Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

 

Grzegorz Soński od dziecka był zafascynowany żużlem. Zbierał programy, proporczyki, wycinał artykuły z gazet, ale ciągle było mu mało. Chciał mieć cząstkę żużla u siebie…

 

Kto zaszczepił w tobie zainteresowanie sportem żużlowym?

Mieszkaliśmy niedaleko na Angielskiej Grobli, niedaleko stadionu. Tata często zabierał mnie i młodszego brata na rowerkach na stadion. Tam ciągle coś się działo: albo trening, albo zawodnicy pracowali przy sprzęcie. Tata chodził na żużel jeszcze na dawny stadion, przy ulicy Marynarki Polskiej. Huk motorów, zapach… Też zaraziliśmy się tą pasją.

Skąd wziął się pomysł, by zbierać pamiątki?

Na początku magnesem dla mnie była… oranżada w woreczkach i lody. Potem zacząłem zbierać programy, gromadziłem wycinki z gazet, jakieś proporczyki. Ciągle było mi mało. Chciałem mieć „cząstkę żużla” fizycznie w domu. Pierwszy plastron Wybrzeża uszyty przez firmę GTS dostałem od Rafała Kleina. Potem był kolejny. Jak miałem już kilka plastronów, zamarzyło mi się, by zdobyć plastrony wszystkich klubów żużlowych w Polsce. Wydawało się to wtedy tak nierealne. Dziś nadal o tym marzę… Zdobyłem nawet plastron Victorii – Rolnicki Machowa, ale wciąż brakuje mi jednego plastronu – Poloneza Poznań z 1991 roku. Będąc precyzyjnym, muszę dodać, że nie mam też plastronu Zgrzeblarek Zielona Góra, ale rekompensuje mi to kilka „Falubazów”. 

W twojej kolekcji są nie tylko plastrony. Co jeszcze?

Ogranicza mnie miejsce, czas i pieniądze. Nie można mieć wszystkiego, dlatego musiałem zrezygnować z gromadzenia programów. Nie zbieram odznak czy czapeczek. Skupiam się na plastronach. Coraz częściej klubowe godła „wszywane” są w kombinezony. Namiastką są oczywiście wersje „treningowe”. Ta zmiana w ubiorach sprawiła, że zainteresowałem się również kombinezonami żużlowców. Zbieram też kaski, siodełka. W garażu mam trzy motocykle. Pierwszy kupiłem… od Rafała Kleina.

W jaki sposób zdobywasz pamiątki? To efekt zakupów, wymiany?

Zdecydowaną większość po prostu zakupiłem. Sporo suwenirów pochodzi z wymiany z innymi kolekcjonerami. Zdarzają się też nieoczekiwane prezenty. Te ostatnie mają dla mnie znaczenie szczególne i zostają u mnie na zawsze. Kolekcjonerstwo to rywalizacja zbieraczy pamiątek, ale też wzajemna współpraca. Nie miałbym tylu skarbów, gdyby nie pomoc Radka Tomali, wielkiego fana Coventry, Irka Rugora ze Stanach Zjednoczonych, fana z Rybnika, Jacka Drożdża i Piotra Jakubów z Gniezna, Przemka Cukiernika z Zielonej Góry, Jacka Minakowskiego z Lublina, Jarka Gamszeja, kustosza muzeum bydgoskiego czy Tomka Szmańdy z Torunia, wielkiego fana Tony’ego Rickardssona. Pomagają mi żużlowcy i działacze: Krystian Plech, Maciej Polny, Krzysiek Andrzejewski, Mirek Berliński, Piotrek Żyto, Eryk Jóźwiak, rodzina Szymko oraz kibice z wielu ośrodków w kraju. 

Czy zdobywanie kolejnych pamiątek można zaplanować?

Co jakiś czas pojawia się aukcja w internecie, ktoś dzwoni z ofertą. Czasem mam tylko kilka godzin na podjęcie decyzji. Skupiam się na polskich plastronach klubowych, interesuje mnie też kolebka speedwaya – Wielka Brytania. Chętnie zgromadziłbym plastrony klubowe wszystkich klubów na świecie, ale wiem, że to nierealne. Cieszę się, że w kolekcji mam kilka plastronów z lat 50. z Anglii czy Czechosłowacji. To są prawdziwe rarytasy, coraz trudniejsze do zdobycia. 

Gromadzisz je w garażu. Ciężko było przekonać rodzinę do wyprowadzenia auta z tego pomieszczenia? Jak bliscy zapatrują się na twoje hobby?

