Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

24-letni Josh Bates to przykład zawodnika, który miał swoje pięć minut i było o nim głośno, ale ostatnio przestał być bardzo medialny. Niektórzy widzieli w nim następcę Taia Woffindena, ale dziś – jak sam mówi – jeździ wyłącznie dla satysfakcji, bo kocha żużel.

– Myślę sobie jedno – mistrzem świata nie będę już na pewno. Jeżdżę dla satysfakcji i przyjemności. Być może właśnie takie podejście sprawi, że moja kariera jeszcze się kiedyś „odwróci” – zaczyna swoją opowieść Bates. 

Urodzony w Barnsley zawodnik dwukrotnie był złotym medalistą Indywidualnych Mistrzostw Anglii Juniorów. W 2016 roku zajął również dziesiątą lokatę w mistrzostwach świata kategorii młodzieżowej. Pomimo doskonałych prognoz, jego rozwój został zahamowany przez liczne kontuzje. Bates na żużlu wycierpiał więcej, niż niejeden bokser w jego wieku. Problem w tym, że nie zawsze jego kontuzje brały się z żużla. Przez wielu obserwatorów Bates uznawany jest za nie do końca zrównoważonego zawodnika, który jadąc w tyle stawki nagle robi „głupie” rzeczy.

Kilka lat temu po przegranym biegu uderzył pięścią w swój boks w parkingu. Efektem była… złamana ręka. Innym razem uszkodził sobie kręgosłup ścigając się na… sankach. Najgorzej wyszedł z krasy w Peterborough. Doznał groźnego  uszkodzenia kręgu szyjnego. Po tej kontuzji miał już nigdy nie wsiąść na motocykl. – Bzdura. Mówiono, że złamałem kręg szyjny, a on się tylko przemieścił. Problem w tym, że znacząco i boleśnie. Do dziś odczuwam duży ból i dyskomfort, ale nauczyłem się z tym żyć. Często jak myślę o tym, co było, to dochodzę do wniosku, że i ja byłem winny. Zawsze chciałem wygrywać. Nie powinienem robić głupich rzeczy na torze czy poza nim, jak przegrywałem. Teraz to wiem. Szkoda, że po czasie. Sam się niekiedy sobie dziwię, że jeszcze startuję. Nie ma z tego ani pieniędzy ani sponsorów. Nic jednak nie poradzę na to, że kocham żużel – kontynuuje Brytyjczyk na łamach Speedway Stara.

W tym roku kibice powinni ujrzeć zawodnika z pierwiastkiem „szaleństwa” w głowie w barwach zespołów z Leicester oraz Sheffield. Jak mówi Anglik, zmienił swoje podejścia do żużla i wierzy, że przez to zmieni się również jego kariera. 

– Ja zawsze sam za bardzo siebie „cisnąłem” wewnętrznie. Z tego powodu korzystałem z pomocy psychologów sportu. Teraz chyba znalazłem odpowiedni balans. Mam pracę, życie prywatne, dwójkę dzieci. Co ważne, nie staram się za często myśleć o żużlu. Myślałem o nim przez lata non stop i nie przyniosło mi to – jak widać – nic dobrego. Jak się okazało, nakładanie na siebie presji, potrzeba wygrywania, głód adrenaliny, jaką dawał mi żużel, może przynieść zupełnie odwrotne skutki. Mnie żużel w pewnym momencie jakby „opętał”. Jechałem pięć minut w meczu, a po nim zaraz myślałem, że chcę jeszcze. To mnie zgubiło. Czasami presja sprawiała, że w panice robiłem na torze głupie rzeczy, a wielu miało mnie później za „klauna”, który łamie sobie sam rękę – kontynuuje Bates.

Jak mówi zawodnik, jego życie się zmieniło. Parę lat temu zapowiedział, że na motocykl już nie wsiądzie, ale jak to w życiu bywa, nie wolno nigdy mówić nigdy. – Za bardzo to kocham. Wierzę, że zmądrzałem. Przygotowuję się do sezonu i mam nadzieję, że obędzie się bez kontuzji i znowu żużel będzie sprawiał frajdę, a ja pomimo przegranych będę bardziej spokojny niż kiedyś – podsumowuje Anglik, który jeśli nawet przegrał już swoją karierę, to wyciągając wnioski wygrał z pewnością wiele więcej. Być może nawet swoje życie.