Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Krzysztof Pecyna to człowiek charakterny, mający odwagę głosić własne zdanie i domagać się realizacji zawartych umów. Nie może być inaczej, skoro to zodiakalna panna. Zaczynał w Pile, zwiedził Gdańsk, Leszno, Gorzów czy Gniezno, zatem posiada szerokie spektrum oceny polskiego speedwaya od kuchni. Niegdyś drugi junior w Polsce podzielił się kilkoma przemyśleniami i refleksjami w naszej rozmowie

 

Jesteś tylko jeden dzień starszy ode mnie, pomijając roczniki, zatem zodiakalna panna. Ludzie spod tego znaku są skrupulatni, konsekwentni i przeraźliwie pedantyczni we wszystkim co robią – zgadza się?

Czasem słyszę od kobiet „panna” – o nie! Ale prawda jest zupełnie inna, rzeczywiście ludzie spod znaku panny, to ludzie mający własne zasady i granice i nie rozmieniający się na drobne, co innych niestety denerwuje. Cóż, może tym tematem niech zajmą się wróżki, a my wróćmy do speedwaya.

Zaczynałeś w rodzinnej Pile, ale niespiesznie. Debiut w wieku 18 lat. Mama i tata nie chcieli się zgodzić na żużel?

Nigdy nie miałem granic, jeśli chodzi o ryzyko, każdy rodzic martwi się o swoje dziecko, dostałem podpis i zacząłem swoją przygodę z żużlem. Czas oczywiście fantastyczny, spędzanie całych dni na stadionie, to było coś fajnego. Jurek Budzeń, człowiek z Grudziądza, miał w sobie wielką ambicje i siłę do sportu jako mechanik, myślę i wiem, że to on przyciągał młodzież własną wiedzą, zaangażowaniem i motywacją,  bo robił to dobrze i na temat. Dzięki niemu osiągnąłem w młodzieżówce dużo, potem jak w życiu bywa, drogi się rozeszły.

Treningi i licencja to pokłosie pilskiego boomu na żużel?

Przede wszystkim zapotrzebowanie na towar, towar czyli zawodnika, miałem ambicje i myśli żeby zaistnieć medialnie, a jako gówniarz chciałem być aktorem w Hollywood,  tak, tak śmieszne ale prawdziwe, speedway w pewnym sensie spełnił moje ambicje, byłem w TV i medialnie,  poznałem świetnych redaktorów z gazet gdzie współpracowaliśmy razem na bazie public relations. Te czasy pozwoliły mi na duży wachlarz możliwości –  sponsorzy, reklama itd.

Kędziora twierdził, że po ogłoszeniu naboru miał problem z wyselekcjonowaniem przydatnych kandydatów, zrobił więc trening ogólnorozwojowy, zagonił towarzystwo pod prysznic i tam, na bazie… długości, dokonał wyboru – załapałeś się, czy to kolorowa bajka starego trenera?

Lech Kędziora to stary wyga, miałem to szczęście w sporcie, że współpracowałem z najlepszymi selekcjonerami w speedwayu. Lubiłem to kiedy trener wymagał ode mnie, wiem, że te rzeczy wymagały wiele wyrzeczeń. Ja byłem naborem Jana Krzystyniaka, a potem przejął pałeczkę Stanisław Chomski. Jestem wychowankiem Polonii Piła ogólnie rzecz biorąc. Oczywiście Lecha Kędziorę w Pile zobaczyłem jako selekcjonera, ale wtedy byłem dla niego „nikim”,  dopiero po dwóch latach zdobyliśmy wspólnie medale dla GKS Wybrzeże. Piękne czasy.

W Pile była chyba pewna rywalizacja, a może nawet nawet delikatny konflikt między importowanym zaciągiem młodzieżowym (Dobrucki, Walczak, Okoniewski, Hampel), a miejscowymi juniorami (Franków, Kowalski, Klecha, Pecyna)?

Jeśli wierzysz w swoje możliwości – rywalizacja i import przestają istnieć zwłaszcza w sporcie,  jeszcze raz mówię, że szczęściem było mieć dobrych selekcjonerów czyli trenerów. Wierzyłem tylko szkoleniowcom, reszta nie istniała dla mnie, dlatego zdobyłem w sporcie nie mało. Oczywiście byłem zawodnikiem jeżdżącym parowo, zwłaszcza z Rafałem Dobruckim – zawodnik myślący na torze za drużynę. Rafał nie był egoistą.

