Lech Kędziora fot. Orzeł Łódź
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Rozgrywki w 1 lidze znowu zapowiadają się o wiele bardziej interesująco od tych w skostniałej, hermetycznej i nudnej nawierzchniowo Ekstralidze. Szkoda tylko, że zważywszy sygnały dochodzące tak ze strony byłego szefa wszystkich szefów – emerytowanego Andrzeja Witkowskiego, jak też obecnego Wielkiego Mistrza zakonu zapracowanych po nocach działaczy – Wojciecha Stępniewskiego, można mieć wątpliwości, czy będą miały jakikolwiek sens. Wygląda na to, że przynajmniej część ekstraligowych bonzów zreflektowała się po nie w czasie i szuka metody, by swe rozpasanie finansowe ukrócić w sztuczny sposób. Metodą ma być, skądinąd słuszny i uzasadniony, powrót do 10-cio zespołowej ekstraklasy z pozostałymi ekipami na jedynym zapleczu tejże.

Co by nie było, w pierwszej, czytaj drugiej dywizji, emocje rosną znacznie przed startem rywalizacji. Oto nowy, nieznany menago Gdańska, po wypowiedzi swego szefa i odpowiedzi wiceszefa z Rybnika, przyjął wyzwanie i oba zespoły obok „normalnej” rywalizacji najpierw o play off, a potem promocję wyżej, powalczą dodatkowo o butelkę śliwowicy. Ten którego ekipa znajdzie się przed rywalem w końcowej tabeli – wygrywa i świętuje. Pewnie w zamyśle zakładających się stron stawką jest li tylko pozycja lidera na koniec sezonu. Czy jednak na pewno? Zwykle ci wieszający medale i rozdający miejsca już przed , bardzo bywają zaskoczeni tuż po. Zespoły na tym szczeblu wydają się równorzędne, przy tym trudno przewidzieć zjazdy i eksplozje formy, takoż wyłączające na czas jakiś kontuzje liderów. To smaczki. Na ten szczebel trafiło też kilku przynajmniej wartościowych grajków z e-lipy, skutkiem przepisu o przymusowym udziale w składzie rajdera U24. Będzie więc interesująco a wskazywanie rzekomych faworytów teraz jest równie uzasadnione jak przekonywanie o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą. 

Jeśli miłościwie panujący nie sprawią uczestnikom pierwszoligowych bojów psikusa i nie poszerzą z partyzanta Ekstraligi, to sportowy aspekt rozgrywek powinien stanowić ich podstawowy walor. Dotąd o owym poszerzeniu nieśmiało i bezskutecznie trąbiło jedynie kilku mnie podobnych żurnalistów. Teraz nieśmiałe potwierdzenia wypływają ze strony „władzy”, więc coś musi być na rzeczy. Ja nie wróg, by najmożniejsi speedway`owego świata budowali dream teamy bez sztucznych ograniczeń. Chcemy w żużlu Realu, Barcelony, PSG, Bayernu i Juventusu, to niby kto bogatemu zabroni? Skoro ich stać, skoro kalkulują mecze po 60-30, skoro dopuszczają i taką opcję, że oto jakieś Monaco, czy inny Leicester wyskoczy jak królik z kapelusza i zgarnie im profity sprzed nosa – to hulaj dusza piekła nie ma. A że dla nas byłyby to nudne widowiska – cóż z tego. Byłyby może inne, ale czy nudne? Pomyślcie jak smakuje maluczkiemu ogranie takich Galacticos, a nie jest niemożliwe. Wszak ani pieniądze, ani nazwiska nie grają i nie jeżdżą.

Wróćmy więc do wersji, że w nowym roku nic pod względem zasad się nie zmieni. Czy więc Gdańsk i Rybnik aż takimi faworytami są, że panujący tamże przyjmują zakłady o to który team zakończy wyżej, czytaj z awansem? Chyba aż tak mocarstwowo to w żadnym z wymienionych klubów nie jest. No i konkurencja nie śpi. W Bydgoszczy także coraz śmielej i głośniej przebąkują o promocji. I tam również mają pewne podstawy. Przede wszystkim przebogate dzieje. Kędziora porwał się kolejny raz na zadanie z cyklu „niemożliwe nie istnieje”. Siedem tytułów DMP, razem 25 medali w stuletniej historii bydgoskiego żużla. Rekordowe 1002 ligowe punkty w najwyższej klasie. 19 medali, w tym 8 złotych IMP, tyleż, ale 11 złotych w MPPK i aż 9 tytułów, przy 13 medalach w MIMP. Raniszewski, Bonin, Połukard, Malinowski, Świtałowie, Glucklich, Proch, Gollobowie, Protasiewicz – takie dzieje mogą uwierać i przyprawiać o ciarki. Czy więc doświadczony szkoleniowiec podoła, czy ustawi się na uboczu, pozwalając rządzić właścicielom? Ano zobaczymy. Cicho na Podkarpaciu. Krosno z Tarnowem już stoczyło pierwszy bój. Ten o Iversena, wygrany przez tarnowian. Tam jednak nikt nie ogłasza zapędów. Wilki chcą utrzymania, zaś Unia play off. Równie cicho wokół Gniezna i Ostrowa. Ten ostatni to jakiś fenomen. Najpierw prezes Strzelczyk, a teraz jego następca Górski nie byli i nie są finansowymi krezusami, ale… . No właśnie. Doświadczony trzon, obiecujący juniorzy własnego chowu i team Staszewskiego znowu może zapewnić sobie spokojny byt. Na razie tyle, bo mimo wsparcia szczególnie ze strony braci Garcarków i sponsorów tytularnych, na więcej póki co, porywać się nie ma sensu. W Ostrowie znają owe wyniki na siłę. Znają też ich skutki. Testowali na sobie. I powtarzać tamtych historii nie zamierzają. Może mierz zamiar podług sił, to mało romantyczne i takie nie nasze, bo bez fantazji, ale efekty z pewnością lepsze. W Gnieźnie z kolei wyfrunął Gała, do Bydgoszczy i tym rzekomo Start został osłabiony w największej mierze. Pażiwiom, uwidzim jak mawiają starożytni Indianie. Niedawno Oskar Fajfer zapewniał publicznie, że żadne nieszczęścia w Gnieźnie nie grożą, a zespół stać na wyrównaną walkę przynajmniej o spokojny byt. 

No dobra. Skoro więc tylu chętnych, by ów byt przedłużyć, to może nie róbmy im kłopotu i rzeczywiście dopuśćmy więcej chętnych do pańskiego stołu, jednocześnie nikogo nie degradując? Tylko wtedy byłoby bez adrenaliny, a to jest ten element, który tygrysy lubią najbardziej. Niech więc możni budują dream teamy, ci mniejsi drapią się w głowę jak z wielkimi podołać (może szkolić – ale to taka nieprzesadnie nachalna sugestia), a ci którzy przeinwestowali, albo których nos zawiódł – niech wyciągają wnioski z porażek, najlepiej właściwe. I jeszcze drobiazg. Oby z nami, kibicami na trybunach. Szkoda by było tej fali entuzjazmu, szczególnie w Krośnie, gdyby kibice, w dobie zamierającego zainteresowania innymi formami dopingu niż z kanapy przed telewizorem, musieli jednak obejść się smakiem.