Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Leigh Adams, prawdziwa legenda australijskiego żużla, przez wiele lat utrzymywał się w czołówce cyklu Grand Prix. Nigdy jednak nie zdobył upragnionego tytułu indywidualnego mistrza świata. Dwukrotnie w generalnej klasyfikacji stawał na podium – w 2005 roku wywalczył brązowy, a w 2007 srebrny medal. Honorowy obywatel Leszna, gdzie startował nieprzerwanie przez 15 lat. Karierę sportową zakończył w 2010 roku, zdobywając z Unią Leszno złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Jego życie zmieniło się niespełna kilka miesięcy później, gdy uległ poważnemu wypadkowi podczas treningu do pustynnego wyścigu, w wyniku którego złamał kręgosłup i uszkodził rdzeń kręgowy. O tych wydarzeniach, o rodzinnej stronie Australijczyka i życiu z żużlowcem opowiada Kylie Adams, żon Leigh.

Kylie, w jakich okolicznościach poznaliście się z Leigh Adamsem?

Było to bardzo dawno temu, za sprawą naszych wspólnych znajomych. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było, ale wybrałam się na kemping nad rzekę nieopodal Mildury w Australii. Zaprosili mnie tam znajomi. Na miejscu był również Leigh. Tak się poznaliśmy.

Czy od samego początku coś między Wami zaiskrzyło? Co urzekło Cię w Leigh, na jaką cechę zwróciłaś uwagę?

Jeżeli mam być szczera, w pierwszej kolejności zwróciłam uwagę na jego wygląd, który odpowiada mojemu typowi mężczyzny. Cechą, która urzekła mnie najbardziej był jego spokój oraz opanowanie w każdej sytuacji.

W momencie, gdy spotkaliście się po raz pierwszy, Leigh startował już na żużlu?

Tak, on już wówczas trenował. Gdy się spotkaliśmy, był zadowolony ponieważ zwyciężył wtedy w indywidualnych mistrzostwach juniorów w Australii. Ja nie miałam dużego pojęcia o tym sporcie, ponieważ miałam około 13 lat w tamtym momencie (śmiech). Dzięki niemu mogłam poznać tę dyscyplinę sportu.

Leigh często podkreślał, że to właśnie Tobie zawdzięcza najwięcej, jeżeli chodzi o jego karierę na żużlu…

Być może. Wydaje mi się, że kluczem do sukcesu był fakt, że przez te wszystkie lata stanowiliśmy zespół, „graliśmy razem do jednej bramki”. Przypominało to układankę, do której dopasowywaliśmy poszczególne elementy, aby ze sobą współgrały.

Fot. Archiwum Kylie Adams.

Życie ze sportowcem, którego bez przerwy nie ma w domu, stanowi problem dla wielu kobiet. Jak Ty do tego podchodziłaś?

Szczerze mówiąc, na początku zupełnie mi to nie przeszkadzało. Lubię swój własny czas, gdy mogę pobyć sama lub z przyjaciółmi. Dzięki żużlowi, a także mojej pracy poznałam masę wspaniałych osób, znajomych, z którymi trzymam się blisko po dziś dzień. Gdy pojawiły się dzieci, przyznaję, że nie było mi łatwo. Czułam, że ich wychowanie w większości leży w mojej gestii, bywałam zmęczona. Z drugiej strony również w tych trudniejszych chwilach mogłam liczyć na wspaniałych przyjaciół.

Jest coś, co zawdzięczasz żużlowi? A może ten sport coś Wam odebrał?

Tak naprawdę jedyną rzeczą, choć dość istotną, jakiej żużel nas pozbawił to możliwość przebywania blisko naszych rodzin. Ze względu na częste wyjazdy Leigh nie było to możliwe. Mieszkaliśmy w Anglii, a cała rodzina w Australii. Bliskich widywaliśmy właściwie tylko w okresie świątecznym. Więcej żużlowi zawdzięczamy. On dał nam niesamowity styl życia, możliwość podróżowania po całym świecie, a tego nigdy nie zapomnimy. Wiem, że Leigh bardzo tęsknił za swoimi wypadami z kolegami na zawody Enduro na motocrossie. Uwielbiał robić to zimą, ale wiecznie brakowało czasu. Jak na ironię, gdy w końcu znalazł czas, po zakończeniu kariery jako żużlowiec, doprowadziło to do jego wypadku.

Jak bardzo wypadek męża zmienił Wasze życie rodzinne?

Siłą rzeczy, nasze życie diametralnie się zmieniło, zwłaszcza na początku. Pierwsze tygodnie były zdecydowanie najtrudniejsze. Nie wiedzieliśmy co dalej, jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Dziś, po dziesięciu latach mogę powiedzieć, że nauczyliśmy się tego „nowego życia”. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z pewnych ograniczeń, choćby w przemieszczaniu się. Jesteśmy jednak rodziną, wspólnie z dziećmi wiemy, że Leigh potrzebuje naszej pomocy w dużo większym stopniu aniżeli przed wypadkiem.

Czy kiedykolwiek w trakcie kariery męża myśleliście o tym, aby przenieść się na terytorium Europy kontynentalnej na stałe?

Nie, nigdy. Uwielbialiśmy spędzać czas w Szwecji, bardzo nam się ten kraj podobał, ale żadne z nas nie było gotowe na przeprowadzkę. Mieliśmy swoją posiadłość w Anglii, dzieci chodziły do szkoły, miały swoich przyjaciół, swoje życie. Przeprowadzka do obcego państwa, z obcym językiem byłaby trudna.

Jesteś zadowolona, że Twój syn zrezygnował ze startów na żużlu? Czy motocross jest bezpieczniejszą dyscypliną sportu?

Na pewno to, co robi mi nie przeszkadza. Declyn miał świetny styl, potrafił prowadzić motocykl żużlowy. Odnosił zresztą sukcesy w zawodach juniorskich. Brakowało mu jednak swego rodzaju agresji, aby brnąć w to dalej. Syna bardziej interesowało „grzebanie” przy motocyklach, naprawianie ich, składanie. Wynikało to z faktu, że większość życia spędzał u boku mechaników Leigh, przyglądając się ich pracy. Zajął się motocrossem, a właściwie jego styl bardziej przypomina Enduro. Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy któraś z tych dyscyplin jest bardziej niebezpieczna. Obie powiązane są z ryzykiem kontuzji. Enduro to jazda przez dziury, piasek, błoto, krzaki, żużel z kolei charakteryzuje się perfekcyjnie przygotowanym torem, ale są bandy i ciągły kontakt.

Fot. Archiwum Kylie Adams.

Przejdźmy do luźniejszego tematu. Co jest Twoim ulubionym zajęciem w wolnym czasie?

Uwielbiam ćwiczyć pilates, pasjonuję się również ogrodnictwem. Gdy wybuchła pandemia i czasu było jeszcze więcej, zaczęłam urządzać sobie wycieczki na rowerze górskim. Jest to bardzo przyjemny czas na odprężenie się. Ponadto, jestem miłośniczką psów. Mamy labradora, a zabawa z nim to dla mnie przyjemność. Cóż, jestem kobietą więc przyznaję, że ogromną przyjemność sprawiają mi zakupy wspólnie z córką (śmiech).

Myśleliście z mężem o tym, aby mieć więcej dzieci?

Nie! Absolutnie, kategorycznie nie (śmiech). Teraz zresztą jest to już niemożliwe, ponieważ nieuchronnie zbliżam się do 50-tego roku życia. Byliśmy zadowoleni z posiadania dwójki dzieci, a ja nie sądzę, ze byłabym w stanie „obsłużyć” więcej. Uwierz, że logistyka w postaci podróży z dwójką małych dzieci pomiędzy Europą, a Australią to ogromne wyzwanie (śmiech).

