Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Marek Dera to wychowanek Wybrzeża, który znacząco wrył się w pamięć, szczególnie trójmiejskich kibiców. Obecnie z żużlem nie jest bezpośrednio związany, choć… jego córka związała się z Hubertem Łęgowikiem i razem dali Markowi wnuka. O szczególnych relacjach ze zmarłym niedawno Zenonem Plechem. O atmosferze stadionu i największym, we własnej ocenie, błędzie kariery. Także o współczesnej pozycji w żużlu przyszłego zięcia i nie zaglądaniu do cudzych kieszeni. Sporo przemyśleń w bardzo osobistej rozmowie.

Marek Dera, ostatni z liczących się wychowanków Wybrzeża?

No nie. Jest Krystian Pieszczek, teraz Karol Żupiński. 

Zanim porozmawiamy o Tobie, pozwól wrócimy do dramatycznych wydarzeń ostatnich tygodni. Przyznam ujął mnie i chwycił za serce Twój osobisty wpis w mediach społecznościowych na temat znajomości ze zmarłym niedawno Zenonem Plechem. Przypomnij, jak się poznaliście?

Odległe czasy. Byłem młodziutki i nie myślałem nawet o startach na żużlu. To jeszcze era zakładowych autobusów jeżdżących za żużlowcami po całej Polsce. W tym „moim” większość wycieczkowiczów, nazwijmy to, pracowała w GKS Wybrzeże. Pełnili w zawodach domowych różne funkcje. Jeden był kierownikiem parkingu, inny kierownikiem zawodów, a na wyjazdy jeździli wspólnie, by dopingować drużynę. Mój ś.p ojciec też tam pracował i zabierał mnie na wyjazdy. Mieszkaliśmy z pięć kilometrów od stadionu, więc od najmłodszych lat biegałem oglądać żużel. Gdy wracaliśmy z meczu w Bydgoszczy okazało się, że tym samym autobusem zabrał się Zenon Plech. Dla mnie – małoletniego kibica był idolem, bożyszczem. Kimś nie z tego świata. I nagle wsiada do autobusu, którym i ja jadę. To było jak tysiąc pytań do. Wszystko chciałem wiedzieć. Panie Zenku to, panie Zenku tamto. Musiał mieć dość, ale absolutnie tego nie okazywał. Był życzliwy i cierpliwy. Pamiętam, że wtedy potrafiłem na tydzień, czy dwa zawalić szkołę. Mama ganiła, a ojciec mówił – Daj mu jechać. Wspierał ten mój kibicowski zapał. Najczęściej opiekował się mną, jeśli nie było ojca i autobusu, Marek Speichert, kierownik parkingu z Gdańska. Całą Polskę zjeździliśmy. Marek miał wówczas firmowego Żuka w barwach Wybrzeża, naklejek milion. Lata komuny, ale fajne. No i wracając z tej Bydgoszczy, pan Zenon – mój bohater, po kolejnym z niekończącej się serii pytań stwierdził: – Mów do mnie Zenek. Boże jaki ja byłem dumny. Serce z radości chciało wyskoczyć. Gwiazda, idol, bohater, a ja mogę mówić do Niego po imieniu. Byłem wniebowzięty. Wtedy obowiązywały pewne granice. Mówienie do siebie per ty, przy takiej różnicy wieku nie było powszechne jak teraz. I taki mistrz, Zenon Plech powiada: – Masz mówić do mnie po imieniu. Byłem prze szczęśliwy.

Miało to wydarzenie dalszy ciąg?

No tak. Mogłem poszpanować. Po zawodach dostąpiłem zaszczytu odprowadzania motocykli Zenka z parkingu do warsztatu. Każdy patrzył: – O, Zenka motocykl. – Oczywiście. – A czemu ty go prowadzisz? – Bo ja mogę (śmiech). Czułem się wyróżniony i byłem szczęśliwy. Jak to małolat zakochany w żużlu. 

To dlatego sam spróbowałeś?