Obecnie w kolekcji mam ponad tysiąc plastronów, samego Wybrzeża posiadam 49 sztuk. Do tego dochodzą kombinezony, kaski, motocykle, jakieś inne akcesoria. Musiałem to posegregować, zadbać, by pomieszczenie było odpowiednio wietrzone, pozbawione wilgoci. Żona zmobilizowała mnie do działania, by to wszystko uporządkować. Udało się zrobić tak, że samochód nadal się tam mieści. Przynajmniej na razie…

Pasja sprawiła, że twoje zbiory chętnie oglądają żużlowcy. Kiedyś pewnie o tym nie myślałeś…

Nigdy nie śmiałem pomyśleć, że moi idole, zawodnicy, których podziwiam, pojawią się u mnie w domu. Kawa i ciasto w towarzystwie Zenona Plecha… To mój pierwszy idol. W latach siedemdziesiątych to był Messi, Lewandowski i Ronaldo w jednym. Obiad z Magnusem Zetterstroemem… Spotkania z Henrykiem Żyto, Stanisławem Chomskim, Grzegorzem Dzikowskim, Mirosławem Berlińskim, Adamem Fajferem, Oskarem Fajferem, Szymonem Woźniakiem, Renatem Gafurowem, wizyta całej drużyny Wybrzeża… Wiele lat temu powiedziałbym, że takie rzeczy się nie zdarzają… Ale dziś wiem, że warto marzyć. To są niezapomniane chwile. 

Pamiętasz pierwszego gościa w twoim garażu w Kolbudach?

To był Paweł Hlib. Uwielbiam takich walczaków jak on. Mark Loram, Joe Screen, Adam czy Oskar Fajfer… To czysta poezja żużla. 

Które spotkania wspominasz najmilej? 

Dla kibica spotkanie z idolem to jest coś niesamowitego. Ja gościłem ich już wielu, ale każde spotkanie, tak jak każda pamiątka związana ze speedwayem, ma dla mnie szczególny wymiar. Te wizyty będę pamiętał do końca życia. Magnus Zetterstroem przyjechał do mnie ze swoją żoną. Zjedliśmy obiad. Przez wiele godzin z zapartym tchem słuchałem fantastycznych opowieści o Polsce, ale też o Anglii czy Szwecji. Równie miło przebiegało spotkanie z rodziną Renata Gafurowa. Ale nie nazwisko ma decydujące znaczenie. Świetnie mi się rozmawiało z Mariuszem i Karolem Żupińskimi. Takie spotkania są ogromną nobilitacją dla mnie, choć ja nadal jestem zwykłym kibicem. Kupuję karnet, siadam na trybunie, a po zawodach cierpliwie czekam, aż ochrona wpuści fanów do parkingu. Teraz przez pandemię nawet to nie było możliwe…

Kogo jeszcze chciałbyś zaprosić?

Marzyłem, by spotkać się z Tomkiem Gollobem. I teraz mogę powiedzieć, że udało się to zrealizować. Nie wchodził w rachubę przyjazd Tomka do mnie, ale ostatnio udało mi się z nim spotkać w Bydgoszczy. Tomek oglądał wystawę bydgoskiego sportu żużlowego w Operze Nova. Był pod wrażeniem kolekcji plastronów, które zobaczył. Pytał, kto je zbiera. Jarek Gamszej wyznał wtedy, że marzę o kawie z Gollobem. Podchwyciła to dziewczyna Tomka, zapraszając do Bydgoszczy. I właśnie niedawno miałem przyjemność pojawić się u Tomka w jego domu. Spotkanie trwało godzinę i dziesięć minut. To było niesamowite dla mnie spotkanie… Dziś fascynujemy się Bartkiem Zmarzlikiem i jego osiągnięciami, ale trudno będzie mu osiągnąć popularność Tomasza Golloba. Podobnie było z Małyszem. Kamil Stoch osiągnął większe sukcesy, ale to Małysz był na ustach wszystkich. Zmarzlik i Stoch przebijają swoich poprzedników medalami, ale „Gollobomania” i „Małyszomania” były pierwsze. 

Zawodnicy czasami dzielą się swoimi pamiątkami. Mają duży udział w twojej kolekcji?

Oczywiście. Jest grupa zawodników, która nie udostępnia swoich plastronów, kombinezonów i innych akcesoriów. Zdobycie takich pamiątki jest utrudnione. Na szczęście są zawodnicy, którzy nie przywiązują do takich spraw wagi. To jest ogromna szansę dla kolekcjonerów. Sprzęt, akcesoria często sprzedawane czy przekazywane są kolejnym pokoleniom żużlowców. Nieco łatwiej jest z kaskami. Uszkodzone, po wypadku zawodnika, nie mogą być już używane i one najczęściej są do zdobycia.

Najcenniejsze pamiątki?

Zdecydowanie najcenniejsze w kolekcji są najstarsze plastrony, pochodzące z lat pięćdziesiątych. Do tego dołożyłbym podpisany plastron Jerzego Szczakiela z 1974 roku z finału DMŚ w Chorzowie, plastron Zenona Plecha z finału mistrzostw świata par w Chorzowie z 1981 roku oraz kombinezon Tomasza Golloba. To moje najcenniejsze zdobycze. 

Czego aktualnie poszukujesz?

O plastronie Poloneza już mówiłem. Z emblematów brytyjskich od dłuższego czasu poszukuję numeru startowego Peterborough Panthers. Mam plastron rezerw, ale pierwszej drużyny jeszcze nie zdobyłem.

Kiedyś, gdy żużel był bardziej amatorski, pamiątek było zdecydowanie mniej. Plastrony stałe przez lata i chyba łatwiej było zdobyć nawet „komplet” danego klubu. Teraz, gdy plastrony są na kombinezonach, a na każde zawody indywidualne przygotowuje się okolicznościowe plastrony, trudno chyba być na „bieżąco”? Przez te lata zmieniło się kolekcjonerstwo?

Na pewno. Kiedyś trzeba było mieć znajomości, a to ograniczało ilość zainteresowanych. Dzisiaj konkurencja jest zdecydowanie większa. Wystarczy internet. Każdy kolekcjoner ma swój pomysł na gromadzenie pamiątek. Dla mnie priorytetem są plastrony ligowe: przede wszystkim polskie, potem angielskie. Dla przykładu Przemek Cukiernik interesuje się tylko pamiątkami Falubazu, Jarek Gamszej – Polonii Bydgoszcz. 

Trudniej jest chyba finansowo ze zdobywaniem co roku kompletu nowych wzorów?

Finansowo na pewno daje się to odczuć, ale to nie wszystko. Nawet jak wygrałbym w totka, nie pójdę do sklepu i zamówię kompletu plastronów. Zdobycie nowych gadżetów wymaga czasu i pieniędzy. Choć tak naprawdę w środowisku kolekcjonerów pieniądze niewiele znaczą. Fani nie zbierają pieniędzy, ale… trofea. Dlatego, chcąc „przejąć” jakąś zdobycz kolegi, trzeba znaleźć coś, co sprawi, że inny kolekcjoner będzie zainteresowany przekazaniem swojego gadżetu. 

Dużo jest takich pasjonatów w kraju, na świecie?

W Polsce aktywnych zbieraczy jest około dziesięciu. Z kolekcjonerami zachodnimi nie mamy się co porównywać. Dla nas wydatek 200 funtów jest już znaczący, angielscy fani potrafią zapłacić dziesięć razy więcej. Trudno z nimi rywalizować.

Jak kosztowna jest twoja pasja? 

Nie jest lekko… Dla przykładu ostatnio był do nabycia plastron z Krosna z 2003 roku za 800 zł. Czasami, by zdobyć coś, na czym mi zależy, trzeba sprzedać kilka mniej ważnych pamiątek. Na rynku największą popularnością cieszą się pamiątki klubów z Leszna i Zielonej Góry.

Która rzecz w twojej kolekcji jest najdroższa?

Najwięcej zapłaciłem za motocykl. 

Czasami kibice mogą zobaczyć twoje pamiątki. Nie myślałeś o tym, by udostępnić je na stałe? Zainicjować stworzenie muzeum żużla w Gdańsku? Tak jak w Toruniu czy Bydgoszczy?

Jest to możliwe, ale sam nie dam rady. Żużel i kibicowanie, do tego zbieranie pamiątek pochłania mnóstwo czasu. Czasem za dużo… Mam rodzinę… Lubię kino, muzykę i spacery z Gosią. Poza tym pracuję na etacie. Muszę zachować właściwe proporcje, ale zawsze jestem chętny do współpracy.

Pracujesz jako listonosz. Czy koledzy z pracy i klienci wiedzą o twojej pasji? Spotkałeś się w pracy z zawodnikami?

Doręczam listy na Przeróbce od prawie trzydziestu lat, znam osiedle i mieszkańców. Na ,,ludzi żużla” nie trafiam, ale kibiców jest tam całe mnóstwo. 

Z pewnością masz swoich sportowych idoli… 

Pierwszym był oczywiście Zenon Plech. Miałem pięć lat, gdy Plech przyszedł do Gdańska. Mój tata wiele opowiadał o Zbigniewie Podleckim, którego nie zdążyłem zobaczyć na torze. Kibicowałem Henrykowi Żyto, a potem pojawiła się plejada gdańszczan, z którymi kojarzą mi się sukcesy gdańskiego żużla: Grzegorz Dzikowski, Mirosław Berliński, Dariusz Stenka, Bogdan Skrobisz i Andrzej Marynowski. Dopinguję również zawodników innych klubów. Podziwiam Piotra Protasiewicza, Tomasza Chrzanowskiego, Rafała Okoniewskiego, Grzegorza Walaska, Stanisława Burzę, Krzysztofa Kasprzaka, Adama i Oskara Fajferów, Jarosława Hampela czy Krystiana Pieszczka. Te nazwiska przychodzą mi teraz do głowy, choć żużlowców, których z chęcią oglądam, jest zdecydowanie więcej. 

Skąd taki wybór?

Lubię zawodników, którzy potrafią zrobić na torze widowisko. Dziś robi się coraz twardsze tory i coraz większą rolę odgrywa maszyna, a nie zawodnik. Mistrzem świata zostaje zawodnik najszybszy. Dla mnie ostatnim, prawdziwym mistrzem był Mark Loram. Nie wygrał żadnego turnieju, ale był najlepszy. Był wszechstronny. To pokazuje jego klasę. Wystarczy porównać osiągnięcia Scotta Nichollsa czy Chrisa Harrisa w Anglii i w Europie. W Europie 4-5 punktów, na Wyspach – komplety. Z czego to wynika? W Anglii są krótkie tory, gdzie decydują umiejętności, a nie motocykl. Gdyby turnieje Grand Prix organizowano na brytyjskich torach, klasyfikacja wyglądałaby zdecydowanie inaczej. Mogłoby się okazać, że ci ultraszybcy żużlowcy mają problemy z pokonywaniem trudnych technicznie brytyjskich torów. Mądrze określił to Stanisław Chomski, mówiąc, że na żużlu wygrywa ten, kto szybciej myśli niż jeździ. Dziś niestety wygrywają ci, co szybciej jeżdżą. Brakuje mi zawodów na kopnych, przyczepnych torach, gdzie zawodnik wygrywa, umiejętnie sterując przepustnicą gazu.

Jak postrzegasz to, co się dzieje w gdańskim żużlu? Czego brakuje, by Gdańsk był znów ekstraligowy?

Dla mnie brakuje wychowanków. Zawodników, z którymi możemy się utożsamiać. Grzegorz Dzikowski, Mirosław Berliński, Dariusz Stenka, Bogdan Skrobisz – to nazwiska gdańskich żużlowców, przy których poznawałem smak kibicowania i żużla. Dziś na polskich torach mamy ledwie dwóch gdańszczan: Krystiana Pieszczka i Karola Żupińskiego. Im kibicuję i będę kibicować. Nawiasem mówiąc, naprawdę nie rozumiem hejtu, który pojawia się czasem w internecie.  To są fantastyczni ludzie, dobrze wychowani, z klasą. A że nie zawsze wygrywają… Czasem po prostu nie idzie. Naprawdę nie rozumiem niektórych zachowań. Dla mnie to nie są kibice.

Co można zrobić, by kluby stawiały na wychowanków?

To akurat powinno być proste. Wystarczy wprowadzić KSM nawet na poziomie 50 punktów, ale nie należy do tego doliczać punktów juniorów – wychowanków. Nagle okaże się, że nie trzeba karać za brak szkolenia. Klubom zacznie zależeć, by mieć swoich młodzieżowców. 

Rozważane są przenosiny żużlowego stadionu. Co o tym sądzisz?

Nie jestem dobrym adresatem tego pytania, bo mnie podoba się wszystko, co związane jest z żużlem. Oglądam go sercem, nie oczami. Ale gdy pomyślę o małżonce… Gosia oczywiście zainteresowana jest obejrzeniem interesującego widowiska sportowego, ale nie to jest priorytetem. Dla niej musi być ciepło i komfortowo. Mamy nowe stadiony w Toruniu, Łodzi, modernizowane są obiekty w całej Polsce. Czas najwyższy, by i nasz gdański obiekt nabrał trochę świeżości i nowoczesności. 

Jak widziałbyś nowy obiekt?

Powinniśmy zaskoczyć naszych konkurentów pomysłem. Zamiast inwestować w plandeki, odwodnienie liniowe, może lepiej pomyśleć o dachu? Europejskie miasto, z lotniskiem, dwoma portami powinno sobie pozwolić na wybudowanie zadaszonego stadionu. Mielibyśmy gwarancję rozegrania wszystkich zawodów w sezonie. W zasadzie to można byłoby ścigać się tam na okrągło. Myślę, że nie mielibyśmy żadnych problemów z zapraszaniem zawodników i kibiców… Byłaby to dla wszystkich niesamowita atrakcja. Obiekt wcale nie musi być wielki. Osiem tysięcy w zupełności wystarczy. Szwedzi, Duńczycy, Rosjanie – myślę, że nie byłoby problemu z zapełnieniem nowego stadionu.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Tomasz Rosochacki