Żużel. Kolejka Przemka: Zmarzlik (anty?) bohaterem. Mistrz zalicza kolejny łup… w płot partnerem z pary. Byczki połykają Myszy

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Miało być ekscytująco i było. Głównie jednak z uwagi na drżenie o warunki pogodowe. Ciekawa ta nasza Eliga. Jak jej nie zależy, to nawet w słoneczne popołudnia odwołują zawody, najlepiej parę dni przed planowaną datą, bo pogodynka nastraszyła i nie chce, wspaniałomyślnie, narażać na koszty telewizorów. Jeśli zaś ma w tym swój interes, tym razem następne rundy SGP za tydzień, to z kolei goni na łeb na szyję, by ścigać się nawet w strugach deszczu. A tym razem to już telewizji widać, nie przeszkadza.

 

Co zaś tyczy emocji sportowych i nie tylko, tych najwięcej mieliśmy tym razem w Bydgoszczy, tyle, że to nie ten poziom (podobno). Wróćmy więc do najzabawniejszej żużlowej ligi świata. Dzień po, mawiają biegli w materii, zimny prysznic nie zawadzi. Tak też najczęściej działa to po sukcesie w turnieju Grand Prix poprzedniego wieczora. Nazajutrz start w lidze i wyraźne objawy niewyspania u triumfatora (po?) turnieju. Zanim jednak doszło do owych objawów, miało być ciekawie w starciu Falubazu (o życie w lidze) z Unią Leszno (o życie w play off).W Zielonej Górze mecz przełożono, ponieważ… padał deszcz. Co za złośliwa pogodynka. Tym razem nie ostrzegła strażników dobrego samopoczucia z zarządu Elipy. Nie bacząc jednakowoż na nieprzychylne zapowiedzi meteorologów, jedynie o 24 godziny odroczono próbę przeprowadzenia meczu. Bo przecież Lublin z SGP czeka. Tylko dla mnie różnica żadna. Dzień po Wrocławiu, czy dzień po Lublinie – zawsze to dzień po i zawsze tak samo… suszy… się tor. Za to w Gorzowie pojechali.

Przed zawodami mocno przetrzebieni gospodarze odgrażali się buńczucznie w mediach, że oto nie zamierzają tanio sprzedawać skóry faworyzowanym gościom z Wrocławia. Niektórzy nawet… uwierzyli. Moim skromnym zdaniem, wynik był przesądzony znacznie wcześniej, a to po urazach najpierw Nowackiego (zagadkowo długo trwa leczenie i niewiele wiadomości o stanie Kamila przecieka do mediów), potem Jasińskiego, a wreszcie Woźniaka. Gorzowianie już przed zawodami oddawali walkowerem biegi juniorskie, a przy tym mieli sposobność przetestować w boju i do tego jednocześnie, obie niespełnione nadzieje w kategorii U24 – Karczmarza z Birkemose. Niewiadomą stanowiła więc jedynie wielkość wtopy. Życie brutalnie zweryfikowało mocarstwowe zapowiedzi Stalowych jenerałów. Właściwie nawet nie tyle życie, co Spartanie, nie pomni poprzednio dniowych harców na domowym owalu. Juniorzy Gorzowa nie łapali się w kadrze, a juniorzy (nieco) starsi tej ekipy… podobnie. Nawet obecność w boksie Markusa arcymistrza Jana O. Pedersena nie pomogła znacząco (tym razem) młodszemu z nich. Trzej muszkieterowie też jakby przygaszeni bez D`Artagnana. Zamiast więc żelaznej czwórki do brydża, z delikatnym wsparciem najmłodszych (najmłodszego?), zmuszony był Stanisław Chomski wystawić trzy strzelby niekoniecznie snajperskie i niezawodne w konfrontacji z dolnośląskimi i… w zasadzie tylko tyle. Tor także nie przypominał tego z fazy PO. Skąd wiem? Ha, ha. W kuluarach się mówi. A serio – przekonacie się niebawem.

Właściwie można by przejść obojętnie obok spotkania, bowiem nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło jeśli idzie o wynik. O wynik – zgoda, ale już na torze wrzało. I w telewizyjnym studio także. Oto bowiem mistrz Bartosz wysadził był z siodła,  już na dzień dobry, bo w swoim pierwszym, a trzecim wyścigu meczu… kolejnego partnera z drużyny. Mimo zaś, iż to trzeci raz, tu tym razem, na szczęście, nie sprawdziło się porzekadło, że do trzech razy sztuka. Padło na Karczmarza, a ten podobnie jak wcześniej Vaculik i nieobecny tym razem w zestawieniu Woźniak… wstał i kontynuował zawody. Kontynuował, bo zezwolił mu na to swą decyzją arbiter. Tym razem, dla odmiany, nie wykluczył nikogo i puścił powtórkę w komplecie. Upiekło się Siwemu. No bo przeca Zmarzlika się nie wyklucza, tak jak nie pozwala się przegrywać Bayernowi w Bundeslidze, że o swojskiej Legii nie wspomnę. No i był to, choć krótko, pokaz niebywałej jazdy parą. Tak ciasno, to jeszcze nie widziałem. Aż iskry szły. Głównie z motocykla Karczmarza.

To, co działo się potem, szczególnie w pomeczowym Magazynie, przypominało mi zrazu ulubiony komiks z dzieciństwa. To była taka rodzima wersja Asterixa i Obeliksa rysowana i opisywana przez Janusza Christę pt. „Kajko i Kokosz”. W jednej z części owej sagi wódz grodu Mirmił, człek spolegliwy, życzliwy i łagodny, lubiany przez ogół, acz nie pozbawiony drobnych ułomności otrzymał poważne zadanie „z góry”. Musiał mianowicie wysłać sprawozdanie z odbytych wojen. I co tu począć, skoro ów nieba każdemu by przychylił, a już zadzierać z kimkolwiek, od własnej żony poczynając, to on ostatni wyrywny. Przypomina wam to kogoś? Mirmił jednakowoż miał swój pomyślunek. Zawezwał zatem skrybę, wcześniej zapraszając drużynę sąsiedniego grodu na towarzyski mecz piłkarski i nakazał onemu, by starcie owo spisał jak batalię wojenną. Długo czytałem ten fragment. Spojrzenie na obrazek, potem sarkastyczny, celny i przezabawny opis, a na koniec… przerwa, żeby się szczerze, a donośnie wyśmiać. Następny rysunek, podpis i ta sama „procedura”. To było jak długa seria znakomitych żartów rysunkowych. Tamże zakończyło się ogólną bijatyką między kibolami, spod plątaniny których, przygnieciony zwalistymi cielskami, nomen omen, walczących wojów, skryba, wciąż dopełniał dzieła sprawozdania.

To samo miałem podczas Magazynu. Obecnych w studio ekspertów rzeczona kontrowersja zjednała w ocenie. Nie pomni jednak byli, iż bez względu na względy – mogą sobie najwyżej pogaworzyć. To rozjemca, jak świat światem, podejmuje decyzje, nie oni. Przemyślane bądź nie, dobre lub złe, mądre albo… mniej mądre, czasem uzasadnione sportem, a czasami interesem… dyscypliny, nazwijmy najoględniej. Ale wciąż to arbiter podejmuje decyzje, za które odpowiada jedynie przed… wyrocznią. Owa samozwańcza i nieomylna, światowej klasy, bo to i arbitrowi z Anglikowa, temu od wrocławskiego SGP nie uszło płazem, takoż głęboko przekonana o swym geniuszu w osobie imć Leszka D. zrazu przywołała wątpiących do właściwego szyku. Mają prawo mylić się zarówno eks ściganci z wieloletnim stażem na torach. Podobnie ułomnym jest rasowy dziennikarz-sprawozdawca, który zęby zjadł na motosporcie, bo nie tylko speedwayu. Ale wyroczni mylić się nie wolno i swojej ocenie tego nie czyni. Zaordynował zatem „pan Leszek” soczysty, acz dla niektórych niekonsekwentny i niezrozumiały, momentami nieco bełkotliwy wywód, w którym swoim zdaniem, rozwiał wszelkie wątpliwości antagonistów. Nie był przy tym jak Mirmił. Nie zjednał ich sobie. Owi bowiem konsekwentnie i nieprzejednanie próbowali trwać przy własnych przemyśleniach. Skwitowała więc ów bezprzedmiotowy opór wyrocznia stwierdzeniem, że w tej kwestii nie znajdą porozumienia, przypominając przy tym delikatnie, kto tu równy, a kto równiejszy i czyje zdanie waży więcej. Oj. Ubawiłem się setnie. Trochę przypominało pewnego elektryka co to podawał konkurentowi nogę gdy zabrakło polotu i nośnych, przekonujących argumentów. I nic mi do tego, czy arbiter podjął słuszną, czy dramatycznie chybioną decyzję. Bez znaczenia którego z rajderów ośmieliłby się wykluczyć, bądź nie tykać żadnego, pozwalając bić się spod taśmy ponownie jak uczynił. Ale ten nie znoszący sprzeciwu ton i ostateczna ostateczność w przekonanym o swej racji głosie, tudzież przesądzający „prawdziwość” interpretacji, niezmącony ton przemowy wyroczni, to już było odrobinę jak ten fragment o wojnach z Kajka i Kokosza. Bez znaczenia, że wszyscy wokół krwiście się naparzają, tocząc karczemne awantury. Ważne, że sprawozdanie się zgadza. A w nim ni pół zdania nie uświadczysz o ewentualnych nieśmiałych protestach, czy poważnych kontrowersjach towarzyszących „utarczce”.