Chyba nie do końca. Mimo wszystko. Próbowałem wielu dyscyplin. Judo, kajaki, także inne. Wszędzie jednak coś mnie uwierało, coś przeszkadzało. A żużel mi przypasował. No i ta otoczka. Ojciec, jego koledzy, znajomi – wszyscy byli fanami żużla. Wiesz jak było za komuny. Są pieniądze do wydania. Jest zakładowy autobus, to trzeba jechać. Po całej Polsce krążyły te wycieczki. Nie tylko na żużel zresztą. Czasem po kilka tych autobusów z jednego miasta jeździło. Pamiętam, że bodaj w 1985 roku pojechaliśmy tym samym autobusem co do Bydgoszczy, na finał IMP do Gorzowa. Zenon tam wygrał, a my jeszcze przed wyjazdem na tylnej szybie napisaliśmy: „Zenon Plech – mistrzem Polski”. To był prawdziwy wesoły autobus – szczególnie w drodze powrotnej. Miały swój klimat takie wyjazdy. To są bezcenne wspomnienia.

Wtedy w Gdańsku była mocna ekipa. Nie tylko Plech. Wielu innych, znakomitych żużlowców. Czego brakowało?

No tak. Nigdy nie było dane żeby zdobyli DMP, a składy bywały solidne. Nie wiem na czym to polegało. Nie kochało złoto Gdańska.

W czasach Twoich startów jako zawodnika GKS, to była trochę taka sinusoida. Od pucybuta do milionera i z powrotem… .

Myślę, że wtedy popełniłem brzemienny w skutki błąd. Uległem przywiązaniu i przekonywaniu działaczy. Byłem po rozmowach w Toruniu. Trzy minuty brakowały żebym podpisał umowę i opuścił GKS. Przekonano mnie i zostałem. – A wiesz, nie ma jak w domu. A wiesz, tu o Ciebie zadbamy. Potem okazało się, że po wprowadzeniu KSM moja dobra średnia z poprzedniego sezonu, nijak nie pasuje do składu Wybrzeża. Straciłem cały sezon, a może nawet więcej. Sprowadzono armię zaciężną do Gdańska i oni „musieli” jeździć. Nie po to wydano pieniądze na transfery żeby nie startowali. Swojaków odstawiono. Nie dostałem szansy. Zrobiłem błąd, ale cóż – życie.

Początkowo jednak rokowało to wszystko dobrze. Co się nie udało z perspektywy czasu. Gdzie leżała przyczyna ostatecznego niepowodzenia?

Rzeczywiście, w czasach młodzieżowych wyglądało to wszystko obiecująco. Potem, na pierwszy sezon seniorski, przeniosłem się do Krakowa i to też był dobry krok. W 1996 roku wróciłem do Gdańska i nadal było w porządku. Sezon miałem udany. Potem jednak przyszedł błąd o którym już wspominałem. Z perspektywy czasu, powinienem wówczas zmienić klub. Startowałbym regularnie i miałbym szansę zaistnieć na dobre. Uległem. Przekonano mnie i to był zły wybór. Zostałem… na lodzie. Od tej pory było już kiepsko. 

Podpowiadasz zięciowi (Hubert Łęgowik – dop.red), by uczył się na Twoich błędach, a nie popełniał tych samych?

Staram się nie ingerować w jego sprawy. To on jeździ, nie ja. Każdy jest kowalem własnego losu. Jeśli zapyta – odpowiadam, ale nie wyrywam się z podpowiedziami, jak wujek dobra rada. Czasami omawiamy niektóre sytuacje, ale to jego życie i jego kariera. Nie wtrącam się, taką przyjąłem zasadę. Pogadamy często i dużo, ale o żużlu relatywnie niewiele. Jest wiele tematów i spraw w życiu. Nie tylko kariera. 

Hubert oświadczył niedawno publicznie, że najbliższy sezon ma być dla niego decydujący?

No tak. Z pewnością będę mu kibicował całym sercem. Tylko to on decyduje o swoim życiu i karierze. To on jest żużlowcem. I to jego decyzje. Mogę przedzwonić. Możemy porozmawiać, ale nie o tym. Trzymam kciuki za sukces, ale nie wchodzę z butami w jego głowę. Jeżeli ten rok ma być przełomowy, to tym bardziej życzę Hubertowi powodzenia i kibicuję.

Rozpieszczasz wnuka?

Chciałbym. Nie ma mnie w Polsce. Pracuję na obczyźnie. Na żywo rzadko się widujemy. Ale na szczęście jest internet i mam chociaż namiastkę. Oszalałem na punkcie wnuka. Nie czuję się jak dziadek, ale to maleństwo potrafi rozczulić. Pierwsza córka, pierwszy wnuk – to przychodzi jakoś naturalnie. Brakuje przytulenia, kontaktu. 

To co teraz porabiasz, gdzie losy zawiodły?

Pracuję w Holandii, ale gdy tylko zjeżdżam do Polski, zawsze odwiedzam stadion GKS. Jeszcze niedawno często spotykałem tam Zenka. On niemal codziennie przyjeżdżał na stare śmieci. Odwiedzam tam  też mojego serdecznego kolegę, mechanika „Burmistrza”. Możesz nie wiedzieć jak gość ma na imię, jak się nazywa, ale zapytaj w Gdańsku o „Burmistrza”, to każdy wskaże stadion i człowieka. Była zawsze kawka i pogaduchy o starych czasach. Byli Zenek i Burmistrz. Były śmiechy. Teraz będzie jakoś… inaczej.

Nie wszystkim jednak spośród byłych zawodników po drodze do klubu. Mocno krytykuje obecnego właściciela choćby Jarek Olszewski?

Nie chcę w to wkraczać. Skład wygląda obiecująco, ale sam wiesz, że nazwiska nie jadą. Musi być chemia, atmosfera – wtedy przychodzi wynik. Jestem z Gdańska, kibicuję Gdańskowi i mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie lepiej niż ostatnio bywało. To jednak, nie można zapominać, nie nazwiska decydują o sukcesie. Chciałbym awansu, ale czy się powiedzie, to zależy głównie od atmosfery. Co do Jarka zaś, to również mój dobry, serdeczny kolega. Spotykamy się, rozmawiamy. Nie wiem dlaczego krytykuje i nie chcę w to wnikać. Może zadarł z klubem, może z innego powodu mu nie po drodze. Nie moja sprawa. Niezależnie od wszystkiego, życzę klubowi żeby spełnił przedsezonowe cele. 

Być może kłopotem Trójmiasta jest konkurencja. Wiele dyscyplin, nawet w Wybrzeżu – piłka ręczna, kiedyś judo, trudno się przebić?

Chyba masz sporo racji. Gdańsk, a raczej Trójmiasto, to z jednej strony potężna aglomeracja, ale z drugiej, tam żużel nie jest zdecydowanym numerem jeden, bez liczącej się konkurencji na takim poziomie. Paradoksalnie, w mniejszych miastach jest chyba mimo wszystko łatwiej. W Gdańsku masz wszystko i na bardzo wysokim poziomie sportowym. To z kolei sporo kosztuje. U ciebie w Grudziądzu żużel to wiodący sport, którym żyje całe miasto. 

Tylko za czasów zakładowych autobusów była moda na żużel w Gdańsku, a teraz na trybunach łysiny i to nie z powodu pandemii?

Myślę, że w Gdańsku jest zapotrzebowanie na speedway, ale ekstraligowy. Jeśli będzie sukces, kibice wrócą. Tak to niestety działa i nie ma się co obrażać. Fani przywykli do najwyższego poziomu i sukcesów. Gdy tych brakuje nie tyle się odwracają, co przenoszą uwagę na liczącą się konkurencję. Zostają najwierniejsi, pasjonaci. Nikomu niczego nie zarzucam, ale od paru lat kibice słyszą: – Jedziemy o awans, jedziemy o awans. I tego sukcesu nie ma. Masowo kibice wrócą, gdy będzie wynik i wtedy powróci też moda na żużel. 

