Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jest z Zielonej Góry, ale jak zaznacza – nie ma problemu z obiektywizmem podczas meczów Falubazu. Przeszedł z radia do telewizji i przeżywa proces zmian w swoim komentarzu. Maciej Noskowicz ma jeden z najbardziej charakterystycznych głosów w świecie żużlowym. Jakie ma marzenia zawodowe? Co czuje po latach, gdy wywiad z Grzegorzem Skwarą jest nadal hitem internetu? Przepytaliśmy komentatora stacji Canal+ i przedstawiciela Radia Index.

PoBandzie.com.pl: Na początek coś być może banalnego. Jak to się u Ciebie zaczęło?

Maciej Noskowicz: Moja przygoda z mikrofonem? Jako licealista zacząłem działać w akademickim Radiu Index. Zamierzchłe to czasy, 1998 rok. Dlaczego? Bo odkąd pamiętam, zawsze chciałem być komentatorem, głównie żużlowym. Pamiętam obrazki z przedszkola. Naśladowałem takie miniaturki żużlowców, które były wtedy prawdziwym rarytasem. Bawiłem się nimi jako kilkulatek. Ta praca była dla mnie spełnieniem marzeń. Teraz leci bodajże 23. rok. Głównie w radiu, a od ponad roku mogę to robić także w telewizji w Canal Plus.

Słyszałem już kilka razy wspomnienia sprawozdawców, którzy komentowali swoje własne mecze w grach komputerowych. Też miałeś coś takiego?

Nie, akurat gry komputerowe to nie moja bajka. Może jestem z pokolenia, które się nie załapało na gry, ale też nie czułem potrzeby sprawdzania się w taki sposób. Bardziej te miniaturki, o których mówiłem wcześniej albo też oglądanie meczu i próby własnego komentarza w głowie. Takie obrazki jak najbardziej kojarzę.

Ciebie nadal ludzie kojarzą przede wszystkim ze szkołą radiową. Jak trudno było przejść do tego samego, ale jednak w telewizji?

To jest bardzo ciekawe pytanie. Ja myślę, że ten proces adaptacji wciąż trwa. Pytanie, czy w ogóle kiedyś się skończy? W dalszym ciągu mówimy o żywej materii. Wracając do twojego pytania – jest to na pewno trudne. Z jednej strony komentarz radiowy i telewizyjny ma dużo podobieństw, ale są jednak zasadnicze różnice. Wiadomo, że w radiu trzeba mówić więcej i treściwiej, bo słuchacz tego nie widzi. W telewizji można niektóre kwestie pominąć, bo są podane na tacy. To jest duży problem dla radiowców, którzy zmieniają nośnik. Nie chodzi tylko o mnie. Ograniczenie malowniczości słowa jest sporym wyzwaniem. Kwieciste wypowiedzi są niezbędne, aby nadać komentarzowi barwy, ale trzeba dobrać odpowiednie proporcje.

Tobie się to udaje?

Dla mnie to był największy problem. Muszę pamiętać, że ludzie widzą i nie mogę ich czarować. To jest bardzo żywe i nie ma jednego określonego schematu, który mówi jak powinniśmy to robić. Mogą być różne podręczniki dla komentatorów sportowych, ale według mnie jest to tak subiektywne, każdy jest inny. Mamy różne charaktery i emocje. Nie da się nas zamknąć w jednym schemacie. Każdy pracuje inaczej…

… no właśnie, każdy komentuje inaczej, ale ja słuchając ciebie od razu przypominam sobie kwieciste komentarze Tomasza Zimocha, porównującego w Polskim Radiu rajd Portugalczyka do morskich podróży Vasco da Gamy. Czy rzeczywiście pan Tomasz jest dla ciebie jakąś inspiracją? Myślę tu też o twoich filozoficznych wstawkach.

To tak, na początek musimy rozróżnić dwie wartości. Czym innym jest stan, w którym ktoś jest dla nas wzorem, autorytetem, a czym innym inspiracja daną osobą. Myślę, że nie ma niczego złego – w każdej profesji – że kimś się inspirujemy, bo ma ciekawe pomysły, rozwiązania na płaszczyźnie zawodowej itd.. Jeżeli my jesteśmy w stanie coś wykorzystać pod swój warsztat, to tylko lepiej. Przed czym bym przestrzegał kolegów z branży, jeżeli mogę, to jest kopiowanie takiej samej stylistyki. Kiedyś pytano mnie o moje wzory i odpowiedziałem, że np. Tomasz Zimoch. Po latach się tego wyzbyłem, bo uważam i się tego nie wstydzę – trzeba mieć i wypracować swój styl. Muszę sprawić, by ludzie chcieli słuchać Noskowicza. To jest dla mnie kluczowe. Wróćmy jednak do tego o czym wspomniałeś, czyli cytatów filozoficznych…

Zamieniam się w słuch.