Na tle dziurawej, co zrozumiałe i naturalne, Stali, Wrocław jawił się jako potentat, przy tym kompletny i mocarny. Tyle tylko drodzy spartanie, że jedzie się tak, jak przeciwnik pozwala, a ten tym razem pozwalał, przy tym jedzie się na tym (tor), na czym przeciwnik pozwala, a ten, tym razem… pozwalał. W medalowej rozgrywce powtórki nie będzie. Co nie oznacza, że Sparta nie wygra jeszcze wyżej, albo… Stal rozgromi rywala. To będą nowe, inne zawody i zupełnie inne zespoły w nich pojadą, mimo identycznych nazwisk w składach i tych samych nazw.

Po pauzie za to szykowała się uczta. Mecz bez brania jeńców. Wóz albo przewóz, czarne albo białe. Nie ma kompromisu i nie ma środka. Falubaz „musiał” wygrać w poniedziałek, by pozostać spokojnym o ligowy byt. Leszno z kolei, mimo osłabienia, także „musiało” zwyciężyć, by zapewnić sobie bezpieczny udział w rundzie medalowej. Fricke i Zagar po, generalnie, bledszym SGP w wykonaniu każdego z nich. Po stronie adwersarzy Sajfutdinow mocno poobijany we Wrocławiu, Doyle bezbarwny tamże jak… zielonogórzanie i brak Lidsey`a. Każdy wynik był możliwy, zaś atutem gości wydawała się aura, nie pozwalająca gospodarzom zrobić z torem tego, co by chcieli. A może na ich szczęście? No i małolaty. Delikatnie na korzyść przyjezdnych. Chyba. Sporo tych pytań. Poznajmy więc odpowiedzi.

Na przywitanie 5-1 nad wolnym i chyba wciąż odczuwającym skutki dzwonów we Wrocku Emilem. Liderzy Unii w serii otwarcia zawodzą. Każdy z jednym tylko oczkiem, ale… . Mają w Lesznie Ratajczaka, a ten młokos robi show. Że wygrał wyścig juniorski – to chwalebne, lecz serce radowało się patrząc na drugi wyścig Damiana. Dobry start, pewna jazda i kolejna wygrana biegowa. No, no. Przyjemski, Trześniewski, a w Unii Ratajczak – są jeszcze perełki na tym (żużlowym) świecie. Teraz jednak pójdą korekty i zobaczymy więcej prawdy o dyspozycji poszczególnych ścigantów. Na ten moment (-4). Cze-wa we łzach, Grudziądz się cieszy i zaciska kciuki.

Druga i trzecia seria w zasadzie bez wpływu na wynik. I mijanek jak na lekarstwo. Szczęściem Falubazu zgasł w czwartym starcie Ratajczak, a wcześniej zgasł motocykl Doyle`a dzięki czemu Tufft dowiózł w spacerowym tempie jedynkę za darmo. Po trzech seriach (-2). Dudek już szybki, pewny i skuteczny, waleczny Fricke i jadący swoje, trzymający fason Protas to pośród Myszy. Byki mają niezawodnego tym razem Pitera, skutecznego Damiana i pechowego Jasona. Wszędzie jednak dziury jak w modnych dżinsach. Tonder zastąpiony Pawliczakiem z podobnym efektem. Zagar bez prędkości oprócz pierwszego startu i pokonania człapiącego Emila. Tenże dwa wyścigi do zapomnienia, ale w trzeciej serii dwójka z dobrą prędkością. Tylko Koldi jakby trochę nieprzekonujący, a to może ważyć w przedostatnim. Na tę chwilę w nominowanych Piter z kimś z duetu Doyle/Sajfutdinow, a wcześniej Kołodziej z tym drugim po jednej i Dudek z Fricke na koniec, po… no właśnie. Żyto ma nie lada zagwozdkę. Protasiewicz z kim? Zagar nie zachwyca najdelikatniej mówiąc, Tonder z Pawliczakiem takoż. Pozostaje chyba losowanie. Przed nominowanymi jednak czwarta seria i tu wiele może się zdarzyć. Obolały Pludra z niepewnym dziś seniorem, to może być ten moment. Ale też wolny Zagar z U24 przeciw Jasonowi i Emilowi. Też może decydować.

No i zakotłowało się w tej serii. Koldi przed Protasem i… Osyczką na remis. Potem Doyle z Sajfutdinowem podwójnie i mamy (-6). W kolejnym Pawlicki przegrywa po raz pierwszy, ale dowozi dwójkę przed Duzersem. W biegu 4-2 lecz w meczu (-4). Idealne rozwiązanie dla gości. Żyto nie może skorzystać z taktycznej, a ma tylko dwie strzelby. Dudek z Fricke mogliby teoretycznie pojechać dwa razy i dwa razy okroić rywali. A tak… . Protas i chyba Pawliczak. Dobrze strzelił spod linek, tylko nie upilnował przodu z wyjścia, dźwignęło, stąd jedynie oczko na 1-5. Widać jednak i prędkość i waleczność chłopaka. Trener Myszy musi ryzykować. Jeżeli przegra czternasty – ma pozamiatane. Jest adrenalina i są emocje.

Żyto stawia na doświadczenie. PePe z komandosem vs. Słabszy dziś Koldi i skuteczny, acz wolny mimo wszystko Jason. No i mamy hicior! Falubaz na 5-1 a w meczu remis. Zagar reaktywacja. Ho, ho, ho. Ależ spektakl. Teraz decydujący, finałowy wyścig. W teorii gospodarze z lekkim wskazaniem. Fricke ambitny i jako jedyny chyba efektywny z trasy. Do pary szybki Dudek. Przeciwko walczący nie tyle z rywalami, co z furą i bólem Rosjanin, taki nie do końca przekonujący, w parze z odrodzonym, acz niepewnym swego Piterem. No i mamy wisienkę na torcie. Ściganie palce lizać. Tasowali się walczyli i ostatecznie trójkę na kresce za plecami zwycięskiego Pawlickiego można by nakryć nawet nie całą czapką, a tylko daszkiem na gumce. Fricke widząc, że nie sięgnie Pitera tak rozegrał ostatni łuk, by Duzers wciągnął Emila. Ten się połapał, w porę poszerzył, ale Patryk już się napędził i na prostej był szybszy od Sajfutdinowa, który gwałtownie doganiał pomagiera Maxa. Wpadli na kreskę razem. Kangur drugi o klocek z opony przed… Emilem, który o pół klocka z bieżnika wyprzedził Dudka. Kolejna piękna porażka Falubazu. Szlag by, choć w GKM na bank się cieszą, bo pozostają w grze. Po ludzku szkoda ekipy Piotra Żyto. Tyle tylko, że Unia miała dziś dwóch i pół zawodnika, w porywach trzech, do kompletu bardzo dziurawy i nierówny skład, a potrafiła wygrać. Baron rozgrywał mecz idealnie. Pomogło 8 oczek Ratajczaka, przebudzenie od trzeciej serii Emila i odnowienie Pawlickiego. Jason dorzucił swoje, choć w najważniejszym momencie zawiódł, a raz jego zawiódł motocykl. W tym meczu do zapomnienia Kołodziej. A gospodarze? Dudek z Fricke dobrze, acz zabrakło błysku w decydującym starciu. Protas z przebłyskami i trzymający poziom. Juniorzy oraz U24 pewnie ambitnie, może nawet momentami za bardzo, jednak bez ważnych oczek. Raz za darmo punkcik Tuffta na „trupie”, jeden Osyczki nad poobijanym i jakimś takim… roztargnionym Pludrą. Za mało. Zdecydowanie za mało. A juniorski podwójnie w łeb. Tak to w Zielonej drugiej Japonii nie zbudują. Ważkie i ważne były zatem punkty Mateja, a tych, w kluczowych momentach brakowało. Gdyby trzy środkowe biegi pojechał jak Protas, nie przegrywając z kim nie powinien, nie musiałby zrywać się w czternastym, bo byłoby już po zawodach, a tak… . Zerwał się i nie pomogło. Gorycz i drżenia ciąg dalszy. A Unia w play off-ach. Gratulacje.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI