fot. Apator Toruń
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tak właśnie, tytułem jednej z najpopularniejszych produkcji rodem ze stolicy indyjskiego przemysłu filmowego Bollywood, można opisać drugą dekadę funkcjonowania klubu żużlowego w Toruniu. Chwile wielkiej radości przeplatały się ze łzami rozpaczy.

 

Rok 1973 zaczął się dla toruńskiego zespołu niedobrze: złamanym podczas treningu barkiem Janusza Plewińskiego oraz złamaną w meczu pierwszej kolejki nogą Bogdana Szuluka. Wobec tego rolę lidera musiał na siebie wziąć Jan Ząbik.

Ten sam rok to historyczne wydarzenie: pierwszy derbowy pojedynek z późniejszym odwiecznym rywalem zza miedzy, Polonią Bydgoszcz. Zająwszy drugie miejsce w ligowej tabeli, za wrocławianami, toruński zespół zyskał prawo startów w meczach barażowych. Mieli się w nich mierzyć właśnie z zespołem znad Brdy. Już wtedy to wydarzenie wiązało się ze sporym ładunkiem emocjonalnym.

Do pierwszej potyczki doszło 7 października na toruńskim obiekcie. Po trzynastu wyścigach, bo tyle liczyła wówczas meczowa tabela, to gospodarze mogli cieszyć się z wygranej, zapisując na swoim koncie 44 punkty-rywale mieli ich o dziesięć mniej. Punktowali lepiej i stworzyli równiejszą drużynę niż bydgoszczanie, w których składzie wyróżnili się jedynie Henryk Glücklich, zdobywca 13 punktów, oraz Stanisław Kasa, którego łupem padło jedenaście oczek. W anielskiej ekipie największy wkład mieli Roman Janczuro (10+1) oraz Janusz Plewiński (9). W batalii o awans piłka była zatem po stronie Ząbika i jego kolegów. Niestety, tydzień później na obcym terenie los nie był już tak łaskawy dla torunian. Nieprzygotowani kompletnie do zastanych warunków torowych, przegrali pięć pierwszych wyścigów w stosunku 2:4 i 1:5. Po ich zakończeniu na tablicy widniał wynik 24:6 dla gospodarzy. Chwilę później kibice stali się świadkami scen, które moglibyśmy oglądać i kilkadziesiąt lat później. Goście podali w wątpliwość stan nawierzchni i odmówili dalszych startów. Postawiony w takiej sytuacji arbiter spotkania Zygmunt Wróblewski oświadczył, że tor jest odpowiedni do kontynuowania spotkania i nakazał jego kontynuację. Do trzech kolejnych wyścigów bydgoszczanie stawali pod taśmą osamotnieni. Rozjemca spotkania nie miał innego wyjścia, jak zakończyć mecz po ośmiu wyścigach, a do akt wpisać wynik 39:6. Wobec tego wynik dwumeczu wynosił 73:50 na korzyść polonistów. Marzenia o awansie torunian musiały trafić na półkę.

Rok później po raz pierwszy uczczono pamięć tragicznie zmarłego Mariana Rose. 12 października na podium zameldowała się fantastyczna trójka zawodników: Zenon Plech, Edward Jancarz i Jan Ząbik.

W roku 1975 na świat przyszły cztery późniejsze legendy toruńskiej ekipy, które podarowały kibicom tyle pięknych chwil: 20 stycznia w dalekim Melbourne urodził się Ryan Sullivan, 6 sierpnia w Bristolu Jason Crump, 9 września Tomasz Bajerski, a 13 września Wiesław Jaguś. W październiku los dowiódł, że historia lubi się powtarzać. Podopieczni trenera Bogdana Kowalskiego znów stanęli przed szansą debiutu w najwyższej klasie rozgrywkowej, i ponownie miał o tym decydować wynik spotkań z lokalnym rywalem. Niestety, i tu powtórzyła się najmniej przyjemna część tej historii: znów to biało-czerwony zespół był górą. „Żałoba” po kolejnej porażce nie trwała jednak długo, bo jedynie dwa tygodnie. Decyzją Głównej Komisji Sportu Żużlowego, celem podniesienia poziomu sportowego rywalizacji, ówczesna I liga została rozszerzona z ośmiu do dziesięciu zespołów. Drudzy w tabeli zawodnicy z Torunia dołączyli wówczas do szlachetnego grona takich klubów jak Stal Gorzów, Sparta Wrocław, Unia Leszno czy Włókniarz Częstochowa.

Nadszedł sezon 1976 i debiut zespołu z „polskiego Los Angeles”, czyli Miasta Aniołów, w upragnionej I lidze. Passa startów na najwyższym ligowym poziomie potrwa aż do roku 2019 i będzie najdłuższą spośród „elitarnych” polskich zespołów. Do drużyny przed sezonem dołączył ponownie w roli szkoleniowca Florian Kapała. Co ciekawe, przed tak ważnym zespołem, kadra wzbogaciła się o tylko jednego nowego zawodnika-urodzonego w Gnieźnie Jerzego Kniazia, mającego za sobą starty w Gnieźnie właśnie oraz w Rzeszowie, który jednak nie porozumiał się z ostatnim z wymienionych zespołów i w ten sposób znalazł się w Grodzie Kopernika.

Do trzech razy sztuka-tak można podsumować początki zespołu w I lidze. Dwa pierwsze spotkania, wyjazdowe z Falubazem Zielona Góra i u siebie z Włókniarzem Częstochowa, zakończyły się dotkliwymi porażkami, szczególnie ta pod Jasną Górą. Pamiętny pierwszy triumf, jednym zaledwie punktem, odnieśli zawodnicy w rozgrywanej 9 maja kolejce, mierząc się z Wybrzeżem Gdańsk. Nikt jeszcze nie wie, że ta radość nie potrwa długo.

Po dziesięciu kolejkach torunianie zajmowali czwarte miejsce w ligowej tabeli. 25 lipca przyszło im wybrać się na ligową potyczkę do Częstochowy. Wyścig piąty. Pod taśmą stają: po stronie przyjezdnych Jan Ząbik i Kazimierz Araszewicz, miejscowy zespół reprezentuje Marek Nabiałek. Kazimierz Araszewicz upadł, jadąc na drugiej pozycji. Trzeci Ząbik nie był w stanie utrzymać się na motocyklu i również upadł. Karambolu nie ominął także ostatni w stawce Nabiałek.

Tak to wydarzenie i zmarłego kolegę opisywał w rozmowie z Danielem Ludwińskim Jan Ząbik:

– To był młody, wysportowany chłopak. Miał charakter, ale widać u niego było przerost ambicji nad umiejętnościami, w ten sposób bym to określił. Chciał dużo, a wciąż jeszcze miał wiele do nauczenia się. Trzeba było go więc temperować, wyhamowywać w niektórych momentach, bo zdarzało się, że jechał na krawędzi bezpieczeństwa. Zarazem był utalentowany. W tym feralnym dniu w Częstochowie, gdy zginął, akurat nie szarżował. Złapał uślizg, w zwolnionym tempie przewrócił się na mój motocykl, ja musiałem położyć swój wiedząc, że na wprost nas jedzie z tyłu zawodnik z Częstochowy. Udało mi się odskoczyć na trawę, na krawężnik, a Araszewicz w tym momencie wstawał, motor rywala w niego uderzył i razem poszli w bandę. Praktycznie umarł już na torze, w chwili uderzenia.

Cztery dni później 21-letniego zaledwie zawodnika pochowano w jego rodzinnym Rogowie (powiat toruński). Ta wieś dała toruńskiemu klubowi niezapomnianych zawodników. Także tam urodził się Janusz Plewiński, a w tym samym roku 1976 pojawił się kolejny z nią związany zawodnik, który zapisał się w historii. Eugeniusz Miastkowski, bo o nim mowa, licencję żużlową miał już od dwóch lat, zdobył ją w Grudziądzu pod okiem trenera Bogdana Kowalskiego. Na swoją szansę musiał jednak nieco poczekać. Po raz pierwszy pojawił się na torze 11 lipca 1976 podczas rozgrywanych w Toruniu derbów z zespołem z Bydgoszczy, podczas których zanotował dwupunktową zdobycz. Najlepsze miało przyjść jednak dopiero później.

Nad spotkaniem z częstochowianami wisiało prawdopodobnie fatum. Przerwane po wypadku Kazimierza Araszewicza spotkanie 25 lipca miało zostać powtórzone 24 sierpnia. Niestety, o wyznaczonej godzinie jego początku na stadionie brakowało Eugeniusza Miastkowskiego, Jerzego Kniazia, Jana Moskowicza i Mariana Więckowskiego. W czasach, kiedy zawodnicy jeździli na mecze wspólnie, większe było ryzyko takiej sytuacji jak ta…Ta czwórka uległa wypadkowi drogowemu, zderzając się z ciężarówką. Jedynie Eugeniusz Miastkowski nie został poszkodowany w tej kolizji. Wobec takiego obrotu spraw zawodnicy nie wybrali się do Częstochowy po raz trzeci. Gospodarzom spotkania przyznano zwycięstwo poprzez walkower. Sezon zakończył się dla zespołu na ósmym miejscu.

Rok 1977 to jaskółka późniejszych sukcesów toruńskich zawodników: historyczne trzecie miejsce Krzysztofa Kwiatkowskiego w finale Brązowego Kasku i ponownie ósma lokata ligowej drużyny. Wtedy także w zespole pojawiła się przyszła gwiazda, Wojciech Żabiałowicz. Ta pozycja prześladowała chyba zawodników z aniołem na plastronie, tę samą bowiem zajęli i w 1978. Wtedy także odbył się pierwszy turniej memoriałowy Kazmierza Araszewicza w międzynarodowej obsadzie, brali w nim udział także zawodnicy ze Szwecji. Najlepszy okazał się Lilebror Johannson z Kraju Trzech Koron. W 1979 Eugeniusz Miastkowski i jego koledzy przetarli szlaki późniejszym młodszym kolegom, zajmując drugie miejsce w finale Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski w Rzeszowie, tuż za Unią Leszno.

Rok 1980 to prawdziwa rewolucja, a więc starty dziesięciu polskich zawodników na torach brytyjskich. Marzący o późniejszej karierze szkoleniowca Jan Ząbik został wydelegowany do klubu Sheffield Tigers. Niestety, pomimo obiecujących perspektyw zdecydował się po roku startów wrócić do kraju. Wtedy także w nazwie zespołu ponownie pojawił się legendarny Apator. Był to również ważny kadrowo rok, w którym kibice po raz pierwszy mogli oglądać na torze nowy nabytek rodem z Łodzi, przyszłą legendę Stanisława Miedzińskiego.

Jeden punkt, taka różnica zdecydowała o braku triumfu w toruńskim finale Mistrzostw Polski Par Klubowych w roku 1981. Jan Ząbik i Wojciech Żabiałowicz musieli uznać wyższość gorzowian.

Zamykający drugą dekadę toruńskiego klubu rok 1982 zakończył się dla toruńskiego zespołu szóstym miejscem w lidze. Najlepsze, zarówno indywidualnie, jak i drużynowo, miało dopiero nadejść…