Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Katastrofa i dobicie ostatniego gwoździa do trumny. Takie najczęściej skojarzenia przychodziły mi do głowy patrząc na sobotnie wyczyny tarnowskiego zespołu, który przy ekipie Arged Malesa Ostrovii wyglądał jak zardzewiały żuk postawiony przy luksusowym porsche. Trudne to są tygodnie dla kibiców z miasta nad Białą, a przecież w swojej historii przeżywali już oni niejedne wzloty i upadki. Pech nie opuszcza zespołu Tomasza Proszowskiego od samego początku rozgrywek, jednak dziś trudno mówić o kłopotach kadrowych, kiedy obraz całej drużyny wygląda bardzo, ale to bardzo mizernie, emanuje bezradnością i rezygnacją.

 

Wybaczcie, ale ten tekst będzie nieco bardziej subiektywny. Będzie o emocjach jakie kotłują się w chłopaku, który od dziecka chodził na żużel, na Unię. Przeżywał czasy (choć jeszcze nie w pełni świadomie) Rempałów i Kużdżałów, erę Gollobów i Rickardssona, lata Kasprzaka i Ułamka, czy nawet beznadziejny sportowo oraz finansowo sezon 2008, gdzie barwy Jaskółek bronili Kevin Doolan, dokooptowany Sławomir Drabik, czy Peter Juul Larsen, a młodziutki Patrick Hougaard zdobywał czysty komplet w jedynym wygranym wtedy meczu ze Spartą Wrocław z mistrzem świata Jasonem Crumpem na czele. Było ciężko, ale nawet wtedy w człowieku irytacja nie buzowała do najwyższych poziomów. Dziś kibice Unii słusznie pytają o przyszłość klubu, a w mojej opinii największym zmartwieniem tarnowian wcale nie jest 2. Liga Żużlowa, do której drużyna zmierza dość ekspresowym tempem. Walka trwa o żużlowe życie tego zasłużonego klubu.

Do sobotniego programu zawodów napisałem tekst o bojowym tytule „Teraz albo nigdy!”. Tekst, przepełniony był nadzieją, kierowany w stronę tarnowskiego kibica, który czekał na pozytywne wieści, na sygnał, że ten mecz będzie dla wszystkich w Tarnowie pozytywnym odbiciem się od dna, że Unia Tarnów, bez wątpienia najbardziej pechowy zespół sezonu 2021, pojedzie wreszcie w pełnym składzie (pisany przed kontuzją Rohana Tungate’a) i będąc pod ścianą mecz z TŻ Ostrovią wygra. Kończyłem go poniższym akapitem.

„W podobnym tonie pisałem felieton do poprzedniego programu, na (…) mecz z Aforti Startem i chciałbym, żeby kolejny już taki nie był. Mam już dość życia kibicowską, czy tam dziennikarską nadzieją, lokalnym sportowym patriotyzmem, czy ubarwiania złej obecnie sportowej sytuacji drużyny. Liczę na to, że po spotkaniu z Arged Malesa Ostrovią Ostrów Wlkp. wreszcie odetchniemy wszyscy z ulgą, będziemy mogli z herbatą w ręku i bez kibicowskiej wstydu włączyć przeglądarkę i poczytać o metamorfozie tarnowskiej Unii. Niech po tym meczu lekko zadrżą w Krośnie, bo to właśnie Wilki będą kolejnym, podwójnym rywalem Jaskółek.”

Wilki co najwyżej parsknęły śmiechem, pokazując w poniedziałek jak skutecznie radzić sobie ze Startem Gniezno i teraz w radosnych nastrojach czekają na weekend i potyczkę z Unią. Tarnowianie może rzeczywiście po raz pierwszy wystąpią w najsilniejszym składzie, ale ze względu na zupełnie pogubioną drugą linię oraz słabo doposażonych sprzętowo juniorów na rozpędzoną watahę z Krosna będzie za mało. Nie w tym rzecz.

Unia Tarnów ŻSSA boryka się z różnymi problemami od wielu lat. Brak współpracy z miastem, które więcej wyciąga z klubowego budżetu niż do niego wrzuca (co jest totalnym absurdem na skalę kraju), problemy z pozyskiwaniem sponsorów, które ów budżet będą spinały, czy wreszcie umowa z głównym partnerem, która wbrew oczekiwaniom klubowych władz okazała się niższa niż te wcześniejsze. To wszystko powoduje, że zbudowany jesienią i tak bardzo chwalony przez środowisko skład jest dla Unii zwyczajnie za drogi, co potwierdziła ostateczna rezygnacja z usług Pawła Miesiąca. Już wtedy było jasne, że tarnowianie będą musieli zjeść wizerunkową żabę i wypić piwo, które sami sobie naważyli, mimo iż tamte ruchy kadrowe oceniam bardzo dobrze, nawet jeśli budowane były na podstawie finansowych szacunków, a nie realnych kwot. Większość klubów tak robi. Problem w tym, że gdzie indziej skuteczniej ten budżet później dopinają. Mam wrażenie, że tarnowski biznes w dużej części nie jest zainteresowany wspieraniem miejscowych żużlowców, a najdobitniejszym przykładem na poparcie tej tezy jest ubiegłotygodniowa konferencja w lokalnej firmie, która rozpoczęła sponsoring żużla na długim torze, mając pod oknem dużo bardziej atrakcyjniejszy słup reklamowy w postaci klubu żużlowego. Coś tu nie gra. Idąc dalej, w każdym zakładzie pracy podobne ruchy i cięcia kosztów muszą budzić naturalne wątpliwości wśród pozostałej załogi, rodzić obawy o swoje pensje i pozycję w zespole. Dlaczego w drużynie z Tarnowa miałoby więc być inaczej? Na pewno nie jest. A w żużlu są jeszcze i przede wszystkim kibice.

Fani tarnowskiej Unii żyją w niepewności. Codziennie odbieram telefony z pytaniami „co dalej?”, „będzie druga liga?”, czy w końcu pytania o to, dlaczego nie ma żadnych komunikatów z samego klubu. Nie ma, bo klub nie chce ich wydawać, a za drzwiami najpewniej trwają mocne dyskusje, co dalej z obecną bardzo nieciekawą sytuacją zrobić, jak poprawić tak zepsuty do bólu wizerunek zasłużonego dla krajowego żużla ośrodka. Mam nadzieję, że tak jest, bo w innym wypadku lepiej wyjść do ludzi w podniesioną głową, ale podobno biznes lubi ciszę. Wracając do analogii z biznesem i traktując klub żużlowy jako przedsiębiorstwo, które ma swoich właścicieli, trzeba sobie powiedzieć jasno, że i w tym przypadku potrzebne są szybkie zmiany. Być może nie chodzi o samą wymianę twarzy, bo wbrew powszechnej opinii bardzo trudno jest wymienić w klubie prezesa, kiedy wokół nie ma żadnych innych kandydatur, a ludzie którzy doskonale radzą sobie w zarządzaniu gdzieś najpewniej już pracują i nie zrezygnują ze swojej pewnej posady na rzecz żużla, który za kilka, kilkanaście lat może być tylko zjawiskiem.

Unii potrzebny jest inwestor, który przyjdzie z walizką pieniędzy, pomysłem na biznes i namiętnością do tego sportu. Czy ktoś taki się znajdzie? Najnowsza historia wspomnianych Wilków Krosno mówi, że jest to możliwe, a Krosno jako miasto nie jest specjalnie bardziej urodzajne niż Tarnów, choć mam podstawy sądzić, że jest zdecydowanie lepiej zarządzane. To co tutaj nie gra? W Tarnowie brakuje pozytywnego klimatu na żużel, brakuje decyzyjności i transparentności. Produkt reklamowy jakim jest Unia Tarnów ŻSSA nie jest atrakcyjna dla potencjalnych reklamodawców, a przecież wszyscy wiemy, że żużlowy weekend w Polsce ogląda wcale nie mniej widzów niż piłkarską Ekstraklasę. Drugą rzeczą do poprawy muszą być relacje z tarnowskim magistratem, które powinny stać się jak najbardziej partnerskie. Prezes Sady przed sezonem bywał w urzędzie miasta, ale zawsze wychodził z niczym bagażem kosztów na swoich plecach. Kosztów, które przecież miasto może na zasadzie barteru z tych barków zdjąć. Dziś sam nie wiem, czy na niższym poziomie stoi skuteczność Łukasza Sadego, czy jakakolwiek chęć pomocy prezydenta miasta klubowi, który wizerunek temu miastu budowało przez lata. I nikt mnie nie przekona, że Tarnów bardziej słynie z cudaśnych koralików, czy mitycznej temperatury na zewnątrz. No chyba, że z boiska do koszykówki wysłanego trawą, ale nawet to już poprawili, więc warto znów skierować oczy ku Zbylitowskiej 3.

Dziś serce boli patrząc na to, co dzieje się w klubie, który jeszcze kilka lat temu bił się o medale DMP, a teraz stoi nad przepaścią. Jak każdy zatroskany o losy żużlowych ośrodków w kraju i na świecie czekam na skuteczne i szybkie rozstrzygnięcia, bo Unia Tarnów jest potrzebna nie tylko tarnowianom, ale i całej żużlowej Polsce.

RAFAŁ MARTUSZEWSKI