Ja tego nigdy wcześniej u nikogo nie słyszałem. Myślę, że to jest moje. Nic mi na ten temat nie wiadomo, aby ktoś wrzucał coś takiego do relacji sportowej. Chodzi o te cytaty filozofów, pisarzy, literatów. Jeśli chodzi o kwieciste wypowiedzi, to to też nie jest kwestia redaktora Zimocha. Taki mam pomysł na ubarwienie, uplastycznienie przekazu. Chcę, aby dzięki temu był ciekawszy, indywidualny. Robiłem to zwłaszcza w radiu, ale myślę, że w telewizji też nie zaszkodzi.

Przejdźmy do konkretów. Czy nie masz problemów z komentowaniem Falubazu Zielona Góra?

Być może zaskoczę, ale chyba nie. Z prostego względu. Ja już jestem na tyle doświadczony w przekazywaniu emocji, meczów komentowałem sporo. Pozbyłem się czegoś, co też jest u wielu komentatorów, czyli takiej kibicowskiej natury. Nie ukrywam, że jestem z Zielonej Góry, interesuje się losami Falubazu, do którego jest mi najbliżej geograficznie, gdyż mieszkam kilka kilometrów od stadionu. Życzę dobrze tej drużynie, znam najlepiej jej zawodników, którzy tu startowali. Niemniej nie uważam, aby w moim komentarzu było coś kibicowskiego, trzymania kciuków. W związku z tym moja teza jest taka, że staram się być profesjonalny w tym co robię, bez względu na to, czy zajmuję się meczem Falubazu, czy innego klubu.

A ludzie cię o to nie pytali? Wielu pamięta komentarz, do którego chcę nawiązać. W Grudziądzu kilka lat temu podczas jednego z meczów Falubazu z GKM-em gdy Patryk Dudek został wyprzedzony przez Tomasza Golloba krzyczałeś „dlaczego się cieszycie?, dlaczego tak się stało?”

W radiu lokalnym mogłem sobie pozwolić na nutkę patriotyzmu lokalnego. Trzymałem kciuki za Falubaz i to nie było nic złego. Nadal mam sporo sygnałów, że jestem „Falubazem” i nic sobie z tego nie robię. Czym innym jest relacja w radiu lokalnym, gdzie dziennikarz ma możliwość, a moim zdaniem nawet powinien sprzyjać danej drużynie, a czym innym jest angaż w telewizji ogólnopolskiej. Wtedy trzeba się wznieść na wyższy poziom obiektywizmu. Jednocześnie ja nie będę udawać, że urodziłem się gdzie indziej. Moje korzenie są w Zielonej Górze, na co dzień tam żyję i funkcjonuję. Nie zamierzam tego zmieniać. Kilku moich kolegów też ma tak, że pochodzi z miasta żużlowego. Podobne klimaty. Jeżeli na początku przygody z telewizją dało się wyczuć z mojej strony dopingowanie Falubazowi, to myślę, że dziś tego nie ma. Od pierwszej transmisji staram się podchodzić do sprawy zawodowo, zadaniowo. Nie sądzę, abym w którymś momencie przegiął.

Debiutowałeś meczem ROW Rybnik – Falubaz i moim zdaniem nie było żadnej stronniczości…

Jeżeli ktoś uważa inaczej, to oczywiście ma do tego prawo. Ja twierdzę, że tak nie było, ale to jest subiektywne. Komentator działa na emocje. Każdy ma inne, bo jesteśmy ludźmi.

Pamiętasz może jak było z Tomaszem Dryłą. Jeden z bardziej znanych dziennikarzy sugerował, że nie powinien robić Motoru Lublin. Czy ty się spotykałeś z podobnymi opiniami?

Czytam internet. Dochodziły do mnie takie głosy, ale zupełnie się z nimi nie zgadzam. Ja mam trochę inny model postrzegania swojej pracy dziennikarskiej. To, że jestem z Zielonej Góry nie oznacza, że jestem jakoś emocjonalnie związany z Falubazem. Na pierwszym miejscu profesjonalizm, a nie to, komu mogłem sprzyjać i komu sprzyjałem w przeszłości. Dla mnie to jest fundament. Spotykałem się z opiniami, o które pytałeś, ale myślę, że nie dałem pracodawcy żadnego powodu, aby nie mógł mi zaufać. Nie obrażam się na innych, lecz ja sobie nie mam nic do zarzucenia. Można też być nadgorliwym i pójść w drugą stronę, np. optować za drużyną przeciwną, ale to również nie na tym polega. Trzeba robić swoje, obiektywnie. Tak to widzę.

W 2018 roku zapytałeś ówczesnego menedżera Falubazu Adama Skórnickiego o trudną sytuację drużyny, która biła się o utrzymanie. Usłyszałeś, że kto wie czy nie będzie pił wódki ze zmarłym Tomaszem Jędrzejakiem. Co wtedy czułeś? Zamurowało cię na moment?

Jest mało rzeczy, które są w stanie mnie zdziwić w tej pracy, ale rzeczywiście, chyba można powiedzieć, że mnie wtedy zamurowało i nie wiedziałem gdzie jestem.

Czułeś, że zadałeś w jakimś stopniu nieodpowiednie pytanie?

Czułem, że Adamowi Skórnickiemu puściły nerwy, to z pewnością, natomiast nie czułem, abym merytorycznie przegiął z tym pytaniem. Uważam, że trudne tematy też należy poruszać. W tamtej konkretnej sytuacji „Skóra” zareagował bardzo emocjonalnie, bo to było świeżo po śmierci Jędrzejaka. Wyjaśniliśmy to sobie i nie ma żadnego problemu między nami.

To jeszcze o jeden wywiad cię zapytam, chyba bardziej legendarny. Czy zapytałeś Foszmańczyka i bramkarza?

(śmiech) Co by ci tu odpowiedzieć… no nie zapytałem. Nigdy bym się nie spodziewał, a raczej może nie doceniałem kiedyś roli internetu i mediów społecznościowych. Do dziś nie wiem w jaki sposób wywiad z Grzegorzem Skwarą trafił do sieci. To był jeden z wielu meczów, które relacjonowałem, pracując w Radiu Zachód. Oczywiście, że pamiętam go bardzo dobrze, bo padły tam niecenzuralne słowa, natomiast wyłączyłem się z tego zupełnie. Dopiero gdzieś bodajże po roku, ktoś się mnie zapytał, czy to mój wywiad. Kontekst był taki, że zespół z Częstochowy prowadził 2:1 i stracił dwie bramki z ekipą z Nowej Soli, która o nic nie walczyła. Później pojawiły się sugestie, że nie wszyscy byli zainteresowani awansem. To hit internetu do dzisiaj. On się pojawia w różnych kontekstach i czasami żartuję, że jak skończę pracę zawodową, to nie będę pamiętany z w miarę poprawnych komentarzy, tylko z 43. sekundowego wywiadu. Wiem, że ludzie z branży piłkarskiej znają ten materiał i on funkcjonuje w sieci. Czy mam być z niego dumny? Jeżeli internet narzuca w dużej mierze narrację – również dziennikarzom – to chyba tak! A przecież cała sprawa ma już kilkanaście lat.

Słynny wywiad z Grzegorzem Skwarą możecie zobaczyć poniżej. Pod filmem dalszy ciąg wywiadu.

Czy Grzegorz Skwara kontaktował się z tobą później, np. z komentarzem, że jesteście obaj sławni?

Z tego co wiem, to on nie jest z tego specjalnie dumny i nie chciałby być z nim jakoś specjalnie kojarzony, utożsamiany, ale to trzeba by jego zapytać. Kiedyś próbowałem go na Facebooku zaczepić i nawet jesteśmy znajomymi, ale poza jakimiś krótkimi rozmowami nie mieliśmy okazji do tego wrócić. A szkoda, bo ja nawet chciałbym odegrać taką scenkę. Dlaczego nie? Oczywiście z przymrużeniem oka dla wszystkich tych, którzy interesują się sportem, także przez internet. Nie wiem natomiast, czy pan Grzegorz byłby tym zainteresowany.

A nie kusi cię, żeby kiedyś zakończyć relację słowami „I brawo dla Gorzowa”?

(śmiech) A to ciekawe! Skoro teraz mi to podsunąłeś, to jak kiedyś się na to zdecyduję, to wyjdzie, że wykorzystuję twój pomysł…

…przekazuję ci pełne prawa.

Mówiąc całkowicie poważnie, musiałbym mieć idealny kontekst, żeby to wykorzystać. Przechodząc do strony warsztatowej, cała komentatorka to jest wpasowanie się w odpowiedni kontekst i klimat. Każda impreza jest inna, każde wydarzenie pisze zupełnie nową historię. Można być idealnie przygotowanym, mieć super wiadomości, statystyki i można mieć w zanadrzu ciekawe sformułowania, a mecz jest ciągiem zdarzeń, których nie sposób przewidzieć.

Przygotowując się się do wywiadu przejrzałem sobie komentarze dotyczące… twojego komentarza. Generalnie ludzie lubią Macieja Noskowicza i nierzadko klasyfikują Cię jako drugiego po Dryle. Czy do Ciebie to dociera? Jak się z tym czujesz?

Nie chcę być uważany za drugiego po Dryle, po kimkolwiek. Ja chcę robić swoje, choć wiem, że nie da się tego uniknąć. Porównywanie jednego do drugiego jest czymś całkowicie normalnym. Oczywiście dochodzą do mnie różne sygnały. Raz na jakiś czas sobie coś przejrzę, ale to tylko wtedy, gdy mam na to czas i ochotę. Staram się być sobą i robić wszystko najlepiej jak się da. Wiem, że to może brzmi banalnie, każdy może coś takiego powiedzieć, ale to jest tak naprawdę klucz. Trzeba być wiarygodnym i nie wolno udawać. Są jeszcze inne cechy, które powinien posiadać komentator, o które zapewne jeszcze mnie zapytasz.

Nie zaprzeczam.

Kontynuując, nie pasuje mi bycie drugim. Lubię film „Nic śmiesznego”, ale tamten bohater był tragikomiczny, gdy był ciągle drugi. Resztę proszę sobie dopowiedzieć.

Idąc w kierunku tych cech dobrego komentatora. Czy mówiąc w cudzysłowie, „darcie ryja” jest niezbędne?

Nie lubię tego sformułowania „drze ryja”. To jest takie wrażenie, że darcie ryja nie może przesłaniać tego, co chcemy powiedzieć. Ja osobiście uważam, że o sporcie trudno mówić ze spokojem. Trzeba mieć poziom dużych emocji w sobie, należy być głośnym, natomiast darcie kojarzy mi się z czymś agresywnym, a sport powinien jednak sprzedawać pozytywne emocje, nawet jeśli dzieje się coś negatywnego. To jest coś, co sprawia, że my dziennikarze czy kibice się tym pasjonujemy. Powiem tak – trzeba sprzedać siebie całego i swoje serce. Być może to zabrzmi górnolotnie, ale nie wyobrażam sobie podejścia w stylu „muszę odbębnić mecz żużlowy”. Ja nie traktuję tego jako pracy, wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że moja pasję czuć w moim komentarzu. Żużlowcy mówią często, że chcą zostawić serce na torze, więc z komentatorami jest podobnie na antenie. Ze mną na pewno. Być może stąd te pozytywne opinie. Ludzie mogą dostrzegać, że ja żyję żużlem, jeżdżę razem z nimi. Komentuję na stojąco, co z początku dziwiło moich ekspertów, lecz ja po prostu przeżywam wyścigi razem z zawodnikami. Taki już jestem.

Czy miałeś kiedyś coś takiego, że po zawodach/wywiadzie odzywał się do ciebie zawodnik/trener/działacz z pretensjami, czymś w rodzaju „pan przegiął!”, „pan źle o mnie mówi, a tak nie było!”?

Oczywiście, że takie sytuacje miały miejsce, ale nie potrafię skonkretyzować. Dzisiaj patrzę na to ze spokojem, choć może kiedyś bym się bardziej przejmował i emocjonował. Na ten moment postrzegam to jako wypadkową wielu czynników. Każdy może mieć wątpliwości co do mojej osoby. Mogą pojawić się oceny pozytywne i negatywne. Dla mnie to jest okej, nikt nie musi mnie lubić. Dziennikarze muszą się liczyć z oceną ich pracy, to wpisuje się w schemat.

Ja i kilku moich kolegów piszących dla portali twierdzimy, że żużlowcy częściej mają pretensje o krytykę, nawet gdy jadą źle, bo zostali nieco „zagłaskani” przez telewizję. Zgodzisz się z taką opinią?

Czy telewizja zagłaskała żużlowców?

Odniosłem wrażenie, że niekiedy za bardzo głaszcze ich po główkach.

Mimo wszystko się z tym nie zgodzę. Jeżeli taki jest odbiór części środowiska, to może coś w tym jest. To, że ja powiem „nie jest tak”, nie musi być decydujące. Ja będąc „w środku” tego pozytywnego zamieszania nie mam takiego odczucia. Moje obserwacje są inne. Wydaje mi się, że żużlowcy dzisiaj zrozumieli jak bardzo ważną rolę w budowaniu ich wizerunku odgrywa telewizja. Czują, że dobre współgranie z jej przedstawicielami jest istotne. Jest to obwarowane pewnymi zapisami, ale jeszcze kilka lat temu żużlowcy pozwalali sobie na odmawianie reporterowi, czy odburknięcie. Wiadomo, że różne są historie, emocje, nerwy, jesteśmy tylko ludźmi. Dziennikarzowi też może się trafić niefortunne lub nawet głupie pytanie. To też jest ludzkie. Patrząc jednak całościowo, żużlowcy odrabiają zadanie domowe i kształtują swój wizerunek, bo to im się zwyczajnie opłaca. Takie mamy czasy. Telewizja kreuje postrzeganie danego zawodnika. Na drugim miejscu internet i media społecznościowe. Żużlowcy zaczęli to rozumieć.

Wtrącę się na moment. Powiedziałeś bardzo ciekawą rzecz, że rozumieją rolę telewizji. W takim razie, czy nie jest trochę tak, że odkryli znaczenie telewizji, a portali jeszcze nie?

Musielibyśmy wejść w szczegóły i zastanowić się jakie portale, o jakim zasięgu. Nie generalizowałbym.

Rzucę ci przykładem. Zawodnik z uznaną marką zdobywa zero punktów, a nasz portal pisze, że zawiódł, rozczarował. Jego mechanik pisze/dzwoni z pretensjami, bo go dobijamy i przez nas będzie jechał źle. Czy to jest uzasadnione?

Chyba nie, choć każdy przypadek inny i ogólnie nie wypada mi oceniać. Zawodnik powinien pamiętać, że gdy rozmawia ze stacją radiową, portalem czy innym medium, to jego wizerunek cały czas jest kreowany. Wiadomo, że oprócz potężnej telewizji są też inne nośniki. Z innymi podmiotami sportowymi też trzeba się liczyć i z nimi rozmawiać. Żużlowcy muszą to wziąć pod uwagę. Takich sytuacji, o jakie pytałeś jest bardzo dużo i ciężko to przeanalizować. Nie unikniemy tego, że ktoś się obrazi za jakiś tekst. Można mówić, że sport się profesjonalizuje, media odgrywają coraz większą rolę, za tym idą też konkretne pieniądze, ale nie wykluczymy emocji, które buzują w każdym z nas.

Niedawno czytałem interesujący wywiad z Michałem Korościelem w żużlowym dziale Interii. Tam był poruszony m.in. wątek „dziennikarstwo a życie rodzinne”. Michał wspomina, że wcale nie jest tak różowo i nie jest to pod każdym względem spełnienie marzeń. Weekendy z daleka od rodziny, wyrzeczenia. Jak ty do tego podchodzisz?

Wiadomo, że często spełnianie marzeń kosztuje – m.in. ten czas, którego każdemu z nas jest za mało, mamy deficyt. Na tym cierpi rodzina i tego nie da się uniknąć. Zawód dziennikarza sportowego generalnie jest szalenie trudny, bo pracujemy głównie w weekendy. Jeżeli ktoś się decyduje na taką kromkę chleba, to od początku musi sobie zdawać z tego sprawę. To daje dużą satysfakcję, w moim przypadku na pewno jest zawodowym spełnieniem marzeń, ale są też koszty. Sztuką jest poukładanie tego wszystkiego w taki sposób, aby jedno z drugim się nie gryzło. Jeżeli da się to wypośrodkować, to jak najbardziej, trzeba przynajmniej spróbować. Ten problem dotyczy wielu moich kolegów po fachu.

Czy Ty powiedziałbyś młodym ludziom, którzy pasjonują się żużlem, piłką nożną lub jakimkolwiek innym sportem i marzą o komentowaniu – „Idźcie w to!”?

Jeżeli macie w sobie pasję, chcecie spełnić swoje zawodowe marzenia, to jak najbardziej. Miejcie jednak świadomość, że jest to trudny kawałek chleba i mnóstwo wyrzeczeń. Oprócz blasków są cienie. To nie tylko weekendy, ale też masa stresu. To praca na dużych obrotach. Nie każdy jest to w stanie zaakceptować, a nawet czasem jest w stanie zaakceptować po części, ale po jakimś czasie potrzebuje odmiany, a tutaj wydarzenie goni wydarzenie. Bardzo często przy nadmiarze obowiązków nie ma czasu na odpoczynek, na trochę wolnego. Niekiedy trudno złapać oddech. Trzeba się pogodzić z różnymi trudnymi sytuacjami, ja też tego doświadczam.

Możesz podać jakieś przykłady?

Znajomi umawiają się na jakieś fajne wakacje, piękna pogoda, a ty musisz się szykować na mecz.

A myślałeś sobie kiedyś, że masz dość? Np. w trakcie sezonu żużlowego?

Dość raczej nie, choć słabsze momenty były, wiadomo. Człowiek wolał zostać w domu, a jak w perspektywie była jazda autem kilkaset kilometrów, to gdzieś w duchu pytałem „czy aby na pewno na tym to polega?”, „weekendy już zawsze takie będą?”. Takie pytania pojawiają się zwłaszcza jak jest niepewna pogoda. Jedziesz kilkaset kilometrów i nie wiadomo, czy mecz się odbędzie. Dojeżdżasz na stadion, meczu nie ma. Pojawia się wściekłość i świadomość zmarnowanego czasu. Mogłem przecież porobić setki innych rzeczy, a cały dzień spędziłem w aucie. Wtedy się wkurzam, ale to gdzieś tam mija. Nie miałem takiej sytuacji, że miałem dość kompletnie. Jeżeli miałbym zawodowo coś zmienić, to wówczas już bym próbował.

Komentowałeś w sezonie 2020 mecz eWinner 1. Ligi, Unia Tarnów – Lokomotiv Daugavpils. Nie było wywiadów, zbyt wielu przerw reklamowych, a ty siedziałeś w „dziupli”. Mecz trwał bardzo długo. Jak trudno komentuje się takie zawody, gdzie nie ma eksperta, a cały czas trzeba coś mówić? Odniosłem wrażenie, że to ciężki kawałek chleba.

Na pewno zgodzę się z tobą, że to niełatwe. Trudność jest powiedziałbym wielowątkowa. Po pierwsze, nie czuć atmosfery, bo jesteś w dziupli, a nie na stadionie. Po drugie, związane z pierwszym – nie ma punktów odniesienia. Ja często czerpię z różnych historii około stadionowych. Czytam sobie coś o mieście, staram się zauważyć i sprzedać coś niekoniecznie związanego z samym meczem. Będąc w kabinie w studio trudno wyszarpać tę atmosferę. Po trzecie, samemu rzeczywiście trudniej. Nie ma eksperta, reportera w parkingu, studia. Wniosek jest taki, że jest to arcytrudne. Trzeba podejść inaczej, zmienić nastawienie. Nie wolno też koloryzować, bo ktoś kto słucha, może wyłapać, że mnie nie ma na stadionie i nie czerpię tej atmosfery tak mocno, jak bym to robił na miejscu. Warsztatowo bardzo ciekawe pytanie i sam się zastanawiam, co jest trudniejsze. „Dziupla” samemu to jedno z większych wyzwań, które mi zafundowali pracodawcy z Canal+ w zeszłym roku.

Słyszałem to już od kilku twoich kolegów z branży. Podobno jeśli ktoś myśli, że w dziennikarstwie żużlowym można się dorobić wielkich pieniędzy, to jest w błędzie. Co ty na to?

Zależy jaki mamy punkt odniesienia i co dla kogo jest dużym zarobkiem. Powiem tak – skłamałbym gdybym powiedział, że nie ma z tego dobrego grosza, ale skłamałbym również, gdybym mówił o bajońskich sumach, które można odkładać i później z tego żyć. To jest coś na pograniczu. Dla niektórych 1000 zł to mega duża kwota, dla innych niska. Trudno mi się do tego odnieść ogólnie. Warto podkreślić inną rzecz. Pytasz o pieniądze i słusznie, natomiast spotykałem się różnymi ludźmi z różnych miast, ostatnio także ze współpracującymi z Canal+ przy meczach żużlowych i oni mają wspólny mianownik. Jest nim pasja do pracy i tego sportu. Jeżeli tego nie ma, dyskusja o kwestiach finansowych jest zbędna.

Niektórzy skontrują, że pasją rodziny nie nakarmisz.

Dlatego mówię, że jeśli te pieniądze są fajne – to dobrze. Nie ukrywajmy tego, że pasja owszem, lecz musi być i jedno i drugie. Podpisuję się pod tym, natomiast bez zapału, takie odtwórcze odgrywanie w takiej pracy na dłuższą metę raczej się nie uda, a już na pewno nie przy tak fantastycznej dyscyplinie sportu.

Czyli nie można pracować dla portalu, radia czy telewizji, „podbijając kartę na zakładzie” i licząc czas od 8 do 16?

Nie wyobrażam sobie tego. Może ktoś tak potrafi, ale ja na pewno nie. Jeżeli ktoś tak umie, przeczyta tę rozmowę, to może powie, że gadam głupoty, ale takie jest moje postrzeganie.

Powoli jedziemy do końca. Maćku, czy masz jakieś zawodowe marzenie, którego jeszcze nie spełniłeś?

Zdecydowanie. Chciałbym być kiedyś na Igrzyskach Olimpijskich. Kiedyś byłem już o krok i się nie udało z różnych względów. Byłem naprawdę blisko wyjazdu do Rio de Janeiro w 2016 roku. Jeszcze co najmniej kilka lat pracy przede mną. Mam nadzieję, że będzie mi dane dotknąć igrzysk i zobaczyć to wszystko od kuchni, zarówno jeśli chodzi o pracę dziennikarza, jak również poczucie klimatu takiej dużej imprezy, która generuje kosmiczne emocje. Wielowątkowość sportowa, konturowa, mnogość dyscyplin. Na żużlu świat się nie kończy.

A ja myślałem, że powiesz o mistrzostwie Polaka na żużlu, skomentowanym przez ciebie w telewizji.

Oj, no na pewno. W radiu się to już zdarzyło, ale chciałem po prostu zaznaczyć, że przy całym szacunku do naszej ukochanej dyscypliny, warto wyjść poza te ramy. Jest wiele innych ciekawych sportów.

Masz jakąś ulubioną, którą chciałbyś skomentować na wcześniej wspominanych Igrzyskach Olimpijskich?

Pasjonuję się koszykówką, pochodzę z takiego miasta, gdzie jest to bardzo ważny sport, mamy mocną drużynę. Enea Zastal już niebawem rozpocznie rywalizację o szósty w historii tytuł mistrza Polski. Wielu kibiców i dziennikarzy z Zielonej Góry potwierdzi, że wiosną i latem chodzi się na żużel, a jesienią oraz zimą na koszykówkę. Dla mnie jednak to igrzyska są świętem dziennikarskim z tego względu, że doświadczamy, oglądamy imprezy, sportowców, których czasem nawet nie znamy. Rzadko się o nich mówi, bo uprawiają niszowe dyscypliny, a generują przecież ogromne emocje. Jak mnie pytasz o ulubioną dyscyplinę olimpijską to odpowiem w ten sposób – każda, gdzie Polak ma szanse coś zrobić. Pamiętam jak w 2016 roku fascynowałem się występem Oktawii Nowackiej (pięciobój nowoczesny – dop. red.). O tym mówiło się w moim, zielonogórskim obecnie Drzonkowie. Wszyscy trzymali kciuki, długo miała szanse na złoty medal i fantastycznie się to wszystko oglądało. Sporty walki, mógłbym o tym długo opowiadać. Igrzyska to coś niesamowitego…

… impreza, gdzie potężny zapaśnik Damian Janikowski płacze jak dziecko po zdobyciu brązowego medalu w Londynie.

Oj tak. Mówisz o zapaśnikach, a ja od razu mam przed oczami medale z Atlanty w 1996 roku. Człowiek to pamięta. Była też Sylwia Bogacka w strzelectwie (srebro 2012 w Londynie – dop. red.) z Gwardii Zielona Góra. To był przez długi czas nasz jedyny medal w Londynie. Miałem okazje wielokrotnie z nią rozmawiać, bo się znamy. Takich przykładów olimpijskich jest mnóstwo, moglibyśmy osobny wywiad o tym zrobić. Warto przypominać, że poza żużlem też dzieje się sporo ciekawego. Dziennikarze muszą o tym pamiętać. Dobrze, że jest „czarny sport”, ale jest kilka innych dyscyplin. Weźmy też pod uwagę, że speedway w innych rejonach świata również jest traktowany jako nisza.

Na moment jeszcze wróćmy do sportów, o których nigdy nie powiemy chyba, że są niszą. Czy ciebie nie ciągnęło nigdy do piłki nożnej? Wydaje się, że najczęściej młodzi ludzie chcą ją komentować.

Ja się interesuję piłką nożną z naciskiem na historię. Mam w bibliotece sporo książek o historii futbolu. Jakbyś mnie teraz zapytał o moje najlepsze mecze z mundialu, bez problemu przywołam z pamięci mistrzostwa z 1990 roku i spotkanie Kamerunu z Anglią 2:3 w ćwierćfinale. Ciekawie było podczas starcia RFN – Holandia z 1/8 finału i moment, w którym Frank Rijkaard opluł Rudiego Voellera – ja takimi historiami żyję. Podobnie z mistrzostwami z 1994 roku, gdzie Włosi przegrali w finale po rzutach karnych z Brazylią. Cztery lata później finał w Paryżu, wygrana Francji nad Brazylią i tajemnicza choroba Ronaldo. Uwielbiam takie historie, które do dziś fascynują, mają swoją tajemnicę, także związane z reprezentacją Polski. Natomiast nie jestem wielkim fanem obecnej piłki klubowej, choć oczywiście śledzę wszystko. Mecze kadry też są mi dobrze znane. Mimo wszystko, nie miałbym potrzeby, aby ustawić się w kolejce do komentowania meczu piłkarskiego.

Dobrze to załóżmy inaczej. Dzwoni Michał Kołodziejczyk i mówi „panie Maćku, awaria, musi pan nas natychmiast wspomóc przy piłce”. Zgodziłbyś się?

Nie wyobrażam sobie, że odmawiam mojemu szefowi, czy w ogóle dyskutuję. Nawet nie sądzę, abym miał w ogóle do tego pole. Mógłbym oczywiście coś zasugerować, że w czymś czuję się lepiej, a w czymś gorzej. Myślę jednak, że w Canal+ jest wielu wybitnych specjalistów od piłki nożnej, więc nie spodziewam się takiej propozycji. Chociaż, kto wie.

Rozmawiał KONRAD MARZEC

2 komentarze on Żużel. Maciej Noskowicz: Komentator musi sprzedać siebie i swoje serce (WYWIAD)
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    23 Apr 2021
     11:52am

    Lubie wywiady, ale muszą być treściwe. Fajnie czyta się książkę, nawet taką na 10 tys. stron (jak ktoś takiej nie zna to polecę). Ale wywiad w necie to półtorej strony A4, no! góra dwie, potem się nudzi. Komu się chce to czytać? Szczególnie, gdy nie ma nic ciekawego (to nie był wywiad ze Sławkiem Drabikiem, he he).

    Trzeba przyznać, pan Noskowicz fajnie komentuje mecze żużla i już go zaczynamy rozpoznawać, choćby z racji dużej oglądalności meczów żużlowych w telewizji.
    Jednak stwierdzenie – „Ma jeden z najbardziej charakterystycznych głosów w świecie żużlowym” jest na wyrost. Bez przesady! To ktoś nowy, fajnie komentuje i bardzo profesjonalnie, lecz nie róbmy z niego „ikony” (ukłony w stronę usera @Prawda) 😀 .

    Mamy kilku innych sprawozdawców, bardziej rozpoznawalnych.
    I choć takich panów jak Dankiewicza, czy Jabłońskiego nie traktuję jako stricte komentatora, to ich głos przebija się ponad pana Macieja. Pan Łopaciński w spokojny sposób wykonuje swoja pracę a nawet pan Durda, chyba z racji konkurencji, poprawił swój wizerunek na antenie TV.

    Jednak sporo wody upłynie w Odrze, Wiśle, Bystrzycy i innych rzekach gdy ktoś przebije … TOMKA DRYŁĘ!!!

    R2R
    23 Apr 2021
     2:29pm

    Pan Maciej – pozytywny gość.
    Bardzo dobra barwa głosu do komentatorki.
    Skromność i brak tendencji do oklepanych i wytartych zwrotów typu „pika do krawężnika”, „szybki jak pociąg `teżewe`”, „wartość dodana” i innych tego typu pierdół.

    Merytoryczny i fachowy. Dla mnie strzał w dziesiątkę za mikrofonem.

Skomentuj

2 komentarze on Żużel. Maciej Noskowicz: Komentator musi sprzedać siebie i swoje serce (WYWIAD)
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    23 Apr 2021
     11:52am

    Lubie wywiady, ale muszą być treściwe. Fajnie czyta się książkę, nawet taką na 10 tys. stron (jak ktoś takiej nie zna to polecę). Ale wywiad w necie to półtorej strony A4, no! góra dwie, potem się nudzi. Komu się chce to czytać? Szczególnie, gdy nie ma nic ciekawego (to nie był wywiad ze Sławkiem Drabikiem, he he).

    Trzeba przyznać, pan Noskowicz fajnie komentuje mecze żużla i już go zaczynamy rozpoznawać, choćby z racji dużej oglądalności meczów żużlowych w telewizji.
    Jednak stwierdzenie – „Ma jeden z najbardziej charakterystycznych głosów w świecie żużlowym” jest na wyrost. Bez przesady! To ktoś nowy, fajnie komentuje i bardzo profesjonalnie, lecz nie róbmy z niego „ikony” (ukłony w stronę usera @Prawda) 😀 .

    Mamy kilku innych sprawozdawców, bardziej rozpoznawalnych.
    I choć takich panów jak Dankiewicza, czy Jabłońskiego nie traktuję jako stricte komentatora, to ich głos przebija się ponad pana Macieja. Pan Łopaciński w spokojny sposób wykonuje swoja pracę a nawet pan Durda, chyba z racji konkurencji, poprawił swój wizerunek na antenie TV.

    Jednak sporo wody upłynie w Odrze, Wiśle, Bystrzycy i innych rzekach gdy ktoś przebije … TOMKA DRYŁĘ!!!

    R2R
    23 Apr 2021
     2:29pm

    Pan Maciej – pozytywny gość.
    Bardzo dobra barwa głosu do komentatorki.
    Skromność i brak tendencji do oklepanych i wytartych zwrotów typu „pika do krawężnika”, „szybki jak pociąg `teżewe`”, „wartość dodana” i innych tego typu pierdół.

    Merytoryczny i fachowy. Dla mnie strzał w dziesiątkę za mikrofonem.

Skomentuj