Wracając na chwilę do Huberta. Nie pytam o szczegóły, czy kwoty, ale ogólnie. W tych niższych ligach da się przeżyć z żużla?

Między Ekstraligą a szczególnie drugą ligą jest finansowa przepaść. Jeśli jeszcze klub w drugiej lidze płaci na bieżąco, to można przeżyć. Naturalnie przy proporcjonalnie niższych inwestycjach. To wymuszona konieczność. Na niższym poziomie niż w Ekstralidze, ale przeżyć można. Ja z Hubertem nie rozmawiam o pieniądzach. Nie pytam jakie ma stawki za punkt, czy klub płaci. Zechce – sam powie. Nie zechce – nie mój kłopot. Nie mieszam się w cudze sprawy, w cudze życie. 

A inwestycje. Można w drugiej lidze dojechać coś po ekstraligowcach?

 Z tego co wiem, to już coraz mniej. Hubert postawił teraz wszystko na jedną kartę. Kupił nowy sprzęt, ze starego co się dało sprzedał i będzie próbował na zasadzie wóz albo przewóz. Gratuluję mu odwagi i mocno kibicuję żeby się powiodło. 

Klub deklaruje niezmiennie walkę o awans, ale po powrocie Krystiana Pieszczka z nie do końca udanych wojaży, tej samej drogi próbuje teraz Karol Żupiński odchodząc z Gdańska. Nie za wcześnie?

 Karolowi skończył się kontrakt z Wybrzeżem. Podjął decyzję i to jego wybór. Kiedyś zawodnicy byli przywiązani do klubu. Nie tylko sentymentalnie ale także kontraktami przynajmniej do końca wieku juniorskiego. Teraz inaczej to funkcjonuje. Współcześnie to bardziej biznes niż sport. Karolowi życzę wszystkiego dobrego aczkolwiek nie mam pewności, czy ta zmiana wyjdzie mu na dobre. Sam twierdzę, że popełniłem błąd nie wiążąc się z Toruniem, ale tych sytuacji nie można porównywać. To były inne czasy i inny etap kariery. A Krystian Pieszczek jest niewątpliwie talentem. Był takim od startów na mini torze. W Gdańsku jest teraz liderem i gwiazdą. Życzę mu żeby w przyszłym roku osiągnął jeszcze lepsze wyniki, bo stać go na to. W moim odczuciu to był z jego strony błąd, że odszedł jako junior do Zielonej Góry. Zbyt wcześnie według mnie. Oczywiście nikomu niczego nie zarzucam i nie chodzi tu o ten, czy inny klub. Rzecz w tym, że odbyło się to chyba, gdy nie do końca był gotowy na przeskok i zderzenie z wymaganiami ekstraligi. Poszedł, pojeździł, posmakował, wrócił i teraz ma szansę stać się zawodnikiem najwyższej klasy. Patrząc zaś na Karola, na jego korzyść przemawia pozornie słabsza konkurencja wśród juniorów w Ekstralidze w przyszłym roku. Wierzę, że wróci kiedyś do Gdańska, ale ma perspektywy, kilka sezonów jako junior, więc może to jednak był dobry ruch z jego strony. Chłopak chce się rozwijać. Poszedł piętro wyżej i przekona się gdzie jego miejsce. Jeśli saobie poradzi, będzie w porządku, jeśli nie, wróci do I ligi i poterminuje, żeby za pewien czas znowu spróbować. 

Marek, w Holandii nieustająca depresja, czego Ci więc życzyć?

 Żebym jak najczęściej mógł odwiedzać Gdańsk i stadion GKS. Wpadać na kawkę, pogadać. A klubowi życzę awansu do Ekstraligi. W końcu jestem z Gdańska i tyle.

Dziękuję za rozmowę i trzymaj się

Dziękuję i życzę wszystkim uśmiechu i życzliwości.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI