Ole Olsen
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W tym roku mija czterdzieści lat od momentu, kiedy tytuł mistrza świata na żużlu zdobył Ole Olsen. To właśnie ta wygrana na Ullevi napędziła żużlową koniunkturę w Danii na trzy kolejne dekady. A jak wyglądał finał, który odbył się pięć lat wcześniej? Jaką rolę odegrał w nim Ole Olsen?

 

Duńska legenda wspomina najciekawsze momenty swojej kariery:

Ullevi 1966 

Odpadłem w tamtym sezonie w kwalifikacjach do finału, ale samą rywalizację o złoto postanowiłem obejrzeć. Pojechałem do Szwecji jako zwykły kibic. Wziąłem po prostu wtedy wolne z pracy. Pamiętam, że byłem podekscytowany tłumem kibiców i tym, że Barry Briggs po raz czwarty okazał się najlepszy. Moim marzeniem był wtedy sam udział w finale. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że za pięć lat to ja będę najlepszy oczywiście że bym w nie  nie uwierzył.

Anglia – szkoła życia 

Po sezonie 1966 Duński Związek Motorowy wpadł na pomysł, aby wysłać paru zawodników do Anglii celem podnoszenia swoich umiejętności. Koszt wyjazdu szacowano na 1200 koron. Tyle każdy z nas miał zapłacić. Mając w pamięci odpadnięcie z finału nordyckiego, postanowiłem pojechać. Ze mną pojechał między innymi Preben Moller, Per Ehlert oraz Hans Walther. Liderem naszej ekipy był Niels Steffensen, który znał język angielski. Naszym trenerem w Anglii miał zostać Ivan Mauger. Siedem godzin jechaliśmy ciężarówką z Harwich do Manchesteru, gdzie Mauger miał nas zacząć uczyć jeździć prawidłowo na żużlu.

Nowozelandczyk krótko nas poinstruował i wypuścił na tor. To było duże przeżycie. Tym większe, że obecny tam promotor Newcastle, Mike Parker zapowiedział, że może jednego lub dwóch z nas weźmie do swojego zespołu. Miałem pecha i szczęście jednocześnie. Pecha, ponieważ wybuchł mi silnik, a szczęście, bo Per Ehlert uległ kontuzji i mogłem skorzystać z jego jednostki, którą szybko przełożyliśmy do mojego motocykla. Silnik nie był zbyt dobry. Wyprzedzano mnie. Promotor Newcastle bardziej był więc bardziej zainteresowany usługami Bogha oraz Andreasena, niż moją osobą. Mauger jednak się uparł i tłumaczył mu, że to ja dysponuję lepszą techniką. Po jakimś czasie otrzymałem list z Newcastle z zapytaniem czy chcę dla nich startować. Odpisanie zajęło mi piętnaście minut.

Wyjechałem do Newcastle. Zamieszkałem z Ivanem Maugerem. On mi bardzo pomógł i bez niego na pewno nie zostałbym mistrzem świata. Anglia to była bardzo ciężka szkoła życia. Życie mocno różniło się od tego w Danii. Często miałem momenty, kiedy chciałem to wszystko zostawić i wrócić do Danii. Raz byłem maksymalnie zaangażowany w start i zdobywałem dwa punkty, innym razem na luzie też lepiej nie było. Doszło do tego, że postawiłem sobie pytanie czy chcę wrócić do domu i być mechanikiem, czy zacisnąć zęby i coś prezentować na torze? To mi pomogło. Zaczęło być lepiej. Jednak im częściej wygrywałem, tym mniej na torze było kolegów. Tak jest w tym sporcie. Dla nich zostawało w klubowej kasie mniej pieniędzy. Unikano mojej osoby. Stałem się samotnikiem.

Niechęć do mnie przyniosła odwrotny od planowanego skutek. Chciałem wygrywać jeszcze bardziej. Na początku 1968 roku wyprowadziłem się od Maugera i z trzema kolegami wynajęliśmy małe mieszkanie. Na torze szło średnio. Za zarobione pieniądze kupowałem części, a na remont silnika już nie starczało. Największe zasługi w tym, że zostałem w Anglii miał Mike Parker. To za jego namową postanowiłem przenieść się do Wolverhampton, gdzie on zaczął zajmować się żużlem. U jego boku odżyłem. 

Pierwszy finał

Starty w Anglii zdecydowanie pomagały mi utrzymywaniu wysokiej dyspozycji, 1970 to był dobry sezon. Zająłem drugie miejsce w mistrzostwach Europy w Leningradzie. Wyjazd do Rosji był fantastycznym przeżyciem. Lecieliśmy samolotem, w którym maszyny stały w… przejściu dla pasażerów. Zakwalifikowałem się po raz pierwszy do finału Indywidualnych Mistrzostw Świata, we Wrocławiu. Byłem pierwszym Duńczykiem, który dokonał tego po wojnie. Miałem tylko dwadzieścia trzy lata. Byłem najmłodszy. Chciałem być dobrze przygotowany i do Wrocławia zabrałem dwa motocykle. Po treningu postawiłem na ten lepszy. Od drugiego startu jednak motocykl spisywał się coraz gorzej. Słabł. Zmieniłem go na rezerwowy, który niestety nagle też zaczął odmawiać posłuszeństwa. Kompletnie nieudany występ, ale potrzebny. Wtedy zrozumiałem, że stać mnie na to, aby rywalizować w finałach. W końcu pierwszy bieg wygrałem. 

Ullevi 1971 

To był 10 września 1971 roku. Finał Indywidualnych Mistrzostw Świata to rozgrywka, w której wszystkim puszczają skrupuły moralne. Każdy marzy o tym, aby być najlepszym. Zawsze masz tylko piętnastu wrogów. Nikogo poza tym. Wiedziałem, że mogę ten finał wygrać. Angielska prasa pisała o mnie, jako o wschodzącej gwieździe żużla. Po prezentacji siedziałem w parkingu, w głowie kłębiły się myśli. W końcu przyszła moja kolej. Henry mnie znał. Przed wyjazdem powiedział tylko, że wszystko jest sprawdzone i mnie klepnął w ramię.

Pierwszy bieg wygrałem. W drugim zaspałem start ale pokonałem Moore’a, Stancla oraz Boococka. W trzecim mam konkurować z Rayem Wilsonem, który po dwóch startach jest również niepokonany. Udaje mi się wygrać. Wilson oraz Mauger mają siedem punktów, ja dziewięć. W trzynastym biegu mam na rozpisce Maugera. Znów spóźniam start i muszę gonić rywali. Niemal na końcu biegu wyprzedzam Maugera. Przed ostatnim biegiem wiem, że potrzebuję tylko (albo aż) dwóch punktów, aby być najlepszym zawodnikiem świata. Nie wierzę, że dam radę. Skupiam się tylko na sobie. Jadę i odliczam ile do końca biegu. W pamięci mam sytuację z Wembley, kiedy mój motocykl zdefektował przed metą.

Mijam szachownicę. Nie wiem, czy to jawa czy sen. Wracam do parkingu. Podbiega Henry. Nic nie mówimy tylko padamy sobie w ramiona. Nie mogę w to uwierzyć. W ogóle tak naprawdę nie wierzyłem, że mi się uda być najlepszym. Nie rezerwowałem pokoju w Goeteborgu na nocleg, bo miałem wracać od razu do Haderslev. Miałem zatem problem. Musiałem wziąć – jako mistrz – udział w przyjęciu, które organizował Szwedzki Związek Motorowy. Byłem bohaterem imprezy. Nikomu się nie przyznałem, ale z żoną i Henrym tamtą noc spędziliśmy  w samochodzie. Następnego dnia byłem w stanie w miarę „trzeźwo” myśleć. Przypominałem sobie moją drogę na finał i stres związany z dotarciem na prom w Frederikshavn. Miałem szczęście. Pomiędzy Vejle a Viborg droga ze względu na wypadek była zablokowana i na prom dotarliśmy objazdami w ostatnim momencie. 

Starałem się nie zapomnieć o tych, którzy towarzyszyli mi w drodze po tytuł najlepszego zawodnika świata. Na zorganizowanej konferencji prasowej to dziennikarze z Haderslev mieli pierwszeństwo zadawania mi pytań. Reszta dziennikarzy musiała poczekać. Euforia w moim rodzinnym mieście była niesamowita. Gdy zostałem przyjęty przez burmistrza, ruch uliczny w centrum musiał zostać zamknięty z powodu zbyt dużej liczby mieszkańców. Mój przejazd przez miasto skupił uwagę wielu osób.

Henry Bork – Przyjaciel w cieniu 

Przez wiele lat budowałem wokół siebie wąski zespół zaufanych osób. Najbardziej zaufanym był mój przyjaciel Henry Bork. Razem byliśmy niemal na wszystkich zawodach poza Anglią, a startowałem w ciągu sezonu i w szesnastu różnych krajach na przeróżnych imprezach. Kiedy wyjechałem do Anglii, nasza współpraca się poluźniła, ale ponownie zacieśniła po tytule w 1971 roku. Często dokonywał za kierownicą rzeczy niemożliwych. Przejeżdżał w sezonie i po 40 tysięcy kilometrów moim czerwonym Volvo, abym to ja był profesjonalnie przygotowany do każdych zawodów. Bywały weekendy, kiedy od piątku do niedzieli robił ponad 3000 kilometrów. Doskonale poznał innych zawodników i zawsze służył radą przed biegiem, która rzadko była nietrafiona. Bork był w moim zespole nieocenioną postacią. 

 

W materiale wykorzystano fragmenty biografii Ole Olsena – „Speedway er mit Liv”.