Żużel. Kacper Gomólski: Wydaje mi się, że pogoda podczas pochówku przypominała tatę. Był hardy i twardy

Kacper Gomólski. fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kacper Gomólski w poruszającej rozmowie wspomina niedawno zmarłego ojca, ale też snuje plany na przyszłość. Jak odczuwa pieczę Jacka, co daje współpraca z Markiem Cieślakiem i kiedy dopasował tegoroczny sprzęt. Także o tym, że często to nie żużlowiec wybiera gdzie będzie startował w następnym sezonie.

 

Musiało minąć trochę czasu, byśmy mogli powspominać Jacka?

Co mam powiedzieć? Nigdy nie jesteś gotowy na stratę najbliższej osoby.

Twoje wpisy w mediach społecznościowych są takie… żołnierskie, czyli takie jaki był Jacek. Jaca patrzy, Jack czuwa – to pokazuje wbrew pozorom, bardzo bliskie relacje z ojcem?

To był rodzaj dobrej, męskiej przyjaźni z zasadami. Piszę o ojcu tak, jak to odczuwam. Przenoszę na papier bardzo pozytywne emocje. Wiem, że ojciec jest cały czas ze mną, nie tak, z nami wszystkimi, z rodziną. Czy mama, czy my z bratem odczuwamy to na każdym kroku. Jedyna rzecz, która się zmieniła, to że nigdy Go nie zobaczymy. Nie ma Go na co dzień fizycznie, ale bez przerwy czuję, że jest i czuwa. Będę w to wierzył. To bardzo ważne dla mnie. W moim sercu żyje po śmierci.

Przypomnijmy młodszym sylwetkę Jacka. Zaczynał (1984) w Starcie, a potem krążył między Bydgoszczą i Gnieznem. Opowiadał o swojej przygodzie? Gdzie było mu najlepiej, dlaczego zakończył karierę tak wcześnie (32 l. – dop.red.)?

Sam za wiele nie pamiętam, bo byłem z byt małym szkrabem. Jedynie z opowieści, a tata za bardzo się nad sobą nie rozczulał. Jednak czasem zdarzyło mu się opowiedzieć o tym, czy innym wydarzeniu. Jak jeździł, to jednak wiem doskonale. Z kaset video. Miałem taką półeczkę i tam mecze taty nagrane na kasetach. Kiedy przychodzili znajomi, to dumny Kacper pokazywał, a że miałem porządek, wystarczyło wskazać konkretne zawody i w sekundę nagranie było w odtwarzaczu. Z czasem korzystał też ojciec. Bywało, że przy wizycie Jego znajomych padało hasło; „Kacper daj taki mecz, z tym rywalem, chciałem pokazać dziewiąty bieg”. Patrząc z tej perspektywy na przebieg Jego kariery, to chyba nie był do końca przemyślany ten drugi powrót do Gniezna. Bydgoszcz dawała wtedy i wyższą ligę i większy dostęp do najlepszego sprzętu. Nie znam jednak szczegółów. Tata tak czuł, chciał wrócić i tyle, klamka zapadła. Może gdyby został w Polonii byłoby inaczej, sportowo lepiej i więcej lat? Może gdyby to pierwsze przejście do Bydgoszczy, jeszcze z czasów juniorskich, kiedy bardzo fajnie jechał, potrwało dłużej? Nie wiem. Nie ma co gdybać. Tak czuł, tak zmienił, tak postanowił.

Ten pierwszy, juniorski transfer do Polonii w latach 1988/89 to były dla Jacka medalodajne żniwa?

No tak. Dwa krążki MDMP, brąz MIMP, medal DMP i najwyższa średnia w karierze, ponad 2,17 w ekstraklasie. Dobry początek i dobry prognostyk. Patrząc na tamte lata, to Bydgoszcz miała też nieporównywalne zaplecze sprzętowe. W końcu startowali też ligę wyżej niż Gniezno. Drugie przejście ze Startu nie było już tak owocne. Może dlatego wrócił do domu. Z zewnątrz wygląda to tak, że skoro wszystko grało w Polonii przy pierwszym podejściu, to trzeba było tam zostać. Nie wiem co kierowało ojcem, ani jakie były okoliczności. Nigdy się jakoś nie wypowiadał i nie rozczulał nad tymi historiami. Patrząc jednak przez pryzmat tego jak się rozwinął w Bydgoszczy, nurtuje dlaczego zmienił klub.

No i te tory w tamtych latach?

Fakt. Dokąd się nie jechało – wszędzie kopara, że tylko kaski wystawały. Trzeba było sobie radzić. Motocykl wytarmosił. Walczyć przychodziło nie tylko z rywalami, ale też z torem, a czasami z motocyklem. Jacek postanowił wrócić do korzeni i tak postąpił. Może sentyment do rodzinnego miasta zdecydował?

A może przyczyna leżała gdzie indziej. Polonia to był wówczas klub gwardyjski, milicyjny. Waldek Cieślewicz skorzystał i został mundurowym. Ojciec nie chciał?

Trudno mi to ocenić. To była Jego decyzja, nie ma co dzielić włosa na czworo. Coś mi tam miga, jakieś pojedyncze obrazki, ale byłem zbyt mały by cokolwiek rozumieć. Szkoda, że ojciec zakończył tak wcześnie. Na pewno mógł jeszcze kilka sezonów pościgać się na torze. Zszedł ze sceny i tę decyzję trzeba uszanować.

Kiedy zaczynał Adrian, a później Ty – był blisko, był przy was, czy podszedł chłodno: „chciałeś żużla, to sobie radź”?

Tata od początku powiedział, że jeśli będziemy chcieli z Adrianem ścigać się na żużlu, to na pewno nam pomoże. Zanim postanowiłem zostać żużlowcem grałem w piłkę, w hokeja na trawie. Moje zainteresowania były sportowe, ale nie żużlowe. Adrian od razu był mocno nakręcony na speedway. Ja zdecydowałem się później. To ewoluowało. Coraz częściej bywałem na stadionie, pomagałem w boksie i tak to się zaczęło. Pewnego dnia zapytałem tatę czy mógłbym sam spróbować. Miałem taki epizod, kiedy jeszcze tato pracował u Krzyśka Jabłońskiego. Wtedy Krzysztof złożył  mały motocykl i już mogłem poszaleć. Następnie „chwila” przerwy i powrót na całego. Mając 13 lat rozpocząłem regularne treningi.

Teraz nadal wszystko w rodzinie, bo wspiera i pomaga Adik?

Dokładnie. Po sezonie nie było żadnych propozycji z Gdańska, więc byłem trochę w kropce. Mechanik został tam menadżerem, trzeba było szukać też nowego team`u. Porozmawialiśmy z bratem. On wcześniej pracował dla Kima Nilssona, więc znał dobrze rolę. Ma duże doświadczenie. To była idealna decyzja, bo ta współpraca przynosi li tylko korzyści. Tegoroczne wyniki bronią się same. A wszystko w rodzinie, bo to zasługa nie tylko moja, ale też Adriana i… jego szwagra Daniela, który również jest w ekipie. Prawdziwie rodzinny team.

Okoliczności ceremonii pogrzebowej Jacka, szczególnie pogoda, dodatkowo przygnębiały? Padało, wiało, mroziło, jakby chciało wyselekcjonować uczestników. Kto prawdziwy przyjaciel, ten dotarł?

Wydaje mi się i tak to czuję, że pogoda podczas pochówku przypominała tatę. Był hardy i twardy. Chciał chyba, przez tę pogodę, pożegnać wszystkich tym swoim charakterem. Zahartować. Co istotne, już niespełna godzinę po ceremonii wyszło słońce. Zrobiło się w miarę ciepło. W trakcie pogoda nie sprzyjała. Padał śnieg, wiało, było mrożnie. Jak ojciec. Nie rozczulał się nad sobą, więc nie pofolgował żałobnikom po śmierci. Tak miało być po prostu. Byłem przy tym pozytywnie zaskoczony jak dużo osób przybyło. Nie tylko z Gniezna, ale też różnych zakątków Polski. Dla nich wszystkich wielkie podziękowania. Ciepło robiło się na sercu. Wzruszające, że przyjechali pożegnać tatę. Widać było, że Jacek Gomólski nie był obojętny wielu osobom. Niektórych nie spodziewałem się na ceremonii, inni zaskoczyli swoją obecnością. Serce rosło, mimo przygnębiających okoliczności.

Kacper – pora na Ciebie. Pogrążyłeś macierzysty klub. Nie lubisz Ty Gniezna?

(śmiech) To nie jest tak. Gniezno, to naturalnie kolebka, ale nie jeżdżę tam od 2012 roku. Te mecze przeciw Startowi, nie robią już na mnie takiego wrażenia jak wcześniej. Teraz podchodzę do tych spotkań czysto sportowo, przy tym ze spokojną głową bez dodatkowych emocji. Naturalnie, tu startowałem, tutaj też się wychowałem, ale też zawsze powtarzałem, że jestem wychowankiem taty. Owszem byli trenerzy. Najwięcej jednak zawdzięczam ojcu. Z nim przebywałem najczęściej i on najwięcej mi przekazywał. Licencję zdobyłem jako 15-to latek, objeżdżałem się trzy lata w barwach Startu, ale z czasem to już nie działa. Nie ma dodatkowego stresu. Staram się po prostu pojechać jak najlepiej dla aktualnego klubu, zdobyć dużo punktów, a znajomość obiektu może tylko pomóc. Tak też zrobiłem w ostatnim meczu w Gnieźnie i to chyba… tyle.

Te wybory klubów nie zawsze należą do zawodnika. Bywa, że nie jest to wymarzony zespół, a miejsce gdzie masz gwarancję startów, gdzie Cię zwyczajnie chcą?

To prawda, ale akurat w tym sezonie w moim przypadku, to tak nie do końca było. Koniec końców okazało się, że trener Marek Cieślak widział mnie w zestawieniu. To bardzo cieszy, bo rozmawiałem z kilkoma klubami przed sezonem i w zasadzie każda drużyna miała już skład. Jedynie Rybnik szukał drugiego Polaka. Nie jest tajemnicą, że bardziej chcieli pozyskać Grzegorza Zengotę niż mnie. Grzegorz został w Bydgoszczy, więc padło na Gomólskiego. Byłem drugim wyborem ROW-u. Myślę, że obie strony wyszły na tym całkiem nieźle.

Marka Cieślaka znałeś wcześniej i pod jego skrzydłami działo Ci się dobrze?

Jako junior rozkwitałem przy trenerze Cieślaku. To fakt. Pierwszy sezon w Tarnowie, rok 2012 nie był może wybitny, ale przebudziłem się w najmniej oczekiwanym momencie, bo w pierwszym meczu finałowym z Gorzowem. W dwumeczu te moje punkty okazały się kluczowe. Na wyjeździe przywiozłem ich więcej niż u siebie. Na pewno dorzuciłem małą cegiełeczkę do sukcesu zespołu. Z roku na rok później moja forma szła w górę. Przechodziłem do wieku seniorskiego z całkiem niezłą średnią i na pewno duża w tym zasługa trenera Cieślaka. Stawiał na mnie, często w meczu wskakiwałem w miejsce seniora, to budowało. Stopniowo wprowadzał mnie w ten dorosły żużel. Z pewnością wiele na tym zyskałem.

No i podobnie teraz. To tak trochę Kacper Gomólski reaktywacja?

Początek sezonu, pierwsze treningi nie wskazywały na przełamanie. Wyciągnęliśmy wnioski i właściwie dopiero w czwartek przed pierwszą ligową niedzielą – zagrało. Ryzykowaliśmy dokonując małej rewolucji w sprzęcie i… zaczęło to działać. Tego się teraz trzymamy. Wyniki są w porządku. Wraca radość ze ścigania. Oczywiście zawsze może być lepiej, ale też mogło być gorzej. Nie ma co narzekać. Staramy się z teamem żeby wyniki szły, kroczek po kroczku, w górę.

I nie mówimy o tym, że nagle cały posiadany sprzęt trafił do lombardu, a Ty poszedłeś vabank inwestując w trzy nowe ramy i pięć silników? Nie na tym rzecz polega?

Naturalnie. Miałem cztery silniki z których korzystałem. Serwisowaliśmy je po zimie, zakupiłem też jeden nowy. Nie ma co się oszukiwać… jedzie mi to. Miałem rzeczywiście lepsze i gorsze spotkania, ale to wynikało wyłącznie z moich błędów, nietrafionych decyzji. Pomyłka z ustawieniami i nawet najlepsza, najszybsza jednostka nie da wyniku. Ja podejmowałem decyzje który silnik, jakie przełożenia i mecze które mi nie wyszły, to nie wynikało z niedomagań sprzętowych, tylko moich złych wyborów. Biorę to na klatę i nie tłumaczę się motocyklem, czy stanem toru. Były potknięcia, ale wnioski wyciągnęliśmy chyba właściwe, bo następne spotkania poszły już znacznie lepiej. Wszystko zaczyna się w warsztacie, a kończy na ostatnim biegu. Robimy co umiemy, by nie podejmować już nie trafionych decyzji.

Zapytam przewrotnie i zaczepnie zarazem. Toruń bardziej Ci się kojarzy z finałem MIMP 2010, czy barażem 2017 w barwach Gdańska?

Trudne pytanie. Oba momenty były znaczące. Odpowiem tak. Chyba lepiej wspominam to pierwsze wydarzenie. Przed finałem leżałem w szpitalu. Miałem anginę ropną, leczyłem migdały i niecierpliwiłem się żeby zdążyć na finał. Spędziłem w lecznicy 5 długich dni, potem pół dnia w domu, szybkie pakowanie i praktycznie z marszu pojechałem na zawody. Skończyło się medalem, choć blisko było nawet złoto. Wcześniej myślałem tylko o tym, żeby wyzdrowieć na ten finał. A ten mecz w barwach Gdańska gdy przyjechaliśmy do Torunia, to… fajnie było wygrywać biegi na torze, gdzie rok wcześniej startowałem. I to przez dwa lata pod rząd.

Dobrze, dobrze. Nie uciekniesz. Przyszli ludzie i proponowali żebyś nie pojechał serio. Nie zrobiłeś tego?

Tak ojciec uczył. Zawsze uczciwie i z czystym sumieniem. Wychodzę z założenia, że w życiu pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze i nie wszystko można za nie kupić. Tutaj postawię kropkę, bo ten temat jest za mną i nie chcę wracać do tamtych wydarzeń.

Najlepsze wspomnienie z dotychczasowej kariery, to 2014 i DMŚJ?

Zdecydowanie tak. Mieliśmy bardzo fajną ekipę. Oprócz złota w tamtym finale o dumę przyprawiała nas zdobycz punktowa. Wygraliśmy na duńskiej ziemi, w Slangerup, nie pozostawiając innym złudzeń. To był radosny czas.

To teraz przez SEC do SGP? Jacek pokazał drogę, zajmując trzecią lokatę w sześciorundowym Złotym Kasku 1990, takie mini Grand Prix?

No tak, tylko ja staram się twardo stąpać po ziemi i nie popadać w hurra optymizm. Nie wybiegam tak daleko, nie nakręcam się. Skupiam się na kolejnym meczu ligowym. Małymi kroczkami. Chcę pojechać dobrze, cało i zdrowo. Nie myślę o przyszłości. Zobaczymy co ta przyniesie. Wcześniej tak robiłem i zatraciłem się w końcu w tych myślach. To nie służyło jeździe ani rezultatom. Kiedyś mnie to zmyliło, więc teraz skupiam się na bieżących wydarzeniach.

Teraz idzie jak po maśle więc wrócił automatyzm, wróciły idealne decyzje?

To się ze sobą wiąże. Rzeczywiście dobre wyniki nakręcają dyspozycję. Kiedy nie idzie zaczynasz szukać, kopać coraz głębiej, dołujesz się jeszcze bardziej. Dobry rezultat pozytywnie napędza. Buduje, niesie. Głowa jest mocniejsza, pewniejsza. Wierzysz w siebie, wierzysz w sprzęt. U mnie to wszystko na razie fajnie funkcjonuje i oby tak było jak najdłużej. Z każdego potknięcia zaś będę wyciągał najważniejsze wnioski, by niczego nie zburzyć. Najważniejsze to się podnieść i walczyć dalej.

Nawet jeśli się zdarzą – Jacek czuwa?

Dokładnie. Jeśli coś pójdzie nie tak i na chwilę się podłamię, to na pewno za moment ukaże się Jacek i postawi towarzystwo do pionu. Dostanę takiego pozytywnego kopa, żeby się nie zamartwiać, tylko zewrzeć poślady i zabrać do roboty.

Dzięki z rozmowę, za kilka wspomnień o ojcu i powodzenia… .

Dziękuję za wywiad, nie dziękuję za życzenia, by nie zapeszać i pozdrawiam kibiców

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI