fot. Jędrzej Zawierucha
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Sporo zagadek przed pierwszym starciem o złoto. Głównie po stronie lubelskiej. Rykoszetem oberwała Szwecja, pozbawiona, jak my kiedyś innostrańców na rzecz ligi angielskiej – tutaj gwiazd Elipy z finałowej czwórki. Trudno jednak się dziwić. Czołówce światowej wcześniej wobec Polski i naszym liderom obecnie wobec Trzech Koron. Liga funkcjonuje tam jeszcze, jako druuuuugggaaaaaa po naszej. Jak nasz ubogi krewny w latach 90-tych w porównaniu z Wyspiarzami. Lata świetlne. Służy Skandynawia jako poligon i dopóki spełnia się w tej roli, a ściganci w potrzebie, to i walą tłumnie za morze. Kiedy jednak gra idzie o kasiutkę. Prawdziwą. Tu i teraz, ale też na kolejny, a może kolejne sezony – potomkowie Karola Gustawa w odstawkę. Że się przypomnę – jak my kiedyś wobec startujących na Wyspach. Życie jest brutalne i zamiast pomstować na czym świat stoi, płacząc nad rozlanym  mlekiem – warto prześledzić terminarz nad Wisłą nim się któregoś rajdera przygarnie w Kumli, czy gdziekolwiek.

 

Przełożenie pierwszego meczu posłużyło… czystemu sportowi. Dziwnie to brzmi w zestawieniu z olaniem Szwecji, ale taka jest prawda. To nie Lublinowi los i pogoda sprzyjały. Okaże się przy tym, czy tak do końca. Sprzyjały równym szansom w rywalizacji, czyli zasadom fair play. Motor skaleczony dzwonami Griszki i Lamparciątka. Wszyscy drżeli. Najpierw o to czy w ogóle wrócą, a zaraz o formę fizyczną obu dżentelmenów jeśliby zdążyli. Kilka dni wydłużonego oczekiwania tylko im służyło. Pytanie brzmiało jednakowoż – czy i jak się zaprezentują? Jak gorzowscy rekonwalescenci Vacul i Woźniak w półfinale, a może pierwszej odsłonie walki o brąz? Niebo a ziemia. Dla widowiska lepiej, by lubelacy zapomnieli o urazach i śmigali co się zowie, bo ten wrocławski, faworyzowany rywal, do ugryzienia ostatnio… tylko przez Koziołki. Spartanie z pewnością także mieli przed meczem kilka obaw i swoje demony. A to, czy młodszemu Łagucie wystarczy motywacji przed rozstrzygnięciami w SGP. A to czy juniorzy podołają i na tle wymagającej konkurencji, zdołają uklepać cokolwiek ponad limit. No i wreszcie, czy oznaki Magic-a, takoż szczególnie Gleba, to zadyszka, kamuflaż, czy rzeczywisty kryzys formy w najmniej dogodnym momencie sezonu. Ton komentarzy przed rozpoczęciem batalii kazał obserwować dwumecz jako starcie tych, którzy muszą, nie mając alternatywy i powinni wziąć „co swoje”(Sparta), z tymi którzy „tylko” chcą i mogą. A pono chcieć to… móc? Tuż przed – bomba. Lubelski Łaguta jednak nie wystąpi. Niestety. Były nadzieje, motocykle w parku maszyn, ale ostatecznie braterskich pojedynków zabraknie w finałowej batalii. Dodać bowiem należy, że absencja Griszki z automatu przenosi się na rewanż i w obydwu tych meczach Koziołki wykorzystają ZZ. Nie mnie gdybać. I tak powinni się cieszyć z przełamania klątwy Grigorija. Tam gdzie Griszka – tam dotąd medalu nie było. A teraz jest. Kwestia tylko z jak bardzo szlachetnego kruszcu. 

Pierwsze koty za płoty. Nerwy wśród gospodarzy, a goście zdeterminowani, szybcy i waleczni. Dwa razy na torze Hampel i dwa razy zgubił z trasy. Juniorzy lubelaków swoje, ale już w czwartym Lampart ostatni, za Liszką. Oba wrocławskie znaki zapytania – Janowski i Czugunow wygrywają podwójnie, po walce. Dzieje się. Na tę chwilę nawierzchnia lepiej odpowiada Spartanom. Ewidentnie. Nawet zwycięski w czwartym Buczek, tracił w oczach przewagę nad Bewley`em. W meczu (-2). 

Cóż za seria! Wielkie ściganie. Z trasy znowu gubi Mały. Był już trzykrotnie pod taśmą, zawsze wyjeżdżał dobrze spod linek, ale w polu niemrawy, zagubiony i wolny. Tylko oczko w trzech biegach. Jest kłopot. Na drugim biegunie niesamowicie skuteczny Gleb. Ostatnio ewidentnie mu nie szło, a tu reaktywacja. Jak na lubelskie upiory znakomicie wygląda Magic. Bewley z Tajskim sprytni i skuteczni. Po drugiej stronie dziury. Gospodarzom trzyma wynik Kubera. Zwłaszcza starcie z Bewley`em palce lizać. Na żyletki z ogromną odwagą i determinacją Domin. To w tym roku odróżnia go w końcówce sezonu od „uprzejmego” Smyka. No i Michelsen. Budzi się z opóźnieniem. Wciąż (-2).

Na otwarcie trzeciego rozdania druga śliwka Wiktora. Pewnie boli, ale zaciska zęby i jedzie. Musi obudzić się Mały, jeśli Motor myśli, a myśli na pewno o wygranej. Mikkel wygrał. Mikkel ograł Artioma. Takiego… Jakby najmniej zdeterminowanego pośród gości. Trzecia seria na zero. Magic wyraźnie ogrywa przeciętnych Hampela i Buczkowskiego. Na Liszkę lubelakom wystarczyło. Tylko co będzie w nominowanych. Śledź może losować. Wszyscy jadą. Kuciapa ma Kuberę i Michelsena, a potem… tylko kłopoty. Nadal (-2).

Pada coraz mocniej. W jedenastym mocny cios gości. Dwa żądła Motoru przegrywają z trasy 2-4. Zerwał się piekielnie szybki Dan. Gryzł tor Mikkel lecz nie wyprzedził, zaś Domin poległ w zmaganiach z Tajskim i zgubił oczko. Pierwsza śliwka Kubery. W trzynastym majstersztyk Janowskiego. Jak on się obronił przed Michelsenem! Czemu nie dało się tak jechać w SGP – chciałoby się zakrzyknąć. Magic odczarował Aleje Zygmuntowskie. Do tego najsłabszy w ekipie gości… Artiom Łaguta, ograł w polu Buczka i przed  nominowanymi już (-6). Bardzo dobra seria Sparty. No i oni mają kim w nominowanych, a gospodarzom trochę sprzyja opatrzność. Mogą taktyczną, zatem w 14-tym podwójna? To byłoby zrozumiałe. Powoli Krystyna Kloc i Andrzej Rusko mogą zacząć mrozić szampany. Jakby się dziś nie zakończyło, to tylko kataklizm może odebrać wygraną w dwumeczu ekipie Darka Śledzia. No chyba, że… deszcz. Ale musiałby diametralnie zmienić tor na Olimpico. Lublin pewno ze srebrem, choć zdziesiątkowani – bez Griszy i z obolałym Wiktorem, stawiali się jak umieli. Dziś brakło armat. Regularność Domina i przebłyski Mikkela to odrobinę za mało na tym etapie. Obaj zaś liderzy także nie ustrzegli się wpadek. Zawalił Hampel, bo chyba trudno było oczekiwać fajerwerków ze strony Buczka. Przetrzebiony ten Lublin, dziurawy, nierówny, a finał takich grzechów nie wybacza. Nie ich to wina, że sprzysięgło się przeciw wszystko tuż przed decydującym starciem. Z Łagutą i sprawnym Lampartem byliby zdecydowanie mocniejsi. Obiektywnie.

Nominowane. Wisienka. Jednak ponownie Mały, a nie Mikkel w parze z Dominem. Z Wrocławia Angole. Cóż tu wyprawiał Bewley! Niczym Emil w Częstochowie. Na dwa koła, po płocie w pierwszym kornerze. Gryzł, szalał, gonił i dowiózł dwójkę. Na Hampela wystarczyło, na Domina zabrakło. A Tajski tylko się tym razem przyglądał. Poprawiają Koziołki. W biegu 4-2, w meczu (-4).  I na koniec euforia w Lublinie. Kubera z Michelsenem podwójnie ogrywają Janowskiego i Czugunowa. Remis. Remis. Remis. Któż wymyśliłby ciekawszy scenariusz. Seria Wrocławia zatrzymana. Koziołki nadal niepokonane u siebie, mimo potężnego osłabienia brakiem Griszy i mniejszym wkładem obolałego Lamparta. Jutro w Lublinie święto narodowe. Ogłaszam dzień wolny od pracy. Zasłużyliście jak mało kto!

Powinienem teraz zwieńczyć materiał okrągłymi zdaniami o tym, że Motor nadal w grze, że nie wszystko stracone, że mogą dokonać cudu na Olimpico. Nie jestem hipokrytą. Sparta pokazała kompletny team z kąsającymi, acz jeszcze bez spektakularnych zdobyczy juniorami. Najsłabszy dziś senior, to ten najmniej zmotywowany żeby umierać za klub – Artiom. U siebie będą już potężni. Nawet ulewa niczego nie zmieni. Lublin wciąż bez Łaguty, zaś Wiktor jutro oceni na ile udział w meczu dał się mu we znaki. Pokazali miejscowi dwójkę, która przywiozła im remis meczowy. Obok nich nie mają argumentów na rewanż. Z całym szacunkiem dla Hampela i Buczka. Niestety. Na szczęście to tylko spekulacje, a tam gdzie kończy się logika, tam zaczyna się… żużel. Nawet dwa razy po 5-0 w nominowanych jest możliwe, acz… relatywnie rzadko. To był piękny mecz. Znakomite widowisko, przy niesamowitych kibicach, w niespotykanej atmosferze. Brawo Lublin. Brawo Wrocław. Brawo kibice. Byliście wielcy. Wszyscy.