Jeszcze jako młokos trafiłeś do Gdańska (1999), po znakomitym dla siebie sezonie 1998 – po co? Jaki był cel?

Chciałem poczuć wolność i zawodowstwo.  Zadzwonił do mnie Lech Kędziora, a ja wtedy byłem numer 2 w Polsce na liście juniorów, czyli najlepszym zawodnikiem po Robercie Dadosie.  Nie skorzystać byłoby grzechem. Nie żałuję decyzji.

Z Polonią zdobyłeś 3 medale DMP, w Gdańsku czwarty, tylko Wybrzeże zdobyło z Tobą brąz, a wygrała… Piła?

Nie będę skromny, drużynowo byłem dobry i koleżeński, na tym polega liga żużlowa, tylko w takim przypadku można myśleć o medalach drużynowych. Egoistą można być w indywidualnych zawodach. Medale były i był prestiż, co za tym idzie sponsorzy. Młodość spędziłem w super klimacie.

Zawodowstwo dopiero raczkowało, najlepszy sprzęt leżał w sferze marzeń, tunerzy niechętnie wypożyczali go Polakom, różnie bywało też z wypłacalnością klubów. Pozwiedzałeś trochę w czasie kariery. Zostało coś do odzyskania w sensie finansowym?

Żużel to sport, który potrzebuje płynności finansowej. Kto ma płynność ma sukces, a jeśli masz sponsorów to możesz więcej.  Oczywiście trafiłem na kluby niewypłacalne, ale to były czasy, gdzie do roli prezesa pchali się politycy regionalni. Dziś ich już nie ma, bo trzeba odpowiadać własnym majątkiem, wiesz co mam na myśli. Politycy, czyli brak realnych możliwości pozyskania sponsora, tylko to co z miasta podane na tacy.

Grudziądz powinieneś wspominać dobrze. Przypomnijmy pokrótce. Srebro MDMP 1997, potem srebro MIMP 1998 za śp. Dadim, no i ten kuriozalny mecz ligowy, gdy GKM od 3-15 po trzech wyścigach, wyrwał na koniec… remis. Ty byłeś wtedy ważnym ogniwem Polonii?

Były mecze, były medale, byli sponsorzy i przyjaciele, których mam po dziś.  Grudziądz, to miasto gdzie jest jedna linia tramwajowa i płynie piękna rzeka. Gdy byłem młodym kotem straszyli mnie, że na torze ciągnie „do dęba”. Byłem mocny w te klocki, psychika nie nawalała i dlatego wygrywałem, nie bojąc się „dęba” i tych podstępnych ludzi. W tym sukces.

Zostały też grudziądzkie przyjaźnie – Wojtek Żurawski, Jacek Korbik, ale nie tylko?

Mówisz o ludziach sportu, bo tak można ich nazwać, z reguły to ja wybieram kolegów, oni byli silnym ogniwem w mojej karierze sportowej. Wojtek Żurawski w pewnym momencie był moim menadżerem, było hasło jest ważny mecz „czyli poszukiwanie sponsorów do sprzętu” – wynik był zawsze pozytywny. Jacek Korbik to człowiek biznesu w Grudziądzu, duży wkład, bezinteresownie, często oglądał moje mecze, to też satysfakcja dla mnie. Pozdrawiam ich ciepło i serdecznie.

W czasie startów w Wybrzeżu dopadło Cię choróbsko, straciłeś dużą część sezonu. Lekarze długo zastanawiali „z czym to się je”. Wiesz już co to było?

Jak wiesz, nie każdy lubi rozmawiać o własnych problemach, w moim przypadku jest tak samo. Krótko – były to sprawy z niedoleczonym przeziębieniem – powikłania. Fakt faktem, straciłem dużo sezonu i prestiżu. Takie jest życie. Trzeba się z tym pogodzić.

Kilka razy wracałeś do Polonii żeby wspomóc, ostatni kontrakt był z roku 2016, teraz w Pile nie ma klubu, ale podobno „coś” się tworzy i „coś” ma być – jak to widzisz?

W Pile jest od pewnego czasu amatorski poziom. Jeśli chcesz zaistnieć, musisz mieć przede wszystkim budżet i wiarygodność zawodowstwa. Z tego co wiem, to miasto inwestowało w ludzi, którzy uważali się za prezesów, a to zwykli ludzie z ulicy bez układów i wiedzy. Dziś już nie bardzo wracam do wspomnień Polonii, szkoda czasu.

Krzysztof – co nie zagrało, że nie osiągnąłeś żużlowego raju? Sprzęt, głowa, sposób myślenia, podejście, a może determinacja? Czego zabrakło?

Wszystko co wymieniłeś było poukładane, jedynym problemem była niewypłacalność klubowa, to najbardziej się przyczyniło do mojego końca ze sportem. Czyli pseudoprezesi, nieodpowiedzialni ludzie. Było minęło, Mam nowy rozdział w życiu.

Śledzisz współczesne rozgrywki, czy jedynie „z doskoku”?

Przeglądam tabele i wyniki „po niedzielne”. Kibicuję drużynie z Gorzowa, sentyment pozostał, gdyż Gorzów zawsze był wypłacalny i profesjonalny. Nie przepadam za amatorami i gadaniem o niczym. Ale obecnie numerem jeden jest dla mnie tenis ziemny i tu spędzam czas.

Słyszałem, że kompletnie o 180 stopni, przewartościowałeś swoje życie?

Lubiłem być zawsze na górze, starałem się też by inni to zrozumieli, w Polsce coś tworzyć jest niebezpiecznie. Raczej w Polsce nic spektakularnego już nie zamierzam robić.  Zbyt długo przebywam poza Polską i chyba stąd takie odczucia. Wychodzę z założenia, że mogłem więcej osiągnąć w sporcie,  ale Polska jest krajem po komunistycznym i wszystko jest dziwne kiedy to Polak… osiąga sukces. Przykra prawda.

Niedawno wrzucałeś fotki z delfinami i kangurami na Antypodach, co Ci tam zginęło?

Pracuję, zarabiam, wydaję. Kangury i Australia to marzenie z dzieciństwa, zawsze chciałem zobaczyć ten kontynent i udało mi się, przy okazji pozdrawiam  mistrza Polski w trójboju, dzięki niemu mogłem spełnić to marzenie. A co do nurkowania, to patrzę w przyszłość, oczywiście powoli robię kwalifikacje nurka zawodowego. Mam plany pracować, jako przewodnik nurek gdzieś na Malediwach lub bliższych fajnych wyspach. Lubię wodę i nury.

Czym więc zajmujesz się obecnie?

Sport się kiedyś kończy, kończy się rozdawanie autografów, kończą się sponsorzy i prestiż, wpadasz w monotonię zwykłego, niekoniecznie złego życia. Moja historia z Polską jest zakończona. Zacząłem żyć na zachodzie, pozostając w motoryzacji. Jak długo będę w tej branży – czas pokaże. Obecnie jestem kierowcą 500-konnym z silnikiem Tira.

Twoim zdaniem, kto w tym sezonie zostanie drużynowym królem skalistych torów?

Liga to ruletka.  Dziś nazwiska nie jadą, a co jakiś czas pojawia się rodzynek, czyli młody wilk który odwraca tabele ligowe. Kto ma juniora, ten wygrywa mecze. Patrząc na siły, to Leszno ma szansę jak i Gorzów, nie można też odebrać wiary Wrocławiowi. Lublin co prawda jest na prowadzeniu, ale sądzę, że z czasem straci pozycję lidera. Uważam, że mistrzem Polski zostanie Unia Leszno. Oni już wiedzą jak to się robi.

I już na koniec – nie ciągnie wilka do lasu? Może trener, mechanik, menadżer?

Oczywiście mogłem pozostać przy sporcie, ale już jestem wypalony, znudzony i przestałem wierzyć w polskie klimaty sportowo-żużlowe. Niech inni się bawią tym sportem. Mój czas dobiegł końca. Zajmuję się teraz czymś zupełnie nie związanym z żużlem i nie narzekam.  Za parę lat pewnie się przebranżowię i jak wcześniej wspominałem, zacznę przygodę i pracę w branży „nurek przewodnik”. Przy okazji pozdrawiam Radka Maciejewskiego, z którym miałem okazję nurkować.

Dzięki za rozmowę i spełnienia planów.

Również dziękuję. Korzystając z okazji pozdrawiam  moich kibiców i byłych sponsorów ze sportu żużlowego.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI