Żużel. Kolejka Przemka: Na Zachodzie bez zmian. W meczu potentatów Lublin mocny, ale gdzie dwóch się bije, tam… Wrocław patrzy

Grigorij Łaguta. Foto: Speedway Motor Lublin
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Weekend miał nam przynieść dwie prędkości. Na przystawkę dwa nudne mecze z kategorii tych, co to musiały się odbyć, a wynik zdawał się przesądzony przed ich rozpoczęciem. Niedziela zaś miała przynieść prawdziwe emocje. Co by nie mówić, pozornie tak to się zapowiadało. 

 

W piątek mieliśmy na powitanie uzyskać informację, czy Kasprzak zdążył z silnikami. Niestety, odpowiedź nie padła, bowiem Krzysiek… nie zdążył załapać się do składu meczowego. Podobnie Roman Lachbaum, który to dla odmiany… nie dał rady przylecieć na czas z wojaży po rodzimej Rosji. Ot – profesjonaliści, chciałoby się zakrzyknąć. I nie tylko o ścigantów, dla jasności, tu idzie.

A spotkanie nudne. Lwy wciągnęły nosem pokojowo nastawione Gołąbki. Zatem mecz się odbył i zakończył. Co w środku? Śliwka Madsena i cztery trójki, śliwka Miśka i trzy trójki, a momentami skuteczny, acz statyczny Krakowiak. To chyba tyle. Na pocieszenie dla Grudziądza, obok Norbiego, nader szybki Nicki, jednak wolny tym razem dla przeciwwagi, Przemo. Gospodarze w kratkę, choć pewne symptomy dogadania się z własnym torem były widoczne. Acz nie idealne jeszcze, że tak to górnolotnie ujmę. Kwestia wody, a ściśle – roszenia. No i Smyk. Bez śliwek na otwarcie. Zaś Jeppesen z potężnym dzwonem za sprawą kanapki Madsen, Miesiąc. Na szczęście bez skutków ubocznych. Wynik oddający przebieg „walki”. I temperatura jak owa waleczność. Raczej chłodno. Mecz z cyklu tych „do zaliczenia”. GKM ugrał wyjazdową normę, plamy ni blamażu nie było, a Czewa wciąż ma nad czym pracować. Czy podobnie „emocjonująco” będzie w drugiej odsłonie piątku? Wiele na to wskazywało.

Tymczasem… Na przywitanie szybki i nieskuteczny Lambo. Potem kawał żużla Jasińskiego i tylko dwójka Zmarzlika w poszukiwaniu prędkości. W czwartym było przykro. Przedobrzył nieco Kamil Nowacki, zaczepiając o tylną gumę Lewandowskiego. Karambol wyglądał paskudnie. Krzysio niestety, niezdolny do dalszych startów. Podobnie jak winowajca. Za obu trzymamy kciuki. Toruń znowu zaś prezentował się znakomicie. 

Lambo skuteczny, Pawełek przywoził Bartka, Jacek godził Thomsena i Woźniaka. Tylko… Za styl punktów nie dają. Wiedzieli o tym zarówno Bajerski jak i Chomski. Gorzów walczył z Aniołami, ale też ponownie mordował się z własnym torem. Czyżby maszynka zacięła się na dobre? Chyba za wcześnie na takie wnioski. Oj, mimo to zapowiadają się kolejne… obrady zarządu Stali. Było się śmiać z Włókniarza? Coś tu wyraźnie nie trybi. 

Trzecia seria ma przynieść przełamanie. I przyniosła… połowicznie. Toruń kąsał ile potrafił. Niestety dla Bajerskiego, ponownie pięknie polegli. Punktów nie ma, ale kibice pocieszają się w kontekście rewanżu. Nie chcę zniechęcać, ale trzeba pamiętać, że mecz meczowi nierówny. Tor, dyspozycja dnia, do tego ewentualne taktyczne rywala – będzie… inaczej. Ten wynik nie ma przełożenia wprost na spotkanie rewanżowe. Jeśli jednak Toruń miałby ostatecznie zostać zdegradowany, byłaby to niesprawiedliwość dziejowa, bo walczą pięknie. Niemal jak Tarnów kilka sezonów temu. Na szczęście sport… nie był i nie jest sprawiedliwy. 

Niedziela miała odpowiedzieć, czy Zielona Góra również zdoła się wyłamać i ugra coś w starciu z wrocławianami. Z perspektywy interesów Torunia i Grudziądza – lepiej żeby się potknęli u siebie. Wtedy dotychczasowe status quo pozostałoby niewzruszone. Tylko Falubaz ma swoje ambicje i Piotra Żyto (jeszcze) jako trenera. 

No i pierwsza seria ucieszyła oko konesera, choć mocno zmartwiła miejscowych fanów. Piękne ściganie, acz scenariusz identyczny. Spartanie przegrywali zazwyczaj starty, by w trasie odrabiać i meldować się na kresce przed rywalami. Byli jak ryby w wodzie. Cztery inauguracyjne wyścigi i tylko raz 2-4, zaś aż trzykrotnie podwójnie wygrane przez gości. Nawet młodzież przyjezdnych ogrywa tę tubylczą. Czyżby totalna pomyłka z torem? Poczekajmy. Początek nie zwiastuje jednak sukcesu Myszy. Może niepotrzebnie kombinowali?

Druga seria z jedną zmianą. Spartanie dają radę spod taśmy. Na półmetku 20 oczek na korzyść przyjezdnych i żadnego wygranego wyścigu przez gospodarzy. Szykuje się najszybsze rozstrzygnięcie wyniku zawodów w sezonie. Nie wiem co chcieli osiągnąć zielonogórzanie przygotowując nawierzchnię… pod potrzeby rywala? Niech to pozostanie ich słodką tajemnicą. 

W trzeciej rundzie miejscowi zaczęli dowozić trójki, lecz zawody już po 10-tym starciu zostały zamknięte. Wrocław mógł zapisać dwa oczka, zaś gospodarze musieli szukać żądeł w kontekście nadchodzącego starcia u siebie z toruńskimi Krzyżakami. Jechał Tonder, zatrybił w trzecim PePe, swoje Duzers i… długo, długo nic. Tylko jedzie się tak, jak przeciwnik pozwala, a ten nie pozwalał pohasać, tym bardziej, że wyraźnie sprzyjała wrocławianom nawierzchnia. Dla Myszy mecz do zapomnienia i nauczka, by za bardzo nie kombinować z własnym torem. Lepiej pod siebie niż przeciwko rywalom. Tu wyszło przeciw sobie a pod przeciwnika. 

Na koniec dostaliśmy kawał widowiska. Wynik wydawał się drugorzędną kwestią. Uraczyli zmysły rajderzy, dając pokaz kunsztu. Tylko pośród miejscowych pozostała gorycz i świadomość niewykorzystanej, na własne życzenie po trosze, szansy. I te odrobinę chyba jednak chaotyczne decyzje personalne szkoleniowca Falubazu w końcówce. Zastanawiały. Zielona u siebie nazbierała 27 punktów. Zaledwie. Tylko, jak pisałem wyżej – mecz meczowi nierówny.

Na deser mieliśmy dostać starcie pretendenta z wielokrotnym czempionem. Mieliśmy, bo znowu w Lublinie… polewali. Na tyle obficie, że tor nie nadawał się do ścigania. 

Mokro i twardo na Lubelszczyźnie. W pierwszym wyskoczyli goście, ale z przodu dojechał jeden. Emil bez tunera i bez prędkości. Pierwsze śliwki robaczywki? W juniorskim pokaz refleksu Mateusza Cierniaka. Najpierw spod taśmy, następnie z toru. W obu przypadkach zerwał się błyskawicznie. Formalności młodzież w barwach Koziołków dopełniła dopiero za trzecim podejściem. Po dwóch seriach wyrównany mecz ze wskazaniem na miejscowych. Zwykle czwórkę na kresce można nakryć czapką, ale Koziołki nieco skuteczniejsze. Ścierają się rogi jednych i drugich, a na odrobinę zziębniętą publiczność sypią się iskry.

Po trzech seriach status quo. Motor sześcioma, więc teoretycznie Baron może korzystać z taktycznej, tyle że poza juniorami pozostali punktują. Potrzebuje Leszno strzelb. Jest Doyle i jest Lidsey. Nie ma trzeciego. Pośród gospodarzy klęska urodzaju. Jak jeden niedomaga, uzupełnia inny. Będzie interesująco. Mam nadzieję – do końca. 

I tak też było. Jedyna taktyczna w przedostatnim nie wypaliła Baronowi. Leszno poległo ośmioma. Lublin mocny, że zacytuję rozpromienionego Griszkę Łagutę. Serce cieszy się tym bardziej, że kolejne dobre zawody odjechał krajan Krzycho Buczkowski. Wreszcie zakotwiczył mam nadzieję na dobre w składzie i nie jest już pierwszym do odstrzału. Młodzież nieco słabiej a to tylko ugruntowuje pozycję Buczka. Najważniejsze jednak, że znowu jest szybki i coraz skuteczniejszy. Nabiera wyraźnie pewności. Brawo Buczek!