie po pierwszym łuku. Warto o takich rzeczach pamiętać też na co dzień. 

Czy Bartosz Zmarzlik po raz trzeci zostanie mistrzem świata?

Na pewno bym chciał, ale czy tak się stanie – nie wiadomo. Bartosz Zmarzlik to poukładany sportowiec i na pewno będzie o mistrzostwo skutecznie walczył. Ja mu tego życzę.

Proszę powiedzieć, jak sportowcy mogą wystrzegać się syndromu „wody sodowej”? Pan z ogromną popularnością miał do czynienia przez  wiele lat.

Moim zdaniem, jak ktoś zostaje mistrzem świata w sporcie, to czy chce czy nie, siłą rzeczy już nic nie jest takie, jak było dotychczas. Oczywiście jest w każdym zawodzie syndrom „wody sodowej”. Tylko jest też kwesta jak na daną osobę oddziałuje najbliższe środowisko. My możemy chcieć po sukcesie zostać normalni. Jednak pojawia się obok Pana nagle iluś tam „przydupasów” i każdy z nich ma swój pomysł na Pana dalszą karierę. Reszta zależy od nas. Czy słuchamy siebie dalej, czy ufamy nowym  doradcom. Ja mogę poradzić tylko jedno. Podstawa, aby nie mieć tego syndromu, o którym Pan wspomniał, to mądry dobór najbliższego otoczenia w życiu. Moim zdaniem to jest najważniejsze plus pokora do samego siebie. 

Jak mocno na zespół Ich Troje wpłynęła pandemia?

Na pewno wszyscy artyści zostali tym, co się dzieje dotknięci. Całkiem szczerze Panu powiem, że ja akurat miałem czas trochę odpocząć. Wszyscy czekamy na powrót do normalności, jak się czeka na wodę na pustyni. Myślę, że jeszcze chwilę to potrwa. 

Jakie ma Pan plany muzyczne w najbliższym czasie?

Przesunęliśmy swój Jubileusz na czas po pandemii. Ja mam nadzieję, że najpóźniej w przyszłym roku w zależności od sytuacji wyjdziemy z nowym materiałem, aby pokazać że wciąż mamy się bardzo dobrze. 

Co powie Pan kibicom, fanom muzyki, którzy nie mają imprez sportowych czy koncertów swoich ulubionych zespołów?

Na pewno wszystkich serdecznie pozdrawiam. Mam nadzieję, że pandemia nie sprawi, że zatracimy tę wspaniałą atmosferę, która jest na koncertach czy na żużlu. Najważniejsze, aby w nas wszystkich została radość sprzed pandemii, zdrowie i tego wszystkim życzę. 

Nie obawia się Pan sytuacji, w której pandemia minie, a kibice sportowi czy fani muzyki i tak zostaną w domach, bo już się tak przyzwyczaili do oglądania koncertów czy meczów w telewizji?

To jest bardzo, ale to bardzo dobre pytanie. Podobnie jak Pan, również o tym myślałem. Mało kto to zauważył, ale to już mieliśmy w wypadku kin. Do nich nie wróciliśmy już tak tłumnie, jak przed pandemią. Jak ja mam siedzieć na loży VIP podczas meczu piłki nożnej i wiem, że meczu nie zobaczę jako kibic, to wolę faktycznie usiąść przed telewizorem. Jeśli będę miał pójść ze znajomymi na żużel i go oglądać jako kibic, nie VIP, to idę na stadion. Żużel ma to do siebie, że na żywo jest niesamowicie widowiskowy. To jeśli chodzi o moją osobę. Jednak tak jak Pan słusznie zauważył, taka sytuacja może faktycznie nastąpić i tu trzeba będzie pracować nad tym, aby ludzi zachęcić do powrotu czy to na stadiony czy na koncerty. 

Wróćmy na koniec do Pana rajdów. Jakimi sukcesami może Pan się pochwalić?

Ja startuję głównie w cross country, ale niekiedy też w rajdach płaskich. Ja nie jeżdżę całych sezonów – z racji zawodowej profesji – tylko z „doskoku”. Jest w Opolu Rajd Festiwalowy, na którym często się pojawiam. Jak już namawia Pan do chwalenia, to myślę, że mogę się pochwalić trzecim miejscem ciężarówką w Rajdzie Breslau. Tak, z tego jestem zadowolony najbardziej.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuje również i pozdrawiam kibiców czarnego sportu.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA