fot. Jędrzej Zawierucha
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

We wrocławskich klubowych gabinetach niewątpliwie dziś panuje szczęście, ale też spora ulga, że ten sezon potoczył się do samego końca tak, jak tego oczekiwano. Transfer Artioma Łaguty dopełnił drużynę Dariusza Śledzia i w pełni zasłużenie sięgnęła ona po upragnione złoto. Złoto, które jest tak oczywiste, że dziś nie ma potrzeby tworzyć szczegółowych analiz, doszukiwać się szczęścia w poszczególnych meczach, czy sprzyjających okoliczności. Nie, tytuł dla Sparty to najbardziej bezdyskusyjna rzecz kończącego się sezonu. Drużyna kompletna i skazana na sukces. No, ale ja dziś o tych drugich chciałem…

 

Oczywistości na bok. Znacznie mniej wiarygodnym przed startem sezonu był dla mnie (i pewnie wielu z was) srebrny medal dla lubelskiego Motoru. Zespołu, który urzekł mnie w finałowym meczu niesamowicie. Więcej radości sportowej ostatnio sprawił mi tylko transfer Cristiano Ronaldo do ukochanego Manchesteru United. No, ale to przecież w ogóle nie ta półka. Jeszcze po pierwszej odsłonie finałowego starcia, kiedy w Lublinie padł remis byłem przekonany, że we Wrocławiu od samego początku będziemy oglądać mecz „do jednej bramki”, że Betard Sparta tytuł mistrzowski rozstrzygnie maksymalnie w dwóch seriach. Nic dziwnego więc, że po pierwszym meczu założyłem się z jednym z członków rodziny o dobrą whisky, że Sparta tytuł zdobędzie, choć druga strona przekonywała, że jeszcze nic nie jest przesądzone i on wierzy w Motor, kiedy ja tylko przytakiwałem z uśmiechem. Nic bardziej mylnego. Lublinianie, którzy w finale jechali bez Grigorija Łaguty, jednego ze swoich potencjalnych liderów stworzyli nam kapitalne widowisko do niemal samego końca rywalizacji, wynieśli swoje umiejętności na niebotyczny poziom i urzekli nieskończonymi pokładami woli walki. Nawet sam wynik 50:40 na korzyść wrocławian nie oddaje tego, jak bardzo zacięty był to mecz. Mecz, który przecież rozstrzygnął się w 13. wyścigu, a dwa ostatnie zostały rozegrane na zasadzie „dobra, weźmy to skończmy i zaczynajmy imprezę”. Poziom emocji i napięcia sięgały zegara na wieży Olimpijskiego, bo realnie rywal szarpał i kilkukrotnie przechylał wynik na swoją korzyść. Ale Sparta była tego roku po prostu mocarna.

Feta była czymś wyjątkowym. Kiedy na nią patrzyłeś nie widziałeś zwycięzcy i przegranego. Na wrocławskim podium stały dwie drużyny świętujące sportowy sukces, bo niewątpliwie wicemistrzostwo kraju dla Motoru Lublin takim jest. To zresztą było też widać na wszystkich fotorelacjach, materiałach pomeczowych, czy w mediach społecznościowych lublinian. Miasto, klub, i kibice w ekstazie. Cieszył się także Mark Karion, który w tym roku pojechał w jednym biegu, co dziś nie ma już żadnego znaczenia.

***

Teraz pozostałe plusy ostatniej kolejki. Na pochwałę ode mnie zasłuży także telewizja nSport+. Przede wszystkim za nowinki wizualne, które w moim subiektywnym odbiorze całość widowiska urozmaiciły. Do tego wreszcie obejrzeliśmy kadry z tak upragnionego fotofiniszu. Miejmy nadzieję, od przyszłego sezonu będzie on w standardowym pakiecie każdej transmisji. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o wirtualnym Tomaszu Gollobie, którego technologia rodem z Houston ściągnęła do meczowego studia prosto z domowej kanapy. Przyznaję, zrobiło wrażenie, choć przecież takie sztuczki są w dzisiejszej telewizji zupełnie czymś normalnym. Niemniej jednak, otoczka i podejście telewizji do realizacji transmisji było godne finału, więc nawet tego strasznego drona lecącego za wyścigową stawką zostawię w spokoju.

***

Emil Sajfutdinow uzbierał w Gorzowie 11 punktów w czterech startach, co jednoznacznie oceniam jako „pożegnanie z klasą” z leszczyńskim klubem, stempelek na jego długoletniej współpracy z Fogo Unią i wymowny sygnał, że tegoroczne problemy z równą i skuteczną jazdą mogą w toruńskim środowisku odejść w niepamięć. Takie życie sportowca, że ten czasem musi zmienić otoczenie, żeby odświeżyć karierę, wcisnąć żużlowe F5 i spróbować od nowa, patrząc na wszystko z zupełnie innej perspektywy. Ze zdziwieniem odebrałem krytykę po pierwszym meczu o brąz, która wykraczała poza aspekt sportowy (Emil zdobył wtedy 2 punkty) i sugerowała, że Rosjanin wręcz położył mecz niejako specjalnie swoim brakiem zaangażowania. W żużlu takie historie wkładam między bajki. Nikt z zawodowo uprawiających ten sport nie zrezygnuje ze swojej wysokiej gaży za punkt z powodów emocjonalnych, a już na pewno nie dlatego, że komuś chciałby zrobić na złość. Sajfutdinow AD 2021 to żużlowiec z kłopotami i nierówną formą sportową. Pech Unii polegał na tym, że ta niemoc z dużą siłą wypłynęła na czas play-off. Tak, czy inaczej w półfinale z Betard Spartą Unia i tak stała na straconej pozycji, a finał pocieszenia, dla tej ekipy żadnym pocieszeniem nie był. O czym pisałem też w poprzednim felietonie.