Czy po zakończeniu kariery przez Leigh, temat żużla pojawia się jeszcze w Waszym domu? A w trakcie kariery męża był to temat numer jeden?

Żużel nigdy nie był tematem numer jeden. Dom był domem, a wyścigi były poza nim. Oczywiście był obecny, ponieważ Leigh sprowadzał do domu cały warsztat żużlowy, a więc dyskusje na ten temat były na porządku dziennym. Po przejściu na „emeryturę” żużel nie zniknął z naszego życia. Dla męża ten sport nadal jest ważny, angażuje się w pomoc dla juniorów.

Przy dwójce dzieci zapewne nie miałaś możliwości, aby przyjeżdżać na zawody z udziałem Leigh. Śledziłaś jego zmagania w telewizji?

Oczywiście, w czasie zawodów z jego udziałem odwiedzali nas znajomi i wspólnie z dziećmi oglądaliśmy jego wyczyny. Nie mogło być inaczej.

Jak scharakteryzowałabyś Leigh jako żużlowca?

Przede wszystkim charakteryzowała go niesamowita płynność jazdy, kontrola nad motocyklem. Jeśli mam być szczera, nigdy szczególnie nie martwiłam się, że może spotkać go coś złego. Był typem „bezpiecznego” zawodnika. Inną cechą, która była mu przypisana to fakt, że im więcej zawodów w harmonogramie, tym lepiej prezentował się na torze. Gdy był ciągle zajęty, jego skupienie sięgało maksimum. Nie lubił „schodzić z tonu”.

Fot. Archiwum Kylie Adams.

A jako człowiek, mąż, głowa rodziny?

Pierwsze, co przychodzi mi na myśl to upartość oraz zawziętość. Niechętnie przyjmuje jakiekolwiek sugestie. W pewnym sensie trzeba się go nauczyć. Jeżeli ostrożnie podejdziesz do danego tematu, wpoisz mu pewne wskazówki, to w końcu zacznie traktować dany pomysł jako swój własny (śmiech). Oprócz tego jest bardzo opiekuńczym człowiekiem. Rodzina zawsze była i pozostaje do dziś najważniejsza. Nigdy niczego nam nie brakowało.

Wspomniałaś, że urzekł Cię jego spokój i opanowanie. Kiedy widziałaś go najbardziej zdenerwowanego?

W momencie, gdy zdał sobie sprawę z konsekwencji wypadku. Uświadomił sobie, z jakimi ograniczeniami przyjdzie mu się zmierzyć. Początkowo trudno było mu zaakceptować tę diametralną zmianę stylu życia.

Mąż lubi sobie pożartować? Jaki największy numer Ci wywinął?

Wiesz co, nie przychodzi mi nic konkretnego do głowy. Zazwyczaj Leigh żartuje sobie z dzieci. Są to typowe, głupkowate zabawy ojca z dziećmi.

Czy Ty zajmujesz się zawodowo, na co dzień?

Trzy dni w tygodniu pracuję jako „dyrektor pogrzebowy”. Pozostały czas spędzam w domu, którym trzeba się zaopiekować. Pomagam również mężowi w czynnościach, których nie jest w stanie wykonywać samodzielnie.

Jakie jest Twoje największe marzenie w życiu?

Bardzo przyziemne. Chciałabym, aby nasze dzieci były zdrowe i szczęśliwe, aby realizowały się w życiu po swojemu, tak jak sobie wymarzyły.

Z czego obecnie się utrzymujecie? Czy żużel pozwolił Wam na wygodne, dostatnie życie?

Dzięki niemu mogliśmy sporo pieniędzy zainwestować w rozmaite rzeczy i żyć w miarę wygodnie. Obecnie, niepełnosprawność Leigh utrudnia mu wykonywanie pracy. Ja natomiast pracuję na pół etatu.

Dziękuję za rozmowę.

Ja również dziękuję.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA, współpraca redakcyjna SEBASTIAN SIREK